Zator

Noszę brak w portfelu, daję go oglądać przechodniom.
Wystawiam go w witrynach sklepów. Nie ma innej ulicy
Poza tą, na której światło lepi kryształy z śniegu i stali.
Mam wszystko w jednym skoku, całą grę w jednym palcu.

Czasami noce domagają się mnie, odziewam się w bezwładność,
Moje włosy plączą się pomiędzy mostami i kamienicami,
Moja krtań jest ulicą i zawsze nią będzie, będę tym światłem i pustką,
Będę odtrutką na wszystkie łatwowierne sny. Krajobrazy

Odpoczywają we mnie, w samym centrum bazyliki jaką tworzą moje
Żebra. Jedyna noc miłosna rozlega się w woni jodyny i potu, wiedziałaś
O tym? Nosze swój brak na małym palcu, noszę go miesiącami, płacę
Haracz niemym strażnikom, którzy czuwają przy każdym z moich łóżek.

Rozrastam się z braku, nakłuwam wargę i kosztuję krwi, kocham zapach
Formaldehydu i uryny, zbieram wonie mlecznych barów i pracowniczych
Stołówek, czasami można mnie wystukać na klawiaturze. Stałem się
Niczyim błaznem, mój brak jak dziecięca grzechotka, mój brak jak

Zwężająca się w nieskończoność autostrada. Widziałem wiele filmów
Bez ciebie, obgryzałem palce i zatrzaskiwałem się w windach, dawałem
Sute napiwki taksówkarzom i kurierom, bawiłem się na balach, w szare
Poranki mocowałem się z sobą na dywanach obcych domów.

Odkąd cię nie ma ja rosnę, ja jestem wszędzie. Przez śliskie od brudu okna
Przelewa się mdły blask. Pod oknem wypadek, wrzask miażdżonej blachy
Byłem martwym ciałem wgniecionym w tapicerkę, byłem smugą krwi
Wsiąkającą w asfalt. Tam, skąd nadajesz wymyślili już inne rozrywki.

Czy jak dzisiaj nie wstanę rozpadnie się świat?


Obóz

Za dużo twarzy; wyraz głodu na granicy
Zrozumienia, lepkie od smaru usta.
Twarze nie do odróżnienia; młode i stare.
Ciała tworzą okrąg. Wypełniają go szczelnie.
Jak ponumerować co odstaje?
Zaleca się ponowne liczenie.
Każdy nosi na sobie wnętrze.
Skorupa wnętrza wrasta w kręgosłup.
Wnętrza są rozbijane przy narodzinach.
Pęknięte skorupy wypełniają okrąg,
Tak jak ciała, ale inaczej. Teraz się zgadza:
Jedna twarz na zlepek ciał. Zaleca się
Ponowne ustawienie proporcji. Wyraz
Zdumienia, tylko częściowo poprawny.
Ciała znikają w sobie, nachodzą na kadr.
Jak wyliczyć, co wyrzucono? Wraz strachu,
Wyraz bólu. Odwleczone liczenie. Ciał
Nie ubywa mimo, że znikają. Za dużo
Tkanek, powierzchni miękkich i podatnych
Na zranienie. Głód oddzielamy od powłok.
Okrąg byłby pusty, gdyby nie spojrzenie.
Każdy nosi w dłoniach błaganie.
Usypiska błagań, wąwozy twarzy.
Zaleca się kontrolę odległości.
Znikanie połyka okrąg, potem zachodzi.


Szkic

Palę przy drzwiach, dym wydmuchuję na zewnątrz.
Straciłem zdolność do zadawania trafnych pytań;
Na przykład o twoją twarz, która przypomina pęknięty
Wszechświat, gumową maskę, kopułę innowierczej
Świątyni. Dym wypływa z moich ust, rodzi poświatę
Na czubkach palców, rodzaj bezbronnej i łatwowiernej
Aury. Straciłem milczenie, słowa lepią się do mnie
Każde ma rój sobowtórów, pogłosów i ech,
Każde multiplikuje się, wykrzywiając mi wargi,
Płosząc myśli, które jak zawsze napierają na
Wnętrze oka. Jestem kalekim bogiem z gnostyckich
Mitów, nie potrafię wybierać między dobrem
A doskonałością. Jestem niewidoczny, ale widzę
Wszystko, tworzę sojusze I dyktuję protokoły spotkań,
Nagrywam narady, uczestniczę w rozmowach,
Niewidzialny. Co by było gdybym mógł skręcić
Ciebie z czystego powietrza? Jakim rodzajem chaosu
Byś mnie zaraziła? Palę przy drzwiach za sobą i przed sobą
Mam niedokończenie. Wszystkie ręce do środka,
Do wnętrz strojnych i skomplikowanych, o dziwnej
Architekturze. Jedna noga na progu, druga tam
Gdzie nie będę.

Grzegorz Marcinkowski – Trzy wiersze
QR kod: Grzegorz Marcinkowski – Trzy wiersze