W zasadzie nikt go nie znał. Pojawiał się w parku najczęściej w sobotnie poranki. Kiedy szedł chodnikiem tym swoim dostojnym krokiem z głową uniesioną wysoko niczym Fidel Castro i ubrany jakby bardziej na pokaz mody w Mediolanie, aniżeli na spacer po parku- niemal wszyscy patrzyli na niego z nieskrywanym zaciekawieniem. Kiedy szedł po parku miało się wrażenie, że cały teren opanowywała cisza. Niknęły gdzieś odgłosy wesoło krzyczących dzieciaków które nieopodal grały w piłkę na boisku, przestawały rozmawiać ze sobą matki, ojcowie, starsi mężczyźni żłopiący ukradkiem na ławkach swoje piwo i starsze panie osłaniające się przed słońcem wymyślnie wyglądającymi słomkowymi kapeluszami. Wyglądało to po prostu tak jakby wszyscy, dosłownie wszyscy obecni w parku widząc tego gościa zapominali wtedy o całym świecie. A wszystko to już od momentu w którym wchodził do parku. Jego obecność sprawiała, że miejsce to nie było już tym samym miejscem. Było już inne i szczerze mówiąc trudno było powiedzieć dlaczego. A te jego psy, o nietuzinkowych sylwetkach zresztą, robiły w całym parku po prostu furorę.

Nikt nigdy tutaj z nim nie rozmawiał, nie podszedł do niego, nie zagaił. Nie zauważyłem jeszcze ani razu, żeby ktokolwiek prowadził z nim rozmowę. Zawsze szedł ze swoimi psami główną alejką, po czym dochodził do sporej polany, spuszczał psy ze smyczy i przez kilkadziesiąt minut chodził wokoło nie zwracając na nikogo swojej uwagi. Czasami wyjmował z kieszeni książkę niewielkich rozmiarów i przechadzając się po trawie na polanie czytał ją, spoglądając co parę chwil na swoje psy, które spacerowały przed nim. Któryś z nich co jakiś czas wesoło szczeknął, lub podniósł zębami leżący w trawie patyk i niósł go przed sobą przez dłuższą chwilę.

Nigdy nie wołał swoich psów. Nie krzyknął do żadnego po imieniu kiedy ten oddalił się za bardzo. Nie wydobył z siebie ani słowa podczas swoich przechadzek po parku. Szedł spokojnie w swojej ekstrawaganckiej stylizacji robiąc wokół polany kółko, czasami siadał też na ławce nieopodal kilku sporych rozmiarów donic z posadzonymi w nich krzewami wiśni. Nie zwracając swojej uwagi absolutnie na nic czytał z widocznym zaciekawieniem swoją książkę. Po kilkunastu minutach wstawał i ruszał spokojnym krokiem w kierunku ulicy. A po chwili skręcał i znikał z tymi swoimi psami pomiędzy stojącymi budynkami.

Można było odnieść wrażenie, że onieśmielał ludzi. Nie raz wydawało mi się, że wszyscy w parku mieli chęć porozmawiać z nim, zapytać o cokolwiek, na przykład

„często tu pana spotykam, czy to łagodne psy?”

Ale to się nie zdarzało w parku nikomu. Zawsze sam, spacerujący pomiędzy rozciągającymi się po obu stronach głównej alejki topolami i pomiędzy ludźmi. Spacerujący z gracją i swobodą.

I kiedy pewnego dnia przyszedłem do parku jak zwykle żeby trochę pobiegać znów go zauważyłem. Szedł nieopodal polany trzymając na długiej smyczy swoje psy, ubrany w popielatą satynową koszulę, lśniącą z daleka w promieniach słonecznych. Bordowe spodnie w kant, które leżały idealnie dodawały efektu jego stylizacji. Jego włosy, nieco dłuższe, lecz siwe już, posmarowane zapewne brylantyną i zaczesane do tyłu z widoczną dbałością dodawały mu powagi. Jego długa broda natomiast powodowała, że wyglądał niczym mędrzec ze Starego Testamentu, jak święty jakiś. Psy szły spokojnym i pewnym krokiem, szły tuż przed nim ani na moment nie zwracając swojej uwagi na biegające wokół dzieci, jeżdżących rowerzystów, nastolatków na swoich deskorolkach i spacerujących ludzi. On i jego psy byli jakby oderwani od tego co tutaj. Byli jak z innej planety, jakby z innego, lepszego świata.

Akurat szedłem szybkim marszem i co jakiś czas zerkałem na niego. I w momencie kiedy przechodził pomiędzy rozciągającymi się wzdłuż głównej alejki parku bujnie rosnącymi topolami wpadł mi na myśl pomysł. Dziwne, że wcześniej o tym nie pomyślałem ani razu. Postanowiłem, że podejdę i porozmawiam z nim. Ot tak, po prostu podejdę i jako pierwszy w parku odezwę się do tego gościa od chartów. Przyspieszyłem trochę i pewnym krokiem ruszyłem w jego kierunku.

Byłem już kilkanaście metrów od niego i jego psów myśląc czym by go tu zagaić, żeby rozmowa rozwinęła się jakoś sensownie dalej. I w pewnym momencie, kiedy już dzieliło mnie dosłownie parę metrów od niego, wtedy to właśnie usłyszałem za sobą świst i wypowiadane dźwięcznym, kobiecym głosem

„aaaa!”

Coś mnie szturchnęło i prawie się przewróciłem. Po chwili wydedukowałem, że przejechała tuż obok mnie z dość intensywną prędkością dziewczyna na rolkach i zawadziła o mnie ręką.

-Cholera – pomyślałem – Jeżdżą na tych rolkach jak zwykle zbyt szybko po parkowych alejkach, zupełnie nie zwracając uwagę na przechodzące tędy osoby.

-Ojej…  Bardzo przepraszam! Czy wszystko w porządku?  – zapytała mnie dziewczyna na rolkach. Jej nieco pyzata twarz i lekkie piegi, a także bujne blond włosy zrobiły na mnie wrażenie. I ten jej niezwykle łagodnie brzmiący głos.

-Tak… Wszystko gra – odpowiedziałem spokojnym tonem w głosie.

-To jeszcze raz przepraszam. Miłego dnia! – dodała, po czym uśmiechnęła się i znów ruszyła na tych swoich rolkach ku fontannom w parku, ale już zdecydowanie wolniej.

Spojrzałem na oddalające się coraz bardziej na tle zielonej polany trzy charty afgańskie i tego faceta. Byli już trochę za daleko i szczerze mówiąc odechciało mi się chwilowo rozmów z kimkolwiek i biegu na przełaj przez polanę, aby tę rozmowę rozpocząć. Odwróciłem się i podszedłem parę kroków do ławki. Usiadłem na niej, wyjąłem ze swojego niewielkiego sportowego plecaka wodę mineralną, banana i spokojnie zjadłem go w promieniach słońca, które rozświetlały tego przedpołudnia cały park.

*

Tamtego dnia po prostu wróciłem do domu. Nie odbyłem rozmowy z facetem od chartów, czego szczerze mówiąc żałowałem. Nikt nigdy jeszcze z nim nie porozmawiał, a ja byłem ciekaw kim jest ten dość tajemniczy gość i czym się zajmuje. Co robi, czy może jest hodowcą afgańskich chartów?

Pojawiałem się w parku średnio co dwa, trzy dni i oczywiście w każde przedpołudnie w sobotę. I któregoś letniego sobotniego przedpołudnia znów zauważyłem faceta z chartami. Spacerował, jak zwykle spokojnie tuż przy fontannach, usiadł też później na ławce. Ubrany tym razem w błękitną koszulę polo i białe spodnie. Na jego dłoni zauważyłem z daleka złotą bransoletkę, która błyszczała się w promieniach słońca.

-Znowu tu spaceruje… Zobaczcie go! – usłyszałem przechodząc tuż obok ławki na której siedziały trzy starsze kobiety w słomkowych kapeluszach.

-A no…. rzeczywiście. Tam jest, patrzcie! – odpowiedziała jej koleżanka w aksamitnej beżowej bluzce, której z wrażenia prawie spadł błękitny kapelusz. Zręcznym ruchem dłoni złapała go i starannie z powrotem założyła.

-On jest chyba z innego kraju. Nie wygląda mi na Polaka – dodała trzecia kobieta w seledynowej bluzce, która także siedziała na ławce.

Przechodząc obok postanowiłem, że zapytam tych przemiłych pań, czy może którakolwiek z nich kiedykolwiek może widziała, aby facet od chartów tutaj może z kimś w parku rozmawiał.

-Dzień dobry, usłyszałem od którejś z pań, że rozmawiacie o tym panu od chartów… – zacząłem.

-Dzień dobry panu! Tak, to prawda, właśnie o nim rozmawiałyśmy – odpowiedziała mi pierwsza kobieta w słomkowym kapeluszu, która do swojej wypowiedzi dodała uśmiech.

-Tak, rozmawiałyśmy o tym panu z psami, to niesamowicie intrygujący mężczyzna! – zawtórowała jej koleżanka.

-Właśnie… Chciałem zapytać, czy może… czy może znają panie tego mężczyznę? – zapytałem.

-Ależ nie znamy! Właśnie o to chodzi, że nie znamy! I nikt w całym parku go chyba nie zna – znów jako pierwsza odpowiedziała mi kobieta w słomkowym kapeluszu.

Popatrzyłem przez moment na te przemiłe panie i raz jeszcze spojrzałem w kierunku fontann, gdzie mignęły mi jeszcze z daleka sylwetki oddalającego się mężczyzny i jego trzech sporej postury psów. Zrozumiałem, że nie tylko mnie intryguje on i jego charty afgańskie.

-Może pan go zna?  – zapytała mnie uśmiechając się przy tym znów kobieta w słomkowym kapeluszu.

-Nie, niestety go nie znam.

-Zna pan angielski? Bo wie pan, ja go kiedyś chyba słyszałam jak rozmawiał przez swój telefon komórkowy po angielsku właśnie – zapytała mnie kobieta w seledynowej bluzce.

-Tak, znam  -odpowiedziałem.

-Może w takim razie niech pan któregoś dnia zagai tego mężczyznę po angielsku i zapyta o cokolwiek, na przykład o te jego psy – zaproponowała mi kobieta w aksamitnej beżowej bluzce.

-O, właśnie! Dokładnie to samo chciałam zaproponować – dodała kobieta w słomkowym kapeluszu.

Wiedziałem już, że wszyscy w parku byli ciekawi kim jest ten mężczyzna. Nie tylko ja. Ale nikt jakimś dziwnym trafem nigdy go nie zaczepił, nie zechciał poznać, nie zapytał o cokolwiek. O to chociażby która godzina. Albo o to, czy można pogłaskać któregoś z jego psów.

-Być może to dobry pomysł – odpowiedziałem i dodałem – Następnym razem, jeśli oczywiście spotkam tego pana, zapytam go o jego psy. Miłego dnia, do widzenia paniom.

 Odwróciłem się i ruszyłem pewnie w kierunku wyjścia z parku. Chciałem jeszcze obejrzeć w domu ulubiony serial i zrelaksować się po swoim treningu.

*

Mijały kolejne tygodnie lata, ale chociaż byłem stałym bywalcem parku w sobotnie przedpołudnia, już nie udawało mi się spotkać faceta od chartów. Może wyjechał na wakacje ze swoimi psami, a może to po prostu ja nie trafiałem w odpowiednią porę.

I któregoś sierpniowego wieczora, tuż po dziewiętnastej kiedy siedząc na sofie i popijając ananasowy sok znudzony oglądałem w telewizji kolejny odcinek ulubionego serialu, wtedy właśnie przemknęło mi przez myśl, że może wybiorę się jeszcze do parku. Tego dnia słońce dawało się szczególnie we znaki i panujący upał uniemożliwiał mi wyjście wcześniej z domu gdziekolwiek, a już na pewno do parku przedpołudniem.

Parę minut później wyszedłem ubrany w dres i sportowe buty, aby trochę pobiegać. Słońce chyliło się już ku zachodowi, a na lekko zachmurzonym niebie pojawiła się intensywna brunatno czerwona łuna. Spokojnym truchtem przebiegłem osiedle i pomyślałem, że być może przyjemnie będzie jeszcze przebiec główną aleją wokół polany w parku. Skierowałem się więc w tamtą stronę.

Było już dobrze po dwudziestej, kiedy wbiegłem między parkowe alejki, na których już prawie nikt nie spacerował. Zauważyłem jedynie kilka sylwetek, które szły w kierunku ulicy i wyjścia z parku. Wieczorny wiatr bujał gałęziami rozpościerających się przy głównej alei topoli. Cały zielony ogród tonął już pod ciemnogranatowym niebem na którym wzeszedł księżyc i zaświeciły nieśmiało pierwsze gwiazdy. Biegłem spokojnie i poczułem w końcu zmęczenie. Nie miałem za bardzo siły na dalszy bieg i postanowiłem po prostu szybszym krokiem okrążyć polanę. Ruszyłem więc spokojnie i zorientowałem się, że wszyscy spacerowicze zniknęli już gdzieś. W parku nie było już chyba nikogo.

I kiedy kilka chwil później po okrążeniu polany szedłem już w kierunku ulicy, wtedy to właśnie zamajaczyły mi kilkadziesiąt metrów dalej pomiędzy krzewami za stojącymi w parku stołami do ping ponga znane mi dobrze sylwetki. Było już ciemno, na parkowe trawniki i alejki padało już jedynie światło latarni. Spojrzałem w kierunku rosnących nieopodal krzewów, skupiony i skoncentrowany. Z początku nie byłem jeszcze pewny, nie wiedziałem, czy aby na pewno widzę osobę, o której myślałem. Ale chwilę później okazało się, że tak. Nie myliłem się. To był on i te jego psy.

Ruszyłem bez zastanowienia od razu ku facetowi od chartów. Stał ze swoimi psami przy stołach do ping ponga i po prostu patrzył przed siebie, jakby zamyślony. Po chwili spojrzał w górę, ku niebu i wydawało się jakby podziwiał wiszący na niebie i świecący nad nami rogal. Chwilę później znalazłem się tuż przy nim i jego psach i wiedziałem już, że wreszcie nadeszła ta chwila, tak wyczekiwana przeze mnie możliwość poznania gościa od chartów.

Byłem już parę metrów od pierwszego stołu do ping ponga i wtedy on odwrócił się w moją stronę. Stanąłem w tym momencie trochę jak wryty i spojrzałem na niego. Ubrany był tym razem w ciemny garnitur spod którego wyłaniała się jasna koszula. Przeszła mi myśl, że w sumie to może powinienem uważać, bo te jego psy patrzyły na mnie z nieskrywanym zaciekawieniem. Nie miałem pewności czy mogą być agresywne, czy nie. Ale nic z tych rzeczy. Jego charty po prostu usiadły przy stole do ping ponga, a jeden z nich się pod nim położył. 

Gość w garniturze patrzył na mnie i nie odzywał się. Wychodziło na to, że to ja będę musiał odezwać się pierwszy. Nie wiedziałem za bardzo czym faceta zagaić, ale właśnie wtedy przypomniałem sobie o mojej rozmowie z trzema kobietami na ławce w parku, którą odbyłem kilka tygodni wcześniej. Z moich ust wyłoniło się pierwsze zdanie:

-Dobry wieczór… Często tu pana spotykam. Czy to łagodne psy?  – wypowiedziałem te słowa z lekką rezerwą, starając się jednak zrobić wszystko aby ton mojego głosu brzmiał możliwie jak najbardziej pewnie.

Gość od chartów, którego facjatę dopiero teraz, w świetle świecących nad nami latarni dostrzegłem bardzo wyraźnie miał na twarzy bliznę, jakby szwy ciągnące się od prawego kącika jego ust do nosa. Pierwszy raz to zauważyłem, ale w sumie to przecież pierwszy raz miałem okazję stać przy nim tak blisko.

A on stał po prostu przede mną, on i te jego charty, które nie robiły sobie dosłownie nic z mojej obecności. Chwila ta wydawała mi się dłużyć, zupełnie jakby nie trwała kilka sekund, a zdecydowanie dłużej. Staliśmy tak, ja przed nim, a on przede mną. I dotarło do mnie dopiero teraz jak bardzo jestem ciekaw choćby tego czy gość jest Polakiem czy nie, czym się zajmuje, dlaczego ubiera się dość ekstrawagancko, czy naprawdę prowadzi hodowlę chartów.

Stał tak przede mną i po chwili westchnął. To jego westchnięcie usłyszał w parku chyba każdy krzak, który otaczał stoły do ping ponga i gdyby tylko ktoś oprócz nas jeszcze tu był z pewnością westchnięcie to zrobiłoby na tej osobie wrażenie. Nie było to bowiem zwyczajne westchnięcie, było to coś jakby pewnego rodzaju szept. Szept pełen życiowych doświadczeń, niedobrych doświadczeń, który wydobywał się z trudnością ze stojącej przede mną osoby.

Po chwili stojący w garniturze mężczyzna wzniósł lekko ku górze przede mną obydwie dłonie, jakby w geście rezygnacji z tej rozmowy. Gest ten podobny był do czegoś w rodzaju zasygnalizowania, że nie ma tutaj przede mną niczego ciekawego. A on nie może zaoferować absolutnie niczego. I wtedy wiedziałem już i ja, że tego wieczora, tutaj w tym parku, pod płachtą ciemnogranatowego nieba na pewno nie porozmawiamy. Nie odbędzie się tu póki co żadna rozmowa, a już na pewno nie nasza.

Stałem i patrzyłem na niego, zupełnie zmieszany, a moje myśli ogarnęło rozczarowanie. A później niedowierzanie i nawet pewnego rodzaju smutek. Gość w garniturze w tym momencie odwrócił się, machnął prawą dłonią, wydobył z siebie coś jakby lekki syk i ruszył w stronę głównej alei parku ku wyjściu. Jego charty ruszyły za nim.

Patrzyłem jak cztery sylwetki z każdą sekundą oddalają się ode mnie coraz bardziej i powoli nikną gdzieś pomiędzy krzewami i otaczającymi park topolami. Widziałem jeszcze przez chwilę jak cała czwórka, on i te jego psy idą w kierunku ulicy, aż w końcu znikają za stojącym nieopodal budynkiem. Myślami błądziłem gdzieś i krótką chwilę zajęło mi, aby się z tego letargu ocknąć. Po chwili i ja odwróciłem się i ruszyłem w swoją stronę.  

Szedłem powoli w kierunku drugiego wyjścia z parku i ogarnął mnie spokój. Gwiazdy i świecący księżyc majaczyły na niebie, a ja myślami nie byłem już przy gościu od chartów. Spokojnie wracałem do domu.

*

Minęło kilka tygodni, a ja przychodziłem do parku jak zwykle. Robiłem sobie swoje treningi biegając wokół polany. Spotykałem często w parku te same osoby. I te matki ze swoimi dziećmi jeżdżącymi na małych rowerkach i tych facetów, którzy ukradkiem popijali swoje piwo siedząc na ławkach. I te trzy kobiety, które siadały na ławce przy głównej alei w swoich słomkowych kapeluszach. Spotkałem nawet tę blondynkę z piegami, która wpadła na mnie kiedyś niechcący na swoich rolkach. Faceta od chartów jednak już w parku nie spotykałem.

Któregoś dnia przejeżdżając na rowerze usłyszałem znów rozmowę tych trzech starszych kobiet w słomkowych kapeluszach.

-Ostatnio tutaj się nie pojawia, wiecie, on i te jego charty afgańskie – zakomunikowała swoim koleżankom kobieta siedząca z brzegu ławki.

-Tak, to prawda. Nie widziałam go tu już dawno. Może niebawem przyjdzie – odpowiedziała jej koleżanka.

Ale facet od chartów już się nie pojawiał. I nie przyszedł już nigdy więcej do parku. I nikt już go tu nie poznał.


Wszystkie wydarzenia i osoby opisane w powyższych opowiadaniach są fikcyjne, a ich ewentualna zbieżność z rzeczywistością- całkowicie przypadkowa.

Arkadiusz Olszewski – Jego charty afgańskie
QR kod: Arkadiusz Olszewski – Jego charty afgańskie