Marybeth Montell była dumna ze swoich walorów. Jak na faceta, została nieźle wyposażona. Twarde jak drewno i chłodne jak glina, wypełnione nie wiadomo czym, były po to, by działać jak zastawiona pułapka, choć tak właściwie jest już na to zbyt późno. Benny mógłby cię dziabnąć, gdybyś się cofnęła. Podskakujące miarowo głowy w zaparkowanych autach wybijają swój rytm, kiedy Marybeth wstrzymuje oddech i podwija łachmanowaty rękaw.
Z początku pali i powoduje, że ramię drętwieje, potem rzymskie ognie eksplodują we wnętrzu czaszki. Strzał pierwsza klasa, szampan dla żył i Benny zawsze znajduje właściwy punkt, wie dokładnie, gdzie nacisnąć. Marybeth kocha Benny’ego. Jest jedynym facetem, który jej obciąga, jest jedynym facetem, który wjeżdża do jej tunelu, bo Marybeth jest czysta i niech tak pozostanie. Stoi na rogu pod Texas z innymi dziewczynami – cały winkiel dla chłopaków w przebraniu, niektórzy z cyckami, lecz ani jeden z talentem Marybeth. Jest królową. Kiedy zaczęła używać kondomów, reszta też zaczęła i obecnie żadna bez tego nie obsłuży klienta, chyba, że jest zbyt nagrzana, żeby się o to troszczyć. Maść na syfy sprzedaje się w Houston doskonale.
Benny mówi gościowi z Queens, że Marybeth może być jego i że za odpowiednią zapłatą obciągnie mu za chińską knajpą. Facet z Queens mówi w porządku, ale żeby bez gumy. Jednak Marybeth wsuwa mu ją i robi mu tak dobrze, że on nie zauważa. Ona ma talent, ta Marybeth – kiedy Dominik O’Malley zaproponował jej pięćdziesiąt baksów, żeby nauczyła go, jak to robić, Benny powiedział mu, żeby zabierał swoją parszywą dupę do wszystkich diabłów, byle dalej od jego żony. Ten Benny, myśli Marybeth, zawsze dba o mnie, jak potrafi najlepiej. Żadna dziewczyna nie mogłaby lepiej trafić.
Spotkali się trzy lata temu, w pasażu za Bowery, nieopodal Palace Hotel. Było to w czasach, kiedy Marybeth nie miała jeszcze cycków. Benny kołował dla siebie rakiety, podczas gdy Marybeth przyszła tam po swój strzał. Nie mogła trafić w żyłę, więc Benny pomógł. Kiedy zjechała, zabrał ją do swojego domu i położył do łóżka. Ocknęła się wkurzona jak cholera i powiedziała, że nie miał kurwa prawa dotykać jej i ruszać, ani zabierać jej do swojego mieszkania i że nie będzie nic z nim robić więc niech lepiej ją, kurwa, wypuści. Zgodził się, a ona wcale nie poszła. Następnie przez rok próbowali się pobrać, ale nikt nie chciał przeprowadzić ceremonii, nawet ten pedzio ksiądz ze St. Elizabeth. Wymienili się więc sami drucianymi obrączkami i uważają się za małżeństwo. Marybeth gotuje, sprząta i pierze, znajdując radość w tych domowych pracach i gówno prawda, co mówią normalne dziewczyny, że to przejebane. Jeśli dodać to, co ona zarabia do tego, co on zdoła ukraść, żyje im się całkiem w porządku i zawsze zostaje na czynsz.
Po kolacji Benny mówi jej, że nie musi iść, jeśli nie ma ochoty, ale ona chce. Pomaga jej zapakować kanapki z szynką, koniecznie bez sałaty, następnie podaje jej strzała. Potem idą, ręka w rękę do Houston. Kiedy Marybeth obciąga gościa na przednim siedzeniu, Benny stoi nieopodal, głaszcząc palcami swój nóż. Widząc jej głowę przez szybę, wyobrażając sobie dźwięki – jęki i szelest włosów, Benny czuje się bezradny. Wciąż do tego nie przywykł. Gdyby tylko mógł sobie pozwolić na kupowanie dla niej… Ale, cholera, Marybeth strzela sobie setkę dziennie i Benny wie, że nie jest w stanie tyle nakraść, nie przy normalnych układach. Śmiechu to wszystko warte.
Marybeth wysiada z auta wycierając brodę i on nie może na nią nawet patrzeć, więc idzie przed siebie ulicą, ignorując, że ona krzyczy jego imię. Ciul z nią, myśli. Przypala swoją lufę, przymyka oczy i płynie przez noc, spychając gwiazdy, które stoją mu na drodze. Widzi różne planety i Ziemię daleko w dole i chce się tym z kimś podzielić, bo takie rzeczy niewiele znaczą, kiedy się je przeżywa w samotności, więc wraca, żeby odnaleźć Marybeth.
Leżała pod ścianą i kiedy stanął przy niej, odwróciła się. Chwycił ją za ramię i zmusił, żeby na niego patrzyła, ciskając błyskawice swoimi zielonymi oczami powiedział jej, że zjebał sprawę zostawiając ją samą w taki sposób, ponieważ jest najpiękniejszą dziewczyną w całym Houston i że przeprasza.
Całuje ją w usta, ona obdarza go uśmiechem.
Benny obserwował ją, jak zrobiła jeszcze trzy obciągania, po czym poszli razem do Ridley’a. Ridley miał kasę i nie musiał pracować, więc spędzał czas w domu, przebierając się w ciągle nowe fatałaszki. Benny od razu zauważył, że od zeszłej środy jego cycki zrobiły się dwa razy większe. Marybeth spytała, jak się to odbyło, Ridley tylko zachichotał i powiedział, że bajecznie. Z dumą wyciągnął je na zewnątrz i powiedział, żeby Benny dotknął, ale Marybeth ostrzegła, żeby był ostrożny, gdyż wciąż mogą być trochę obolałe. Benny dotknął, poczuł jak sprężynują i delikatnie ścisnął sutki, które były jak kamyczki. Ridley się przegiął, podniósł spódniczkę i pokazał im swoją nową, napompowaną pupę, którą Benny również dotknął.
We wnętrzu wielkiego, mrocznego loftu płonęły świece; obrazy i rzeźby, kilimy, draperie i bibeloty zajmowały całą wolną przestrzeń. Benny zapodał im strzała i sam smażył, podczas gdy Marybeth przebierała Ridleya za kurwiszona. Benny oglądał w TV występ Knick’sów, mimo, iż nie cierpiał sportu. Męczył mecz Chivas, podczas gdy dziewczyny planowały dla Ridley’a przyjęcie z okazji jego coming – out, teraz, gdy już ma prawdziwe cycki. Ridley mówi, że musi powiedzieć swojej matce i braciom, choć wcale sobie tego nie wyobraża. Marybeth mówi mu, nieważne, co sobie pomyślą, wciąż ma ją i Benny’ego. Ridley i Marybeth sporządzają listę, co kupić i kiedy Ridley pyta, czy powinien zdobyć trochę prochów, Marybeth mówi absolutnie tak, po czym to zapisuje. Kiedy kończą listę, Ridley i Marybeth rozmawiają o sztuce, o książkach i o filmach, o jedzeniu i innych bzdetach, których nazwy Benny nawet nie potrafi wymówić, a co dopiero zrozumieć. Marybeth spogląda na Benny’ego, przytakującego na kanapie i zastanawia się, jak do diabła, mogła się związać z taką ciemną masą.
W radiu stonesi zaczęli grać współczucie dla diabła, Marybeth i Ridley wstały, żeby zatańczyć. Benny otworzył oczy i widząc je tańczące naprawdę blisko siebie ożywił się trochę, ale nie powiedział ani słowa. Zaczynał się podniecać, ale tak naprawdę kręciłoby go dopiero, gdyby Ridley poszedł na całość z jego żoną. Ale nie było szans na żadne lesbijskie spotkanie, ze strony Marybeth, bo jak o to chodzi, była całkiem normalna, więc Benny tylko obserwował i marzył.
„Co myślisz o cyckach Ridley’a?” spytała go, kiedy wracali do domu.
„Powiedziałem mu, co o nich myślę.”
„Ale co tak naprawdę myślisz?”
„Myślę, że są w porządku.”
„Ale czy myślisz, że są lepsze niż moje?”
„Co: twoje?”
„Cycki! Moje cycki. A o czym, do cholery, rozmawiamy?”
„No, nie wiem.”
„Dobrze, ale jak myślisz? Chodzi mi o to, że jej są nowe, a moje starsze. Czy była jakaś różnica, jak chodzi o miękkość?”
„Nie, to znaczy tak, twoje są dużo miększe i lepiej ukształtowane. Wiesz przecież. Kocham twoje cycki.”
A potem, po pauzie:
„A dlaczego, co ty o nich myślisz?”
„Myślę, że zrobili naprawdę porządną robotę”, powiedziała, w lekko zamyślona. „Teraz znacznie lepiej potrafią ukryć blizny, u niej nawet nie było widać. To właśnie myślę. Jak uważasz, czy powinnam przerobić swoje?”
„Weź, przestań, Marybeth. Nie zaczynaj tego znowu, twoje cycki są doskonałe. Uwierz mi, wspaniała z ciebie dziewczyna.”
„Naprawdę?” mówi Marybeth, czekając na pocieszenie.
„Patrz: jesteś moją żoną i wcale nie narzekam, nie tak jest? Więc zostawmy ten temat.”
Marybeth wzięła go za rękę i poszli do domu i ostro się nastukali. Następnego ranka nie mógł jej dobudzić, jej oczy uciekały w górę, pod powieki. Jej oddech był powolny i głęboki, przez chwilę naprawdę się przestraszył. Spryskał jej trochę twarz zimną wodą, wtedy otwarła oczy i spytała, na jakiej planecie wylądowała. Nawrzeszczał na nią, że go przestraszyła na śmierć i że pewnego dnia znajdzie ją martwą i jak ona podejrzewa, ile on jeszcze jest w stanie znieść. Nazwał ją jebaną, leniwą narkomańską suką. Marybeth po prostu siedziała i tarła podkrążone oczy, wciągnęła koszulę nocną i spytała, jakie jajka chce na śniadanie. Przeszła obok niego udając się do łazienki i w czystym świetle dnia zauważył, jak bardzo, tak naprawdę, wygląda ona jak facet. Nawet z tymi swoimi olbrzymimi cyckami, wąską talią, idealną dupą i kształtnymi nogami, wciąż coś w niej było nie tak. Cokolwiek to było, Benny miał nadzieję, że poprawi to w łazience. Lecz jakoś tego nie zrobiła. Podeszła do łóżka, pozbierała brudne chusteczki i wyrzuciła je do kosza, narzekając, że Benny nigdy nie wyrzuca brudnych chusteczek tam, gdzie ich miejsce. Benny mówi, że to jej szajs i ona powinna być odpowiedzialna, ale Marybeth nazywa go zwierzakiem. Zaczynają się pstrykać i obrzucać wyzwiskami, lecz po chwili oboje wybuchają śmiechem.
Marybeth gotuje mu jajka i robi kawę, on łapie ją za tyłek przy stole i całują się, kiedy Benny przypala bazookę, Marybeth podgrzewa swój towar. Benny wstrzykuje jej i mówi, że niebawem musi znaleźć nową żyłę, bo ta jest prawie na wykończeniu. Ona zjeżdża na blat stołu, z głową leżąca na boku, ślina zwisa z jej ust, jęczy, jakby uprawiała sex. Benny przypala znowu. Nagrzany po koniuszki uszu, chce się z nią ostro pieprzyć, ale ona jest nieprzytomna. Jak mogą się od siebie tak różnić, w dragach, które biorą, myśli. Kiedy on odlatuje, ona ma zjazd i to chyba cud, że się w ogóle ze sobą zeszli. Lecz patrząc tak na nią, wydaje mu się, że jest najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widział, więc staje nad nią, klęka przy jej twarzy i zaczyna zlizywać ślinę z jej warg. Ona wystawia język i on go ssie, potem pociera dłonią wzdłuż jej uda. Jej oczy wciąż trzepoczą, kiedy podnosi ją i zanosi do sypialni. Wyobraża sobie, że wygląda to jak scena z „Przeminęło z wiatrem”. Kładzie ją na łóżku, rozchyla jej suknię i pociera jej piersi, wyczuwa bliznę zaraz pod wypukłością. Liże jej brodawki, ssie jej szyję i gładzi jej twarz, po czym obraca ją na brzuch i pieprzy ją. Po wytarciu się do czysta wrzuca chusteczką do kosza, potem kładzie się obok i pozwala swoim palcom buszować w jej jedwabistych lokach. Dotyka jej policzka i czuje szczecinę, jak piasek, ponieważ Marybeth się jeszcze nie zdążyła ogolić i bez względu, ile pigułek by nie zażywała, zarost wciąż się pojawia. Mimo to, dopóki jest jego żoną, kogo do cholery obchodzi, że oboje mają fiuty, to natura się pomyliła, nie on. Próbował żyć w normalny sposób ze swoją pierwszą żoną, która zasrała mu nieźle życie swoimi kłamstwami, zdradami i oszustwami i to prawdziwy cud, że nie wykłuł jej oczu łyżką do opon.
Staje przy oknie w kuchni i odpala kolejną rakietę. Patrząc się w dół, na chodnik, zastanawia się, jak odczuwa się upadek? Czy byłoby to jak wybuch i czy odczułby uderzenie? Bardzo realnie wyobraził sobie Marybeth wybiegającą na zewnątrz i płaczącą nad jego połamanym ciałem, a potem na pogrzebie mogłaby skoczyć na trumnę i wrzeszczeć „Benny, proszę, nie zostawiaj mnie”, ilu facetów może powiedzieć, że miało w swoim życiu taką kobietę.
Znowu winkiel, Benny oparł się o ścianę i obserwował swoją żonę, z innymi dziewczynami. Chichotały i plotkowały, Marybeth była w centrum uwagi. Za każdym razem, kiedy podjeżdżał samochód, okrążały go i jedna z nich wsiadała. Na światłach zatrzymał się monte carlo, szyba zjechała w dół i chłopaki siedzące na tylnim siedzeniu zaczęli wyzywać Marybeth oraz jej przyjaciółki od roznoszących AIDS homo – ciot, dlaczego nie wyjadą na jakąś wyspę, gdzie zdechłyby w powolnych męczarniach. Zanim światło zmieniło się na zielone, Marybeth pobiegła za autem, ciskając butelką i przeklinając ich, lecz auto z piskiem ruszyło, wśród śmiechu pasażerów. Marybeth pozabijałaby ich, gdyby mogła. Benny wziął ją za rękę i powiedział, żeby się uspokoiła, to tylko banda dupków z Jersey, w samochodzie tatusia, ale ona się naprawdę zdołowała. Kładąc mu głowę na ramieniu zaczęła płakać, bo Marybeth straciła już zbyt wielu przyjaciół, to wcale nie było śmieszne, to nie było coś, co zamierzała olać i chciałaby, żeby każda normalna osoba, delektująca się histerią homo – zarazy, miała okazję przeżyć choć jeden dzień w zniszczonym ciele Florentine. Benny zabrał ją do domu, podał jej strzała i policzył jej zarobek – ponad dwieście baksów. Położył ją do łóżka, włączył telewizor i oglądał Wielebnego Świętojebliwego Fiuta, który nazywał go grzesznikiem.
Marybeth obudziła się sama w łóżku i zawołała Benny’ego, ale nie usłyszała odpowiedzi. Ścierając promienie słońca z twarzy wstała, poszła do łazienki. Wzięła swoje pigułki, ogoliła nogi i zrobiła sobie kąpiel w olejku. Założyła powiewną, krótką, niebieską, wiosenną sukienkę, wyszczotkowała swoje kręcone, brązowe włosy i zostawiła je, spadające swobodnie na szyję. Po pościeleniu łóżka i wysprzątaniu mieszkania poszła do kuchni, gdzie znalazła opróżniony słój na pieniądze. Sprawdziła, że towaru, który został wystarczy jej zaledwie na dzisiaj. Wzięła szklaną strzykawkę, której Benny użył zeszłej nocy i włożyła ją do garnka z wodą zmieszaną z alkoholem, poczekała, aż się zagotuje. Wysuszyła sprzęt bawełnianym wacikiem i odłożyła. Benny wrócił po dwóch godzinach. Wyciągnął plastikową torebkę po długopisach i rzucił na stół, na którym przewalał się trzydniowy, beztroski bałagan. Marybeth uśmiechnęła się. Benny wyciągnął sześć nowiutkich, plastikowych strzykawek, wciąż opakowanych w celofan i jej oczy rozszerzyły się z zadowolenia. Ciężko było zdobyć świeże strzykawki. Smażyli swoje mózgi i szprycowali żyły, to była wyjątkowa okazja, kiedy Benny szprycował, nie robił tego zbyt często; był jedynym, z którym dzieliła strzykawkę. Spędzili dzień w łóżku, gapiąc się w wizje na suficie. Kiedy Marybeth zjechała, miał ochotę possać ją od tyłu, ale w końcu jest strzelcem, żaden z niego bramkarz.
Benny’ego budzi stukanie JR. Zwleka się z łóżka, podczas gdy Marybeth wciąż chrapie w poduszkę. Wpuszcza JR do środka, mówiąc mu, żeby był cicho, bo jego żona wciąż śpi. Rzuca mu browar, sam przypala. JR mówi mu o kwadracie, który obczaił, gdzie mają w chuj drogiego towaru: wielkie telewizory, wieże stereo, meble i obrazy. Benny zauważa, że nie wyniosą tego badziewia przez okno, ale JR mówi, że skoro ludzie mają w domu takie rzeczy, świadczy to tylko o tym, że mają też kasę, biżuterię i kto wie, jakie jeszcze dobra. Od ostatniej roboty minął miesiąc i Benny miał zapotrzebowanie na kasę, więc mówi wporzo, zróbmy to. JR pyta, czy może skorzystać z łazienki i mimo, że Benny nie chciał powiedzieć, że nie, nie miał też ochoty powiedzieć tak, bo JR śmierdział jak pieprzony wychodek. Marybeth budzi się kiedy JR jest w łazience, patrząc na Benny’ego, otwiera okno. Benny pyta, dlaczego nie pospała dłużej, Marybeth mówi, kto mógłby spać czując smród JR. Benny mówi jej, że ma tej nocy robotę, żeby została w domu, dopóki nie wróci. Kiedy JR wychodzi z łazienki, Marybeth rozpyla lizol. JR odgania chmurę od swojej twarzy i siada do stołu. Marybeth pyta, czy chce coś do jedzenia, JR pyta, a co masz, Marybeth otwiera lodówkę i mówi: piwo, jedzenie i mydło. Benny chichocze, JR nie jarzy, dlaczego. Marybeth robi dla niego kanapkę, Benny przyłapuje go na ukradkowym zerkaniu na jej tyłek, gdy tak stała przy kuchennym blacie, w swojej krótkiej, różowej koszuli nocnej. Marybeth wyszła do drugiego pokoju, zamykając za sobą drzwi, podczas gdy Benny z JR dalej przypalali, omawiając robotę. Po dziesięciu minutach Marybeth zawołała Benny’ego do pokoju, gdzie podgrzewała towar. Benny rozpakował jedną z nowych strzykawek i widząc duże pęcherzyki, powiedział jej, że za dużo tego, ale Marybeth odparła, ze jeśli ma zostać w domu przez całą noc, musiała się nagrzać porządnie. Benny złorzeczył, że pewnego razu zabije ją, przedawkowując i że to będzie jego wina i czemu nie weźmie się do kurwy nędzy w garść i nie przestawi się na palenie. Mimo to napełnił strzykawkę, a kiedy spytała, kiedy będzie wychodził, powiedział, że za kilka godzin.
„Uważaj na siebie, dobrze?” powiedziała z troską. A potem, patrząc na drzwi: „I uważaj na niego, to głup.”
„Będzie dobrze, kwadrat jest pusty, wyjechali za miasto.”
„Dobrze, ale uważaj, to wszystko.”
„Będę uważał.”
„Słuchaj, jeśli się prześpię, a ciebie jeszcze nie będzie, pójdę do Ridley’a, okay? Przyjdź tam też, zrobię ci kolację.”
„A jak się tam dostaniesz?”
„Pójdę na piechotę.”
„Nie chcę, żebyś nigdzie chodziła sama po nocy.”
„Nic mi się nie stanie.”
„Nie, nie możesz, to niebezpieczne.”
„Wcale nie.”
„Dla ciebie tak. Nie chcę, żebyś szła.”
„No dobrze, wezmę taksówkę.”
„Słuchaj, nigdzie nie pójdziesz.”
„Tak, pójdę.”
„A dlaczego po prostu nie poczekasz na mnie tutaj?”
„Ponieważ nie chcę siedzieć sama w domu. Już bym wolała pójść pracować.”
„No dobra, weź tą pierdzieloną taryfę. Tylko nigdzie nie łaź. I żebym cię tylko nie przyłapał na winklu dziś w nocy.”
„Będę grzeczna… tatuśku.”
Obdarza go ironicznym uśmieszkiem, a on w żartach popycha ją na łóżko, bierze jej lewą stopę i rozchyla środkowe palce. Znajduje gładką, małą żyłkę i wkłuwa się za pierwszym podejściem. Odciąga pełen tłoczek krwi i patrząc w oczy Marybeth wtłacza jej cały ładunek, jak z karabinu. Marybeth kurczowo ściska prześcieradło, i jęczy – JR musiał pomyśleć, że uprawiali sex. Benny kładzie sprzęt, mówiąc, żeby była grzeczna, całując jej wargi i obserwując, stojąc już w drzwiach do sypialni. Jej oczy szkliły się jak kryształy.

Ridley miał kłopot, jakie imię przybrać. Teraz, kiedy zamierzał zrobić doming out, musiał sobie zmienić imię. Podczas gdy Benny pogrążył się całkiem w wielkim talerzu lasagne, Marybeth pomagała Ridleyowi w wybieraniu. Brnęli przez książki i filmy, odrzucając tuziny ekstrawaganckich imion z różnych historii i Benny nie mógł pojąć, jak są one w stanie tyle tego zapamiętać. Ridley dał Benny’emu towar do podgrzania z eterem, więc ponieważ w całym pomieszczeniu paliły się świece, poszedł mieszać to do łazienki. Smażyli swoje mózgi i wymyślali imiona, nagle jakoś tak znikąd, Benny powiedział, a jak Gabrielle. Ridley spojrzał na Marybeth i po chwili zastanowienia Marybeth przyznała, że to jest okey. Więc Ridley został Gabrielle. Marybeth spytała Benny’ego, jak wpadł na to imię, a on powiedział, jakoś tak samo przyszło, bo nie chciał powiedzieć, że zobaczył je wypisane na tyle autobusu. Ridley paradował dookoła nich ubrany we francuską suknię, kiedy Marybeth ogłosiła, że na wybiegu Gabrielle prezentuje najnowszą wiosenną kolekcję. Benny siedział, uśmiechając się, gdyż było to jak podglądanie dwóch dziewczynek na dziewczyńskiej imprezce. Marybeth spojrzała na niego, oczami skrzącymi w ciemności rozpraszanej tylko świecami. Kiedy uśmiech wykrzywił lekko jej usta, poczuł, że topnieje w środku. Spojrzał w kierunku drzwi, a ona nieznacznie przytaknęła. Zanim wyszli, powiedziała Ridley’owi, że przyprowadzi mu kogoś na przyjęcie, jednego z jej klientów, gentlemana, powiedziała, który jest bardzo miły.
„Co to za bardzo miły facet?” spytał Benny, kiedy wracali do domu. Marybeth spojrzała na niego z krzywym uśmieszkiem, bo lubiła, kiedy bywał zazdrosny.
„Oh, to tylko klient.”
„Tak, wiem o tym, ale kto to jest? Chcę usłyszeć jego imię.”
„Nazywa się Edgar Portman, jest księgowym.”
„Znam go?”
„Nie sądzę, żebyście byli sobie przedstawieni.”
„Nie o to mi chodzi.”
„Cóż, jestem pewna, że go widziałeś. Jeździ ciemno niebieskim volvo kombi.”
„Ten gość?!” wykrzykuje Benny. „Wygląda jak żółw!”
„Wcale nie. I będzie idealny dla Ridley’a; jest nieśmiały, nie apodyktyczny, Ridley miałby pełną kontrolę nad sytuacją, przez cały wieczór.”
„Jasne, wszystko, co musiałby zrobić to wyłuskać małego Edgarka z jego muszelki i ten się już będzie ugotowany.”
„Oh, przestań.”
Czterech gości stoi przed delikatesami, paląc i pijąc, kiedy Benny i Marybeth przechodzą obok. Goście zaczynają robić sobie jaja, nazywają ich pedziami i dziwadłami, grożą, że zgwałcą Marybeth i odetną jej fiuta. Nie zwalniając kroku Marybeth ściska ramię Benny’ego. Butelka rozpryskuje się tuż za nimi. Benny sięga po nóż, ale Marybeth mówi szeptem, żeby po prostu iść dalej, więc idzie. Przyśpieszają kroku, ale słyszą, że tamci wciąż idą za nimi, więc nie oglądając się Benny wyciąga sprężynowca, wyzwala ostrze. Kolejna butelka rozwala się tuż obok i nogi Marybeth opryskuje szkło. Benny błyskawicznie odwraca się, wymachując nożem i wyzywając ich od miękkich chujów i gówniarzy. Kiedy atakują, Benny ciacha dwóch przez pierś, po czym krzyczy na Marybeth, żeby uciekała, ale ona wyciąga gaz pieprzowy, zaczyna psikać i kopać, wtedy Benny dostaje butelką przez głowę. Któryś wyciąga spluwę i strzela, rozwalając szybę zaparkowanego auta. Benny and Marybeth ratując życie pędzą ulicą. Benny wciąga ją w pierwszą z brzegu przecznicę, przez podwórka i plac zabaw, dopóki nie są bezpieczni. Benny mocno krwawi, po przetarciu chusteczką, widząc rozmiar rozcięcia, Marybeth zabiera go do szpitala. Na izbie przyjęć, wśród ćpunów i pijaków, Marybeth czuje się jak jakiś stwór z innej planety. Zastanawia się, co do kurwy nędzy robi tutaj o piątej rano, z tym ćpającym crack prostakiem, dla którego najlepszym sposobem spędzania wolnego czasu jest smażenie mózgu i zaprawianie i gapienie się w zacieki farby na suficie. Pewnego dnia przez jego nieodpowiedzialność może zostać zabita, przez jego przeklęty, pierdzielony temperament. Jakiś chudy pijaczek leżący na podłodze przebudził się i widząc Marybeth, zaczął wołać o lekarza. Benny wyszedł z zabiegowego, z obandażowaną głową i z siedemnastoma szwami. Kiedy wychodzili, chudy pijaczek krzyczał za nimi, żeby wracali do cyrku i wszyscy się śmiali, łącznie z pielęgniarkami. Marybeth machała na taksówkę, ale Benny powiedział, że chce się przejść, więc poszli ulicą, nie odzywając się.
„Przepraszam” – powiedział.
„To ty masz szytą głowę”, powiedziała, nie patrząc na niego.
„Przepraszam za dzisiejszą noc. I za jutrzejszą też. Przepraszam za to, że żyję… I chyba też za to, że związałaś się ze mną.”
Spojrzała na niego, teraz on patrzył przed siebie.
„Marybeth, wiem, jaki jestem. Nie myśl nawet, że nie wiem, bo wiem. Kiedy słyszę jak rozmawiacie z Ridley’em, nawet jak rozmawiasz z niektórymi dziewczynami, te wszystkie sprawy, o których rozmawiacie… Wiem, że bycie ze mną musi być jak przebywanie w przedszkolu. Czasami patrzę w lustro i zastanawiam się, co do cholery, w ogóle ze mną robisz? Wiem, że ty też. I czekam, aż pewnego dnia znajdziesz kogoś innego, bo jest możliwość, że tak się stanie. Więc nie martw się, bo kiedy przestaniemy ze sobą być…”
Głos mu się załamał, patrzył w dół, na swoje stopy. Po tej chwili doświadczania samotności zatrzymał się i obejrzał. Marybeth stała i patrzyła na niego. I być może w tym momencie zdała sobie z czegoś sprawę, że na pewien sposób Benny jest naprawdę inteligentny. Może brakuje mu wykształcenia, ale nadrabia sercem. Bo kochał ją z całego serca, nie zważając kim jest, mężczyzną, kobietą, stworem z innej planety, kimkolwiek, kochał ją za to. Ile kobiet może powiedzieć, że spotkało w swoim życiu takiego faceta? Przytuliła się do niego mocno i kiedy spytał, dlaczego płacze, powiedziała, żeby się przymknął. Wzięła go za rękę i poszli w stronę domu, podczas gdy słońce wychodziło zza oceanu.

Marybeth siedziała godzinami w łazience i Benny zaczynał się wkurzać. W końcu drzwi się otwarły, wyszła z łazienki i Benny o mało się nie zakrztusił, kiedy ją zobaczył. Miała na sobie krótką, czarną sukienkę z kwiatowym motywem, włosy natapirowane i spływające na plecy jak peleryna, usta muśnięte szkarłatem, rzęsy pociągnięte tuszem, rumieńce i perfumy, wszystko to zrobiło z niej lisicę, gorącą sukę, którą zapragnął zerżnąć natychmiast, nie potem. Poprawiła mu kołnierzyk i kiedy zabrał się do całowania, powiedziała, żeby popatrzył, jak go przebierze. Wzięła jedwabny szal i owinęła dokoła jego głowy jak turban, a kiedy powiedział jej, że nie jest terrorystą, powiedziała, że to maskuje bandaże i żeby to zostawił. Strzeliła w żyłę połowę swojej działki i wyszli razem.
Impreza się nakręcała i ludzie gadali, palili i pili a Marybeth zostawiła sprawy, żeby się dalej toczyły. Kiedy chudy wymoczek Edgar przyszedł w swoich drucianych okularkach, cienkim krawacie i przyciasnym garniturku, Marybeth przedstawiła go Gabrielle, po czym zostawiła ich samym sobie. Były tam wszystkie cioty z Houston: Jackie, Toni, April, Charon, tłoczące się przy wielkiej fajce wodnej, podczas gdy chłopak Carli – Raymond smażył mózg w kuchni, razem z Benny’m. Marybeth weszła tam, żeby wziąć kwaśny sos i Benny spytał, jak się czuje i żeby powiedziała mu, kiedy będzie potrzebować następnego strzała – zrobią to w łazience. Przylazła Gabrielle i powiedziała, że naprawdę podoba jej się Edgar i czy jest jeszcze więcej szampana. JR krążył po pokoju i przystawał tylko, żeby dorwać się do jakiejś tacy z jedzeniem. Kiedy Marybeth pojawiła się niosąc tacę z grzybkami, spadł na nią jak plaga, a mimo tuzinów palących się świec zapachowych, wciąż czuła jego smród, więc podała mu tacę i poszła otworzyć okno. Janet J zaczęła śpiewać o diamentach i że miłość nie przychodzi za darmo, więc Rosie podkręciła głośniej i wszyscy zaczęli tańczyć. Benny usiadł w kącie, z nabrzmiałym fiutem wypychającym nogawkę. Spostrzegł, że Edgar wydawał się dobrze bawić. Marybeth tańcząc przepchała się przez ludzi i widząc swojego męża ze wzwodem wypychającym mu spodnie, powiedziała, żeby odłożył tą rzecz na potem, potem delikatnie ją uszczypała. Z drugiej strony pokoju Domino i Bela kłóciły się, czy lepiej wstrzykiwać sobie pod skórę, czy może dawać w żyłę i kiedy spytały Edgara, co on sądzi, powiedział, że nie wie. Carmine z Kuby usiadł obok Benny’ego i sącząc browara spytał, czy widział kiedyś wcześniej tyle pedałów razem, w jednym miejscu. Benny nie wiedział, co powiedzieć. Carmine wytłumaczył, że on i Benny nie są tak naprawdę pedziami, bo ich żony wyglądają jak prawdziwe kobiety, w tym, jak się ubierają i mają gładką, miękką skórę, kształtne ciała i że tego lata Rachel ma mieć operacją zmiany płci i stanie się prawdziwą kobietą, którą i tak jest wewnątrz. Benny powiedział, że miłość nie rozróżnia takich rzeczy. Ale Carmine powiedział, że nienawidzi pedalstwa i że jedynym powodem, dla którego tu przyszedł jest to, że kobieta, którą kocha urodziła się z chujem. Beny mówi na niego idiota, więc Carmine podskakuje i mówi, że myślał, że Benny jest mężczyzną, ale teraz widzi, że jest taką samą ciotą jak reszta. Benny mówi, wielkie dzięki, Carmine nie odpowiada, więc Benny idzie na zewnątrz, na schodki pożarowe. W wejściu do sypialni Ridley pozwala Roxanne pomacać swoje cycki i kiedy ta zaczyna porównywać je z własnymi, obie patrzą na Wandę, która wciąż ma takie na niby. Dana, Layla i Rosemarie siadły na kanapie i są tak chude, że można by z nich złożyć jedną osobę, choć kiedyś Layla i Rosemarie były grube. Sączą swoje soczki i każda udaje uprzejmą, choć odrobinę za bardzo. Benny zastanawia się, czy wszystkie wkrótce odejdą, może to faktycznie wciąż ta pierdzielona zaraza przed którą nie ma ucieczki, bo nie wiadomo nawet, co to kurwa jest i jak to zatrzymać, wszyscy błądzą po omacku i tak długo, jak ktoś sam tego nie złapie, nie ma żadnej paniki.
Elton śpiewał o małych tancerkach, pośród tłoku Marybeth wyciągnęła dłoń do Benny’ego i wyciągnęła go na środek pokoju, odwróciła się do niego i zatańczyli. Benny czuł jej oddech na swoim karku, jej delikatne pocałunki i jej język, zaczął mocno oddychać i powiedział, chodźmy do sypialni. Marybeth obdarzyła go pijackim uśmiechem i powiedziała, cierpliwości. Ale za każdym razem, kiedy czuła jego fiuta, zbliżała się, żeby go cmoknąć i Benny po cichu zagroził, że ostro ją przeleci, kiedy wrócą do domu.
Nagle rozlegają się krzyki i powstaje zamieszanie, wszyscy tłoczą się w hollu, przy łazience. Marybeth Marybeth Benny przeciskają się przez ludzi, żeby zobaczyć Monikę leżącą na podłodze, gdzie padła jak martwa, mimo, że chwilę wcześniej jeszcze stała. Marybeth posadziła ją przy ścianie i ochlapała jej policzki zimną wodą, po kilku jękach i stękach i rzygu śliną, Monika otwarła oczy i spytała, o co to zamieszanie. Wszyscy zaczęli się śmiać, łącznie z Ridley’em, który nie był w tym zbyt przekonujący. Monika wpełzła do łazienki żeby wyrzygać z siebie wnętrzności, a wszyscy wrócili do tego, czym zajmowali się wcześniej. Marybeth wciągnęła Benny’ego do łazienki, żeby przygrzać. Wyciągnął sprzęt z kieszeni, podczas gdy Monika rzygała do miednicy. Poprosiła o strzała, ale Marybeth powiedziała, że jest walnięta. Benny załadował pompkę nie za mocno, podczas gdy Marybeth siadła na wannie, opuszczając nylony. Monika wypuściła pawia, po czym powiedziała, że nigdy nie słyszała, żeby ładować w palce u stóp, Benny powiedział jej, że żyła to żyła. Marybeth osunęła się do wanny ze stopą sterczącą w powietrzu, Benny zapalił rakietę i podał Monice, która rzygała pomiędzy machami.
Kwadrans po czwartej, kiedy wszyscy wyszli, Marybeth Marybeth Benny położyli Ridley’a do łóżka. Rozejrzeli się po bałaganie i zdecydowali, że posprzątają nazajutrz.
Na ulicy, Marybeth rozgląda się za taryfą, ale Benny mówi, żadna taryfa nie przyjedzie o tej porze; zaczyna iść, ale Marybeth nie idzie za nim. Benny odwraca się i mówi chodźmy, ale ona mówi, że nie jest w nastroju, aby zostać zastrzeloną tej nocy. On wrzeszczy, ze to nie była jego wina i że tylko próbował ją chronić, ale ona mówi, że jeśli naprawdę chce ją chronić, powinien jej kupić kamizelkę kuloodporną. Benny nazywa ją jebaną suką a Marybeth mówi, że jedzie metrem. Odwraca się i odchodzi zostawiając Benny’ego patrzącego i pragnącego przyłożyć jej choć raz solidnie w twarz. Marybeth jest w połowie drogi do następnej przecznicy, zanim ją dogania, po schodach schodzą razem. Marybeth wyciąga dwa żetony z torebki i daje mu jeden, zanim przechodzi przez obrotową bramkę. Odwraca się, żeby zobaczyć Benny’ego przeskakującego górą, z szerokim uśmiechem, gdyż wie, że ona tego nie znosi. Przechadzają się na koniec peronu.
„Byłam naprawdę zaskoczona zachowaniem Edgara”, mówi ona, ni w pięć, ni w dziewięć. „To nie było w porządku.”
„A to czemu? Co było nie w porządku?”
„Przyszedł tam dla Rid… Gabrielle, powinien był z nią zostać.”
„Cóż, powinna pozostać w miarę trzeźwa, to nie była wina Edgara.”
„Mimo wszystko, nie miał prawa podrywać Dooli.”
„Myślę, że jeśli ktoś, z kim jestem umówiony, nawala się i odpada, to daje mi prawo przerżnąć każdą sukę, która jest jeszcze na chodzie.”
„To prymitywne, a ty jesteś zwierzak! I zawsze bierzesz stronę facetów.”
„Jasne, bo jestem facetem!”
„Prawdziwy mężczyzna nie musi tego udowadniać zachowując się jak dupek.”
„Pomyśl, jeżeli Ridley’owi tak bardzo zależało na Edgarze, nie powinien tak się uwalić, to właśnie chciałem powiedzieć.”
„A tak właściwie, ona ma teraz na imię Gabrielle, powinieneś wyrobić sobie nawyk nazywania jej w ten sposób.”
„Ciężko mi będzie wyrobić sobie ten nawyk, on wciąż wygląda jak facet, mam na myśli, nawet z tymi cyckami i w ogóle…”
„Nie w tym sedno, ona jest naszą przyjaciółką i potrzebuje wsparcia.”
„O mały włos, sama nie nazwałaś jej Ridley’em, zaledwie chwilę temu.”
„Oh, zamknij się. To było przejęzyczenie.”
Zatrzymali się pośrodku peronu, zauważając, że są tam sami. Patrząc na jej zmęczoną twarz, z makijażem rozsmarowanym i startym, Benny zapragnął zranić ją jakoś. Potrzebował tego.
„Myślisz, że Edgar zerżnął Dooli dzisiejszej nocy” powiedział chłodnym głosem. „Byli w kuchni, przez dłuższy czas drzwi były zamknięte. I wydawało mi się, że widziałem mokrą plamę na spodniach Edgara. A ty jak myślisz?”
„Myślę, że znowu się stajesz zwierzęciem.”
„No powiedz, jestem ciekawy. No wiesz, czy Edgar żółwiogłowy się pieprzy? Czy kiedyś pieprzył ciebie?”
„Co cię znowu dzisiaj naszło!? Dlaczego taki jesteś?”
„Jaki?”
„Jak dupek.”
„Nie nazywaj mnie dupkiem.”
„Cóż, zachowujesz się jak dupek.”
„I zaraz cię strzelę w twarz jak dupek!”
„Tylko mi nie groź, nie zniżę się do twojego poziomu.”
„A co to za poziom? A kim ty jesteś, jaśnie wielmożna pani? Myślisz, że twoje gówno nie śmierdzi?”
„Dlaczego to robisz?”
„Robię co? Zadałem ci proste pytanie, a ty nie chcesz odpowiedzieć.”
„Jakie pytanie?”
„Czy Edgar żółwiogłowy kiedykolwiek cię pieprzył?”
„A ja nie zamierzam odpowiedzieć!”
„Dlaczego?”
„Ponieważ jeśli nie znasz odpowiedzi, ja ci tego nie powiem.”
„Więc tak, robił to. Prawdopodobnie wpychał swojego małego wacka z cienkim krawatem na końcu, prosto w twoją ciasną małą dupkę, aż krzyczałaś, co?”
„Pierdol się!”
Wkurzona odeszła, zatrzymała się dopiero przy trzecim wejściu i patrzyła w tunel, jak nadjeżdża pociąg. Benny patrzył jak wsiada, dopiero wtedy wsiadł do następnego wagonu i zajął miejsce. Nie odwracał się, bo jeśli ona chce być jaśnie pierdoloną panią, niech sobie będzie; może dorwie ją jakiś psychol i nazwie ją pierdoloną ciotą i poderżnie jej wrażliwe, pierdolone gardełko na oścież. Myśląc o tym, Benny wstaje i idzie do jej wagonu, ale siada z daleka od niej. Marybeth rzuca spojrzenie w jego stronę, po czym patrzy w dół, na swoje założone ramiona. Na skos od niej siedzi dwóch brudnych meneli z metra, prawdopodobnie prosto z tunelu. Benny zauważył, że rżą, wymieniając bystre uwagi pod nosem, podczas gdy Marybeth siedziała, udając, że nie jest tego świadoma. Benny nie ruszał się przez kilka minut, dopóki nie stało się to nie do zniesienia. Poszedł, żeby usiąść koło niej i miał w dupie, że menele z metra wezmą go za pedzia. Położył rękę na jej kolanie i delikatnie ścisnął. Dwie stacje dalej menele podnieśli się do wyjścia, ale wcześniej popatrzyli jeszcze sobie na dwóch świrów w całej krasie. Benny przejechał ręką wzdłuż nogi Marybeth, obleczonej nylonem. Pociąg się zatrzymał i menele wysiedli, a ledwo drzwi się za nimi zamknęły, zaczęli między sobą żartować. Benny i Marybeth siedzieli, patrząc na swoje stopy. Gdy pociąg zaczął zwalniać przed następną stacją, stanęli przy drzwiach, Benny położył rękę na jej ramieniu i powiedział, że wygląda na zmęczoną, ona przytaknęła. W pobliżu schodów natknęli się na kobietę leżącą pod ścianą, wypłakującą z siebie ból i plwociny, Benny nie mógł sobie wyobrazić, co mogło ją zasmucić tak bardzo. Marybeth ścisnęła jego ramię, ale powiedział, że to nie ich sprawa, że jest już późno i że powinni się dostać do domu, zanim zacznie się poranny tłok. Spokojnie, Marybeth zbliżyła się do kobiety i położyła dłoń na jej plecach. Kobieta przestraszyła się Marybeth pierwszej chwili. Marybeth powiedziała, że nic od niej nie chce, nie zamierza jej niepokoić, że trzeba się czasem wypłakać i dać ujście dla bólu, ale że nie musi płakać na zimnej, kamiennej podłodze. Potem Marybeth wyciągnęła ręce, a kobieta zaniosła się potwornym płaczem. Marybeth podniosła ją, pogładziła po włosach i poklepała po plecach, kobieta chwyciła ją kurczowo, z całych sił a Benny stał przy wyjściu i patrzył jak całkowicie obca osoba łka w ramionach jego żony, jakby były siostrami. Benny poczuł ogień w środku, coś ścisnęło mu gardło. Podziękował Niebu i Ziemi, Księżycowi i gwiazdom i wszechpotężnemu, cholernemu Bogu za to, że umieścili go w tym brudnym, śmierdzącym tunelu, pełnym hałasu, zbrodni i szczyny i śmieci, a w tym wszystkim znalazła się też Marybeth, żeby pomóc mu przez to przejść. Zastanawiał się, gdzie są teraz lumpy z metra i wszyscy pogromcy pedałów, chłopaki z Jersey i każdy dupek, który kiedykolwiek nazwał ją ciotą, pedrylem, albo dziwadłem, albo chciał ją porżnąć albo zastrzelić, bo gdyby oni wszyscy byli tutaj, może zrozumieliby, że fiuty i cipki nic nie znaczą. I może, gdyby na całym pierdolonym świecie było więcej takich dziwadeł jak Marybeth, życie nie byłoby tak przejebane.

Matka Ridley’a nie przyjęła zbyt spokojnie faktu, że jej syn jest kobietą. Wrzeszczała i nazwała go chorym dziwadłem, obwiniała jego przyjaciół i zażądała, żeby jego cycki zostały usunięte. Ridley powiedział przez łzy, że na to jest już trochę za późno. Zagroziła, że odetnie go od pieniędzy, powiedziała, że nie należy już do rodziny, że nie ma prawa do nich dzwonić ani się z nimi kontaktować, a jeśli o nią chodzi, jej syn zginął w tragicznym wypadku. Ridley wykrzyczał, że ten wypadek to były jego narodziny, a jego matka wrzasnęła, że nie zgodzi się na obwinianie jej za jego chore zboczeństwo, podczas gdy całe życie poświęciła na próby uczynienia go normalnym, na co nigdy nie dał jej szansy. Jeśli tak bardzo zależy mu na byciu dziewczyną, niech lepiej znajdzie sobie bogatego męża, bo nie ma nic gorszego niż biedna pedrylska ciota. Wściekła wyszła z mieszkania, na dół, na ulicę, gdzie czekał na nią Wembley, szofer, w szarym uniformie i czapce gońca hotelowego, co gdyby nie miał żony i dzieciaków do wykarmienia, powiedziałby jej odpierdol się i zdychaj. Zamiast tego otwierał jej drzwi, gdy tak ślizgała się przez życie.

Na ulico jest ciężko tej nocy. Już dwa razy gliniarze powiedzieli im, żeby nie tamować ruchu. Benny sączył browara pod ścianą i obserwował show, gdyż Marybeth była zajebista w swojej czerwonej, obcisłej mini, na czarnych szpilkach. Violet stoi osobno, na stronie i czuje dreszcz, bo wie, że nie powinno jej tu nawet być, lecz tak długo, jak będzie używać gum, nikt jej nie powie, żeby sobie poszła. Lenny z Seaside jest cały w siniakach i guzach, od czasu ataku na mieszkanie Gracie. Przechodząc obok dziewczyn mówi im, że Charlie wkrótce wydobrzeje i że gliny złapały dwóch gości, którzy śmiali się i żartowali, gdy ich zabierano i pokazywali swoje nowe fryzurki w stylu ‘Ghostbusters’ do kamery telewizyjnych wiadomości. Lenny mówi też, że niedługo przestanie im być do śmiechu, kiedy zabiorą ich do Rikers, bo wtedy dowiedzą się, co to znaczy być zaatakowanym. Benny przypala bazookę w przecznicy i wychodzi na ulicę, gapi się na pomarszczoną gumę leżącą w ścieku, z pierścieniem czerwonej szminki dokoła. Kopie ją, a Marybeth odciąga go i prowadzi do domu.

Ridley był wkurzony na Marybeth i Benny’ego. Powiedział, że ich przyjaźń jest jak chorągiewka i że teraz, kiedy jest załamany, nie chcą się z nim zadawać. Marybeth mówi, że ma nasrane do głowy i że jedyny powód tego, że się nie pojawiali był taki, że pracowali. Benny mówi mu o czasach, kiedy obaj przeminą z deszczem, Ridley patrzy na Marybeth Marybeth zaczyna się śmiać, a Benny nie wie, dlaczego. Później smażyli mózgi i to był pierwszy raz, jak Benny sobie przypominał, kiedy Ridley nie miał więcej towaru od nich. Tak naprawdę, to nic nie miał. Ridley mówił o tym, że nie wie, co zrobić i jak bardzo jego życie zostało zrujnowane i nic nie warte, a kiedy Marybeth powiedziała, żeby się wziął w garść, Ridley odgryzł się, że to, co powiedziała jest kurewsko podłe. Marybeth powiedziała mu witamy w rzeczywistości, większość ludzi musi żyć właśnie w taki sposób i to nie jest powód, żeby się zabijać. Lecz Ridley płakał i beczał że nie stać go na wizytę u psychiatry i że nie poradzi sobie z przemianą bez doktorowej aprobaty a poza tym, teraz w żaden sposób go nie stać na operację. Marybeth siadła na podłodze koło niego i powiedziała, żeby się odprężył. Ridley zaczął biadolić o czasoprzestrzeni i wymiarach, powiedział, że nie ma Boga, a jeśli jest, to ma ubogie poczucie humoru, bo co to za żart, żeby kobietę zrobić mężczyzną. Grali w szachy, ale co pół godziny Ridley przerywał grę, dostawał ataku płaczu i Marybeth musiała przytulać go i mówić, że wszystko będzie dobrze.

Kilka dni później Ridley był ubrany w jeansy i obszerny podkoszulek – był nie ogolony i kiedy Marybeth spytała go, czy coś nie tak, powiedział im, że przyszła jego matka, odbyli długą rozmowę i doszli do porozumienia: jeśli on zgodzi się na nowego psychiatrę (tego, do którego chodzi matka) i jeśli przestanie przemieniać swoje ciało i przestanie ubierać się jak ciota – jeśli spróbuje być normalny – wszystkie sprawy wrócą do normy, będzie z powrotem bogaty. Marybeth powiedziała, a co z twoimi piersiami, Ridley powiedział, że ma je usunięte i że nie stać go już na to, żeby być kobietą. Powiedział im także, że nie może się z nimi więcej spotykać, bo pierwszy krok do wyzdrowienia jest taki, żeby zapomnieć o przeszłości i zacząć wszystko na nowo. Marybeth wykrzyczała, że kto jest teraz jak chorągiewka a Ridley się odgryzł, że tak naprawdę to nigdy nie byli jego przyjaciółmi, że chodziło im tylko o jego pieniądze. Marybeth nazwała go najgorszą odmianą cioty, bo nie potrafi nawet stawić czoła temu, jaki jest naprawdę w środku. Kiedy Ridley poprosił, żeby wyszli, Marybeth nie była pewna, czy jest bardziej zasmucona, czy wściekła. Kiedy wyszli Benny wziął ją za rękę i powiedział ciul z nim, bo Ridley to tak czy siak pedał, ale Marybeth powiedziała, że może zrozumieć jego chęć bycia bogatym, ale nie to, że dlaczego powiedział te wszystkie pełne nienawiści rzeczy pod jej adresem. Krótko po tym Marybeth zaczęła znowu obsługiwać Edgara, gdyż po imprezie przestała to robić, nigdy nie mówiąc mu, dlaczego.

Benny nie lubił koloru tego, gdy się gotowało. Powiedział jej, żeby to wypieprzyć, ale powiedziała mu, że nic w tym nie ma złego. Powiedział jej, żeby spojrzała na czarne drobiny, kto wie, z czym to cholerstwo było zmieszane. Marybeth mówi, że to jest dobry towar i ona go ładuje. On sugeruje, żeby trochę przystopowała i przerzuciła się na coś innego, bo za każdym razem, kiedy ją kłuje, czuje się, jakby grał w rosyjską ruletkę i pewnego dnia jej pocisk wypali. Marybeth mówi, żeby tak nie dramatyzował, ale Benny mówi, że naprawdę dramatyczny to będzie jej pogrzeb. Kończą jej się miejsca do wkłuwania i wszystkie palce u stóp ma zużyte i jeśli jej ramiona się nie zaczną goić niebawem, będzie ją musiał zacząć kłuć pod językiem. Przygrzał jej na stole i opuścił strzykawkę, dotknął jej policzka i pocałował jej usta, ona otoczyła go ramionami i uścisnęła go mocno, ich języki złączyły się i mógł poczuć słodki miętowy smak lodów, które jadła po obiedzie. Zwiotczała w jego ramionach jak martwy węgorz, a on zaniósł ją do łóżka.
Marybeth zwlekła się z łóżka, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Stało tam dwóch młodych gliniarzy, co wprawiło w drżenie jej nogi. Modulując głos spytała „Czy coś nie tak, panie władzo?”
Z błyskiem ironii w oczach spytał, czy mieszka tutaj Benny Alverez. Marybeth przez moment miała pustkę w głowie. Gliniarz powiedział, że szukają członków rodziny, kiedy Marybeth powiedziała im, że jest żoną, wymienili spojrzenia. Pierwszy z policjantów powiedział, że Benny został postrzelony podczas włamania do mieszkania i jest w szpitalu i zanim zdołał coś jeszcze powiedzieć, Marybeth rzuciła się przez drzwi, domagając się informacji, jaki to szpital, a gliniarze powiedzieli, że ją tam zawiozą. W aucie powiedzieli jej, że Benny został postrzelony, kiedy właził oknem, przez przyrodniego brata właściciela, ex-glinę Franka, który pilnował mieszkania. Marybeth spytała, co się stało z JR, a ten, który jechał jako pasażer zapisał coś w swoim notesie. Marybeth spytała, co z ex-gliną i jego spluwą, oni powiedzieli jej, że został aresztowany za posiadanie, bo znaleziono u niego uncję koki pod kanapą a kiedy Marybeth spytała, co w sprawie strzelania do jej męża, żaden z nich nic nie powiedział.
Benny był przykuty do poręczy łóżka i Marybeth krzyczała, że jej mąż jest ofiarą zbrodni a oni traktują go jak zwierzę, ale gliniarze powiedzieli jej, że Benny został oskarżony o włamanie i wtargnięcie i że zasady są takie, że ma być przykuty. Marybeth wystrzeliła, że jest w pierdolonej śpiączce i że gdyby był kimś ważnym, albo nawet gdyby był ex-gliną Frankiem, nie zostałby przykuty, ale gliniarze tylko wzruszyli ramionami i poszli. Benny był podłączony do każdego możliwego gówna, rurki, czujniki i butle były zawieszone nad jego łóżkiem. Marybeth siadła przy nim i trzymała za rękę, wciąż sprawdzając kajdanki, upewniając się, czy nie są za ciasno. Miała ochotę odchylić bandaż na jego boku i zobaczyć ranę, ale zamiast tego po prostu siedziała tam i cicho łkała. Lekarze nie wiedzieli, kiedy Benny wyjdzie z tego, ani w jakim stanie wówczas będzie. Jedyne, co pozostało to czekać i obserwować. Marybeth zadzwoniła do Ridley’a, bo nie wiedziała, do kogo jeszcze by mogła zadzwonić, albo kogo jeszcze by to mogło obchodzić, ale kiedy Ridley odebrał telefon, poinformował ją, że nie może z nią rozmawiać, gdyż jak mógłby zostać wyleczony, skoro jest nieustannie zaszczuwany przez przeszłość. Marybeth rzuciła słuchawką. Próbowała dodzwonić się do brata Benny’ego w Washington, ale połączenie nie wychodziło, bez odpowiedniego prefiksu. Nie wiedziała, co robić ani gdzie się zwrócić i kiedy jej mózg zaczął się wydzierać a jej ciało trząść, spróbowała pomyśleć o kimś, kto mógłby jej przynieść towar, ale nie było nikogo, komu mogłaby zaufać. Przyszła pielęgniarka, niosąc tacę z pigułkami i Marybeth nie mogła dłużej czekać. Załadowała w domu pół działki, po czym wróciła do szpitala. W windzie jakiś facet z żoną gapili się na nią przez lustro umieszczone w kącie, a widząc swoje odbicie z oczami jak łebki od szpilki, nie mogła ich winić.
Benny po prostu leżał, jak rzeźba, z kocem podciągniętym pod brodę. Nie mogła nawet dostrzec, że oddycha. Marybeth przeklinała go za wybranie się na tą robotę bez powiedzenia jej o tym i gdzie do kurwy był JR, bo zdaje się, że po prostu zniknął. Po czterech dniach bez żadnej zmiany w stanie Bena, lekarz ostatecznie zarządził, żeby go rozkuć, mówiąc glinom, że nie ma możliwości, żeby ten facet uciekł. Dwa razy pielęgniarki próbowały wyprosić Marybeth, mówiąc, że nie jest członkiem rodziny, ale zrobiła taką scenę, że pozwolili jej zostać. Wychodziła jedynie po to, żeby trochę popracować i skołować towar. Potem prosto do szpitala, gdzie grzała sobie w ubikacji i z powrotem siadała przy nim. Z dnia na dzień tracił wagę. Jego twarz zrobiła się wychudzona i żółta, na jego rękach widniały siniaki od rurek i igieł. Zapach i dźwięki przyprawiały ją o wymioty. Miała dość szpitali, wychodziło na to, że bywała tam co miesiąc odwiedzając kogoś z przyjaciół, ale nikt nigdy nie przyszedł odwiedzić Benny’ego. Marybeth czuła się samotna i bezradna, pamiętała, że tak właśnie czuła się, zanim się spotkali i co zrobi, jeśli go teraz straci, a w ogóle co to za świat, gdzie wszystko jest tak zjebane, a te kilka chwil, kiedy jesteś szczęśliwy, wypadają znikomo, w porównaniu do czasu, w którym szczęśliwy nie jesteś. Może Ridley ma rację, myślała. Może nie ma Boga, bo jeśli jest, to co robi, gdy tak patrzy w dół na to całe gówno, które się wyrabia i co myśli widząc swoje dzieci usychające tak, że zostaje skóra i kości, aż ich płuca nie zrobią się zbyt słabe, żeby napełniać się powietrzem. Ale Ridley i tak jest dupkiem, więc zaczęła się modlić z całego serca, błagając go, by istniał. Żeby usłyszał ją i pomógł, żeby wejrzał na nich ze smutkiem i żałością, bo potrzebują go teraz, strasznie go potrzebują. Gdy tak modliła się na głos, przyszła pielęgniarka żeby sprawdzić butle i widząc Marybeth ściskająco kurczowo w palcach różaniec, słysząc jej mokry kaszel, była ciekawa, czy Marybeth wie, że wynik Benny’ego wyszedł pozytywny.

przełożył Jan Krasnowolski

Buddy Giovinazzo – Cioty z Houston
QR kod: Buddy Giovinazzo – Cioty z Houston