Ocean

Tyle się wszędzie dzieje,
że nie sposób zapamiętać.
Drzewo w parku,
którego jedna gałąź
jest złamana.
Wiatr czy zmęczenie?

Chodniki zaludnione przez buty
większych, mniejszych rozmiarów,
ze sznurówkami lub bez.

Uśmiechy spod czapek
albo ich brak.
Rękawiczki zgubione w autobusie,
a kiedy się o nich przypomni
to już dawno minęło
kilka przystanków.

Są dzieci tak głodne i przerażające,
że nie potrzebują charakteryzacji
do roli w horrorze.

Są szklanki do herbaty
pozostawione same sobie.
Ktoś uciekał,
w szkle wibruje jeszcze
echo wystrzałów.

Tyle się dzieje,
że trudno zrozumieć
czy to prawda, czy mgła snu?

A dno oceanu spokojnie muska
skorupę ziemską.


Diabeł tkwi w szczegółach

Diabeł tkwi w szczegółach,
kiedy wybiera się krawat na bankiet,
ogląda rodzinne fotografie
albo wydaje wyrok śmierci.

Szczegół jak chmura,
za plecami ma już inny kształt.
Niewłaściwy kolor,
niewłaściwy uśmiech,
niewłaściwe poglądy.

Wszędzie może odnaleźć skrawek
słów rzuconych w przepaść
lub na wiatr,
gestów, które przez moment
wydawały się gestami.

Gdy po żałobie
spakuje się do worków
buty na różne okazje,
garsonkę zakupioną w Łodzi,
a może w Poznaniu,
w dniu kiedy z rynien tryskał deszcz,
szczegół zamiera.

Za dużo szczegółów
w pocztówkach z wakacji
pisanych na wesoło,
w kapeluszu pogryzionym przez psa,
w kluczach od starego domu,
którego również już nie ma.

Szczegół zamiera przez chwilę
lub dwie.
Wiadomo, spieszy się do
innych spraw,
bo wszystko musi się toczyć
tak jak zawsze.


W śniegu

Coś jest nie tak z życiem.
Raz pędzi
wprost do mętnej kałuży bez dna.
Kiedy indziej brzmi znajomo,
jak stara piosenka.

Wymyśla powody bez powodu.
Rozłupuje czas, jak zwykły orzech,
chcąc się zmieścić w za ciasnej sukience.

Skutek bez przyczyny.
Pomyłka, która nie ma imienia.
Rozmowa o pogodzie.

Czy śnieg to śnieg?
Czy spadł teraz, czy sto lat temu?

Halo, gdzie jesteś?
zapytałeś

W płatku
odpowiedziałam

w płatku niewiedzy.


Inkifinkilinki

Śniłam, że jakimś sposobem
znalazłam się na jakiejś górze.
A na niej był cień
tak nieznaczny jak rozdeptana mrówka.

A w nim siwe włosy na poduszce,
świszczący oddech
i pewne myśli, o których nie mówi się
na głos.

Inkifinkilinki
tak nazywałaś kanapki dla wnuków
szybko znikające
chwilowo śmiertelnie poważne.


Cmentarz komunalny

Jeśli cmentarze mogą być piękne,
to ten jest najpiękniejszy.

Siedzę przy grobie
niejakiej świętej pamięci
Lidii Rembiesy urodzonej
siódmego lipca
zmarłej dwudziestego września.
Trzy donice z żółtymi chryzantemami
dziesięć wypalonych zniczy.
Sporo liczb
i jeden wspólny mianownik.

Tylko ja przyszłam tu po nic.
Nie zapalam knotów,
nie wymieniam kwiatów
i nie podpieram się laską w samotności.

Czuję się jak w kinie
na filmie w obcym języku
z napisami na dole ekranu
Pokój wieczny
Na zawsze w naszych sercach
Koniec jest początkiem

I pomimo napisów nie rozumiem,
dlaczego sklep obok nazywa się Aga.
Dlaczego oprócz wiązanek
oferuje również sadzonki, ziemię
i inne?


Każdy gołąb miał swoje imię

Dobrze się czuję w tym wierszu, dziadku.
Ciepło i przytulnie, jak pod ciężką pierzyną o zapachu nafty.
Zapalam latarkę w trzecim wersie,
a słowa wylatują przez dziurę w dachu.
I wcale ich nie widać, nie słychać szelestu skrzydeł na strychu.

Pozostał smak malin z ogródka.
Wysuszona tęsknota, jak studnia za domem.
Niektóre gołębie już nigdy nie wróciły,
milczałeś, gdy pytałam dlaczego?


23:00

Jeszcze nie mówiłeś mi o swoim dzieciństwie,
jak chciałeś schować się pod ściółką
w samym środku lasu
i czekać, aż ogon komety
uderzy w mroczne niebo.
Nie szkodzi.
Przeszłość tak samo jak przyszłość
można czytać z ręki.

Kiedy odwiedzam życie,
sporządzam notatki na marginesie
i piszę ciebie.
Zwyczajnie śpisz obok,
a promień nocnej lampki wpada w objęcia ciszy.

Myślałam, że już nigdy mnie to nie spotka.


3:00

Policzyłam wszystkie palce.
Dwadzieścia.

Mały u lewej ręki jest nieswój.
Mrowienie może być spowodowane zmianami kręgosłupa.
Kupię odpowiedni materac z warstwą ochraniającą sprężyny.
Kupię wkładki ortopedyczne i co będzie potrzeba,
aby piękniej żyć przestanę tęsknić za miłością.

Z tęsknoty wykluwają się schorowane pisklęta.
Oddech zmięty jak poduszka, niespokojny jak wiersz
z ograniczoną ilością znaków.

Czekam, aż duchy wypełzną z zegara,
przecinając pajęczynę krążącą pod sufitem.
I nic więcej już nie zmieszczę w tej pułapce
świecącej na niebiesko, świecącej dla ciebie.


Jest coś

Jest coś w ucieczkach.
Głuche jeziora, kalejdoskop twarzy.
Nadwyrężony kark
i trasa nie do przebycia.

Jest coś w pobojowiskach.
Utracone nadzieje,
trzepoczący na wietrze dmuchawiec.
Gardło przełykające kieliszek wódki,
bezsenność tak głęboka,
jak żaden sen.

Jest coś w słowie jutro.
Kula słońca w Drodze Mlecznej.


Mieszkanie wewnętrzne

Mieszka we mnie cień wielkiego stołu,
szkolny apel i pierwszy pocałunek.
Tłoczno, wspomnienia przychodzą i odchodzą,
niektóre nie zamykają za sobą drzwi. Przeciąg.
Nic z tego, nigdzie nie wyfrunie ten strach,
nieprzewidywalny jak piekło-niebo z papieru.

Mieszka we mnie szafa wypchana po brzegi miejscem,
z którego najlepiej widać wrzosowiska,
dom na drzewie, ciepłe mleko w kubku.
Tłoczno, obijają się o siebie upadki i siniaki,
dobre słowa, schowane na dnie pozytywki.
Bliska okolica serca.

Barbara Marszałek – Wiersze
QR kod: Barbara Marszałek – Wiersze