x x x
Wczepione w siebie
sparzone zmierzchem
dwa świerszcze
witają mnie bezgłośnie
skąd wiedziały że przyjdę?
Nic się nie stało
tylko świat zmalał
o kilka słów
nawet tutaj w Parentium
wśród poszarzałych oliwek
i na wąskich uliczkach Rovigno
snuje się za mną zapach
bladych kiełków ziemniaków
które pod koniec lutego
obmacywały wilgotne piwnice
Nic się nie stało
i to nic oddycha teraz
wraz ze mną
x x x
Rozbiegane palce
obok kubka z kawą
prawa ręka zbiera myśli
lewa ręka z trudem
trzyma mnie
na powierzchni dnia
Wczepiony w kilka słów
płynę do zmierzchu
na mojej poduszce
mokrej od snu
odcisnęło się jakieś imię
x x x
Wieczorami kręcą się przy mnie
bezpańskie słowa
obwąchują zaglądają w oczy
próbują wyżebrać
odrobinę ciepła
Przygarniam je na trochę
żeby czymś zająć palce
rozgarniam splątaną sierść
nim znów nie pobiegną
łajdaczyć się w mieście
ocierać o cudze usta
Jestem głodny
parzę kawę
wyglądam przez okno
starannie myję ręce
x x x
Światło zmierzchu
wiatr zmiata resztki
szarych paprochów chmur
dogasający dzień
rozpala we mnie
światy możliwe
z trudem otwierają powieki
stękają z wysiłkiem
zagubione w mym Teraz
w które wpadły na chwilę
są nie w porę
o jedno słowo za daleko
o jedną zimę czy wiosnę
zbyt wcześnie