„Pamiętaj o mnie”
szepcze kurz.
Peter Huchel

       Interesują mnie drogi, przyciągają moją uwagę. Lecz nie dzieje się tak dlatego, że jestem kierowcą, bo nim nie jestem. Na dodatek to moje zainteresowanie nie dotyczy  każdej drogi. Mało tego, zdecydowanej większości spośród nich, nie obdarzam uwagą.  Na dodatek ubolewam, że coraz więcej ziemi jest pokrywanej tłuczniem, betonem, asfaltem.

      Spośród dróg interesują mnie te, z których mało kto korzysta. Takie drogi, oczywiście, nie zawsze były zapomnianymi. Na to, że straciły na atrakcyjności wpływ miały rozmaite czynniki. Mogły bowiem powstać szlaki konkurencyjne dla nich ze względu np. na lepszą nawierzchnię, oszczędność czasu. Lecz często jest i tak, że nie prowadzą one już tam, gdzie wielu ludzi miałoby coś do załatwienia. Choćby dlatego, że zdecydowanie zmniejszyła się liczba mieszkańców jakieś miejscowości. Wyeksploatowanie, dajmy na to, żwirowni czy kamieniołomu, też może sprawić, że jakaś droga zacznie z wolna zarastać rozmaitymi roślinami chcącymi jakby ją zamaskować, skryć przed niepowołanymi oczami. Może też, z różnych przyczyn, przestać istnieć most nad rzeką bądź wiadukt nad linią kolejową, przez które prowadziła droga.

 fot. Dariusz Pawlicki
fot. Dariusz Pawlicki

      Przyciągające moją uwagę drogi najczęściej są gruntowe, znacznie rzadziej utwardzone tłuczniem, wyjątkowo wybrukowane kocimi łbami. Rodzaj nawierzchni stanowi istotną informację o stopniu ich zapomnienia. Jest też swoistą gwarancją, że przynajmniej przez pewien czas pozostaną mało uczęszczanymi.

     Stan tych dróg, praktycznie niezmienny od czas ich powstania, ułatwia ujrzenie oczami wyobraźni poruszających się po nich karet, dyliżansów, chłopskich furmanek zaprzęgniętych najpierw w woły, a potem w konie; jak też wędrowców czy też jeźdźców. Mając na uwadze tych, którzy kiedyś z dróg tych korzystali, możemy wyobrażać sobie, iż to właśnie ich oczami przyglądamy się jakimś szczególnie atrakcyjnym widokom. I to zarówno wtedy, gdy szli lub jechali (nieważne czym albo na czym) bądź też odpoczywali na poboczu. Taki odpoczynek zasługiwał na szczególne traktowanie, gdyż piesi, a tych kiedyś było o wiele więcej niż obecnie, często się zatrzymywali. Nie tylko jednak dla nabrania sił, lecz także dla pokontemplowania otoczenia (mniejsza dostępność czasomierzy powodowała, że kiedyś ludzie tak się nie śpieszyli). Tym bardziej, co ważne było w gorące dni, iż wzdłuż dróg rosły drzewa; zawsze rosły. Stanowiły ich uzupełnienie, zdradzały też z daleka ich obecność. Były także ważnym elementem krajobrazu. Specjalnie więc je sadzono, uzupełniano uschnięte bądź połamane. I tym drogom, które przyciągają moją uwagę, drzewa wciąż towarzyszą, co najwyżej jest ich mniej, niż było pierwotnie; nie brakuje pośród nich okazów okaleczonych bądź martwych. W przypadku zaś dróg, które ledwie muskam wzrokiem, drzewa są najczęściej elementem ledwie tolerowanym, a często w ogóle nieobecnym. Niekiedy tylko zastępują je żywopłoty. Liczą się przecież samochody. I nic ponadto.     

      Drogi, na które chcę zwrócić uwagę, często niezaznaczone na mapach i planach, nie stanowią celu wycieczek (gdyby było inaczej, kartografowie by je nanieśli). Natomiast często umożliwiają dotarcie do jakichś zabytków, oczywiście, nie tych popularnych, okrzyczanych, uznanych za kolejne cuda świata. W takie miejsca prowadzą autostrady i szerokie deptaki.

      Drogi, którymi jestem zainteresowany, nawet jeśli wytyczono je w XVIII wieku, za zabytki nie są uznawane. Gdyby tak było, przynajmniej od czasu do czasu, by je dostrzegano. Ale status zabytków mają niektóre stare aleje. Dzieje tak się jednak wyłącznie ze względu na drzewa. Same zaś drogi, choć są częściami alei, pozostają „niezauważone”.     

      Prostota wspomnianych dróg, jak również ich wtopienie się w krajobraz, jest tym, co sprawia, że zawsze interesuję się nimi. Jestem jednak w tym moim upodobaniu raczej osamotniony. Zupełnie inaczej jest z drogami rzymskimi będącymi całkowitym przeciwieństwem, dlatego o nich wspominam, dróg, którym poświęcam uwagę. I to zarówno pod względem skali zainteresowania jakie wzbudzają, jak i każdym innym. Choćby dlatego, że Rzymianie zaczęli je budować już kilka wieków przed Chrystusem (przykładem może być pochodząca z 313 r. p.n.e. słynna via Appia). Ale wiek tych rzymskich szlaków, to jedno, bo w grę wchodzi też ogromny wysiłek, jaki został włożony w zbudowanie dziesiątków tysięcy kilometrów znakomitych dróg. I to zarówno ten w postaci pracy ludzi i zwierząt pociągowych, jak też finansowy poniesiony na zakup materiałów i opłacenie budowniczych. A koszty te były znaczne, gdy weźmie się pod uwagę np. to, że niejednokrotnie szerokość tych szlaków wynosiła nawet 10 metrów. Były one nieco wypukłe, aby spowodować ściekanie deszczówki na boki. Jej odprowadzaniu służyły dwa ocembrowane rowy.

      Budując owe drogi starano się, o ile było to możliwe, dokopać do litej skały. Dopiero na niej kładziono kolejno 4 warstwy, na które składał się rozmaity materiał. Ich łączna grubość, w zależności od warunków terenowych, wynosiła od 1 do 1,5 metra. Pierwszą warstwę, czyli statumen, tworzyły płaskie kamienie spojone najczęściej gliną; drugą – rudus, ruderatio – cienka warstwa kamyków, potłuczonych cegieł i kamieni; trzecią – nucleus – ubity drobny żwir lub piasek; czwartą – summun dorsum – warstwa drobnego żwiru lub szerokie płyty kamienne stanowiące nawierzchnię. Już sam fakt nadania powyższych nazw jest jednoznacznym dowodem na to, jaką wagę przywiązywano w państwie rzymskim do budowy dróg. Nie wspominając już o tym, że poszczególne szlaki miały swoje nazwy (via Appia nie była wyjątkiem). 

      Jakże silnym bodźcem do oddania się fantazjowaniu może być, choćby zachowany w złym stanie, fragment drogi rzymskiej. Możliwe jest dzięki niemu „zobaczenie” np. legionistów budujących ją w czasie pokoju (właśnie tym często wówczas się zajmowali) bądź maszerujących po niej w zwartych oddziałach w czasie wojny. Może nawet wyda się komuś, że słyszy ich miarowe kroki.

      Zdecydowanie inaczej jest w przypadku dróg polnych wijących się np. pomiędzy jeziorami i pagórkami, a niekiedy wspinających się na wzniesienia. Jeśli chodzi o nie, to najczęściej nie sposób określić czasu ich powstania. Możliwe jest jedynie snucie przypuszczeń, kiedy wydeptane wcześniej ścieżki przestały nimi być, gdy pojawiły się na nich pojazdy konne. Drogi polne mają też to do siebie, że często trudno jest w ogóle mówić o tym, że zostały wytyczone.

      Faktem jest też, że historia pisana przez „H” rzadko, a może nawet bardzo rzadko korzystała z takich dróg. Zdecydowanie wolała szerokie trakty, nawet jeśli były piaszczyste. Odegrały one istotną rolę, chociażby, w marszu na Moskwę Wielkiej Armii. Jak również w jej odwrocie stamtąd. Z tym, że wówczas pokrywał je już śnieg i lód.

      Wielu ludziom wydaje się, iż droga polna, zwłaszcza taka zapomniana przez Boga i ludzi, nie skrywa w sobie żadnej dramaturgii. Zwłaszcza, gdy porówna się ją z drogą rzymską. Nie mówiąc już o jakiejś średniowiecznej warowni. I to nawet takiej znajdującej się w kompletnej ruinie. Otóż jest to pozorny brak wynikający z niechęci do wysilenia wyobraźni. To fakt, że trudno jest w tym wypadku o swoiste podpowiedzi, jakimi są sceny zapamiętane z lektur książek, a obecnie częściej z oglądniętych filmów, których akcja rozgrywa się np. w epoce wypraw krzyżowych. Drogi stanowią w nich mało istotny element.

     Zdarzenia rozgrywające się z dala od zamków, pośród pól, niewątpliwie były mniej spektakularne. Pozornie nic na nich się nie działo! Ale tylko pozornie, na pierwszy rzut oka… Trzeba bowiem puścić wodze fantazji.     

      Rzeczą niezmiernie interesującą, według mnie, jest to, iż na owych drogach zapomnianych można obserwować… wolno płynący czas. I można to czynić zarówno wtedy, kiedy widać poruszającego się nią człowieka bądź zwierzę, jak też wtedy, gdy dostrzeże się wędrowca siedzącego na przydrożnym kamieniu, a znacznie dalej sarnę skubiącą trawę na poboczu.

      Czas gwałtownie przyśpieszy, gwałtownie w porównaniu ze stanem początkowym, kiedy ów człowiek powstanie i zacznie otrzepywać fragment spodni, na którym siedział. Widok zaś wyprostowanej sylwetki ludzkiej spowoduje nieśpieszne oddalenie się sarny.

                                                                     *

      Przykładem drogi, o której mowa jest w tytule, może być ta prowadząca od Pokrowska, przysiółka wsi Karolin, w głąb Bobrowego Bagna (najczęściej zwanego, po prostu, Bobrami). Na prawie całej swej długości jest ona żwirowo-piaskowa. Na początku jej szerokość jest taka, iż mogą minąć się ‒ przy zachowaniu dużej ostrożności – dwa wozy konne, albo samochody osobowe. Potem zwęża się jednak zdecydowanie. Początkowy odcinek jest porośnięty niewieloma roślinami. Następnie pojawia się coraz więcej traw. Kiedy droga wkracza na teren podmokły, trawy ustępują miejsca kobiercowi mchów torfowców. Dotąd jej przebieg wyznaczały dwie koleiny odciśnięte w gruncie. Odtąd zaś – także koleiny, ale już ledwie widoczne w grubej warstwie torfowców.

      Ta droga, i jest to coś bardzo szczególnego, urywa się nagle. Jakby pojazdy dotarłszy do konkretnego miejsca wracały po własnych śladach, albo… zapadały się, niknęły w bagnie. Droga zaś nie biegnie dalej, gdyż jest to środek Bobrów. To dlatego przy naciśnięciu warstwy mchów np. rozwartą dłonią, utworzone w ten sposób wklęśnięcie, natychmiast wypełnia się wodą. Wobec powyższego, z końcowego odcinka tej drogi korzysta wyjątkowo niewielu ludzi: myśliwych, grzybiarzy, a przede wszystkim zbieraczy żurawin. Jeszcze mniej porusza się nią pojazdów, zarówno jedno-, jak i dwuśladowych.

      Dla przykładu wspomnę jeszcze o drodze biegnącej przez zachodni fragment Wzgórz Strzelińskich. A na pewnym odcinku – skrajem porastającego go lasu. Tak, że ktoś idący od południa, po prawej stronie będzie miał grabowo-sosnowo-dębowy las, a po lewej – widok na Kotlinę Henrykowską. Z tym, że ten widok, skądinąd piękny, będzie nieco ograniczony przez stare kasztanowce zwyczajne. Obecność tych drzew, jakby nie było ozdobnych, jest znamienna. To, iż rosną one właśnie tam, jak i równe odstępy między nimi, wskazują jednoznacznie na celowe działanie; na chęć odróżnienia tej drogi od innych, jak również jej ozdobienia.

      Sama zaś droga jest kamienista. I poza nielicznymi piechurami i rowerzystami, praktycznie nikt więcej z niej obecnie nie korzysta. No może jeszcze, ale rzadko, używa się jej do wywózki drewna.

Dariusz Pawlicki – O drogach prawie zapomnianych
QR kod: Dariusz Pawlicki – O drogach prawie zapomnianych