listopad
kupony białego mięsa na żerdziach
żeber mdły materiał dotyku z którego opadają
butwiejące liście butwiejące sińce
/wyrazisty w tym pejzażu był gwałt
na lustrze lustro patrz na mnie
tak samo szklanym wzrokiem/
kreacja
jak rzucisz tak się rozpadną
ciała w kompozycje – frykcje
tułowi trzepotanie członków
młodość rozkosznie krągła
i toczna rozejdzie się
po szwach/ kościach/
na/w stawach rozłoży się
przejścia
piersi trójścienne kaleczące
rytuałem z rąk do rąk
z oczu w oczy w ostrość
narzędzi rozcinanych
na kolejnych skałach
po szlifach palców żlebach
okresowych strug
suną blizny
obieg
pachniesz mi się. wchodzisz pod korę
w zieloną gorycz miazgi drażnisz
tkankę moich wzrostów /i tak jestem
pełna klatek po twoich zwierzętach/
gramy w ten echosystem słyszę
jak po nim krążysz
napisy końcowe
z zsiniałych jąder tych
spalonych popołudni staram się wycisnąć
coś – nic tylko się płozi
w popielaty śnieg. brodzi
w policzkach nosach
martwych oczach w
benzynoskrzydłych muchach
w rzęsach wplątanych literach
martwych języków.
przewijam
te dzieci stlone
takie cichutkie
popiołki
mam kurz w paznokciach. wiem
że go stawiam na literach jak małe wyroki śmierci
w brzuszkach pustych a krągłych w chrypliwych
wybrzmieniach mesjasz westchnienie
znowu popadł w