Noc nie jest cicha

Pracownicy ośrodka dla uchodźców zrobili dyskretną choinkę, ozdoby wykonywały dzieci chrześcijan. W tle grały kolędy z albumu „Peace Project” grupy Hillsong. Miriam cieszyła się, że jej ośmioletni synek bawi się świetnie.

I pomyśleć, że miesiąc wcześniej tułała się z Syrii, przez Liban, Egipt i Grecję. Tu, pod Atenami, czuła się bezpiecznie, choć ciągle po nocach śniły jej się okrzyki i to, co jej zrobiono, gdy zabili jej męża.

Nie chciała, jak inni, uciekać do Niemiec czy Szwecji, to by było pójście na łatwiznę. Myślała o kraju chrześcijańskim- Chorwacji albo Polsce. Ta ostatnia wydawała jej się lepszym wyborem ze względu na papieża Jana Pawła II i księdza Tomasza, który przed wojną pracował w jej parafii.

– Na Polskę nie ma szans.- Stwierdziła chłodno rudowłosa pracowniczka.

– Jako to?!- Zapytała z niedowierzaniem Miriam.

– Polacy zdecydowali, że lepiej pomagać na miejscu, a nie przyjmować uchodźców.

Miriam stanęła jak wryta. Za tyle wyrzeczeń, bólu, ona nie może znaleźć przyjaznego kąta. Noc znowu będzie cicha, tak jak od wielu lat, jak na morzu, przez które uciekała…


Dwie rzeczy o Józefie Bemie

Wczoraj ktoś namalował niebieskim sprayem na tarnowskim pomniku Józefa Bema zdrajca. Policja wyznaczyła  trzy tysiące złotych nagrody za schwytanie sprawcy. Ludzie mówili że, to byli skinheadzi albo pijane nastolatki.

– To wszystko przez tych uchodźców!- Powiedział chłopak w koszulce z husarzem.

– On sam też był uchodźcą, a przyjął islam w trosce o Polskę. Dobrze ,że jego ciało przeniesiono z Aleppo, bo teraz byłoby halo, że nie zrobiliśmy nic.- Rzekła studentka kulturoznawstwa.

– Papież Jan Paweł II mówił, że nie ważne czy to Allach czy Jahwe, to ten sam Bóg, a wszędzie są ludzie i parapety.- Oznajmił prawnik.

– I trzeba oddzielić ziarno od plew…- Dodał ksiądz.

– Gdyby się więcej o nim mówiło, nie byłoby tylu pobić ani deklaracji o pomaganiu na miejscu. Czy uczestnikom powstania listopadowego czy węgierskiego też tak mówiono?!- Oburzył się nauczyciel polskiego.

– W Internecie aż huczy od ciapatych i chęci zburzenia pomnika i mauzoleum.- Stwierdził prawnik.

– Jeśli ciapatymi nazywają Węgrów ze względu na ich uralską urodę…- Rzekł ksiądz.

– Tysiąc lat temu przyjęliśmy chrześcijaństwo, a nadal myślimy jak poganie. Przecież Święta Rodzina też uciekła, do Egiptu!- Powiedziała przysłuchująca się dyskusji ósmoklasistka.

– Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.- Dodała studentka kulturoznawstwa.

Dyskusja szybko się skończyła. Po kilku dniach policja znalazła sprawcę, był to jeden z uczniów tarnowskich zawodówek.

-Dobrze, że tylko na napisie się skończyło.-  Stwierdziła sprzedawczyni kwiatów.

Władze miasta zdecydowały przyjąć trzy tysiące uchodźców. W pomoc szczególnie włączyli się księża i ich parafianie.

– Na dwustulecie niepodległości ich potomkowie będą robić kotyliony razem z naszymi dziećmi.-  Powiedział ksiądz w kazaniu.


Lidia, Linda, Liwia, Lucy, Lana

Wycinek z prasy lokalnej 6.10.1959

Lidia Nowak została zamordowana z zimną krwią przez swojego męża. Sąsiedzi poświadczali o ciągłych kłótniach. Mąż Lidii, Tomasz został skazany na karę śmierci,

Tak, jestem prostytutką. List do Gazety Wyborczej 6.10.2020

Jestem Linda, mam 25 lat, jestem prostytutką. Nie jestem biedna, nie byłam molestowana, nie jestem wyrachowaną suką. Po prostu lubię seks, mam chłopaka. Prostytucja to zawód jak każdy inny.

Fragment z prasy lokalnej 6.10.2060

Zmarła Linda Ciema, najstarsza prostytutka w Polsce, pogrzeb odbył się na cmentarzu komunalnym w Płocku,

Data w kalendarzu: 6.10.2199

Katarzyna odznaczała kolejne kreski, jak co dnia.

– Dziś zapowiadana są silne burze pyłowe, zaleca się pozostanie w domach.- Usłyszała pukanie do drzwi, odetchnęła z ulgą, Liwia wreszcie wróciła do domu, zrzuciła maskę gazową z twarzy, drobinki pyłu okryły jej czarne włosy. Położyła plik artefaktów na stół, czuć było od nich zapach stęchlizny i ziemi. Siadła przy stole, zajadając gulasz z nieco nadpsutej papryki i pomidorów.

– Łazisz z tymi babrami po chałupach zamiast iść do porządnej roboty!- Narzekała Katarzyna.

Liwia uciekła do swojego pokoju, przeglądała ostatnie ocalałe z Katastrofy książki, na pamięć znała wykresy i instrukcję obsługi samolotu, mało przydatna wiedza, gdyż żaden już nie latał, a wszystkie rozebrano na części.

Dawne liceum numer jeden chyliło się ku upadkowi, ze ścian zlatywał tynk, sprzęty naukowe pokrył kurz. Liwia zapukała do drzwi, cisza nie zwiastowała niczego dobrego, w końcu usłyszała Proszę. Jan Karol był ostatnim nauczycielem w tej szkole, dopóki nie została opuszczona w wyniku Katastrofy. Należał do ostatniego pokolenia pamiętającego dawny świat. Lubiła, jak opowiadał o bulwarach nad Wisłą, płockiej starówce, katedrze, festiwalu Audioriver, hipsterach z Warszawy i zagranicznych turystach. Chciał zachować pamięć i odtworzyć cywilizację, dlatego zalecał przynoszenie artefaktów.

– Dużo tego masz!- Rzekł z zachwytem.

Zostawiła na jego biurku cały stos gazet, prasa z lat 50-tych, Gazeta Wyborcza, Rzeczpospolita, Fakt, Gazeta Polska Codziennie, Polityka i kilka numerów W Sieci.

– Oj, będzie przeglądania!- Stwierdził.

Siedzieli obok siebie, katalogizując artefakty.

– Do czego można to zaliczyć?- Wskazała na gazetkę reklamową ze szczerzącą się biuściastą blondynką w stroju Świętego Mikołaja.

– Do artefaktów konsumpcyjnych.- Jej wzrok przykuły artykuły o morderstwie Lidii Nowak i pogrzebie prostytutki Lindy.

-Żal mi tych kobiet, za życia je gnojono, a po śmierci stały się gwiazdami.

– Przed Katastrofą tak było, to się nazywało hejt.

Świat, w którym żyła, zdawał się lepszy, uroniła kilka łez. Jan Karol przytulił ją , niepostrzeżenie pocałowała go, odwzajemnił pocałunek, ich dotyki stawały się coraz bardziej namiętne. Podwinęła wielokrotnie cerowaną sukienkę, pod jej tyłkiem płaszczyły się dawne gazetki reklamowe.

Wódka księżycowa, organiczna, jedyne 12,99 !

Postanowili wykorzystać całą wiedzę z archiwalnych numerów Cosmopolitan. Tak było przez najbliższe trzy tygodnie. Wiedziała, że kocha go od kiedy pierwszy raz przyniosła artefakty.

Burza pyłowa szalała w najlepsze, jadła odgrzewaną od dwóch dni pieczeń z bażanta, bezkształtny ogórek szczerzył spleśniałe oczy do kobiet. W radio jeden z ocalałych moralistów  straszył rozwiązłością.

-Brońcie cnoty, jak planety!- Grzmiał stereotypowym głosem.

– Słyszysz, co ten pan mówi?!- Rzekła Katarzyna.

Liwia zaśmiała się tylko.

– Ja mam to już dawno za sobą, w końcu mam 21 lat!

– A mogę chociaż wiedzieć z kim?!

– Z Janem Karolem!

Katarzyna uderzyła ją w twarz. Sama nie należała do osób konserwatywnych lecz po Katastrofie wszystko się mieszało, w końcu wszystkie Państwa półkuli północnej upadły. Liwia płakała po raz kolejny.

Liwia krążyła po ruinach kościoła świętego Józefa, anioły łypały wyłupionymi oczami z witraży. Przeszukała kilka biurek, były puste.  Najwyraźniej ktoś już zabrał stąd rzeczy przed nią. Znudzona poszła w stronę kościoła świętego Stanisława.

– Tam jest magiczna maszyna.- Wskazał jej może dziesięcioletni chłopiec znad pomalowanej na niebiesko maski gazowej. 

W kościele głównym nie było nic specjalnego tylko dwa egzemplarze tabloidów, na okładce pierwsze dziecko ze sztucznej macicy, na drugiej Szwedka, która urodziła psa.

– Ale mieli problemy przed Katastrofą.- Zastanawiała się Liwia.

Zeszła przez gąszcz desek do kościoła dolnego, przeszukała szafy, w jednej z nich leżała dziwna skrzynia w błyszczące gwiazdki.

– To pewnie to!- Pomyślała.

Zaniosła przedmiot Janowi Karolowi razem z gazetami.

– Przed odkryciem Duszoszyfrogramu ludzie zajmowali się takimi głupotami.- Wskazał na okładki gazet.

Chuchnął na zakurzoną maszynerię.

– Ale ta kobieta faktycznie urodziła psa?- Zapytała.

– To były fejki, żeby ktoś czytał te szmatławce.- Próbował uruchomić urządzenie, Liwia przyglądała mu się z zaciekawieniem.

– Do czego to służyło?

– Do czytania duszy i pamięci atomów. Przed Katastrofą, były bardzo drogie. Najwidoczniej na cały Płock mogła je mieć tylko jedna lub dwie osoby. Zanim to wszystko się wydarzyło, ruszyła ich produkcja masowa, możliwe, że w  przyczynkach cywilizacji są powszechne, a może nawet nowocześniejsze.-

Liwia spojrzała nań z błyskiem w oku.

– Czy ktoś ma jeszcze kontakt z cywilizacją?

– Jak sama sobie zbudujesz nadajnik to tak ale dotrzeć ciężko, na granicach są pola siłowe, praktycznie nie do pokonania. Tym, którym się poszczęści, robią za grosze w kopalniach albo na plantacjach. Bogaci kupują ich jak trzodę. Zawsze możesz udać się do apenińskich miast-państw i stamtąd wypłynąć na południe ale znając życie to zatopią statki.-

– Czyli utkwiliśmy tu na wieki?

– Dopóki nie odbudujemy cywilizacji, to tak.

Usłyszała kliknięcie i delikatną muzykę.

– No i gotowe!- Zawołał Jan Karol.

Liwia podeszła do urządzenia, patrzyła na migoczący ekran.

-Pamiętaj, korzystanie z tego jest już nieodwracalne, poznasz prawdę o sobie.- Wyświetlił nową sesję, podpiął do czoła Liwii niewielki przewód, ekran powili ładował wyniki.

Lidia Nowak- zgodność genetyczna 60%

Linda Ciema- 20% atomów włosów

Patrzył na to z zachwytem, następnie sam podłączył urządzenie do swojego czoła.

Lidia Nowak- 10% atomów wątroby

Linda Ciema- 3% atomów paznokci

Jan Karol Chodkiewicz- 98% atomów mózgu, 30% atomów płynu rdzeniowego

– Nie wierzę.- Szepnął do siebie.

– Co się stało?- Zapytała Liwia.

Na chwilę odpiął elektrody , podał jej jeden z artefaktów- wypracowanie z roku 2015, próbowała się przebić przez gąszcz bazgrołów.

– Tego obawiam się robić ale jestem ciekaw.- Wyjął dodatkowe elektrody i przymocował je do czoła Liwii. Wielkie serce błyszczało  wrzeszcząc 100%.

Chwycił ją za rękę, pocałowali się, ekran wyświetlał kolejne parametry.

Zawiązek  100%

Potomstwo  98%

Wieczorem Jan Karol składał radioodbiornik, liczył, że nawiąże kontakt z Lucy. W dniu Katastrofy uciekła z jego siostrą na ostatnie, jeszcze pływające promy. Czy był w stanie ją rozpoznać? W ramce wyświetlały się jej zdjęcia, od niemowlęcia do ostatniego zdjęcia w pułtuskim parku rozrywki. Antena powoli łapała sygnał.

– Dwudziestego listopada…w wolnym mieście Lizbonie… Lucy McDowell skonstruowała samolot…ominie cząsteczki….

Chyba ją w końcu znalazł, gdyby tylko skonstruował prosty Internet… Zmęczony przyczłapał się do sypialni. Diana popijała w kuchni wino z jabłek, jej siwe włosy opadały na oczy. Zauważyła migające na ekranie serduszko. Podekscytowana podpięła się do wyników męża lecz smutna buźka mówiła To nie dla Ciebie.

Oblała nogi wrzątkiem z herbaty z pokrzyw. W czasach młodości jeździła z Warszawy na Audioriver, a po wakacjach chwaliła się, ilu facetów zaliczyła. Jana Karola poznała w studenckim kole turystycznym. Po wycieczce w Bieszczady zaszła w ciążę, zamieszkali razem, urodziła się Lucy. Tydzień przed Katastrofą postanowili zaprosić znajomą na zabawę, a sześcioletnią córkę wysłali do Warszawy. Niestety w popłochu, zabrała ze sobą Lucy. Jan Karol popadł w odrętwienie , postanowił sobie za cel odnaleźć ją.

– Jak mogła to zrobić?!- Płakała Diana.

Miała ochotę pozbyć się Liwii, w jej podświadomości rodził się plan.

Liwia przyniosła kolejne artefakty- kilka interaktywnych zabawek i część osprzętu do kolejnego Duszoszyfrogramu.

– Skąd to masz?!- Zapytał.

– Pokażę Ci.

Wzięła go za rękę, zupełnie zapomnieli o maskach gazowych, biegli tak przed siebie, zmęczeni usiedli na gruzowisku w kościele świętego Stanisława. Włosy Liwii oświetlała witrażowa poświata. Jan Karol zaczął słabnąć, chwilę potem upadła Liwia, oddychali z trudem przesyconym siarką powietrzem.

Diana przemierzała Podolszyce, typy z samoobrony patrzyły na nią groźnie. Po Katastrofie każdy kwartał stał się odrębną jednostką  z własnym sądem i parlamentem. Otoczyła ją banda śmierdzących potem wyrostków, ich maseczki na twarzy nosiły ślady wielokrotnego cerowania.

– Czego, kurwa, chcesz?!- Zapytał najwyższy z całej grupy.

– Dajcie mi tylko przejść!- Wrzasnęła przerażona Diana.

– Weszłaś bezprawnie na teren Republiki Podolszyc Wschodnich. Jako nielegalny przybysz zostaniesz zneutralizowana na miejscu.- .Wrzasnął chudy rudzielec.

Wyciągnięto ją na niewielki placyk. Czternastoletnia dziewczyna posłała w jej kierunku kilka kul.

Krew spływała z nosa Jana Karola, siarka zatykała płuca Liwii, ledwie czołgała się po gruzowisku, przytuliła się doń.

Notatka Lany McDowell- Thököly

Fogo, Wyspy Zielonego Przylądka   6.10.2222

Opis mojej matki: Blond włosy, a raczej to, co z nich zostało, nie mam więcej zdjęć.

Mój opis: 99% urody litewskiej aktorki z XXI wieku- Aiste Diržiute , 100 % atomów mojego dziadka w mózgu, wiek -28 lat.

Piszę na syntetycznym papierze. Jutro wyjeżdżam do Płocka, mój mąż bardzo chce zobaczyć stolicę Polski i muzeum dawnej cywilizacji. I pomyśleć, że ludzie mieszkali kiedyś jak zwierzęta.  Tak to jest, jak się myśli, że się jest panem natury, a ona robi Ci kuku. Jak jebnie Toba, to się wszyscy lepiej przygotujemy albo zasiedlimy inne planety.

Nie mamy kłótni partyjnych, sensacji i plotek ale czym my się różnimy od naszych przodków? Choć mamy wieczną świadomość, determinują nas atomy, od nich zależy, czy będziemy geniuszami czy pariasami.

Czasem żałuję, że nie wzięliśmy ślubu w Płockiej katedrze.

Już późno, jutro idę do pracy na piątą.


Duszny czerwiec, łzawy lipiec

Pyłki zapełniały ulice Dębu. Stasiek poprawiał włosy, miał za sobą ostatni egzamin, chciał iść na mechanikę i budowę maszyn. Musiał kupić jeszcze bułki.

Na rogu stała ONA, podbiegła w stronę tramwaju, patrząc nań do momentu , gdy ruszył. Dziś jeszcze czekała go wizyta u babci Marianny w Bogucicach, zapewne przyjdą synowie ciotki Ewy- Bolek i Erwin i pójdą razem, po kryjomu,  pić bimber.

Niska, bajkowa kamienica tętniła życiem, już z daleka było słychać Magdalenę Muszycową śpiewającą przy myciu garów jedną z serbskich pieśni ludowych, trzeba było robić prowizorkę, gdy mąż słuchał Wolnej Europy.

– Mamo, jestem!- Zawołał do okna Stasiek.

– Mama śpi!- Wrzasnął starszy brat, Józek.

Śpiew Magdaleny był nieznośny. Ojczym chłopaków, Zygmunt, stuknął kijem od szczotki w podłogę.

– Ach, kiedy ona przestanie!- Westchnęła zbudzona matka.

– Kryśka, idź i coś jej powiedz !

– Po co, żeby ich kot nam naszczał na wycieczkę?!

Do drzwi zapukał Jovan, młodszy syn Muszyców.

– Przepraszam za matkę, ona ciągle żyje wspomnieniami.- Rzekł z serbskim akcentem.

– Powiedz jej, żeby przestala śpiewać te arie, bo to nie opera!- Krzyknął Zygmunt.

– To, co mam robić , gdy ojciec słucha Wolnej Europy?!- Zdenerwował się Jovan.

– Też słucham ale zamykam drzwi i okna i nie wpuszczam nikogo.-  Rzekł dobitnie.

– Zapomniałeś o mnie i Józku, tato.- Dodał Stasiek.

– Karadżordżewiczowie to byli reakcjoniści, Pani nam w szkole mówiła!- Krzyknął znad lekcji Edwin, brat przyrodni chłopców.

– Już ja Ci dam, ty giździe!-  Zygmunt wyciągnął pasek ze spodni, Ivo dyskretnie zniknął, Erwin darł się w niebogłosy.

U babci Marianny jak zwykle siedział pod kilimem z jeleniem na rykowisku, który nie raz spadł mu na głowę.

– Ten 55 jest jakiś dziwny, niby coś nowego , a jednocześnie czas zatrzymał się w miejscu. – Stwierdziła babcia.

Erwin uczył się do egzaminów, a Bolek szybko wyszedł, bo miał randkę. Stasiek postanowił przejść się uliczką, starał się wyczytać uczucia na twarzach przechodniów, znowu ją zobaczył, szła z siatką zakupów. Przystanęła na chwilę, by ponownie się mu przyjrzeć, ruszyła w dal. 

Nie miał nawet ochoty pić.

– Coś się stało?- Zapytał Józek.

– Nic, wydaje Ci się.- Odpowiedział Stasiek.

Przysiadł na kanapie i zasnął, obudziło go ostre szarpnięcie.

– Wstawaj!- Zawołał Zygmunt.

Zmęczony, ledwie ubrał się. Ulice zapełniali zakochani, mężowie i żony zdradzający się nawzajem oraz drobne pijaczki. Na drugim piętrze Pawłowska znowu kłóciła się z mężem.

– Znowu piłeś!- Wrzasnęła.

Słychać było trzaski i wrzaski, u Muszyców paliła się lampa w salonie, pewnie mieli gości. Na klatce stała Irka, dwunastoletnia córka Pawłowskich, chlipała w milczeniu, opierając się o ścianę. Krystyna postanowiła przenocować ją w mieszkaniu.

– A wiecie Państwo, że ja jestem Szwedką?- Stwierdziła rezolutnie.

– Jak to?- Spytał zaskoczony Edwin.

– Na Czeladź mówią Szwecja, bo po Potopie sporo ich się tu osiedliło. Dziadek znalazł w księgach parafialnych wpis, że jeden z naszych przodków był bękartem, no, wiecie, jego matka puściła się ze Szwedem.- Rzekła.

– Powiem rodzicom, jak ty brzydko mówisz!- Postraszył ją Edwin.

Krystyna wepchnęła go z powrotem do pokoju, chłopiec uderzył w histeryczne tony. Grubo po północy rozległo się pukanie, zdenerwowana Pawłowska wołała swoją córkę.

– Mamo, tylko mnie nie bij.- Powiedziała zalęknionym głosem Irka. Kobieta szarpnęła ją za ramię, nie zważając na jej strach.

– Ta baba to szatan!- Westchnął Zygmunt.

Stasiek nie mógł zasnąć, myślał o dziewczynie z ulicy, jego ręce krążyły wokół kołdry, w końcu poddał się uniesieniu.

Zbudził go krzyk ojczyma.

– Ty leniu śmierdzący, dziś rocznica śmierci wujka Leona, idź że na cmentarz, dorosły jesteś!-

Wolno zwlekł się z łóżka, założył pierwsze, lepsze ciuchy. Tramwaj sunął z wolna, trzeszczał niemiłosiernie, siedząca obok starsza pani ciągle opowiadała o tym, jak przeżyła wojnę w Grodnie . Choć również pochodził z Kresów, nie miał ochoty wdawać się w dyskusję.

Bogucicki cmentarz tchnął jakimś spokojem. Kaplica cmentarna roztaczała pieczę nad ciszą. Odmówił krótką modlitwę, wracał nieco dłuższą alejką niż zwykle. Ujrzał ją po raz trzeci, podszedł bliżej, zerknął na nią zagadkowo.

– Chyba Cię gdzieś widziałam.- Powiedziała z twardym akcentem.

– Przyznam szczerze, że ja też.- Stwierdził Stasiek.

Zerknął na nagrobek, na startej przez czas płycie był w stanie przeczytać jedynie imię Max.

– To mój pradziadek, dostał medal za udział w bitwie pod Sadową.

Przypomniała mu się lekcja o Bismarcku i niemieckim przywiązaniu do zła. Aż bał się zapytać o szczegóły, nie chciał wywołać burzy.

– Co się tak zamyśliłeś?- Spytała.

– Sam nie wiem, chyba się w Tobie zakochałem.- Zawstydził się.

Uśmiechnęła się, poprawiając spódnicę.

– To chyba nie najlepsze miejsce na rozmowę. – Stwierdziła.

Szli ulicami Brynowa , siedli na ławeczce pod kościołem, niebo im sprzyjało, ptaki usiadły na gałęziach, kot przemknął gdzieś nad murkiem. Trzymali się mocno za ręce, objęli się na pożegnanie. Z okna obserwowała ich Krystyna, gdy tylko otworzył drzwi, wrzasnęła głośno.

– Stasiek, to folksdojcze ! Ten Hueller zastrzelił brata taty w powstaniu!

Mięśnie chłopaka napięły się, wyglądał jakby miał rzucić się do skoku, stali tak w niepewnym rezonansie, niczym tokujące cietrzewie, czekając, kto pierwszy podniesie rękę. . Stchórzył jako pierwszy, rwał włosy z głowy, zszywając się w piwnicy.

Następnego dnia wędrował , jak zwykle, chodnikami zasnutymi opadłymi pyłkami. W pobliżu bogucickiego cmentarza trwała nieprzebrana cisza, zakrakała wrona, zza krzaków wyłoniły się dwa sunące z wolna samochody obładowane różnorakimi pudłami. Zobaczył ją po raz ostatni, odwróciła się w jego stronę, przyklejając nos do szyby, od północy szła chmura, spadł deszcz.


Kontakty Międzyludzkie

Dwóch aktorów rozpoczęło swój taniec w kleisto-zielonej mazi, krzycząc o przyczynie i skutku, widzowie wstrzymali oddech. Ilirija rzuciła swój błękitny wzroku ku ledwie widocznym gwiazdom, przez wszechobecny pył była w stanie zauważyć jedynie charakterystyczny zarys Trójkąta Letniego. Jej młodszy brat potajemnie grał na swoim kwantfonie, matka trzepnęła go w ucho, pół amfiteatru spojrzało na nią krzywo, mało kto, poza tradycjonalistami z wyspiarskich wiosek, karcił dzieci. Rodzice Ilirji nie zaliczali się do nich, ich przodkowie uciekli z zalewanego przez Bałtyk Gdańska. Nie używali języka ojczystego, w wyższych kręgach klasy średniej, do której aspirowali, bycie uchodźcą z Pomorza uchodziło za dyshonor. Nawet nazwisko zmienili na Kovačević.

Przysypiała, teatr był ostatnim miejscem, które mogła odwiedzić ale gdy chciało się uchodzić za snoba, wypadało tam bywać, nawet jak nic się nie rozumiało . Po spektaklu cała rodzina udała się do baru widokowego w starej cementowni. Osowiała Ilirija oparła rękę o kryształowy blat, obserwując pływające statki.

– Wszystko będzie w porządku.- Pocieszała matka.

Dziewczyna czym prędzej wybiegła na zewnątrz, usiadła na plaży i zaczęła płakać. Rodzice i jej koszmarny braciszek dopadli ją na plaży.

– Wiemy jak bardzo to przeżywasz i jak Ci ciężko ale to minie.- Rzekł ojciec.

– Odpieprzcie się ode mnie!- Wrzasnęła.

Próbowali ją przytulić lecz wyrywała się i kopała. W końcu zmęczona padła na ziemię.

– Nie chcę tam jechać.- Wyszeptała.

– Skończysz szkołę, studia i o wszystkim zapomnisz.

– A walcie się z takimi studiami! Licencjat z ekonomii kwantowej?! To jest śmiech na sali!

– Wiesz doskonale, że nie wolno Ci się zajmować informatyką i sieciami nadczasowymi.

– Idę tam, gdzie moje miejsce!-  Weszła na nadbrzeże i skoczyła w odmęty coraz płytszego Adriatyku.

I

Ilirija cieszyła się z wyników egzaminu do liceum im. Zory Jelić, pierwszej chorwackiej kosmonautki. Okna dachowe salonu wpuszczały subtelny blask witraży. Postanowiła przepłynąć basen wewnętrzny dwa razy, jak co rano. To nie była zwykła willa nuworyszy lecz dawny kościół św. Zbawiciela, część sakralną stanowił olbrzymi salon, nad którym zwisała sypialnia, pokoje dzieci Kovačevićów mieściły się na plebanii. Zaletą domu był widok na morze i góry jednocześnie. Po co wierzyć, skoro w 2070 odkryto życie po śmierci? Po co bać się umierania, skoro to żadna tajemnica? Firmy przedłużające życie już dawno zmieniły branżę, podobnie z wszelkiej maści kapłanami. Nawet wróżki i media straciły robotę. Osoby posiadające komputery kwantowe szóstej generacji, które przeniosły technologię kontaktowania pod strzechy, musiały posiadać specjalne zezwolenie.

Kovačevićowie posiadali jedynie starsze wersje, gdzie nie było to możliwe ale kupili szóstkę Ilirji jako pomoc w nauce.

– Teraz nie będziesz obijać się z koleżankami po mieście.- Powiedziała matka, wręczając nowiutkie cudeńko.

Dziewczyna całą noc przesiedziała na liczeniu algorytmów kosmicznych i tworzeniu czarnych dziur, w końcu wybrała profil informatyczno-astronomiczny.

Szkoła- dawny kościół Macierzyństwa Najświętszej Maryi Panny, była niezwykle elitarna placówką, przyjmowano doń jedynie z granicą punktową 99,9%. Męki na kursach przygotowawczych zaprocentowały.

-Ej, uchodźczyni! Widać to po Twoim jasnym ryju!- Krzyknęła w jej stronę grupa starszych roczników.

Ilirija pokazała im środkowy palec, zaśmiali się szyderczo. W olbrzymiej auli odśpiewano hymn szkoły, uroczystości ciągnęły się niemiłosiernie, uczniowie patrzyli po sobie ze znużeniem.

– Ty z astronomicznej?- Zapytał wysoki, chudy chłopak .

Ilirija przytaknęła.

– To Miranda, Dino i Karin, a ja jestem Niko.- Przedstawił siebie i swoich znajomych.

Dziewczyna przywitała się z serdecznością.

– Ponoć facetka od informatyki kwantowej jest straszna! Karze robić zadanie do końca, nie ważne czy wieczór czy weekend.- Nastraszył ją Niko.

Postanowiła nie przejmować się porozumiewawczo, uśmiechnęła się, po czym wyświetliła na swoim kwantfonie  prezentację osobistą, wprawiając w osłupienie nowych przyjaciół..

– O kurczę, współczuję.- Powiedział Dino.

– Ale za to chałupę masz wypasioną, musimy koniecznie zrobić pool party!- Klepnęła ją Karin.

– Lepiej iść do Tropica , w soboty od siedemnastej wpuszczają od szesnastu lat.

– Słyszałam o tym miejscu ale zwykle chodzę do Petara Zrisnkiego*.

Na tą wypowiedź wszyscy prychnęli śmiechem.

– Serio, do tej dziury w Trogirze?!- Zaśmiała się Miranda.

– Brat koleżanki jest tam bramkarzem i nas wpuszcza.

– Tam grają piosenki dla starych ramoli i nie ma nawet wina! Zresztą kto wymyślił taką głupią nazwę?! Oburzył się Niko.

– Ma oficjalny certyfikat zgody podmiotu.- Jednym tchem wyrecytowała Ilirija.

– Jak ja się kontaktowałam ze Zrinskim, to tak się bałam, że całą noc jechałam na prochach!- Stwierdziła Miranda.

– Co, też masz szóstkę?

– Wszyscy mamy i codziennie kontaktujemy się z inną postacią, tak, dla sportu.- Dodał Dino.

– Ja modeluję wszechświaty i czarne dziury.- Zawstydziła się Ilirija.

– To po kiego chuja wybrałaś astro?!- Oburzył się Dino.

– Chcę zostać kosmonautką lub astronomką.

Rozległ się śmiech. Znowu była piątym kołem u wozu, jak nie jej pochodzenie, to zainteresowania. Odeszła w stronę okna, słowa Dina dźwięczały i raniły. Na zmianę profilu było za późno. Poczuła dotyk na ramieniu, obok niej stała wysoka brunetka.

– Nie przejmuj się nimi, dostali się tylko dlatego, że ich starzy dali łapówkę. Matka tej Karin podobno pracuje w Tropicu jako prostytutka.-

Ilirija udostępniła osobiste nagranie. Dziewczyna wyciągnęła swój kwantfon wyświetlający na ekranie jej imię -Tilla Kustić. Okazało się, że i ona będzie uczęszczała na je profil.

Lekcje zaczęły się od burzy pyłowej, ciężko było się skupić, gdy za oknem wiało. I oto w tym ferworze zjawiła się ona, postrach szkoły, Pani Życia i Śmierci, Lena Tifanović.

– Czy ktoś z was jeszcze nie kontaktował się z zaświatowymi?

Ręka Ilirij sterczała samotnie.

– A ty, uchodźczyni, co tutaj robisz?!- Zapytała bezczelnie.

– Chcę zostać astronomką.

– Astronomii się tu nie nauczysz. Astronomia to nie gwiazdki i modele ale całość, żywi i umarli, przyszłość i przeszłość.- Wskazała w górę.

– Chodzisz do klubu Petar Zrinski, nic nie wiedząc na jego temat za wyjątkiem tego, co przeczytałaś. Jak ty chcesz studiować w przyszłości informatykę?! Zmień lepiej profil albo szkołę ale wiec, że kontaktowanie i tak Cię nie ominie.- Stuknęła placem w biurko, po czym wycelowała go w jej stronę.

– A teraz za drzwi, bo swoją ignorancją niszczysz reputację szkoły!

Ilirija wyszła, ta kobieta zniszczyła jej marzenia.

*

– Jestem rybą!- Krzyknął brat Iliriji, wskakując do basenu.

Obserwowała go z położonego na wieży jacuzzi, przez okrągłe okno jawiły się apartamentowce  zamieszkane przez wyższą klasę średnią. Dawny kościół św. Piotra był jej ulubionym miejscem relaksu. Choć wstęp był drogi, nie płacili nic, gdyż kompleks należał do znajomego ich ojca.

– Kurwa, znowu węże!- Zadźwięczał kwantfon. – Ilirija, zostań jeszcze godzinę, bo czekamy na hycla.

Kiedyś łapali psy, a teraz żmije, grzechotniki i czarne mamby. Rozpleniły się jak szalone wraz z drzewami Jozuego i wielbłądami. Bała się węży od czasu, gdy jej dziadek zmarł ukąszony przez ukrytego w ogrodzie grzechotnika.

Zdrętwiała, nawet bąbelki jej nie relaksowały.

Ku zaskoczeniu, w jej strony zmierzał Niko i jego ferajna. Już miała się oddalić, gdy kazał jej zostać.

– Sorry, nie wiedzieliśmy, że aż tak to przeżyjesz.- Wycedziła Karin.

– Jutro wyjeżdżam do Bytomia, do szkoły klubu chorwackiego, tam uczą kontaktowania od podstaw.

– Nie gniewaj się na nas.- Poklepał ją po ramieniu Niko.

– A Tilli nie słuchaj, bo to plotkara, a moja matka nie jest dziwką, tylko informatyczką.- Przekonywała Karin.

-Wpadniesz na pożegnanie do Tropica?- Zapytała Miranda.

-Zobaczę.- Stwierdziła Ilirija.

Nie miała ochoty włóczyć się po klubach. Podejrzewała, że intencje czwórki nie są zbyt czyste, wolała nie ryzykować.

Usiadła wygodnie w przedziale, superszybki pociąg już zapalał silniki neutronowe…

II

Bytom, miasto uniwersyteckie i jeden z najlepszych w Europie ośrodków akademickich, tyle wiedziała przed wyjazdem . Zastała piękne kamienice przekształcone w akademiki i kampusy. Miasto otaczała dżungla, elektroniczne pastuchy odstraszały zamieszkujące ją pumy i tygrysy bengalskie.

Palmowe ogrody kryły fantazyjne ławki pełne młodych ludzi. Czuła podskórnie więź z nimi. Internat zachwycał pastelowymi kolorami, z okna roztaczał się widok na ekskluzywne osiedle zwane familokami.

– Witaj na starych śmieciach, Ilirijo Kovačević. Mam nadzieję, że pobyt w domu uczniowskim numer siedem sprawi Ci wiele przyjemności.- Wyrecytował płynnie z ekranu androginiczny staruszek.

– Ilirija Kovačević, prawdziwe nazwisko Pawlikowska, rodzina przebywała w obozie dla uchodźców w Siemianowicach Śląskich w latach 2049-51.

– Ale moi rodzice pochodzą ze Splitu i tam się urodzili. Dziadek miał helikopter, który nazwał Elvis, to też wiesz, dziadygo?!- Krzyknęła zdenerwowana.

– Ivan Kovačević, prawdziwe imię i nazwisko, Józef Pawłowski.

Nie wytrzymała i cisnęła butem o ścianę. Jej gniew przerwał wchodzący do pokoju android.

– Oto posiłek.- Postawił tacę obok niej. Zjadła niezwykle obfity posiłek.

Była zaskoczona rzeczami, o których się dowiedziała, wprawdzie babcia coś tam kiedyś napomknęła ale nie pamiętała tego.

Niebo rozdarł dźwięk ponaddźwiękowego samolotu. Jej kwantfon szybko zlokalizował trasę lotu, Nowy Jork- Katowice.

*

Znowu zaspała! Tak to jest, gdy chodzi się do jednoosobowej klasy.

-Jak się spało, dinozaurze?- Zapytał mężczyzna z ekranu.

– Zamknij się!- Krzyknęła, ubierając się.

Budynek szkoły był prawie tak samo wciśnięty między kamienice jak zabytek sprzed dwóch wieków- dom Etgara Kereta**. . Liczyła zaledwie dziesięciu uczniów, pochodzili z niedobitków wierzących albo rodzin przekonanych o szkodliwości kontaktowania.  

Lekcja pierwsza- jak rozmawiać z zaświatowymi.  Nieco tępawy nauczyciel dyktował historię kontaktowania i objaśniał podstawowe metody: zbiornik, kompas mentalny i wykres transcendentalny. Nic z tego nie rozumiała, postanowiła poradzić się Tilli, z którą utrzymywała kontakt.

– Wiesz, jak się robi zbiornik?- Zapytała.

Siedząca na skraju sali gimnastycznej dziewczyna właśnie ściągała podkoszulek, zaskoczona zakryła piersi.

-Ja korzystam z metody Elschera, zbiornik to przedszkole. Wieczorem wyślę Ci opisy tych wszystkich metod.

Ilirija nie zauważyła stojącego za nią chłopaka.

– Lubisz dziewczyny?- Zapytał.

Zawstydzona Ilirija schowała urządzenie za siebie.

– Weź tego debila!- Wołała Tilla.

– Z żadną jeszcze nie byłam.- Zwróciła się do chłopaka.

– Debil, debil!- Wołała Tilla.

– A ja jestem Alex.- Przywitał się chłopak. .

Ilirija przy okazji przedstawiła Tillę.

– Wy z ze Splitu? Ja dalej, z Dubrownika! Wierca i ministrant!

Ilirija parsknęła śmiechem, przypomniała jej się czytanka o ministrancie, który zabił kolegę, bo dostał lepszy laptop na uroczystość zwaną komunią.

– Czyli chodzisz do świętego gaju i jesz takie białe wafelki?- Zapytała.

– I mamy do tego winko!

Nie przypuszczała, że obrzędy mogą być takie wesołe.

– No to zapraszam na nabożeństwo, niby wszystko jest po polsku ale jeżyk podobny.

Nie miała czasu, wolała się uczyć, zresztą obrzędy oglądała na lekcjach kultury i nigdy nie interesowała ją głębsza metafizyka.

Wieczór był chłodny .Samoloty pruły powietrze, a złote szybowce zabierały VIP-ów do ich wspaniałych rezydencji. Politycy kłócili się o refundację upraw transgenicznych mangostanów w okolicach Zagrzebia, śmiała się ze skrzekliwego głosu ministra rolnictwa. Kolejne susze nawiedzały Dalmację, tylko tu, w Bytomiu, mogło padać kilka dni z rzędu. Rozpogodziło się, zasnęła przy oknie.

– Zbiornik, podobnie jak kompas mentalny i wykres transcendentalny, jest metodą zwartą. Z kolei przejście, pajęczyna i objazd to metody rozproszone.- Nauczyciel nakreślił wykres na wirtualnej tablicy.

– A co z metodą Elschera?- Zajrzała do notatek Ilirija.

– Bystra jesteś ale do tego dojdziemy w drugiej klasie !

W niewielkiej salce komputerowej brzęczały skomplikowane urządzenia, których nigdy nie widziała.

– To komputer kwantowy siódmej generacji, dzięki niemu możliwe będzie również wejście do wszechświatów równoległych. Są zbyt potężne dla zwykłych zjadaczy chleba ale kilka firm prowadzi obecnie research na rynku. Z drugiej strony cóż da użytkowanie komercyjne, skoro nie potrafimy korzystać właściwie z tego, co mamy.

Ilirija podpięła pod ucho wyglądające jak brylant wejście . Rozpoczęła zbiornikowanie, przerzucała kanały, by włączyć częstotliwość kwantową najwyższego stopnia. Ekran pulsował od tysiąca informacji, w końcu ujrzała upragnioną gwiazdkę łączenia.

– Jest tam kto?- Wystukała w myślach.

– Piotr Jasicki, muzyk techno rockowy.

Zaśmiała się, skanując mentalnie teksty jego piosenek.

– Byłaś dziś wesoła, dzisiaj jesteś goła…- Nuciła.

– Daruj sobie, panno Kovačević i zezbiornikuj jego życie.- Rozkazał bez żartu nauczyciel.

– Edek, nie bądź żyła, daj jabola!- Zawołał jeden z zaświatowych.

Zakłopotana Ilirija już chciała zdjąć słuchawkę, gdy przypomniała sobie, po co tu jest. Skupiła się na zadaniu, ujrzała bujny ogród, wśród kwiatów przechadzała się trzymająca parasolkę dziewczyna, była może w jej wieku. Przerzucała jej los- miłość do chłopaka z wyższych sfer i nieszczęśliwy los w Monachium.

-Kończymy.- Zawołał nauczyciel, odłączając sprzęt.- Jak na pierwszy raz, poszło nieźle.

Nie była zbyt zadowolona z rezultatu, postanowiła sama zgłębiać wiedzę. Uczniowie mogli za opłatą korzystać z bibliotek uniwersyteckich. Najbliższa znajdowała się w dawnym kościele św. Jacka. W środku uwijało się mnóstwo ludzi, tutejsze komputery były jeszcze nowocześniejsze, w kapsułach leżeli podróżnicy kosmiczni i zaświatowi. Mozaiki i witraże dodawały temu miejscu niezwykłości.

Podpięła wejścia do uszu, po kolei ćwiczyła każdą z metod. Jej rozmówcy byli osobami innego sortu, kulturalni, oczytani, uduchowieni. Różnili się od rówieśników, którym w głowie była tylko zabawa i wygłupy. Skoro podstawowe metody szły jak po maśle, przyszła kolej na wyższy poziom. Początkowo komputer odmawiał dostępu.

– Istvan Festics , z domu Chorwat, z urodzenia Węgier, dobili mnie pod Gorlicami*** i tam leżałem ale matka mnie przewiozła do Osijeka. A ty, Ilirijo, widzę, że uwielbiasz wartościowe rzeczy.- Rzekł mężczyzna.

Skupiła się, by go zobaczyć, miał może dwadzieścia dwa lata lecz ze swoimi podkręconymi wąsikami wyglądał jak dziadek ze starodawnej reklamy kleju do protez. Zaśmiał się, słysząc jej myśli. Opowiadała o wszystkim, co do tej pory czytała, Wracała jak z nieba, miała ochotę wykrzyczeć tą radość w twarz Tilli lub swojego, głupkowatego nauczyciela.

Dawne pisma pochłaniały jej czas. Nie zauważyła, kiedy jej znajomość przerodziła się w coś, czego nie potrafiła nazwać. To nie była miłość, to ją przekraczało. Zarywała noce na rozmowy. On nie znał czasu, ona chodziła niewyspana. Z czasem chciała jeszcze bardziej pogłębić tą znajomość. Nie wiedziała czy jest to możliwe za pomocą kwantfona, nie znalazła żadnej informacji na ten temat, obawiała się zapytać Tilli. W końcu doszła do wniosku iż najlepszym miejscem będzie kapsuła.

*

– Do czego Ci będzie potrzebna?- Zapytał zaskoczony bibliotekarz.

– Yyy… będę badać obszary granic wszechświata.- Skłamała.

Po krótkim instruktażu zamknęło się wieko wielkiego jaja, unosiła się wśród wody. Istvan wiedział czego dokładnie oczekiwała, splot został przerwany, wtuleni patrzyli na wybuchające supernowe nerwów i rozpadające się tunele, które wkrótce połączyły się w olbrzymi czworokąt zasycający wszystko z olbrzymią siłą. Zobaczyła wszystko, gwiazdy, które były i będą, przyszłość i przeszłość, wszechświaty i nadprzestrzeń. Nad nimi unosiły się powstające co chwile bąble nowych światów, to był bezkres, bez początku i końca, pulsowanie przybierało na sile, zrobili to jeszcze raz…

*

Obudziła się z bólem nogi, otaczały ją gołe skały. Spokojna twarz policjanta zdała się rozumieć jej obawy. Otrząsnęła się, by rzucić się do ucieczki, w czym przeszkodziły gwałtownie zamykające się tytanowe drzwi.

– Wiesz o tym, że złamałaś prawo? Stosunki seksualne z zaświatowcami są karane odcięciem od komputera i trzema latami więzienia, a wszystko przez jeden przypadek- Twoją matkę.-  Tego było już za wiele, okłamywano ją na każdym kroku.

– To suka.- Szepnęła pod nosem.

– Skoro i ją zresocjalizowano, to i z Tobą sobie poradzimy.

Wyświetlił jej film o newralgicznych wydarzeniach. Matka mieszkała na jednym z nowoczesnych osiedli Zagrzebia, w podobnym wieku zakochała się w  XX-wiecznym muzyku lecz gdy doszło do pocałunku, została przeniesiona do centrum resocjalizacji, tam wymazano jej wspomnienia i zmieniono na potomkinię polskich uchodźców klimatycznych. Nie chciała skończyć tak samo.

Ugryzła policjanta w rękę i zaczęła biec wydrążonym w skałach tunelem. Drogę zagrodziła jej grupa ochroniarzy lecz poradziła sobie z nimi bez najmniejszego problemu, była bardzo wysportowana. W końcu znalazła wyjście, była na wyspie Hvar, zamienionej w centrum resocjalizacji i więzienie. Białe budynki wyrastały niczym trufle, wiedziała, że jest śledzona z każdej strony, krążyło już kilka helikopterów. Kryjąc się wśród skał, dotarła do brzegu i wsiadła na odpływający do Splitu statek towarowy. Udała się do ładowni, było jej gorąco od reaktorów gwiazdy neutronowej. Słyszała o łysieniu od zbyt dużej dawki promieniowania, póki co, włosy trzymały się cało.

Im bliżej była domu, tym bardziej się bała, rodzice pewnie zostali powiadomieni, w domu paliło się światło. Podbiegła do drzwi.

– Cześć mamo!- Wyszeptała zdyszana, po czym padła na ziemię.

Siedziała okryta odzieżą termiczną, nie wiedziała jak długo znajdowała się w tym długim, jasnym pomieszczeniu. Matka trzymała ją za rękę, próbowała się wyrwać. W głowie ciągle miała słowa Istvana, siedzieli na łące, patrząc na tańczące wszechświaty., przy nim była sobą, w życiu ziemskim była obca.

– Zostaniesz tu, ile zechcesz. Nie wezmą Cię do centrum, prawo wkrótce się zmieni.- Pocieszała ją stojąca w kącie kobieta.

Na ekranie wyświetlano sesję Saboru**** o nowych wyzwaniach dotyczących technologii komunikowania. Jednocześnie poparto nowe rozwiązanie. Kanał przełączył się na młodą kobietę stojącą na tle nowoczesnego wieżowca.

– Przez czysty przypadek przeszliśmy z szóstej do dwudziestej generacji. To stało się w dziesięć sekund, gdy normalnie potrzebowalibyśmy na to jakieś dwieście lat. Nie jesteśmy już światowcami ani zaświatowcami, jesteśmy jednym.. Możemy modelować nowe zaświaty, możemy za pomocą umysłu tworzyć nowe rzeczy, świat bez fabryk i pracy, wkraczamy w nową erę.- Rozległy się brawa.

Ilirija wiedziała to od początku, uśmiechnęła się, zerkając w stronę sufitu. Po skończeniu studiów zawiesi ciało, Istvan chyba to rozumie, jak kocha, to poczeka.

KONIEC

Objaśnienia:

Petar Zrisnki- Chorwacki magnat i bohater narodowy, jeden z przywódców antyhabsburskiego spisku Wesseleny’ego , za co został stracony w 1671.

Etgar Keret- współczesny pisarz izrealeski

Gorlice- chodzi o miejsce jednej z bitw I wojny światowej

Sabor- parlament chorwacki


Historie Nieprzerobione

Ledwie uporałem się z egzaminem i już musiałem się zastanawiać, co robić dalej. Chciałem studiować w Sydney ale ojciec wolał, bym odziedziczył po nim sklepik. Matka starała się nie wchodzić mu w drogę, bo na drugi dzień nie wyszłaby z domu bez zapudrowanego śladu na policzku. Ciągle wypominała mu, że zamiast iść w  39-tym do wojska, uciekł na Wyspę Bożego Narodzenia.

– Mam padaczkę, zapomniałaś?!- Grzmiał w furii.

Statek z Singapuru był przepełniony do granic. Dzierżyłem dumnie świadectwo schowane do skórzanej teczki. Machałem nią do stojących na brzegu rodziców i młodszego brata. Ojciec spojrzał na mnie dziwnie, po czym spojrzał gniewnie w moją stronę.

– Ty gamoniu, jak mogłeś tak słabo napisać geografię?!- Wrzasnął.

Odpowiedziałem po chińsku, gdyż ten język znałem chyba lepiej niż angielski. Naród znad Jangcy towarzyszył mi od najmłodszych lat.

– Ja Ci dam Sydney , ty ośle dardanelski! – Chwycił mnie za ucho, karząc milczeć całą drogę.

– Jurku, nie męcz go tak!- Matka uwiesiła się na jego ramieniu lecz nie zważał na nią.

Przed obiadem modlitwa i odśpiewanie Mazurka, matka jadła w strachu, podobnie jak mój brat. Ojciec padł na ziemię, kolejny atak dłużył się w nieskończoność, gdy było po wszystkim , znowu wrzasnął na mnie.

– Pierworodny, a taki pojebany!- Starałem się uniknąć jego wzroku.

– Jutro masz u mnie praktyki.- Powiedział pewnym tonem.

Nie miałem ochoty siedzieć tam i pomagać w magazynie, męczyło mnie to niemiłosiernie.

Wieczorem zaczepił mnie Ibrahim, mój kolega z podstawówki.

– Ej, Demeter, chcesz zarobić trochę kasy?-  Z chęcią przytaknąłem, bo nie chciałem pracować z ojcem całe życie.

– Słuchaj, wraz z moim wujem z Wysp Kokosowych chcemy zatrudnić jeszcze kogoś, jesteś po szkole handlowej, poradzisz sobie.

Spadł mi z nieba! Ojciec nie będzie się czepiał, a matka przestanie szyć mi spodnie z tych tandetnych materiałów.

Na początku ucieszył się lecz po chwili spojrzał na mnie krzywo.

– Ładnie, ładnie, z bisurmanem się zadajesz!

– To Malaj, nie Turek.- Starała się uspokoić matka.

– Dobrusiu, nie pouczaj mnie! Malajowie to oszuści, sprzedają wszystko po wyższych cenach!

– Tato, a do Ibrahima też masz zastrzeżenia?- Spytałem.

– Jego ojciec oszukał mnie na sto funtów ! Za taką kasę dał mi gorszy towar!- Po chwili znowu dostał ataku.

Lampka nad moim biurkiem kołysała się, ocean otaczał moje myśli , nie wyprowadzałem się gdzieś na drugi koniec świata, wszystko pozostanie takie samo, tylko zmieni się krajobraz. Za ścianą chrapał ojciec. Za oknem przemknęło nieznane zwierzę. Straszono nas Rulem, istotą podobną do kozła ale potrafiącą zahipnotyzować i zabić za pomocą swych żółtych oczu. Gdy wieczorem zbyt długo wystawałem na dworze, rodzice wołali mnie do domu.

Rul wyłonił się z lasu, przechadzał się obok mojego domu , starał się telepatycznie powiedzieć mi o przemijaniu.

– Jak wracałem z połowu, to o mało mnie nie zahipnotyzował!- Przyznał Ibrahim.

Trzymałem się burty, ocean był wyjątkowo niespokojny, a przede mną jeszcze kilka godzin rejsu. Szukałem odprężenia, w końcu przyszło samo na widok wyłaniających się atoli. Palmy kołysały się w moją stronę, choć nie byłem zbyt wierzący, w jakiś sposób poczułem w nich Bożą obecność.

Wuj Ibrahima był otyłym mężczyzną z długa brodą. Sam sklep był niewielki, handlowano drobnymi artykułami sprowadzanymi z Malezji.

— Chłopcze, Ci Australijczycy są tu ledwie dwa miesiące, a jak popiją, to wszędzie robią syf . Brytyjczycy byli lepsi, przynajmniej była dyscyplina.- Stwierdził z żalem

 – Hola, hola, panie Pesar , czy są  jakieś zegarki? – Zapytał wysoki Australijczyk.

Podszedłem do skrajnej półki, podając cacko w kształcie muszli.

– Tylko takie mamy.- Rzekłem.

Obejrzał go dokładnie, po czym wyciągnął pieniądze z portfela i rzucił nimi w twarz wuja Ibrahima.

– To za ruchy wyzwoleńcze w Georgetown i zabitych synów Australii!

Zaskoczony wuj nie wiedział, co powiedzieć.

– To nie my za to odpowiadamy, ja czuję się Anglikiem, obywatelem Zachodu, dzięki niemu pozbyliśmy się barbarzyńskich obyczajów.

Ibrahim zachmurzył się, chciał podzielić się solidarnością ze zwolennikami niepodległości ale bał się odezwać.

– Jestem Polakiem, my też walczyliśmy o wolność.- Dodałem.

Australijczyk, czerwony jak psi chuj, wyszedł ze sklepu, przy okazji tłukąc zegar. Zbieraliśmy resztki mechanizmu, to tak, jakby sprzątać po zmarłym, koniec czasu.

Wieczorem spacerowaliśmy wzdłuż plaży, na promenadzie tłoczyły się malajskie małżeństwa, australijska młodzież, dystyngowani Anglicy i kilkoro Chińczyków. Główna osada nie była duża, to trochę jak małe, polskie miasteczko.

Nie pamiętałem moich lat spędzonych tam, w Gdyni. Matka mówiła, że ciągle darła koty z sąsiadką, bo wylewała pomyje na nasz balkon, jak się zdenerwowała, to zebrała z podwórka psie kupy i posmarowała nimi jej klamkę. Od tej pory sąsiadka wylewała pomyje do kanału. Sama uważała się za hrabinę lecz były to jej urojenia, gdyż nie znała swojego herbu.

W młodości matka była teozofką, a w Świnoujściu, gdzie kiedyś pracowała, była ich spora grupa, odmieniło się jej, gdy poznała ojca i wyniosła się do Gdyni, tam ponownie odkryła wiarę ojców w postaci kółka różańcowego.

Księżyc świecił, obserwowałem żerujące rudawki*, jedna śmignęła mi nad głową. Włosy miałem krótkie i nie było szans, by się w nie wplątała. Opowiadałem Ibrahimowi i jego wujowi o tych wierzeniach, byli zaskoczeni, bo na wyspach nietoperz to doby omen.

Żona wuja- Nur, przygotowywała kolację, świeże warzywa rozpływały się w ustach, ostre przyprawy dodawały smaku. W swoim pokoju, niewielkiej przestrzeni przedzielonej dyktą, słyszałem jak wszyscy szli do salonu na modlitwę, jasny blask tańczył na ich sylwetkach, zmęczony zasnąłem na stołku.

– Coś ty w nocy wyprawiał?- Spytała Nur.

– Nie mogłem zasnąć.- Wyszeptałem zmęczony.

Podała mi obfite śniadanie, dziś był piątek, wybraliśmy się na wycieczkę stateczkiem na pobliską wysepkę. Płynąc, obserwowaliśmy delfiny. Wszyscy rzucali im fistaszki, szczupła szatynka ,ubrana na różowo, denerwowała mnie i całą grupę swym śmiechem i wrzaskami. Stojący obok Australijczycy nabijali się z niej.

– Co ta panna odwala?- Spytał jeden drugiego.

– Mówię Ci, jest narąbana!

Dziewczyna zaczęła tańczyć i śpiewać w języku, którego nie znałem.

– W Indiach, jeszcze za czasów Raj**, grałam w krykieta z samym maharadżą, potem chciał się mi oświadczyć.- Rzekła stojąca obok dziewczyny starsza Brytyjka.

– Ach, stare, dobre czasy!- Westchnął jej mąż.

– Co za ladacznica!- Rzekł jeden z mężczyzn.

Po zejściu na ląd dziewczyna szła po plaży, zrzucając odzienie, idąca za nią para skarciła ją i kazała się ubrać.  Wśród turystów panowała atmosfera rozprężenia. Szedłem dalej, woda ciągle sięgała mi do kolan, laguna ciągnęła się aż po niebo, łącząc się z nim w miłosnym uścisku.  Z powrotem nasza bohaterka wydawała się spokojna, odżyła dopiero po powrocie , gdy padła w ramiona dwóch młodych Brytyjek.

Wieczorem, od strony ganku niosły się głośne rozmowy. Wuj Ibrahima wyszedł z długim kijem, wdał się w kłótnię, wrócił zdenerwowany.

– Ta wariatka ze statku i jej koleżanki piły wino pod domem, jedna rozwaliła się na wycieraczce i o mało nie stłukła doniczki!

Ktoś zbliżał się do drzwi, smętna postać, niczym zjawa, stanęła na progu, słyszałem jej rozmowę z Nur.

– Przepraszam za córkę, jest niezwykle żywiołowa i nie zachowuje się szablonowo ale uważam, że to dobrze, młodym jest się tylko raz w życiu.- Stwierdziła.

– Żadnych przeprosin!- Wrzasnął wuj Ibrahima, zamykając jej drzwi przed nosem.

Patrzyłem ja oddalała się, jej kolczyki błyszczały niczym oczy Rula, równie silnie hipnotyzowały. Zapatrzony w nie, wyszedłem bez słowa. Szła w stronę interioru, mijałem szkołę dla białych, domy bogaczy, dodarłem do willi na skraju lasu. W oknie ujrzałem tą szaloną dziewczynę ze statku, zerknęła w moją stronę, po czym zasunęła firanki.

– Wiem, gdzie ona mieszka.- Rzekłem zziajany.

– A co mnie to obchodzi?! Rodzina jakaś?!- Zasępił się Ibrahim.

– Willę mają jak Clunies- Rossowie***- Odparłem.

– Allachu, zachowaj od tych ludzi! Podatki to chyba nawet na księżycu nie są tak wysokie, jak tutaj!- Zdenerwowała się Nur.

Długo myślałem o tamtych kobietach, usnąłem chyba nad ranem.

Rodzice napisali w telegramie, że odwiedzą mnie w sobotę. Nur szykowała siennik w pomieszczeniu gospodarczym. Czekałem na nabrzeżu, statek nie przypływał, przypomniały mi się wszystkie katastrofy, o których czytałem w gazetach. Gdy wracałem zrezygnowany, ujrzałem ich, idących z walizkami.

– Boże Święty, co się tu dzieje !- Westchnął przerażony ojciec.

– Normalnie sodoma i Gomora!- Złapała się za głowę Matka.

– Wsiedliśmy na zły statek i wysadzili nas na drugim krańcu wyspy, idziemy przez ten las mamie zachciało się sikać, a pod palmę nie pójdzie, bo się krabów boi…

– …Natrafiłam na elegancki dom, otwarła mi dziewczyna w Twoim wieku, zaprosiła do środka, idę przez salon, a tam na ścianach Janusz i Bogusław Radziwiłłowie! Patrzyli na mnie z tych portretów!-

– Wracaj na wyspę i nie siedź z tym australijskim bezeceństwem!- Ostrzegał ojciec.

– Jurek, ponoć i naszą wyspę mają przyłączyć.

– To ja wyprowadzam się do Singapuru, byle dalej od tych kangurzych synów !- Wrzasnął ojciec.

– Nie jest źle.- Stwierdziłem

– Mam pracę i pieniądze, czego chcieć więcej!

Matka rozpłakała się.

Poszliśmy oglądać zachód słońca , w tłumie znowu ją rozpoznałem. Spacerowała z rodzicami. Gdy tylko moja matka ich zobaczyła, wzięła ojca za rękę i ruszyła w stronę domu wuja Ibrahima i Nur.

– To oni!- Wskazała palcem.

– Pieprzeni Australijczycy!- Zaklnął ojciec.

– To Litwini.- Rzekła przechodząca obok grupka młodych mężczyzn.

– On jest lekarzem, przybyli z Rangunu i mają mnóstwo forsy.- Dodali.

– Może jeszcze kalwini?- Zapytała matka.

– Tego to nie wiemy.

Ojciec przeprosił za słowa o Australijczykach, mężczyźni nie gniewali się, zaprosili nas na kolację w jedynej wyspiarskiej restauracji. Wuj Ibrahima ciągle wspominał lata młodości i służbę wojskową na Mauritiusie, a rodzice Gdynię.

W nocy padało, deszcz chciał przedrzeć się przez okna, co chwila słychać było pijackie wrzaski. Świt rozjaśnił sprawę.

Rodzice już odpłynęli, rozpocząłem, jak co dzień, pracę w sklepie. Wszedł ich najgorszy koszmar, włosy zaczesał elegancko, ubrał się w niebieską sukienkę.

– Czy są ramy do obrazów? – Zapytała.

– A do czego Ci potrzebne?- Burknąłem.

– Tato dostał portret księcia Giedymina i chciał go powiesić w salonie.

Pokazałem jej kilka modeli, wybrała najdroższy, pozłacany.

– Tak się składa, że jestem Polakiem, kiedyś byliśmy w jednym państwie.-

– Ale to wy chcieliście więcej i nie zwracaliście uwagi na nas, traktując jak tanią siłę roboczą.

– Nie chcieliśmy źle.

– Ta unia to była nam potrzebna jak psu buda.

– Część  Litwinów ją poparła.

– Mikołaj Radziwiłł Rudy wiedział, co mówił, chcemy być wolni, dlatego nie w smak mi życie w koloniach.

Oparła się o ladę, poprawiając włosy.

– Janusz Radziwiłł nie był zdrajcą, jak sądzi wasz wielki pisarz, on chciał się uwolnić.

Stałem jak wryty, w domu czytanie Trylogii było obowiązkiem, moje myśli zderzały się ze skałą.

– Zatkało?!- Westchnęła ironicznie.

– Może to prawda ale…

– Ten Radziwiłł powinien się urodzić w Malezji i pogonić tych brytyjskich siepacz tam, skąd przyszli!- Westchnął Ibrahim.

– Gdyby nie oni…- Zaczął jego wuj.

– Radziwiłł wiedział, że jest pomiędzy młotem, a kowadłem, dlatego podpisał unię****.- Naszą rozmowę przerwał Australijczyk kupujący zapałki. Gdy wyszedł, dziewczyna podeszła ponownie do lady.

– Poniosło mnie, przepraszam.

– Dzięki Tobie wiele zrozumiałem.- Wyznałem, podając jej rękę.

Długo patrzyła w moją stronę, milcząc.

– Może spotkamy się dziś u mnie?- Spytała.

Chętnie przystałem na jej propozycję.

Powoli zapadał wieczór, siedzieliśmy na ganku jej domu, pijąc kawę.

– Kopi Luwak- Wskazała na filiżankę.

Aż na samą myśl wzdrygnąłem się, plując na trawnik.

– Pomyśl o smaku.

Nie namówiła mnie ponownie, do środka nie wstąpiliśmy, poszliśmy na plażę, gwiazdy zakwitały nad szumem oceanu i palmami. Objąłem ją, słuchając serca wybijającego imię Ruta.

Urządziliśmy konkurs skakania przez fale, było trochę zabawnie, gdy krab uszczypnął mnie w nogę.  Odprowadziłem ją, trzymając zapalone od papierosa drewno. Przez okno zauważyłem te portrety. Długo wpatrywałem się w światła domu, rozmawiała o czymś z matką, po czym uciekła do swojego pokoju, płacząc.

Drugiego dnia wyglądała na przygaszoną.

– Słuchaj, Demetriusz, czy jak Ci tam mówią, to nie ma sensu.

– Ja rozumiem o co Ci chodzi, wiele się przy Tobie nauczyłem.

– Przez Litwę Środkowa moja rodzina musiała uciekać do Birmy!- Zalała się łzami.

– Będę pierwszym, który za to przeprosi.

– Niech Ci będzie.

– Widzę ,że się starasz i porzucasz  bagaż białego człowieka, pana na włościach. Jesteś inny, nie taki jak ta polska rodzina z Rangunu , ciągle wyzywali nas od masonów, no wiesz, moi rodzice są w loży.

– Moja matka w młodości była teozofką, teraz ciągle biega na mszę.

Zaśmiała się, po czym przetarła czoło chusteczką. Tym gestem przypomniała mi matkę ze zdjęcia zrobionego w Świnoujściu, stała z koleżankami, Polkami, na tle jednego z ośrodków wczasowych. Ojca poznała na tańcach, początkowo śmiała się z jego kaszubskiego akcentu, czerwonych butów i niebieskiego garnituru. Jeszcze nie miał padaczki, nabawił się jej, gdy potrącił go samochód.

Ruta przychodziła codziennie  do sklepu, jednak po jakimś czasie przestała, podszedłem pod jej dom, wyszła zeń dyskretnie. Wieczorem byliśmy ostatni raz na plaży.

Następnego dnia otrzymałem telegram od rodziców. Ich znajomy, Chińczyk, dowiedział się od kuzyna o moich spotkaniach. Na domiar złego gruby Australijczyk wręczył mi list od Ruty. Przerażony otwarłem kopertę, pierwszy rzucił mi się w oczy telegram.

WY BEZZOŻNIKI, POHAŃCY,  WSZSTKO WIEMY, PAN CHANG I TAK ZAWIADOMI POLICJĘ, ŻE GORSZYCIE MŁODIEŻ.

Byłem w szoku. Jak mogli?! Tacy porządni ludzie?! W końcu dorwałem się do napisanego na szarym papierze listu.

Demetriuszu,

Dłużej tak nie możemy, przeprowadzamy się do Brisbane, jeśli chcesz, pisz

Ruta

Statek do miasta odpłynął wczoraj. Stałem na nabrzeżu zupełnie sam. Nawet Ibrahim i jego rodzina byli tylko tłem. Kim byłem? Polakiem? Malajem? Australijczykiem? Chińczykiem? Kaszubem? Nie, wolnym człowiekiem.

KONIEC

Objaśnienia:

*rudawka- gatunek dużego, owocożernego nietoperza

**Raj- okres brytyjskiej kolonizacji w Indiach

***Clunies- Rossowie- rodzina, która zarządzała Wyspami Kokosowymi do lat 70-tych.


Życie między światami

Szesnastego maja roku 1655 król Jan Kazimierz został pojmany przez oddziały wierne nowemu władcy, Karolowi IX Gustawowi, a następnie ,wraz z udającymi się do Tyszowic magnatami pojmany, a dnia dziesiątego czerwca ścięty na rynku w Warszawie… Tak Ci to trudno zrozumieć?!- Wrzasnęła matka Astrid, rzucając szmatą o kaflowy piec.

Dziewczyna milczała.

– Ja w Twoim wieku miałam szóstkę i złoty medal na olimpiadzie z historii, a nie poprawkę!- Kontynuowała, szorując kwiaciaste kafle.

– Ale jak miałaś osiemnaście lat przespałaś się z moim ojcem, którego szlag trafił od czasu, gdy skończyłam pięć lat.- Dogryzła Astrid.

– Ja Ci dam, ty huncwocie!- Wrzasnęła matka, plując na osmolone drzwiczki. – Rusz chociaż dupsko i przynieś węgiel!

Astrid niechętnie poszła do piwnicy, policzyła do trzech, bała się mieszkających tam myszy. Na szczęście w tym roku gryzonie wyniosły się na północ.

*

Z niechęcią powtarzała materiał z historii. Czekała na wieczór, by rozwiesić siatkę entomologiczną, uwielbiała badać ćmy, obserwując ich trzepoczące, wielobarwne skrzydełka, maleńkie dzieła sztuki.

– Z entomologii nie wyżyjesz, skończysz jako pomocnica jakiegoś trzeciorzędnego badacza. Wiesz, że kobiety mają wyznaczoną listę zawodów.- Rzekła matka.

– To wyjadę do Niderlandów albo Francji, tam mogą pracować na uniwersytetach!

– To jest Polska i mamy swoje wartości! Czy widziałaś żeby w Szwecji czy na Litwie jakaś kobieta pajacowała ze szkiełkiem?!

– To zrobię małą rewolucję!

– Co się w tych Niderlandach wyrabia! Kobiety mogą głosować ! Kto to widział!- Złapała się za głowę matka.

– Zostanę entomologiem albo politykiem!

– Będziesz pielęgniarką i koniec!- Matka trzepnęła kapciem o podłogę.

– Przecież wiesz, że boję się widoku krwi!

Wybiegła na dwór, słońce wyszło zza chmur, po wilgotnej ziemi pełzały dwugłowe wężyki, powietrze wypełniał ich syk, przyglądała się im z atencją. Wielkookie stworzenia wypełzły z nor, brzmiąc jako tło dla węży. Po co jej była to historia?! Bezsensowne uczenie się o rzeczach, na które nie miało się wpływu!  Złapała oddech i wróciła do domu, matka, jak zwykle w furii, uderzyła ją kijem od szczotki, by przepraszać solennie po godzinie.

*

Słońce skryło się za horyzontem, usiadła między drzewami na ławce z pnia, położyła zeszyt obserwacji, zapaliła lampkę. Dziś jest podwójna pełnia, ćmy powinny przylecieć. Na zachodzie zajaśniał złoty Księżyc, a na południu czerwony Antyksiężyc. W dali buchały języki odległych wulkanów. Księżyc jest niebem, a Antyksiężyc piekłem, dowiodły francuskie i brytyjskie sondy. Jeden kwitnie życiem, a drugi wręcz przeciwnie. Pamiętała zdjęcia księżycowych kwiatów z podręcznika.

Pierwsze ćmy wpadały do siatki, ich skrzydełka trzepotały w tęsknocie za podwójnym blaskiem, dziewczyna spojrzała do zeszytu, dwa kolcowate i jeden kotkowaty, często bywają w tej okolicy.

W wiosce gdzieniegdzie paliły się światła, mało kto mógł sobie pozwolić na prąd, panele były bardzo drogie, a kryzys gospodarczy jeszcze nadwątlił budżety.

*

Wieczorem usiadła do pisania swojej powieści, bohaterami było dwoje ludzi z Krakowa, rozdzielonych przez okrutny los. Oczy zaczęły jej się kleić, mimo podwójnej pełni, zasnęła.

– Astrid, co to za gówno?!- Wrzasnęła matka, przeglądając jej zeszyt.

Daniel pocałował Magdę, chwyciwszy ją między nogami, gdy poczuł nagły przypływ miłości, który wzmagał w nim od dawna.  Masz dopiero szesnaście lat i wypisujesz takie świństwa?! W Szwecji za coś takiego już dawno poszłabyś siedzieć!- Rzuciła jej zeszytem o ziemię Astrid wzięła go i schowała do szuflady.

Matka nabrała powietrza, by nagle wybuchnąć, lamentując na losem córki.

*

– Idź do lasu po chrust, bo węgiel w tym roku za drogi!- Krzyknęła do rozespanej Astrid.

Zamiast zakuwać do poprawki, musi iść do lasu. Nie lubiła tam chodzić, bała się zdziczałych zwierząt i dzików.

Było spokojnie, ciepłe poszycie drapało po nogach, ptaki co chwila dawały o sobie znać.

Poczuła narastające mdłości, coś błysnęło między drzewami, usłyszała huk, upadła na ziemię, zamknęła oczy, licząc do dziesięciu. Rozejrzała się, wszystko wyglądało tak samo, tylko ścieżka zdawała się zbaczać w lewo. Zakłopotana podążała nią, jej oczom ukazała się osada, której nigdy nie widziała, w pobliżu przycupnął cmentarz. Nie wiedziała, jaka siła sprowadziła ją w te okolice. Ulicami mknęły pojazdy bardziej zaawansowane od tych, które znała, nad jej głową zahuczał statek powietrzny, nie był to bezszelestny sterowiec ani napędzany lustrami czy silnikiem parowym wehikuł, zatkała uszy, chowając się w rowie.

Po drugiej strony drogi ciągnął się las przechodzący w wydmy, zza drzew wyłoniło się olbrzymie jezioro. Na plaży kobiety i mężczyźni wylegali się w strojach, które znała z pism dla dorosłych przemycanych przez któregoś ze szkolnych kolegów.  Najbardziej dziwił ją widok kobiet w spodniach, tak nosiły się prostytutki i dziewczyny z klubów lesbijskich. Tu nosiły je prawie wszystkie, zwykłe, w kwiaty i wzorzyste. No i te pojazdy, czterokołowce i wodne ślizgacze! Ludzie smażyli jedzenie, popijając alkoholem. Zbliżyła się w stronę  grupy dziewczyn i chłopaków, śmiali się, rozmawiając o szkole, patrzyli na nią dziwnie.

– Dziewczynko, nie mamy pieniędzy!- Zawołał jeden z chłopaków.

– Nie potrzebuję ich, po prostu zabłądziłam.-  Wycedziła Astrid.

– Masz telefon, jakiś adres?- Zapytał ten sam chłopak.

– Nie mam, a mieszkam w Trzebiesławicach przy ulicy Jana I  Wittelsbacha 10, to jest na końcu wsi, przy granicy z Wojkowicami Kościelnymi.- Powiedziała, wywołując konsternację wśród  młodych ludzi.

– Coś Ci się popieprzyło?! Nie ma takiej ulicy, a po drugie nie znam gościa.- Odpowiedział kolega rozmówcy.

– To był jeden z władców Polski, rządził w połowie osiemnastego wieku.

Młodzi ludzie wyglądali na zaskoczonych, sprawdzali coś w dziwnych urządzeniach.

– Co ty nam za kit wciskasz?! Nie było takiego króla!- Wrzasnęła dziewczyna ubrana w zielony kostium.

– Jego przodek miał doskonałe kontakty z Karolem IX Gustawem, władcą Polski, no i jak sami wiecie, Jan Kazimierz został ścięty w Warszawie.- Oznajmiła Astrid.

Wtem wszyscy wybuchli gromkim śmiechem, szczególnie jej pierwszy rozmówca.

– Pojebało Cię?! Nic takiego nie miało miejsca, bo żył jeszcze kupę lat, abdykował i zmarł we Francji.- Rzekła jej rozmówczyni.

– A ty chyba z psychiatryka zwiałaś ! Nie dość , że wyglądasz  jaki jakiś żul, to gadasz, jakbyś się ostro naćpała! – Powiedział jeden z chłopaków, po czym zaczął sypać w jej stronę piaskiem.

Astrid zaczęła uciekać , w jej uszach brzmiał ich śmiech i szyderstwa. Musiała jakoś znaleźć drogę powrotną. Słońce powoli zachodziło, a po zmroku las mógłby być zbyt niebezpieczny. Szła piaszczystymi wertepami, wzmagał się wiatr, niebo było smutne z jednym, pustym i martwym księżycem. Rozpłakała się ze swojego beznadziejnego położenia. Wkrótce zasnęła, tuląc się wyimaginowanej poduszki.

Rano obudził ją terkot dziwnego urządzenia, zatrzymało się przy niej , Dziwna istota szła w jej stronę, od razu przypomniała sobie  te straszne historie opowiadane przez koleżanki w szkole. Postać ściągnęła kask. Była to ona sama, tylko wyższa i o dłuższych włosach. Jej sobowtórka wrzasnęła, by po chwili spróbować nawiązać z nią kontakt.

– Jesteś moją siostrą bliźniaczką?- Zapytała przerażona.

– Nie mam siostry, nazywam się Astrid Dwórnik i mieszkam w Trzebiesławicach!

– Nie wierzę, też tam mieszkam i mam na imię Dagmara!

Astrid opowiedziała jej o swoim świecie, dziewczyna słuchała z nabożną ciekawością przechodzącą w zdziwienie.  

Wszystko zaczęło falować, Astrid czuła, że się rozpada, z jej dłoni wysypywał się drobny pył, wkrótce zaczęły zanikać jak całe ciało. Ogarnęła ją ciemność, która powoli stawała się światłem. Ujrzała wiele swoich wersji, w jednych wyglądała tak samo, w innych była brunetką, a nawet mężczyzną. Każdy z sobowtórów patrzył w jej stronę, wyglądało to, jakby każdy z nich próbował się porozumieć. Spojrzała w górę, ujrzała jakieś dziwne, jaskrawe światło, wyciągnęła rękę w jego stronę,  Promienie smagały jej sylwetkę, każda z jej wersji znikała, przed sobą ujrzała lustro, była nieco starsza, miała może z dwadzieścia lat i długie, cienkie włosy.

-Gdzie ja jestem?- Spytała.

– W domu.- Odezwał się przytłumiony głos.

-Jak to?

-Dom jest tam, gdzie uznasz to za słuszne.

– A o co chodzi z tym Janem Kazimierzem, dlaczego jego postać ciągle przewija się w tych dwóch światach?

Wtem ujrzała go obok siebie, jego włosy opromieniał wieniec z jabłek i kwiatów, wyglądał bardziej posągowo i zniewalająco niż na obrazach, które znała. Instynktownie wpadli sobie w ramiona, poczuła jakąś ciepłą energię płynącą z jego serca, biło nie biło, słyszała je wyraźnie. Widziała dwie wersje świata- tą szarganą kryzysami energetycznymi i wojnami o jedzenie oraz drugą- nowoczesną ale nie mniej pełną przemocy. W której się odnajdywała? Nie wiedziała.  Po chwili już go nie było, otaczały ją tylko fluktuacje przestrzeni, miała wpływ na to gdzie może być i co może robić. Jej myśli tworzyły, a to filipińską plażę, a to stary różany ogród. Znowu go zobaczyła, raz był a to młodszy, a to starszy, w końcu zniknął. Blady płomień rozdarł przestrzeń. Czuła, że rozpada się na atomy.

Oprócz poświat widziała pochylającego się nad nią rudzielca z hipsterską brodą, mówił coś do stojącej obok blondynki.

– Ja pierdolę, otworzyła oczy!- Zawołał.

– Rodzina w to nie uwierzy! Roślina i nagle się budzi?!- Rzekła z niedowierzaniem blondynka.

– Trwałe uszkodzenie mózgu i odzyskuje świadomość.- Rzekł jej rudy kolega.

Dziewczyna ujrzała okablowania i pulsujące diody.

-Kurwa!- Krzyknęła przerażona.

Blondynka zaczęła pospiesznie odłączać aparaturę.

– Co jest?!- Zapytała niewyraźnie pacjentka.

– Dagmaro, popisywałaś się przed chłopakiem, który Ci się podobał, ewolucjami na quadzie i wpadłaś do wody. On uciekł z miejsca wypadku ale zauważył Cię jakiś rowerzysta i wezwał pomoc ale było już za późno , bo wody zalała Ci płuca i byłaś ponad pięć lat w śpiączce.- Powiedział rudzielec.

Dagmara próbowała się ruszyć, jej lewa część ciała napotykała opór, z trudem usiadła na łóżku, nie oddychała dobrze., czuła się jak ryba na brzegu.

– Byłam…w dwóch światach…jeden jak nasz…drugi gorszy.- Cedziła powoli, para lekarzy patrzyła na nią zaskoczona. – Ja chrzanię…widziałam się z Janem Kazimierzem…poznałam jego dwa…życiorysy.-

Blondynka upuściła fiolkę z lekiem, na jej twarzy pojawiło się przerażenie połączone z zaskoczeniem.

– Nie mogłaś niczego czuć ani widzieć, tylko niewielka część mózgu pracowała.- Rzekł rudzielec, sporządzając jakąś dokumentację.

– Ale to prawda…ja to widziałam…- Nie dawała za wygraną.

– Chcesz nam wmówić, że latałaś sobie po niebie i paplałaś z Janem Kazimierzem na chmurce i chcesz nam wmówić, że to prawda?!- Rozsierdził się rudzielec. 

-Zrobimy Ci badania i zobaczymy, jak pracuje Twój mózg.- Starała się załagodzić sytuacje blondynka.

Tomografia, EEG, rezonans, pobranie płynu rdzeniowo-mózgowego, miała już dość. Leżała na korytarzu, obserwowała siedzącą obok matkę, po chwili zawołano ją. Przysłuchiwała się rozmowie za drzwiami,

– Pani Dwórnik, sami nie wiemy jak to się stało. Jej mózg był prawie martwy, a nagle pojawiły się wyspy odzyskanej aktywności. Córka może mieć problemy z chodzeniem, padaczkę i problemy psychiczne ale to co opowiadała to się włos na głowie jeży, jakieś wędrówki między światami, spotkanie z Janem Kazimierzem, tu by się przydało jakieś medium. – Rzekła blondynka.

– Córka jeszcze przed wypadkiem interesowała się jego postacią, chciała napisać o nim książkę.- Dodała matka.

-Powiem tak, człowiek ma jednego lub wielu opiekunów duchowych, tylko mówię to w tajemnicy, bo mój kolega nie wierzy w takie rzeczy.

Te słowa zadźwięczały Dagmarze w uszach. Czyżby cały czas był przy niej i stwarzał te obrazy i światy? Nie była sobie w stanie tego wyobrazić, spojrzała w okno, jaskrawe słońce padało na jej twarz.

*

Wieczór był ciepły jak na wrzesień. Dagmara przywlokła się na ganek. Mimo rehabilitacji, nadal miała problemy z poruszaniem się. Usłyszała szelest, olbrzymia ćma przysiadła na kwiatach, takie żyją tylko w Tajlandii. Ćma mrugnęła porozumiewawczo skrzydłem i odleciała, pozostała tylko tęsknota.

Klaudia Rogowicz – Opowiadania
QR kod: Klaudia Rogowicz – Opowiadania