A kiedyś wybrał się z Lucyną na występ miejscowego koła literackiego. Starsze panie czytały swoje wspomnienia, młodzież bluzgała w gniewnych, zbuntowanych wierszach. Zastanawiał się, czy pojawi się ktoś, kto uratuje tak zwany złoty środek. Doświadczenia życia zawrze w jędrnych, klarownych, niepozbawionych wigoru zdaniach, z jedną „kurwą” na dziesięć stron, nie więcej. Czekał nadaremnie. Tutejsze życie literackie rozgrywało się pomiędzy dwiema skrajnościami, a ktoś, kto by je pogodził, nie uczęszczał na spotkania klubu. Albo się jeszcze nie narodził.

Występ miał ciekawy przebieg. Nie było to tylko typowe mamrotanie, niewyraźne czytanie amatorów. Ktoś wnosił drabiny, żeby następny mógł je w szale przewracać. Gasło światło, głos rozchodził się po omacku. Potem znów jakieś gardłowe okrzyki nagrane na magnetofonie, strzały, szum wiatru, ostra muzyka. Sypały się liście. Okazało się, że to nie liście, a strzępy czytanych utworów. Bił brawo jak inni, lecz w gruncie rzeczy miał kilka krytycznych uwag. Wychodzący podnosili z podłogi strzępy papieru, przedarte kartki. On również sięgnął po najbliższą. Przebiegł wzrokiem po kilku linijkach i westchnął. Nie wiedział, jak wytłumaczyć fakt, że tekst, który nim wstrząsnął, ale i zniesmaczył, trafił właśnie w jego ręce. Urszula prosiła, żeby nie czytał w jej obecności, bo nie jest przyzwyczajona do takiego chamstwa w literaturze. A już szczególnie w poezji. Szpok próbował odczytywać na głos, licząc na pomoc z jej strony. W końcu lepiej znała tutejszą literaturę i jej przedstawicieli. Wyobraźmy sobie, jak w ciasnej jadalni rozchodzi się jego schrypnięty, a jednocześnie z lekka piskliwy, głos, jak to jej, a właściwie sobie, czyta.   

pierdolę walentynki
pierdolę upamiętnienie holokaustu na facebooku
pierdolę antywalentynki
pierdolę słowa które przychodzą jako pierwsze
a odchodzą ostatnie
pierdolę ostatnie pożegnania
pierdolę odchodzenie
pierdolę przychodzenie
pierdolę przychodzenie do klubu
pierdolę konieczność czytania na głos
pierdolę współczucie słuchających
pierdolę walentynki
które będą motywem następnego spotkania
i trzeba napisać o tym wiersz
pierdolę siebie samego
ogarniętego niesmakiem
pierdolę siebie przerażonego
pierdolę łapanie powietrza
pierdolę witaminy i suplementy
pierdolę dążenie do doskonałości
to już wolę być atomem
w twojej podpasce o nienarodzona
jeśli mówiłem że pierdolę walentynki
kłamałem

Następnego dnia pedałując leśną ścieżką do ostatniego niezwiedzonego rezerwatu, wracał myślami do sytuacji z wczoraj, wciąż trawiąc to, co przeczytał. „Dzisiejsza młodzież nie ma żadnej granicy, ani w głowie, ani na papierze, no chyba, że mamy do czynienia z osobnikiem zaburzonym, w naszym pokoleniu też tacy byli, zawsze jacyś są, i wypisują, co im ślina, gorzka, chora ślina, ale co mu przyszło do głowy z tym holokaustem, że niby na facebooku o pewnych rzeczach nie wypada, że się je szmaci, trywializuje, że ich upamiętnienie powinno odbywać się w jakiejś innej przestrzeni, bardziej godnej, poważnej, a niby jakiej, gdzie taka jest, gdzie ją znaleźć, w kościele, daj spokój, tam antysemita na antysemicie, i nienawiść z mlekiem matki, więc tam też nie”. Nagle po prawej zauważył jakiś ruch w zaroślach, zatrzymał się i po chwili zobaczy, jak ścieżkę szybkim krokiem przecina łania z maleństwem. To pchnęło jego myśli na inne tory. Pomyślał o swojej matce. „Dziękuję ci, że chciało ci się mnie urodzić prawie pod czterdziestką. Wszyscy mówili, że będzie down, a ty jednak mnie nie wyskrobałaś”.

Potem w monumentalnej ciszy stał przed kępą kilkusetletnich cisów, wyobrażając sobie, jak w średniowieczu ktoś tu przychodził, żeby wyciąć najlepsze gałęzie na łuki. „I trzeba się wreszcie rozmówić z Lucyną, do wyjazdu zostały dwa dni”. Kilka razy zaczynał naprowadzać rozmowę na tę kwestię, ale ona szybko zmieniała temat. Dzisiaj rano długo trzymała dłoń na jego brzuchu i znacząco patrzyła mu w oczy. Urojenia tej samotnicy przybierały na sile. Chociaż zdanie „resztką sił zrobił jej dziecko i wreszcie mógł wyjechać” brzmi całkiem nieźle. O nie takich historiach słyszał, o nie takich ich zakończeniach.

 – Chciałabym, żeby się więcej działo – mówi teraz ta kapryśnica. – Czytelnik oblizuje się na myśl, co Szpok wyrabia z kuzynką, i nawet nie chodzi mi o kwestie cielesne, poza tym nie dzieje się nic. Rozumiem, że autor chciał pokazać bezruch urlopu, spokój prowincjonalnej wegetacji, ja to wszystko rozumiem i cierpliwie czekam, że jednak coś drgnie. Zacznie się jakieś życie? I czy ta Lucyna nie jest za stara na to wszystko? Ile ma dokładnie lat? I naprawdę chcesz ją tak zostawić samą z dzieckiem na tym pustkowiu? W takim razie, w jakim świetle stawiasz starego Szpoka, jak go tu urządzasz i pokazujesz?

 Szpok musiał przysiąc, że na pewno będzie częściej przyjeżdżać, musiał na pożegnanie przyłożyć dłoń do jej brzucha i udawać, że mała rybka pluska się i podskakuje w akwarium, a on to bardzo przeżywa. Trzeba było przewracać oczami i wzdychać, a potem mocno przyciskać taką zapłakaną osobę. Już się trochę uspokoiła, zamykając za nim drzwi na klucz, ale jeszcze pociągała nosem i coś mówiła do siebie. Poczuł się wolny tak mocno, jak już dawno nie czuł. Był święcie przekonany, że zostawić kogoś z małą rybką w akwarium nie jest zbyt ciężką przewiną. Tym bardziej, że w gruncie rzeczy, jak sądził, nie ma tam żadnej rybki ani żadnego akwarium.  Z pożytkiem dla wszystkich zainteresowanych stron został odegrany spektakl teatralny i właśnie w tym momencie zapadała ciemna kurtyna z gotowych na wszystko, usłużnych chmur. Należało przyśpieszyć kroku w stronę rozsiadłej na wzgórzu kolejowej stacji, jeśli nie chciało się kontynuować podróży w mokrym ubraniu. A parasoli Szpok nie cierpiał.

Na tych zdjęciach wszyscy tacy ogromni, rozmyślał w pociągu, żadnego malutkiego. Potwory, a nie ludzie. Wspominał przeglądanie albumów fotograficznych podsuwanych przez Lucynę. Nie widział żadnego podobieństwa z nikim. Cieszył się, że tak wcześnie oderwał się od tego świata i zanurzył w zupełnie własną pustkę bez wspomnień. Owszem, nieraz go nawiedzały, ale nie miały znaczenia. Matka, której chciało się go urodzić, i nikt poza tym. Ogromna ta matka. Jak wszyscy na zdjęciach w albumach Lucyny. Nigdy nie byłby w stanie im dorównać. Historia żywcem wzięta z Konopnickiej. Pan Maluszkiewicz otoczony przez wieloryby, żywo zainteresowane podtrzymywaniem rodzinnych więzi.

Pociąg, który porywał go coraz bardziej na północ, nie miał nawet czego rozrywać. Żadnych więzi nie było i nie ma. Szpok był człowiekiem bez więzi, a nawet bez potrzeby ich posiadania. Żył drobnymi i chwilowymi połączeniami z nieznajomymi ludźmi. Oni od lat stanowili jego ulotną rodzinę. Przygoda z Lucyną uzmysłowiła mu, jak się kończą spotkania z trwałą rodziną. Jakie to wszystko sztuczne i opłakane.

Tuż przed Krzyżem odebrał telefon. Dzwoniła szefowa. Przez pomyłkę zabrała ze sobą klucze od apartamentu przy Zdrojowej i teraz ludzie nawet na spacer nie mogą wyjść. Szpok ma wysiąść w Szczecinie. Ona wie, o której będzie, bo sprawdzała rozkład.   

(wyrwane z większej, piszącej się całości)

Karol Maliszewski – Urlop
QR kod: Karol Maliszewski – Urlop