Ciągle do tego wracam

Nie mogę usunąć z pamięci
drogi pokrytej pyłem
widoku miejskiego słońca
w agonii za horyzontem
Ciągle do tego wracam
i znowu się to powtarza
ale inne miasto
inna droga
I jakiś tępy dźwięk
rezonuje we mnie
I odtąd nie wiem
dokąd
I nie wiem więcej
kim jestem


Moi przyjaciele

Moi przyjaciele
umorusani prochem
stoją na barykadach
Zablokowali drogi
którymi muszę iść
w stronę własnego dzieciństwa
Moi przyjaciele
wciąż mówią tym samym językiem
Nie słyszą się, nie rozumieją
Moi przyjaciele
z bezpodstawną nienawiścią w oczach
szarżują jedni na drugich chciwie
Zaprzestali się kochać
moi przyjaciele
Wszystko przez małe królestwa z papieru


***

Tak daleko do następnej wiosny
Ile zmian, ile życzeń upchnięto
między przeszłą, a tą, co nadejdzie
Czemuż jankeskie fantazje
chcą zmazać mnie wraz z marzeniami
Wiosna jest cudna w moim ogrodzie
Wiosna jest śliczna w mojej ojczyźnie
Naprzykrza się, wciska swe piękno
Otwiera serce nieznane
W mojej ojczyźnie do syta słońce grzeje


Pod wieżą

Zori

Moje miasto
a może nie moje
I jakie by nie było
na prawym brzegu Bośni
pod wieżą
błąkam się uliczkami
bardziej i mniej znajomymi
inwigiluję domostwa
lub wszystko, co po nich zostało
egzaminuję bliźniacze
podwórza w moich wspomnieniach
I wypatruję drzew
czy są jeszcze tam, gdzie powinny


Przyszłość stała się ciasna

Nurze

Kto ma prawo
do teraźniejszości w mieście
w którym wciąż pozostaje
moje i twoje dzieciństwo
Nad rzekę, na most
obydwie szłyśmy zachwycone
W naszych sercach kiełkowały
te same nadzieje i obawy
Przyszłość stała się ciasna
dla naszego życia
Nie ma tam mnie ani ciebie
na skrzyżowaniu miasta


Póki spadają kasztany

Kiedy dojrzeją już i pękną
nazbieram koszyk kasztanów
i porozrzucam w pokoju
Niech i ta jesień
choć trochę mi przypomina
tę na ulicach dzieciństwa
kiedy się ukrywałam
w koronach starych drzew
Póki turlają się kasztany
jak dawniej ulicami
zdaje mi się, że konary mnie kryją
i wszystko minie


Nie da się wrócić

Nie mogę już
powrócić
Nie ma drogi
przetartej
Nie ma miasta
którego szukam
Nie ma twojej ulicy
ani domu
I ciebie nie ma


Domek

Chłopiec uchodźca
mi mówi
Ciociu
narysuję ci coś
i kreśli domek
Mówi
Patrz, wytnę nożyczkami
i dam ci w prezencie
Odpowiadam
Chętnie sama wytnę
Piękny ten domek


Gdzie jest granica
albo staż na neuropsychiatrii

Nadal nie umiem wyrazić
sterczącej we mnie jak skurcz
tej niejasnej półwiedzy
Tych odczuć o sobie
w perspektywie jutra
Nie zdołam powiedzieć
czy w ogóle tam widać
świadomość urojeń
Biegniemy pomagać komuś
od kogo nie jesteśmy mniej
nieszczęśliwi
Zastanawiają się nad nami
bardziej niż my w zamęcie
i strachu podziwiamy ich
Gdzie jest ta granica
dzieląca ich i nas
Dokąd sięga rozsądek
a gdzie zaczyna się szaleństwo
Pędzą za wiewiórkami
złotymi nićmi w trawie
Jakże miałabym prawo
zmieniać ich świat
Oba światy utkane są z prawdy
Gdzie jest ta granica
dzieląca ich i nas
Dokąd sięga rozsądek
a gdzie zaczyna się szaleństwo


Przez biel

Biel rozpościera się wokół
Zostawiam ją
i doganiam
Zawsze odchodząc
nosiłam w sobie odejście
jak ślad wiersza
dźwięcznego
niewysłowionego
Wspomnienia jak biel
z ciepłego siedzenia auta
Tylko niebo
z pędzącymi obłokami
zawsze było nade mną
Tylko gwiazdy były wciąż takie same


Gdzie mogę uciec

Gdzie mogę uciec
przed niebem
Przed czystym nieboskłonem
pełnym gwiazd
Dostaję dreszczy
od bezchmurności
Spadająca gwiazda
wyznaczyła koniec
a czarny ptak
objawił się złowieszczo



Życie

Bawisz się swoją duszą
za młodu
Rozbijasz ją na kawałki
to znów składasz
cząstka do cząstki
i działa ponownie
Niepostrzeżenie latami
twoje ciało
cząstka po cząstce
płaci cenę czasowi
i niedbalstwu
w twoich zamiarach
Poskładać się
nie możesz
A czas już minął…


Zeitenlik

Niebiescy ojcowie moi
niech aniołowie was chronią
Wieczny odpoczynek duszom waszym
udręczonym
Ileż to samych serbskich
sierot po Serbii chodziło
Ileż domów bez gospodarza
Ileż czarnych matek bez opieki
głodnych utrudzonych i słabych
wystawiało na próbę życie
Serbio moja
między wiekami
między żywymi i zwłokami
między wilkami
rozpięta na dróg rozstajach
czy zaznasz ciszy w tym zgrzycie?
Póki niebo leczy rany bratnim duszom
i na nowy powrót cię prowadzi
Serbie mój, gdziekolwiek byś nie był
czy widać tam granicę
światów chwilowych wśród wieczności?!


Darii

Twoje lata są perłami
w moim naszyjniku
Twe niepewne poczynania
budzą we mnie stan młodości
Śnij bezpiecznie pośród życzeń
z mego serca

W zgrzycie śniegu, w tętnie kroków
połyskują gwiazd refleksy
pośród nocy zamarzniętej

Czas zamienia się w abstrakcję
poprzez wiarę i nadzieję
w ustawiczność powstawania

Otrzep zmarzłe igły z czoła
Przystrój włosy śnieżynkami
I pójdź tam
gdzie czekają na ciebie od początku


Ufaj miłości

Ufaj miłości
nawet, gdy jej nie ma
Poszukaj we wspomnieniach
w nadziei
Poszukaj w swoim sercu
w snach, co najmniej dalekich
Nigdy się nie poddawaj
i miej szacunek do siebie
aby nigdy nie ustać
w ciągłym ufaniu miłości
Niechaj każdego roku
codziennie trwa jej nadzieja
Istnieją sprawy, których czas nie dotyczy
których rozum nie pojmie
Istnieją ludzie w czasie i przestrzeni
których dusza jest poza zrozumieniem
Bądź kimś, kim nikt być nie może
kto nie jest oczekiwaniem innych
i nigdy się nie poddawaj
Ufaj miłości


Lęk

Gdy przeczesuję
las twoich włosów
czuję jak rośniesz
Mój chłopiec
powoli nocą
podczas spania
staje się mężczyzną
A ja drżę
czy będę mogła
wiedzieć
Jako mały
zawsze wiedział, jak mnie czytać
Przyglądamy się sobie
ja i mój syn
który dorasta
Mierzymy gęstość
przestrzeni między nami
Sprawdzamy kto teraz jest kim


Cykl „Gwiazdy zostały te same” pochodzi z tomu „Szukam właściwych słów” (Pravu reč tražim, Dom kulture Prokuplje, 1999).

Pięć ostatnich wierszy pochodzi z tomu „Toplickie naszyjniki. Antologia poetek toplickich“ (Toplički Đerdani. Antologija topličkich pesnikinja, red. Milunka Marković Đolović, SVEN – Niš 2021).

przełożył Łukasz Komsta

Ljiljana Obradović – Gwiazdy zostały te same
QR kod: Ljiljana Obradović – Gwiazdy zostały te same