01.01.2008

Napisałem naprawdę śliczne życzenia wigilijne: wesołych świąt. ale bardziej życzę dobrego nowego roku – bo to jednak 365 dni, nie tylko trzy. a dobre dni są lepsze niż wesołe, bo wesoło może być jak się wypierdolisz na lodzie czy coś. więc dobrych 365. oi.
Nieskromnie uważam, że jest to świetne antidotom na te wszystkie jebane wierszyki, które przenoszą sms’y w okresie świątecznym, to całe: dużej choinki, chuja wycinki, mikołaja w dupę, psa otrutego i klocki lego… to jest dopiero Virus, mnoży się, przeskakuje z komórki na komórkę zwiększając liczbę zdebilałych, śliniących się cweli, którym nie chce się napisać niczego od siebie, ale czują pierdolony przymus zatrucia mi życia tuż przed gwiazdką.
A wiec ślę moje antidotum dwóm (mimo wszystko ważnym) osobnikom: Żołnierzowi i Temu Sławkowi. Pierwszy odpisuje – wzajemnie, drugi – oi. Obie odpowiedzi miały w sobie goryczkowy posmak słowa – spierdalaj. W przyszłym roku pośle wam najbardziej wyruchaną świąteczna rymowankę, jaką tylko zdobędę. Zrobię sobie nawet profil na Naszej Klasieudając dziewczynę z akademii ekonomicznej, zaproszę w chuj strasznych ludzi i będę czekał. Stanę się lirycznym pająkiem czyhającym na niezdarnie rymowane muchy świątecznych życzeń.

11.01.2008

Okazuje się, że bez mapy, nawigacji samochodowej czy chociaż szczątkowej znajomości miasta, jazda po Berlinie jest w chuj trudna. Oczywiście dobrzy ludzie zawsze wskażą ci drogę, ale bardzo rzadko jest to droga we właściwym kierunku.
Jak prawdziwi Polacy obraliśmy za cel dworzec zoo. Pokierowano nas do: zoo, małego zoo, metra, innego dworca i wreszcie dwie panie niedaleko galerii narodowej (czy też muzeum narodowego… takie przeszklone, modernistyczne, ładne) dały nam słuszne namiary, co jest o tyle zabawne, że kierowca był przekonany, że te panie na pewno nie wiedzą co mówią i lepiej im nie ufać. Zaufaliśmy i sam sobie gratuluję tej decyzji.
Na dworcu pokręciliśmy się chwilę, pooglądaliśmy męskie prostytutki (lub ich fantazmaty) i udaliśmy się do muzeum Helmuta N. Tam spędziliśmy ze dwie godziny w księgarni, zapytaliśmy się o drogę do innej galerii i poszliśmy na wystawę Diane Arbus.
Nie ma co pisać, jej zdjęcia rozpierdalają. Naprawdę chciałbym błysnąć teraz jakimś ładnym zdaniem o jej życiu, neurozach i odbitkach, które zrobiła (ceny zawrotne od 40.000 do 500.000 Euro), ale nie jestem w stanie. Niektóre ze zdjęć widziałem po raz pierwszy, inne znam z albumów. Wszystkie mnie oczarowały (no może z wyjątkiem tych z początku kariery… jakieś pary na moście), kobiety z Puerto Rico ufryzowane jak Amy Winehouse, striptizerka z wielkimi cyckami, syf w garderobie aktorki burleski. Cała seria transów z niepełnym uzębieniem (koleś trzymający zdjęcie Marilyn M. wyjebał mnie w kosmos) czy totalny hit – choinka w pustym pokoju.
Powrót do Helmuta. Decydujemy się wejść na wystawę – On, Gibson i Clark. Zdjęcia z Newton Illustrated trzymają stały, wysoki poziom, ale to prace Larrego Clarka robią na mnie wrażenie. Szczególnie seria /teen lust/ pełna małolatów z wielkimi chujami, dziewczyn w ciąży i słońca. Przyznaje się bez bicia, że wcześniej specjalnie się nim nie interesowałem, właściwe nie miałem pojęcia o jego istnieniu (ok., ślizgałem się parę razy po jego nazwisku, ale na tej wystawie poczułem, że usłyszałem je po raz pierwszy).
Potem polowanie na yashice T4 (porażka – jak ktoś ma, to ja chętnie odkupię), zakupy albumowe (naprawdę fajny album Nan Goldin i odkrycie tego wyjazdu – Jeff Mermelstein).
Wszystko zakończyło się poszukiwaniem American Apparel, w którym chciałem kupić Purple Fashin, nowy album Vice i śliczną torbę na siłownie. Niestety podłe, zgniłe chuje wykupiły cały nakład ze sklepu (Purple), tej książki nie mamy w sprzedaży (Vice, choć, kurwa, na stronie jest!), proszę bardzo (gymbag, kolor: fioletowy). AA mają zajebiste ubrania do zdjęć, do chodzenia to chyba nie za bardzo – jednak są zbyt stylowe jak dla mnie (choć małe polo czy bluza z kapturem na pewno mnie nie zabiją), wszystko się świeci i mieni, kolory są intensywne i słodkie. Wielki cukierek dla oka. Wystylizowani chłopcy (choć odrobinę za mocni jak na AA, bardziej w ciotowskim klimacie HM – staję się ekspertem od dyskontów tekstylnych) patrzyli na nas odrobinę podejrzliwie, dopiero pytania o Purpla czy zakup S/magazine przez kumpla, stopił lody ich markowych serc. Zapytali nawet skąd jesteśmy…
Biedactwa mogą pomyśleć, że tak wyglądają polscy hipsterzy, faktycznie barbarzyńsko. Być może to był początek nowego trendu przywianego do Berlina zimnym syberyjskim wiatrem – na dzikusa.
Rozczarowany brakiem fotoestetycznej strawy udaliśmy się do subweya na wegetariańskie kanapki z kurczakiem. W podziemnym przejściu spotkaliśmy dwóch pijanych Polaków pomstujących na trzeciego – go kurwa zajebie. Znak, że kraj ojczysty wzywa.
Ruszyliśmy w drogę.
Pojechaliśmy na północy zachód – w chuj, nie w tą stronę i kolejne 50 minut spędziliśmy na wspaniałym torze wyścigowym dla niepoznaki nazywanym Ringiem.
To była wspaniała wycieczka, a yashice złapie na allegro.

17.01.2008

We Wro na dresa już wychodzi z mody. Teraz szczytem lansu jest na obitego lub po ustawce. Serio, zawsze wydawało mi się, że to lisbonki* kręcą dym, ostatnimi czasy w knajpach napierdalają się młode cioty. Pozapisywało się to na tai boo czy inny bokserski aerobik i wymiata na ulicach.
Sam lubię obite pyski wiec nawet mnie to kreci, ale i tak jest dziwne.

* Kiedyś starsza pani szepnęła koleżance widząc dwie dziewczyny trzymające się za ręce –te, to są te, lisbonki.

19.01.2008

Niskociśnieniowa nuda. Podobnie jak południowoamerykańska jaszczurka stożkowa ograniczam nocną aktywność – koncentruje się tylko na karmi i czekoladzie. To niesamowite, że cały gatunek małych zielonych gadów potrafi siłą woli ściągać wielkie transportowe samoloty…
Dopiero seria wypadków maszyn z polskimi produktami zwróciła uwagę amerykanów kontrolujących plantacje koki. Pewnie specjaliści DEA obsrali się w gacie, kiedy odkryli, że za wszystkim stoją te śliczne stworzenia. Prawdę mówiąc, jak po raz pierwszy je zobaczyłem, to od razu chciałem takie hodować w domu, chyba wielkie żółto/błękitne oczy i przyssawki na placach kruszą lody serca mojego.
Jak byłem dzieciakiem, to bardzo chciałem mieć kameleona, gekony też są słodkie. I jeża uchatego, ten to dopiero jest kawaii.
Czytając w Focusie o pladze zielonych jaszczurek, kulcie piramidy powiązanym z Majami i Egiptem i innych teoriospiskowych hokus pokus (choć wzmianka o badaniach nad wykorzystaniem zdolności tego gatunku przy okazji wojny i próbach wszczepienia im implantów pozwalających na dostarczenie dowolnej informacji do mózgu jaszczurki, tak że wrogie samoloty wydawać się jej będą wyplenione ukochanym karmi i wedlowskimi łakociami – mocno mnie zaniepokoiła), nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że powinny wystąpić w promocji Teraz Polska albo na naszych produktach powinien być znaczek z jej (jaszczurki) stożkową główką – wybierają nas telepaci.

18.02.2008

A wszystko szło tak dobrze. Podroż do Katowic zabrała nam niespełna dwie godziny sympatycznej, spokojnej jazdy. Przez 60 km myślałem, że fabryka cementu, którą mijaliśmy gdzieś pod Opolem, rozpyliła swoje białe gówno. Wszystko było ujebane offwhite’owymi zaciekami, takimi szaroburymi liszajami spływającymi po karoserii. Całe pobocze zasypane pyłem. Nawet w powietrzu czułem małe lepkie drobimy zabierające wodę z każdej odkrytej śluzówki mojego ciała. Wysychałem.
Jechałem i martwiłem się o świat, ekologie i biedne brudne samochody.
Potem okazało się, że to nie cement tylko przymrozek. Piękny był ten pas szronu na poboczu autostrady. Ekologia poszła do szafy, a ja cieszyłem się mroźnym powietrzem Górnego Śląska.
Dojechaliśmy o 16, za dwie godziny otworzą klub na Kamiennej i zacznie się wielki dragQueenowy konkurs piękności. Wanabe z całej Polski (48 sztuk) miało prężyć się i wiercić przed szanowną komisją walcząc o tytuł młodych zdolnych.
Dwie godziny do godziny zero. Poszliśmy na pizze, trafiliśmy na promocje i miłą obsługę. Po pizzy telefon, a po telefonie chuj nas strzelił. Konkurs odwołany.
Niby nikt się nie wkurwił, ale jednak nie mam fot, które są mi teraz bardzo potrzebne.
Sram trochę w gacie, bo nie wiem, co zrobić.
Potrzebuje dragQueen z Wro – znacie jakieś??
Mogą być też kulturyści, masterzy i lateksowe psy.
Na teraz!

* Chyba zabiorę się za „Platformę”, jest tam dobry kawałek o nudzie, oziębłości i pierdoleniu. Chyba mam na to foty…
Kremowa okładka.

fot. WH
19.02.2008

bywasz w wawie?
zaprosiłbym cię do domu
zrobiłbym owocowej herbaty
zapaliłbym kadzidełka
poczytał poezje
jacka dehnela
ty byś się zachwycał
pasi?

Nie pamiętam, co odpisałem, ale chyba: że poezji nie czytam, Dehnela nie lubię, herbatę piję czarną i bywam w Wawie.
Pasi?

a kadzidełka?
co z kadzidełkami, lubisz? nie lubisz?
a kąpiel w wannie i świece dookoła???

Kadzidełka mnie duszą i kojarzą się z pierwszą komunią – raczej kiepski klimat.
Wanna ok, świece nie. Wiesz jak to kurewstwo dymi? No i nic nie widać i łatwo się poparzyć. Wolę wannę, albo i sam prysznic.

06.03.2008

Dziś w nocy przyśnił mi się mój fabularny debiut. Oczywiście pornos.
Pornos o Amiszach. Fabuła jest metaforą dorastania i odnajdowania społecznej roli. Główny bohater to młody Amisz (ogłaszam konkurs na jego imię), który w noc przed swoim ślubem zostaje wezwany do domu starszych (nie mam pojęcia czy jest u Amiszów starszyzna, ale do domu jakiegoś autorytetu).
Tam jest pieprzony przez wszystkich brodaczy z wioski, zgodnie z hierarchią ustaloną wiekiem i wielkością chuja. Wszyscy wstrzymują strzał do momentu, aż najstarszy i najbardziej obdarzony z Amiszów nie spuści mu się na twarz… ale nie na oczy czy czoło, lecz na policzki i żuchwę.
Cała wioska spuszcza mu się na ryj tworząc perłowe nacieki na jego twarzy, organiczną jasną brodę.
Film kończy się sceną, w której cała męska, dorosła populacja osady stoi koło nagiego Oblubienica (wszyscy ubrani ciasno i schludnie, tylko sflaczałe kutasy zwisające im w kroku i pot na twarzach świadczą o odbytej orgii), a najstarszy podaje mu kapelusz. Goły główny bohater wpatruje się w kamerę, twarz obspermiona.
W ostatnim ujęciu zakłada na głowę kapelusz.
Ujecie zbiorowe.
FINE.

07.03.2008

Wojna skończyła się dawno temu. Nikt nie pamięta koszmaru, jest tylko spokój. Rzesza wygrała, a ja jestem polskim służącym niemieckiego oficera. Nie czuje smutku, wszystko jest naturalne i prawidłowe. Nowy porządek jest jedynym, który znam.
Państwo spędzają wczasy nad Bałtykiem. Mają małe dziecko, chyba chłopca. Noszę piknikowe kosze, opiekuje się małym, jestem zadowolony.
Rozmawiają o seksie, pada pytanie o stosunek analny, dlaczego mężczyźni go lubią. Pan mówi coś, nie pamiętam już co, ale czuje się podniecony. Czuję nadzieję. Śmieję się razem z nim i jest w tym jakaś obietnica. Dni mijają spokojnie, wszystko wydaje się jak sprzed wojny. Panie przechadzają się w jasnych letnich sukniach, panowie palą cygara w bibliotece i grają w kasynie. Rasa Panów na wakacjach.
Aż przychodzi…… (nie pamiętam jak to się nazywało, ale ten dzień miał piękną nazwę. Gdzieś na początku sierpnia, gdy lato jest w pełnym rozkwicie, a skwar leje się z błękitnego nieba, na jeden dzień przychodzi zima. Morze czernieje, a wielki białe bałwany – jak z japońskich rycin – przewalają się pod granatowym niebem. Nie pada śnieg, temperatura jest znośna, po prostu w powietrzu czuć zimę, jej chłód i odrętwienie. W tym dniu organizuje się bale i uczty. Wszyscy wtedy tańczą).
Staliśmy na plaży, była prawie pusta, zrobiło się smutno i zimno.
Jego żona bawiła się na przyjęciu, guwernantka opiekowała się dzieckiem.
Byliśmy sami.
Szliśmy w stronę hotelu, niechcący dotknąłem jego ręki, musnąłem ją. Była taka ciepła. Ten dotyk coś w nas uruchomił (…) Szliśmy trzymając się za ręce. Przez chwilę, przez jedną sekundę. Dookoła bogate niemieckie mieszczaństwo pędziło na wielkie bale, a ja ściskałem dłoń mojego oficera. W tym jednym małym geście bym mój, cały, skrawkiem ciała.
Poszliśmy do hotelu, mieliśmy się pieprzyć. Nigdy nikogo tak nie kochałem.
Nienawidzę poranków, nienawidzę się budzić.

19.03.2008

Wszyscy czytamy na kiblu. Wszyscy! Ci którzy tego nie robią, to zwierzęta. Dziś postanowiłem przekopać się przez stos literatury urosły na pralce.
Oto mój toaletowy zestaw:
1 Jean Clair – De Immundo
2 Capricious – #7
3 A4 – eccentric
4 Edmund White – My Lives
5 BUTT – #22
6 Purple Fashion – volume III issue 8
7 Pozytyw – Tożsamość
8 WIRE – September 2007
9 Invisibles – #4 (ale noszę też go w plecaku)
Pokaż mi, co czytasz w kiblu, a powiem ci kim jesteś.
Ja chyba jestem snobem.

07.04.2008

Życie w stolicy to prawdziwe Traviata (to to samo, co dolce vita, tyle że po włosku). Wóda, seks, wóda i vipowskie opaski. Tak, znów ociekałem luksusem warszawskiego salonu, brukałem swoje niewinne dolnośląskie skarpety hedonistycznym brudem stołecznego parkietu. Wszystko zaczęło się w piątek. Alkoholowe czarne dziury, black expirience brzmi jak zajawka czarnej mszy. Wpuść w siebie coś złego, markę. Przygrywa Dimitri z Paryża, latino męczy i nuży, ale jest taki moment, w którym wszyscy dostajemy kopa, nawet ja podryguję, może nawet w rytm. Na schodach spotykam Batmana, wstyd. Ten wstyd towarzyszy mi przez cały wieczór, niestety to nasze jedyne spotkanie. Gdybym mógł cofnąć czas, to na pewno zachowałbym się inaczej, ale ja po prostu boje się ludzi i odpaliłem wszystkie myślowe skróty, wszystkie gry, które można rozegrać mówiąc „cześć” na schodach. I przegrałem. Dobrze że pogadaliśmy, potem, już w spokoju, serio, bardzo się cieszę. Batman (and Robin?) i wódka z truskawkami, to dwa jasne punkty tego wieczoru. Wielką chujnią był vipowski bar oblegany jak ja pierdole – chyba nie było nie vipów – barmani ociężali profesjonalizmem, wszystko wypracowane, butelki latają, szkło błyska, tylko pić się chce. Tłum napiera, nie tańczy, tłum jest zły. Czarne doświadczenie.
Jeszcze kebab po drodze i najsmutniejszy fragment. Noc, siedzę sam w domu i zwyczajnie chce mi się ruchać, nie jakoś tak metafizycznie, po protu – chujem. Późno, miasta nie znam, zimno się robi, a komputer gospodarza ma tak straszny monitor, że czułbym, że oglądam, zakodowane pornole w hotelu.
Postanawiam odpalić DVD.
Jak w każdym pedalskim domu pornosy leżą grzecznie na półce, zaraz przy Dynastii iZaklinaczu koni. Próbuję każdą niebieską płytę z napisem porno i chuj mnie strzela
(ale ten duchowy, do dupy) – w tym domu, kurwa, nic nie działa. Raptem, cud. Leci pornos… heterycki. Smutek mnie zgiął niewysłowiony i w tym smutku doszedłem.
W stolicy dość często używa się słowa – alternatywne… koncert, muzyka, knajpa… bardzo mnie to zdziwiło i nawet z początku żenowało. Teraz myślę, że to taka gwara, to tak jak we Wro wszyscy mówią – ontologia.

16.05.2008

Kurwa mać, nienawidzę tych jebanych ludzi z tych jebanych centrów jebanych usługowych!!!! Dzwonię na infolinię, dzwonię i już chuj mnie strzela, bo gadam z jakimś głosem nagranym, który zamiast w pierwszym słowie opowiedzieć, że z „konsultantem”, to mam wcisnąć pierdolone „0” (zero), to mi napierdala przez jedną jebaną minutę i pięćdziesiąt niedojebanych sekund, że faktury to jeden, a kurwa coś tam 3 – a mnie to kurwa chuj obchodzi, ja chcę tylko zgłosić, że mi Internet nie działa! Tylko, kurwa, to!
Ni chuja.
Konsultantka – a może pan zadzwonić za 40 minut, bo nam tu baza padła i nic nie zrobię.
Mnie gigantyczny chuj strzela w pysk, na odlew.
Nie mogę – grzecznie odpowiadam.
No, ale ja panu nie mogę pomóc…
A czy pani po prostu nie może ode mnie wziąć adresu, gdzie jest awaria i to potem sprawdzić? Za tydzień rozwiązuję z wami umowę i pewnie okaże się, że do końca będę bez sieci.
Nie, ja muszę pana załogować, sprawdzić ustawienia w komputerze i dopiero potem, ale nie mogę, bo nie ma systemu.
Ja pierdolę – szepczę.
Proszę nie przeklinać!!
No i tu wpadam w szał, odkładam jebaną słuchawkę – i piszę to B., to co na początku. Początek sam, piszę na wielkim wkurwie. Teraz jestem spokojny.

***

Mija 5 godzin, dzwonię po raz drugi, tym razem odbiera chłopak. I dokładnie tą samą gadkę mi zapierdala, co tamta laska – że za 40 minut, bo system rekonfigurują (a czuję, że to zwyczajne hasło – mam przerwę, jem kanapkę).
To ja pożegnawszy się uprzednio z Cierpliwością, zaczynam wchodzić w dyskusje i on ciach, podcinka mi nogi zasuwając coś miłego. I tak do końca – jest super miły i przeprasza i rozumie, współczuje – jeszcze chwila i wspólnie urodzimy dziecko. Prosi o telefon kontaktowy do mnie, obiecuje zadzwonić jak system zostanie naprawiony. Oczywiście nie pamiętam telefonu domowego, więc daj mu komórkę. (Proszę tylko o nie przysyłanie sms z pakietem promocyjnym).
30 minut później dzwoni telefon, numer zastrzeżony, odbieram, system działa. Jak na razie chłopaki vs dziewczyny – 1:0.
Odbiera laska, mówię o co chodzi, wszystko się powtarza, prosi o numer klienta, adres, itd. Mówię że nie jestem P****O****, a on do mnie – proszę się przedstawić – nie wiedziałem, że bawimy się w SB.
On mi, że faktycznie w lokacji było uszkodzenie, ale już wszystko działa, no może, ale mi nie, co zrobić??? No ale już jest naprawione, bo mam informacje, że faktycznie nie działało, ale już tak. I weź się, kurwa, sprzeczaj. Chwilę przepychania i ona odpala mi – proszę wpisać hasło i login…
Co, kurwa?? Jakie, kurwa, hasło, gdzie??
Jak pan nie ma hasła, to ja nic nie zrobię… a dlaczego nikt mi wcześniej nic o jakimś haśle nie powiedział?
Jak już będzie pan miał hasło, to proszę… ble ble ble. Szlag mnie trafia, dzwonie do P. Pytam o hasło – tak było wpisane przez pana, co nam instalował wszystko… rok temu. Wywalam wszystko z szafy, rozwalam dokumenty i znajduje jakąś obsraną karteczkę z napisem: login hasło… ale czy to ten login i to hasło, to chuja wiem. Czwarty telefon…
Znów chłopak, ale głos ma dziwny… jak przed mutacją… rozmawiamy, tłumaczę i on nagle – a kim pan jest dla pana P***O**** – jestem jego facetem i razem mieszkamy, czy to wystarczający powód, żeby ze mną rozmawiać? – Syczę wkurwiony jak stado gęsi.
Cisza.
Cisza.
Przepraszam, że zadałem to pytanie – a ja już się śmieję, bo płakać już nie mogę.
Znów wszystko tłumaczę i okazuje się, że mam Leoparda i słyszę długie mmmmmmmmmmmmmuuuuuuuuuuuu – a co to jest Leopard, pierwsze słyszę.
System operacyjny do maka – odpowiadam.
Cisza.
A co to jest maka?
Kurwa.
I każe mi konfigurować ruter przez mój panel sterowania…
Nie mam.
No prawym klawiszem myszy…
Nie mam.
Dłubię w kompie i szukam, on mi mówi, że kiedyś robił coś z ruterami i widział jak to działa. Po chwili pytam – a czy nie powinienem być podłączony do rudera, żeby go konfigurować?
No tak. – mówi. Ale jak? – pytam.
Kablem.
Chuj, kurwa mać, ja pierdolę. Oddycham.
Nie mam kabla, po drugie tam są tylko te wejścia telefoniczne. USB? Nie, telefoniczne! b1? Nie wiem czy b1 – telefoniczne. To pan tą aplikacje uruchomi. To jest dla PC, ja mam MAKA, kurwa, maka mam!!! nie PC.
A pan ściągnął to z naszej strony (nie mam siły, mówię że przecież dzwonię, bo nie mam Internetu).
Faktycznie.
To ja panu to zrobię u nas. Proszę poczekać 2 minuty.
Szast, prast i jest.
To po chuj ja się tak pierdolę, wykłócam, podaję hasła jak oni to wszystko mogą zrobić w dwie minuty? A ja gadałem 20!!! jebane 20 minut pierdolenia o kablach, hasłach (no przecież pan ma hasło… a hasło pan ma?) i jeszcze 10 minut słuchania muzyczki w oczekiwaniu na konsultanta (komputer napierdala mi o promocjach, żeby umilić mi oczekiwanie, KURWA, JA PIERDOLE krzyczę na cały dom, bo chce mi się rzygać od tego pierdolenia).
Proszę bardzo – jesteśmy po to, żeby pomóc klientowi.
Oni tam się muszą dobrze bawić.

23.05.2008

Wcale nie padało, ale faktycznie, było trochę zimno. Siedzieliśmy sobie na ławeczce w parku, popijając zagraniczne piwa (ja – dag in the fagg, z Brukseli). A jak piwo i park, to poleciały wszystek evergreeny: ojczyzna, godzina szczerości, pierwszy raz i ostatnie wesele. Ja zwierzałem się z problemu mercyfucka (Konrad doradził mi, że skoro i tak jebię się z kolesiami, którzy mnie nie kręcą, to mógłbym chociaż zajebać im portfel…). W trakcie wspominek o czasach sprzed Internetu okazało się, że to polscy homoseksualiści wynaleźli flash moba!!!! Ale nie znajdziecie tego na wiki, ta biała plama pozostanie na zawsze.
Otóż w latach 90., w miesięczniku NowyMan funkcjonował (może nawet nadal istnieje!) kącik onanisty – w rubryce tej pisano głownie o… masturbacji. Co jakiś czas pojawiała się informacja, że tego i tego dnia, o tej godzinie rozpoczyna się wspólne walenie konia. Setki, tysiące facetów ukrytych w czterech ścianach swoich łazienek i kibli, trzepało sobie gruchę wiedząc, że stanowią wspólnotę, rój jednookich węży, symfonie uciszonych jęknięć i spazmów. Przez te kilka minut zbiorowej/utajonej masturbacji rodził się mały kosmos – myślę sobie teraz, że to był taki gigantyczny sigil z jednym jedynym pragnieniem – moc pierdolić się z innym facetem. To musiało obalić mury nietolerancji, magiczna nieświadoma emancypacja.
A przy okazji pradziadek flash moba.
Muszę napisać do Peepa, żeby postawił takie ogłoszenie na swoim blogu – on ma setki czytelników, trzeba ocalić tę tradycje, spuściznę.

26.05.2008

Powoli, małymi kroczkami wpadam w serotoninową dziurę. Ludzie w autobusie wydają się obrzydliwi, mają za duże oczy, kacze usta, kanciaste twarze – proste, troglodyckie. Białe, trupie światło z jarzeniówki tylko potęguje wrażenie choroby.

fot. WH
07.06.2008

Ostatnie dni to dół, dół wielki i czarny jak prostokąt blackarea i podobnie jak on, wszechobecny. Mój dół ma swój konkretny powód. Jebane trzy literki, które w drastyczny sposób zmieniają czyjeś życie. Płakałem już tak długo, że dziś oczy moje suche jak dwie pustynie i tak samo puste. Dramatycznie się robi, a przecież nie o to chodzi. Być może nie chodzi o mnie (prawdopodobnie nigdy o mnie nie chodzi), a o kogoś mi bardzo bliskiego. Gadaliśmy przez telefon, lato łaziło sobie spokojnie za oknem, ptaszki śpiewały, a ja ględziłem o virusie miłości, trudnych decyzjach i armagedonie, który sam na siebie sprowadzam, gdy nagle On wyskoczył – a ja wierze w miłość. Poszedłem do kuchni nalać sobie soku, popatrzyłem na kota skradającego się do plastikowej myszki i pomyślałem – kurwa, co ty pierdolisz?
Ja wierzę w miłość, powiem ci coś, co zmieni twoje życie – w tym momencie żałowałem, że nie mam popcornu – rozsiadłem się na kanapie, wymutowałem tvn24 i czekam na wielką zmianę. Mam dla ciebie zajebisty aparat, wylatuje do NY na trzy lata, pierdole się z Kammelem – wyliczam sobie w głowie wszystkie prawdopodobne wyznania i całkowicie nieprzygotowany słyszę – ja i X mamy HIV. Jakbym przeczytał kawałek podręcznika do rpg opisującą inną rasę, coś spoza mojego układu słonecznego stoi przede mną i patrzy się na mnie oczami przyjaciela. Wielka plaga zapukała do drzwi mojego życia i sru, już tu jest. Kot bawi się myszką, chmury leniwie ściągają się po niebie, a ja zaczynam szlochać, potem płakać – i napierdalam te wszystkie standardy. Czy na pewno, że to niemożliwe, dlaczego – i skacze po całym mieszkaniu, chodzę, bo siedzieć nie mogę, bo jak usiądę, to to wszystko okaże się jeszcze bardziej prawdziwe. Wiec idę na spacer i chuja mi to daje, bo to nie ma żadnego znaczenia, on jest zakażony i chuj i kurwa nie da się tego wymazać, ani oszukać się, że nie, bo tak. A potem jest tylko strach i przeświadczenie, że ja też jestem trafiony. Bo dlaczego nie? Nikt się na to nie pisze, nie ma kolejki, nie ma specjalnych starań, ot, wszyscy próbujemy tego uniknąć, mój kumpel też próbował i chuja, nie ma ucieczki. Tylko odroczenie. Wiec już w tej histerii planuje sobie życie, małe upadki, małe przyjemności, wszystko nasączone chorobą i umieraniem. Jadę autobusem, patrzę na słońce, że świeci, choć nie powinno, myślę o krwi i spermie – że takie fajne kiedyś były, takie ludzkie – a teraz to już tylko potwory, które chcą mnie zajebać. Że tuż pod skórą wszystko jest przeciwko mnie. Nie wiem czy to tylko egoizm, że jak ktoś jest „ofiarą”, to ja też chcę – toż to zawsze centrum, czy tylko dziwaczny sposób poradzenia sobie z obecnością wirusa. Bo od dwóch dni nie żyję, w środę wyniki, wtedy się zobaczy, co dalej, może dół, a może z martwych wstanie – i cokolwiek się stanie, to choć przez chwilę i na własne życzenie będę w tym piekle, w którym jest mój kolega i będę go rozumiał – bo tylko tyle jestem w stanie zrobić.

11.06.2008

Jest noc, jest spokój i ciepły wiatr z podwórka. Kot marudzi, że chce iść na balkon i spać pod gołym niebem – to wersja oficjalna, nieoficjalnie woli skakać za ptakami i polować na czerwcowe żuki. W tiwi CSI:Vegas, nie znam tego odcinka, chyba nowa seria, kolejny plus. A tak dużo minusów dziś było.
Myślę o podstawach matmy i szkole średniej.
Dwa minusy, to zdecydowanie plus.

14.06.2008

Plan nie był wielki, ale na pewno przyjemny. Knajpa, wódka, sok, wódka, taniec, głównie taniec. Nie jakieś tam youcandance, ot, zwyczajne dreptanie w miejscu i machanie rączkami – pełna satysfakcja, minimum zażenowania.
Niestety. Sam tam nie pójdę, bo mi serce pęknie, a kolega najebał się winem przyjmując Panią Richardson i zaniemógł.
Zostaję w domu z obrażonym mężem i będę się ćwiczył duchowo – zero fantazjowania i myślenia co/by/było, zero telefonów o trzeciej w nocy… nie czas na koniec świata.

***

Wyszedłem, bawiłem się, wróciłem. Jestem pijany i zadowolony. Chłopcy przyglądają się sobie w skupieniu, heteryk zagaduje z rozbrajającym uśmiechem – mówię mu, że jest jak zajebisty samochód, nie da się tego ruchać, ale fajnie jest nim jeździć – chyba nie rozumie, ale przytakuje. Już idziesz? Tak , bo nie tańczysz – do zobaczenia następnym razem. Jest słodko, ja jestem słodki, on jest, cała jebana knajpa lepi się naszą słodkością. Gdzieś po drodze mówi, że bardzo schudłem i czy pakuje – to najbardziej pedalski podryw, jaki słyszałem. Heterycy mają niewyparzoną gębę.
Armagedon się nie pokazał, było miło.
Idę spać, z kotem, na męża jestem obrażony.
Kiedyś myślałem, że moje życie, to dobrze napisany sitcom, teraz wiem, że jestem trzecim garniturem mydlanej opery, takiej z włoskim dubbingiem!

***

Już rano, już trzeźwy, pogodzony ze światem i mężem. Richardsonówna wielkim wejściem na salon Karlovitza pokrzyżowała nam wspólne plany zabawowe (no, nie ona, tylko ilość wina jaką wypił ten chuj bawiąc się w Crystal urządzającą przyjęcie). Inny Richardson (tym razem Terry) dał mi znak, że jednak powinienem wypierdalać z domu.
Chciałem wkleić ten teledysk, ale uniwersalgrup nie udostępnia.

Young Love – Find A New Way: Terry Richardson Version
Śliczne zdjęcia, dobry morał i refren idealny na wczorajszy wieczór.

26.06.2008

E blokuje receptory endorfin. Organizm produkuje hormon szczęście i sam nie wie, że topi w nim mózg, a mózg pływa w nich sobie spokojnie. Takie zanurzenie trwa kilka godzin, u mnie kilkanaście, śpię 5 godzin i jestem zregenerowany, ciało chce biegać, śmiać się i tańczyć.
Niedziela jest radosna, słucham muzyki i robię miny puszczając filmy w głowie, ludzie w autobusie myślą, że rozmawiam przez telefon – dużo przyjemniej wierzyć, że mam zestaw słuchawkowy niż zrozumieć, że gadam do siebie, mit technologii zawsze nas ochroni. W niedziele dużo chodzę, słońce mocno świeci, chodzę i się pocę. Lubię pot, nie lubię smrodu.
Myślę o wczorajszej imprezie i czuje się jak kombatant, jak uciekinier z więzienia, rozbitek – ktoś kto może chodzić w poplamionej koszulce, z podkrążonymi oczami, spocony – bo byłem tam, gdzie byłem i sobie, kurwa, zasłużyłem na Relax.
E pływa we krwi i jak tylko się skupię, to mogę ją obudzić. Sama się budzi jak słyszy Herculesa, to daje jej słuchać, co mi tam – niech się bawi.
Spotykam ludzi, rozmawiam i jest miło. Miło to poziom, który mi pasuje.
W poniedziałek biegam, biegam zwyczajową godzinę, choć nogi bolą, ale muszę, żeby osłabić zjazd – męczyć się, opalać, słuchać muzyki i dużo rozmawiać z ludźmi, których się kocha (albo chociaż lubi) i bawić się z kotem, tego nie można przecenić. Te praktyki gwarantują delikatne przejście, bo jak już E przestaje działać, to wszyscy się orientują, że jednak endorfin za dużo, że trzeba coś z tym zrobić i hop, jebane embargo.
I tak przez trzy dni jak w oblężonym mieście: nic a nic wody, ani kropelki hormonu. Smutek łatwo się wkrada, ale to też lubię, dobrze się smucić i nawet płakać skoro wiesz, że to przez chemie organiczną, zdrowa reakcja i jednak twój organizm działa.
Wszystko pomyślnie, nawet wtorkowe spotkanie udane i obiad i rozmowa. Decydujemy się na H2O, bo karaoke i pedały. To był fałszywy krok, spadłem prosto w piekło zjazdu. Kolejne smutne pedalskie wesele w stodole. A jebany dj napierdala majteczkiwkropeczki, straciłaś cnotę i hity tamtego lata – a chujnia się bawi, szaleje i wierci. Lesbijki tańczą w parach i śpiewają – bo sama tego chciałaś!!, fryzjerki w rozmiarach xxxs gną się do chodnikowego bitu, a mi jest nagle tak bardzo smutno.
Potem karaoke i wtedy zupełnie odpadam, ktoś śpiewa „Teksański”, cała sala śpiewa, wychodzę, idę do domu, idę daleko, słucham muzyki z ipoda. Sytuacja opanowana.

p.s spaliłem gigantyczną chmurę od gargantuicznego 19-latka, bydle wielkie jak chuj, ale głupie jak bydle.

08.08.2008

Poszedłem na imprezę, do knajpy. Poszedłem nie sam. Z kolegami. Ale wracałem już sam, obrzygany. Pamiętam jakieś 20 minut, przywitałem znajomych, chwile potańczyłem, duperele. A potem park, noc i skurcze, pierwszy paw (tak mi się wtedy wydawało), potem autopilot na przystanek, tam stoję nonszalancko opierając się o barierkę (chyba jednak z niej zwisałem) i znów wymioty, ale staram się robić to tak od niechcenia, bez zwracania uwagi. Zwracam uwagę na makaron, blade cienkie kluseczki, jak robaki albo to z chińskiej zupki. Jestem zdziwiony.
Autobus jest na czas, wtaczam się i siadam tuż przy kierowcy. Wymiotuję, ale pilnuje przystanków. Trochę się boję, że kierowca mnie wypierdoli, strach ma wielkie oczy. Jestem w domu, już nie rzygam, padam na kanapę, śpię nago i marznę. Klucze od mieszkania zostawiam na podłodze w łazience. Rano nie mogę ich znaleźć.
Znajduję za to dużo błota.
W niedziele jest mi źle, bo nic nie pamiętam, bo mam dziurę i zero anegdot.
Nakurwiony okazuje się być sympatycznym spokojnym chłopakiem. Cipa taka.

***

Czytam Houellebecq’a. Dużo o starości i pierdoleniu, czytam go w autobusie. Emeryci śmierdzą i wyglądają jak trupy. Ten Francuz to chuj, przyglądam się staruszkom i robi się smutno. Wysiadam. Jakaś mała dziewczyna strasznie się mi przypatruje, wierci się i patrzy na mnie. Na moją koszulkę, kurwa… z Myszką Miki!
Czuje się jak złodziej, jak stuletnia pomponiara.
pedophile wet dream – to chyba nie mój styl.

15.10.2008

i am a small animal, and i need ice cream!!!!

6.11.2008

Siedzę w pracy i skanuję zdjęcia. Patrzę na Chrisa, który ssie mi palec, na ciało w białej hotelowej pościeli. Jestem skupiony i zapłakany. Wszystko przez wyborcze reklamy 5 Friends. (Akcja w klimacie Vote or die). Jest w nich coś totalnie wzruszającego, jak filmy z serii Okruchy życia czy inne sentymentalne gówno (jak ostatnie sceny w Pay it forward). Piękne.
Wiec stoję w tym podłym rozkroku miedzy erekcją wspomnienia sobotniej berlińskiej nocy, a patriotycznym wzruszeniem narodu orla bielika. Z oczu kapią mi łzy, sperma kapie mi z chuja. Chyba nie ma różnicy. Wszystko to przecież łzy erosa.

***

White sensation.
Mam zamknięte oczy, muzyka – jest. Nie oceniam, nie szukam uniesienia. Po prostu się ruszam. Kości, ścięgna – to wszystko jest bardzo przyjemne. Ruch jest przyjemny. Wszędzie ludzie ubrani na biało, ale jak zamknę oczy, to ich nie czuję, nie ma tłumu, lasek w białych kozaczkach i karków.
Jest tylko moje ciało.
Potem się zgubiłem, a potrzebuję stada, potrzebuję punktów orientacyjnych. Jak daleko mogę pójść, oddalić się i wrócić. Mężczyźni są jak sprężyna… Zgubiony szukam znajomych, szukam twarzy, która mnie rozpozna. Dziewczyny wyglądają jak gwiazdy porno… Shemale attack, tranny suprise ten klimat. Nie wiem dlaczego to robią, ale ich kobiecość jest tak sztuczna, że niemożliwa. Spódniczki to pasek i dwie falbanki + majtki, opalone ciało, oczy obrysowane czarną kredką, twarz wygląda jak maska z dziurkami do patrzenia. Włosy i pazury, długie. Oczywiście wszystko na biało + cekiny, cyrkonie i róż. Generalnie wszystkie błyszczące sprawy są jak choroba, wirus… coś wenerycznego. Karki pozarażane. Każdy bydlak ma srebrny/cekinowy/błyszczykowy napis na koszulce, aplikacje z kryształków czy inny syf. I łańcuchy… chromo/homo. Przedziwne jest to, że karki są super słodcy. Takie cukiereczki. Może to wpływ landrynkowych lasek, a może tęsknota za my liter pony. Nie wiem. Czuję się bezpiecznie, jak zanurzony w cukrowej wacie zesterydowanych mięśni. White sensation trwa. Pan z Gdańska robi groźne miny, straszy młodzież, porywa butelki z wodą. Jest tak słodko agresywny. Jak już się ktoś wystraszy, to on uśmiecha się jasno i głaszcze po główce. Ulga w oczach, nieśmiały uśmiech. Do mnie też stroi miny, ustawia się w bokserskiej pozycji, do walki. Jest ochroniarzem, albo ćwiczy przed lustrem. Jest naprawdę dobry. Wiec gdy on tą miną do mnie, to ja do niego uśmiechem. Biedaczek nie wie, że te gesty to ciche słowa zachęty, to obietnica. Podrywa mnie? Do dziś nie wiem.
Patrzę na niego, tańczę i jest mi dobrze. Podchodzi i mnie przytula (te wszystkie słowa są i nie są prawdziwe. Bo sam gest jest jednoznaczny, ale czy mogę nazwać to przytuleniem?). Potem jeszcze kilka razy mnie zaczepia, kreci się blisko. Spojrzenia, uśmiechy. Jestem przekonany, że jest z laską, wiec po prostu jestem i nic więcej. Żadnych akcji z mojej strony. Taki heterycki wygłup… dwa momenty wypalają się na czarnych, grobowych płytach mojej pamięci.
Podchodzi tanecznym krokiem i przyciska do swojej wielkiej włochatej klaty, czuje jego włosy na twarzy, jego pot. Bardzo to miłe. Wychodzimy z imprezy. Żegnamy się z przypadkowymi ludźmi. On macha do moich kumpli, a mi podaje rękę. Patrzymy sobie w oczy. Długo. Myśl, że może to był podryw przychodzi z dużym opóźnieniem. Jestem już w autobusie do domu. Rano, zimno, a ja ubrany na biało. Jakaś dziewczyna patrzy na mnie z politowaniem.
Mgła nad miastem. I ja w tej mgle. Rozpuszczony.

***

Siedzę na kaloryferze w lab.oratory (wschodni Berlin) rozglądam się leniwie jak kot. Jestem już trochę pijany (dwa piwa w cenie jednego, wszyscy znajomi oddają mi to drugie), słucham muzyki. Wszędzie ciała, pierdolące się, obciągające, spocone, odsłonięte, chore, gładkie, barczyste Ciała. Dziś mnie one nie obchodzą, dziś kiwam się na boki, tupię i głupawo się uśmiecham. Friday fuck party. A mi w głowie żaden fuck. Nie mam ochoty. Chodzę po klubie i zbieram widoki. Kolesie na slingach, ręce w gumowych rękawiczkach. Przez dziurę w ceglanym murze wchodzę do małego pomieszczenia, mnisiej celi oświetlonej punktowym czerwonym światłem. Widzę głowę i plecy… kogoś. Rusza się rytmicznie, potem dostrzegam sling. Dookoła stoją nadzy faceci, walą konia, patrzą, jak ja. Są bladzi jak zjawy, rozmyci. Resztka czerwonego światła powoduje, że wyglądają jak namalowani przez Lucian Freuda. Patrzę urzeczony. Potem wychodzę. Powoli tracę zainteresowanie, powoli chcę uciec. Jeszcze krótka, acz miła rozmowa z Francuzem z Dijon (obaj z kolegą krzyczymy: Musztarda!!!) i jadę do hotelu. Jestem niezaspokojony. Szwendam się po knajpach. Dopada mnie coraz większa nuda. W Muchmannie widzę Terminatora okutego w skórę, taki mix Nazi vs Tom of Finland. Twarz mordercy, skórzana zbroja i dość długi kawałek papieru toaletowego przyczepiony do buta. To straszne, ale przypominam sobie Elektryczne Gitary iCzłowieka z liściem na głowie. Jestem dobrym chłopcem. Podchodzę i mowię, że ma coś u nogi. Nie rozumie, świergocze coś po niemiecku. Odpycham go, żeby zrobić miejsce i klękam. Odrywam papier i wyrzucam do kosza. Jestem jego rycerzem. Przez chwilę nic nie mówi, potem się całujemy.
Słabo.
Wykręca mi uszy! Chce żebym poczuł ból, podporządkował się. Ma przecież skóry, itd. Próbuję powstrzymać śmiech, co jest trudne. SM przypomina opere, operetkę nawet. Przerysowane kostiumy i ta naiwna wiara, że to wszystko załatwi, wystarczy uwierzyć. Tylko ja jestem widzem z pierwszego rzędu, wybrednym takim, niewiernym jak Tomasz. Terminator znów coś mówi. Sorry, boy.
No problem – odpowiadam klepiąc go po barku. Odwracam się do baru. Wciąż czeka na mnie piwo.
Tylko w bearcave coś iskrzy. Z kolesiem zza baru. Wtedy jeszcze nie wiem, że jutro się z nim spotkam. Że z soboty na niedzielę uśniemy wciśnięci w siebie jak małe pieski, mokrzy od spermy i potu, zadowoleni i zmęczeni.

WH: 2008
QR kod: WH: 2008