Wiatr

Ciało przenikane przez lodowate powietrze, co jak wieloryb napłynęło z Arktyki. A tam jest teraz lato. Otwierają się skorupki czarnych małż na szarym piasku, zakwitają przezroczyste kwiaty i parzydełka małych stworów. Ten lód rozerwał mi serce i oczy, ponażynał kiszki, z których sączy się teraz smoła.

A w Arktyce jest teraz lato. I baraki stoją na brudnym oplutym przez morze piachu. Co zostało, jeśli nie zebrać do wiadra serca, oczu i smolnych jelit, po omacku odszukać drzwi i rozrzucić karmę dla mew?


Kopalnia

Praca trwa bez względu na cykle Słońca i Księżyca. Interesująca jest tylko ziemia. Inhumacja, interhumacja, ekshumacja. Zęby są starte od zaciskania szczęk i międlenia kamieni i żużlu przekleństw. Woda jest wpompowywana, wypompowywana i leje się po ścianach, po skałach i słonym drewnie.

W tej wilgoci zgrzytanie zębami nie krzesze iskier, a krzyk szybko z pluskiem opada na dno eteru. Jedyne, co cieszy, to zimno, choć przykre dla ciała, to przyjemne dla ducha i uwznioślające go.

Piszcie, drodzy przyjaciele, duchy miłujące wolność i sprawiedliwość, do naszej kopalni: braunkohlenbergbau@interia.eu.


Upadek

Instytut się rozpada. Całość funkcjonuje jednak siłą inercji. W jednej części gniją zwłoki, w drugiej wybija brudna woda z kanalizacji, w innej umierają z głodu lub ran pacjenci, w innej urzędniczki spisują sążniste wnioski płacowe, w jeszcze innej przyjmuje się delegację rządową. W jednej z komnat aparatura do operacji mózgu w wyniku awarii działa samoczynnie, bez lekarzy, pielęgniarek i pacjentów. Noże tną powietrze pod sufitem, a świdry zagłębiają się w jego pustkę. Oczywiście, ze względów bezpieczeństwa nie powinno się przechodzić przez ten pokój o złoconych ornamentach pod sufitem. Mimo zaduchu przez korytarze i sale ciągnie przeciągiem grozy.


Jedyne skróty

Domy w rozsypce używane tylko w lecie. Sypie się tynk we wrześniowo-październikowym słońcu. Obok pryzmy żwiru, piachu i brudu; trwa budowa, przebudowa, rozbudowa, odbudowa. Nieoczekiwanie nieoczekiwany cmentarz. Przypylony prochem cementu i ziarnem czasu. Obeliski pochylone tak, że widać zanik pamięci. I z tekturową walizką na skróty, jedyne skróty, przez ten cmentarz do prawdopodobnego celu.


Na niesłychanie najwyższych piętrach

Nasz dom zmieniono niedawno, często zapominam o tym, i udaję się do pobliskiego miasta właściwego po zakupy, choć na szczycie kilkudziesięciu pięter nasadzonych na uprzednie cztery znajdują się galerie handlowe, wprawdzie jeszcze chłodne i pokryte resztkami sproszkowanego gipsu czy cementu oraz kurzu, ale częściowo czynne i zdatne do czynienia w nich zakupów, oczywiście, jeśli się kto odważy: najpierw wjechać na piętro czwarte windą pierwszą, po czym udać się już w niesłychanie daleką drogę ściskającą umysł i wnętrzności na szczyty naszego bloku windą drugą. Nawet gdy sobie przypominam o istnieniu galerii na szczycie, staram się, przez jakiś czas, zanim rzeczywistość pozbawi mnie zakłamania, wmówić sobie, że niczego nie wiem o dodatkowych piętrach. Strach przed wysokością i upadkiem jest bardzo silny.


Niepojmowalne

Torowiska tramwajowe wiodły od przeszklonych drzwi kamienicy aż do odległej pętli. Nocami jeździłem tam, odczekiwałem na odjazd, siedząc w zimnych blachach wagonu, i wracałem. Czasami dzielnica była trudna do zlokalizowania, pomimo, że byłem tam już raz czy drugi, trudno było przebić się przez sieć ulic do niej, tam, gdzie spotkało mnie zagrożenie trądem. Ponadto nadmieniam, że niektóre linie rozpoczynały się wśród pól. Kiedy, oszołomiony długą wędrówką na bosaka, wsiadałem, mogłem dojechać do miasteczek, które wcześniej znałem tylko z nazwy. Niespodziewanie znajdowałem w nich miejskie ulice z szeregami miejskich kamienic, a także wyższych szkół technicznych. Doprawdy nie wiem, jak to się mogło stać, że nasze miasto utraciło aktywną linię tramwajową prowadzącą do klasztoru w Kielcach.


Zwiedzanie

Widoki: ludzkie, jak pszczele. Zwiedzanie wariacji na temat, jak się chronić przed warunkami pogodowymi, higienicznie obmywać, wydalać i jadać. Fotografować się na tle rzeźb: ssak własnego gatunku dosiadający ssaka innego gatunku, ssak własnego gatunku upozowany na wieszcza, ssak własnego gatunku z orężem. Ozdobniki ludzkich uli, układy przestrzenne, historia powstania lokalnego gniazda. Nie nudzić się i podróżować od jednej bełkotliwej nazwy własnej do innej, i jeszcze starać się odgrzebać ład w wykoślawieniu zawartych w nich nazw pospolitych.


Śmierć z tysiąca ran

Ciąg fotografii nie rzuca się w oczy spektakularnością. Twarz nie wyraża bólu, jaki, wydawałoby się, powinna wyrażać. Można zapytać, czy wyraża ból. Jakby ból miał granicę ekspresji, za którą jego spotęgowanie nie zmienia już wyrazu. Jakby różne odczucia wyrażały się w ten sam sposób – rozkosz i cierpienie. Czy na twarzy obserwatorów można odczytać zaciekawienie? Czy na twarzy działającego można odczytać skupienie fachowca? Kolejne odsłony odsłaniają szkielet architektury ciała. Jak to jest, że głowa jeszcze żyje i reaguje, gdy z reszty zostało tak niewiele?

Po wszystkim zostaje kałuża skrawków zakończona głową, nad którą stoi skundlony pies.


Burdel w Kutaisi

Pokoik jak pudełeczko, łoże nowożeńców, wygięcia i złocenia mebli, udrapowane zasłony, tkaniny na łożu, świeże kwiaty w wazonie, w końcu balkon z zawijasami balustrady wychodzący na słońce. Na ulicę tuż tuż obok rynku ze złoconą fontanną w formie bydląt. Można by mieszkać tutaj, zamiast w pokoju jak w hotelu robotniczym.

Ranki są zimne, nie rozgrzewają ich ledwo podgrzane parówki podawane uporczywie na każde śniadanie. Ten kraj cofa nas dwadzieścia pięć lat w historię naszej ojczyzny. Mężczyźni w czarnych skórzanych kurtkach i dresach śmierdzący przefermentowanym potem i podnadtrawionym alkoholem wypitym godziny temu. Podobne plastiki, przeżarte kurzem papiery, naród skupiony na oszustwie i klepaniu połatanej taśmą klejącą biedy.

Południa i popołudnia są nieco mniej nieprzyjazne. Również przesiąknięte nudą jak odorem trupiarni. Słońce ogrzewa powierzchownie powietrze i kamienie osypujących tynki fasad kamienic. Ostygną bardzo szybko, gdy nastanie ciemność, która trwa. W herbaciarni zapach wilgotnych starych książek, ustawionych na półkach, jak w równie wilgotnym antykwariacie w innym mieście, w ulicy opadającej do szpetnego i szpecącego portu.

Śmietnik. Przy bliższym oglądzie demaskujemy tę bombonierkę: meble od sasa do lasa, okna niedbale poutykane brudnymi papierami, zacieki brudu i grzybni na zasłonach. Świeże kwiaty okazują się plastikowymi czy papierowymi imitacjami.


Rozbiór twarzy

To, co uważa się za twarz… Wyraz oczu, mimika, wyraz uczuć i emanacja piękna, plakat honoru – czym jest? Warstwa po warstwie: zrogowaciały naskórek, żywy naskórek, mięśnie, tłuszcz, chrząstki, kości; dalej: nabłonki, śródbłonki, istoty szare i białe.

Puszka z kości na mózg, galaretę z wodociągiem wewnątrz, złączona z żuchwą stawami, mięsem i skórą, które dają obraz seksualnego uśmiechu. Kule wsadzone w dołki jako okna nieistniejącej duszy.

Obraz tego wszystkiego nawet nie trwa w pamięci po zamknięciu oczu. W pałubie ślepej i głuchej świadomości pętają się mgliste obrazy to oczu, to znów ust. Zdolni jesteśmy jedynie rozpoznać, gdy pojawi się na nowo przed oczyma w świetle.

Czego więc chcesz? Temu się oddajesz? Trawisz próżno zasoby spichlerza swojego życia na tęsknotę i pożądanie. Tego! Niewolniku jaskini! Jaskinia jest wszędzie. Ty jesteś jaskinią!


„Do obywatela Cypriana Kamila Norwida” – metaaluzja do wiersza „W Weronie”

Są: kawałek skały zrodzony w kosmosie i szmat gleby z larwami trupów w swoich pokładach. Łez nie ma, nie ma oczu; są: płyn fizjologiczny wzbogacony zanieczyszczeniami i czujniki na ślepo rozwinięte przez tysiąclecia z plamek czułych na fale elektromagnetyczne określonego przedziału częstotliwości. Nikt we wszechświecie, ani poza nim, nie wylewa swojej cieczy z detektorów, wzbudzony żalem, litością, krzywdą i jej współczuciem.

Nic nie wskazuje na to, że opis elementarny jest na drabinach wartości moralnych i estetycznych niżej niż oleodruki z pobekującymi aniołkami roniącymi łzy na gnijące mięso, sadło i cukier.

Nie ma wskaźnika, nie ma wskaziciela.

Piotr Tomczak – Szkice zza węgła (vol. 1)
QR kod: Piotr Tomczak – Szkice zza węgła (vol. 1)