Byłem zmęczony ojcem i matką, w ogóle rodziną, chciałem wyrwać się, pobyć gdzieś daleko. Postanowiłem pojechać na krótkie wczasy do Zakopanego. Idąc Krupówkami, natknąłem się na Fuksa, jego ryżą, zahukaną mordę. Ocierał pot z czoła, bo żar prażył. Rude włosy spływały mu na uszy, oczy mu się marszczyły skwapliwie, gdy patrzył na mnie. Ale się nie uśmiechał. Oznajmił z nieukrywaną apatią, że bardzo cieszy się, że mnie widzi, a ja odrzekłem to samo i mówiłem całkiem szczerze. Wtedy pomyślałem, że on też być może mówi szczerze, a ta apatia to tak tylko, z sympatii właśnie, bo nie musi przede mną wyciągać uśmiechu. Zapytał, czy jestem już gdzieś zameldowany, bo on ma na oku taki piękny pensjonacik, strasznie tani, ale jest kawałek za miastem i trzeba by się ździebko przejść. Ja mu mówię, że nie, nic nie mam i że chętnie i w ogóle, więc ruszyliśmy w drogę. Po kilkudziesięciu minutach wyszliśmy z tego zwędzonego, zakrochmalonego miasteczka i szliśmy, szliśmy w tym upale, a bił taki, że mi z czoła kapało na piach przydrożny. Widziałem, że Fuks tak samo, jak to miasto był zasmolony i zakrochmalony. Zapocony również, ale już na moją modłę. Zaczłapywał się przede mną i tylko słyszałem, jak postękuje i zagarbia się. Powiedziałem mu, że może usiądźmy na chwilkę, spalmy po papierosie. Wiem, że on pali. Ja nie palę, ale czasem mam ochotę, jak wiem, że ktoś ma i może mnie poczęstuje jednym. Usiedliśmy na dużym kamieniu, który stał przy pustej drodze i zapaliliśmy.

            Rozejrzałem się wokół, ale nie chciałem tego robić. Nigdy się tego widoku nie chce przyjąć – że tam stoi płot i zza niego krzak, a tam stary dom i krzepki chwat, natomiast niebo  wolno przecina ptak (szpak). Za naszymi plecami była łąka, więc jej nie widziałem, ale wiedziałem, że tam jest, bo pamiętałem o tym. Pewnie kto pomyśli, że Fuks to na Drozdowskiego będzie bił teraz przy tym papierosie, bo może ten ktoś już połączył jedno z drugim, ale to nie do końca o to tu chodzi. Fuks bił więc na to, że mu dziewczyna nie patrzy w oczy, jak on do niej mówi, tylko odczekuje, aż on skończy gadać i odbąkuje jakiś frazes. Opisuje mi taką sytuację, że np. on przychodzi do niej, jak ona siedzi przy biurku, pisząc list i zaczyna mówić, że w pracy coś tam się wydarzyło, nieważne co (nie Drozdowski). Ona na to: „kochanie, dasz sobie radę, kocham ciebie” i wraca do listu! Fuks był oburzony oczywiście, bo on do niej podchodzi całą swą pracą i mężczyznowością, a kobieta mu odrzuca miłością. Jak dla mnie miało to sens, bo to takie oko za oko, ale nie mówiłem mu nic, tylko przytakiwałem i ćmiłem papieros.

            Ruszyliśmy i dalej w tym upale trzeba było. Ale już chwilę później byliśmy na miejscu i naszym oczom ukazał się mały dworek. Wyglądał jak nowy, ale zarazem nowości był kompletnie pozbawiony, zakrochmalony był, zakrochmalony całą tą polską dworkowością, tak że zwyczajnie było mi trochę smutno. Na dole przyjął nas rosły facet (berg) i poszliśmy na górę do naszych pokojów. Rozgościłem się u siebie, choć miałem tylko to, co niosłem ze sobą w małej, naramiennej torbie. Wyciągnąłem pudełko zapałek i odpalałem jedną od drugiej, aż mi się to znudziło. Później wyciągnąłem książkę i wyłożyłem się na łożu, ale nie umiałem jej czytać, bo myślałem tylko o tym, co robić może teraz Fuks. Popatrzyłem chwilę na kartki, które miałem przed oczyma, lecz nie miały one dla mnie sensu absolutnie, bo był tylko ten drugi człowiek za ścianą, który siedział mi na głowie. Podszedłem z powrotem do torby i wyciągnąłem ubrania, które wziąłem ze sobą, skromne, dosłownie pojedyncze egzemplarze artykułów, i rozłożyłem je na blacie stołu, który stał pod oknem.

            I nagle mignęła mi ta ryża gęba za szybą. Fuks przechadzał się po ogrodzie i gawędził z rosłym, który tłumaczył mu pewnie co, dlaczego i po co robi to i tamto. Ciekawe to było, patrzyłem na nich z zainteresowaniem, stojąc bez ruchu. Fuks zagarnął rude włosy z uszu, nasłuchiwał, marszczył brwi i kiwał z uznaniem. Jego usta ruszały się gwałtownie i podrygiwały w lekkim uśmiechu raz po razie, ręce miał zestawione blisko, przy ciele, a dłonie schowane głęboko w kieszeniach, tak głęboko, że jakby komuś na złość. Rosły przestępował z nogi na nogę i patrzył w dal, w lasek obok drogi, raz zagryzł wargę i poprawił szelki. Pocierał brodę, a nawet nerwowo się zaśmiał, przymrużając przy tym oczy. Przechadzali się bardzo powoli w kółko po ogródku, wydeptując trawę, chybocząc się, ale też dogadzając sobie nawzajem. Widać było, że byli w sobie, jeden w drugim i drugi w jednym, i odpowiadało im to i dobrze się z tym czuli. Nie byłem nawet ciekaw, o czym mówią, bo nie było to dla mnie ważne, wszystko, co było mi potrzebne, miałem wyraźnie przed oczyma. Patrzyłem jeszcze na nich przez chwilkę przez to okienko, a później położyłem się na łóżeczku i przykryłem kołderką, bo byłem już zmęczony. Zasnąłem.

            Obudziłem się. Było już ciemno za oknem. W domu było całkiem cicho, ni szmeru nie słyszałem, nawet gdy wytężałem słuch. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić więc leżałem tak po cichu, jak mysz, a myśli dryfowały jeszcze swobodnie, zaspane, nieskupione, jakby niemoje. Chciałem znowu chwycić po książkę, ale było za ciemno, a światła zapalać nie zamierzałem. Wstałem więc z łóżka w akompaniamencie skrzypiącej podłogi i dotarłem do drzwi. Wyszedłem na korytarz. Tu też było ciemno, ale z pokoju obok, spod drzwi, wylewał się strumień pomarańczowego światła prosto na podłogowe deski. Podszedłem cichcem, na paluszkach do drzwi, z tego, co mi było wiadomo, fuksowych, i przykucnąłem przed nimi, aby spojrzeć przez dziurkę od klucza. Chciałem ujrzeć tę jego fuksowatość niezmąconą, być może pochyloną przy stole, może palącą, innymi słowy zamkniętą w jakimś akcie – rudym, apatycznym, zahukanym dziewczynową obojętnością.

            To nie był jednak pokój Fuksa, lecz tego rosłego. Stał z wiszącym bebechem pośrodku pomieszczenia i całkiem był nagi. Widziałem całe jego ciało w pełnej okazałości, w takiej formie, w jakiej przyszedł na świat (z poprawką na rośnięcie, owłosienie itp., wiadomo), ale jedyne, na co patrzyłem, to był jego penis. No a penis, jak to penis, powiedziałby ktoś nawet, że to jeden z najnudniejszych ludzkich organów, a ja normalnie uścisnąłbym temu komuś dłoń, zachichotałbym wspólnie i nawet poczęstował czymś do picia u siebie w domu, bo tak bardzo bym się z tym kimś zgadzał. Ale nie była to do końca prawda. A to dlatego, że patrzyłem na tego faceta, stojącego jak drzewsko nieruchomo pośrodku pokoju, samotnego, olbrzymiego draba i jedyne co mnie przyciągało to ten schowany na co dzień penis i w tym momencie był on ciekawy jak diabli. Zwisał delikatnie czubkiem znad jąder, zmurszały, nie za długi, jakby zwinięty i smutny. Pochłaniałem go wzrokiem i pochłaniałem i dopiero po chwili stracił on swoją moc, jaką miał nade mną. Dopiero wtedy mogłem się rozejrzeć bardziej po jego ciele: miał rozstępy na brzuchu, dość długie, na prawej stopie wrastał mu paznokieć, w pępku miał wyraźnie jakiś paproszek w kolorze granatowym.

            Miałem dość i chciałem już odejść, ale nagle usłyszałem za plecami skrzypnięcie podłogi, a tuż po nim „cóż ty do cholery jasnej odwalasz?” wyartykułowane głosem Fuksa. Przeląkłem się, ale nie zareagowałem, teraz dopiero byłem ciekawy, co z tego fuksowego wyartykułowania wyniknie. I rzeczywiście! Grubas jakby drgnął momentalnie, podszedł do szafy i zaczął zakładać na siebie ubrania. Najpierw gacie, potem portki (w tym momencie Fuks szturchnął mnie), następnie koszulę, pas i skarpety. Przygładził włosy i podszedł do drzwi. Wstałem więc i otworzył je przede mną i Fuksem, zastygniętymi, wystraszonymi tą jego nagłą nicią, którą nawiązać trzeba było. Że dobry wieczór to wiadomo, ale trzeba choć wspomnieć. A później to już trochę trudniej, np., że spać mi się nie chce za bardzo, bo drzemałem, a Fuks, że po szklankę wody, bo gardło już nie to. A ten odbąkiwał, odbąkiwał, że tak, on też zmęczony, bo po Dolinie Kościeliskiej dzisiaj na wozie jeździł, że musi spać, zaśmiał się nawet, że pogoda nie ta, jak trza, no i zamknął drzwi z powrotem. Poskrzypiał za drzwiami, najpierw po podłodze, później po łóżku i tyle go było, skończył się chłop i zawarł.

            Fuks zafrasowany stał obok i powiedział, żebym poszedł do niego do pokoju, żebym mu wyjaśnił, co, dlaczego i czemu tak, ale odmówiłem. Poszedłem do siebie i dalej te zapałki, jedna za drugą, i wolałem o Fuksie myśleć aniżeli z nim być. Później jeszcze książkę pomęczyłem, która śliska już była od moich oczu, no i co, rozebrałem się i poszedłem spać.

Miron Kądziela – Dziurka od klucza
QR kod: Miron Kądziela – Dziurka od klucza