Merkury

Merkury i Argus, Peter Paul Rubens

To nie moja zbrodnia. To nie ja stoję za tymi wyborami,
decyzjami podejmowanymi z łaski na uciechę, za naród,
dla narodu i w imię czegoś, co wypadałoby nazwać
przeznaczeniem, gdyby wypadało nazywać rzeczy
nieistniejące, sprawy o tyle ważne, co wymyślone
dla lepszego istnienia samego siebie, dla własnej
wygody, miłości własnej, dla tych wszystkich sobie
a muzom pisanych peanów na cześć, chwałę oraz
uwielbienie. Niech będzie chwała i cześć, niech będzie
ofiara z syna Ziemi, tej Ziemi, która wyzionie ducha,
kiedy rozleci się cały ten układ.
                                                    To nie moja zbrodnia.
Ja tylko chcę kręcić się jak najbliżej centrum. Ja tylko
podawałem gwoździe, zagrzewałem werblem, usypiałem
czujność i poczucie sprawiedliwości – lutnią, piszczałką,
anielskimi trąbami.
                                 Czasami szeptałem, szarpałem,
groziłem, ostrzegałem, wyprowadzałem myszy, dzieci
oraz dorosłych z równowagi, ale nie podnosiłem głosu
ani noża – nie tak wysoko jak inni. To nie moja ręka
była siłą sprawczą. To te rozkazy. Boskie, generalskie.
To strach przed zwolnieniem z pracy, zdegradowaniem,
najniższą krajową. Kazał działać i milczeć. Znosić obrazy
olimpijskiego spokoju do ludzi, mamić każde argusowe
oko obietnicą pustego miejsca przy stole, przy którym
dokonuje się podziału.
                                      Przecież też mam dzieci. Muszę
zabierać je na zagraniczne wakacje kilkuletnim kombi,
żeby nie było wstyd, żeby nie było, że...

Ufarbowane

Wenus i lutnista, Tycjan

Aniołku, załóż Wenus koronę na głowę!
                                                  Więc dziecko
znów stroi się w nie swoje piórka, w na złoto ufarbowane
włosy i znosi fakt, że za koronę robi wianek, pleciony

na szybko trzy po trzy. I że to nie Wenus, bo Wenus
nie przyszła. Za duża konkurencja w czasach diet
i kryzysów, grubych biedaków oraz wychudzonych

bogaczy. W zastępstwie jest Maria. Czy tam Magdalena.
O brzuchu za dużym i biuście za małym, żeby zawalczyć
o tytuł mis, status seksbomby lub rolę w filmie porno.

Czyż nie było lepszych?
                           Mógłby zapytać lutnista, ale nie pyta.
Ma poślednią rolę. Trzyma instrument, z którego
nie wydobędzie czystej nuty. Woli walić w bęben. 


Nareszcie

Kanał Oirschot, Jerzy Mierzejewski

Spokój. Cisza wyrasta między podmiotem
a orzeczeniem. Człowiek stoi gdzie indziej,
człowiek się nie dzieje. Może później wyłowią

go z odmętów znaczeń, z cząstek elementarnych.
Teraz szpecą krajobraz tylko pozostałości po nim –
jak gówno po gołębiach – te obojętne na los

budowniczych wyrastające z krajobrazu budynki,
ten kanał szpecący wodę swoją prostotą. Jakby
człowiek już stał się. Już stał się zbędny.


Mars

Guernica, Pablo Picasso

Niewiele to da, że zasłonicie obraz, kiedy już pozasłaniacie
 wszystkie lustra. Niewiele to da, że powstaną nowe obrazy
 oraz wiersze przeciwko wojnie, z którą nie potrafią wygrać
 nawet opasłe powieści, rozprawy filozoficzne ani cała plejada
 gwiazd w filmach robionych tak przeciw konfliktom, jak również
 z chęci zysku lub zaistnienia. Niewiele da nauczanie historii
 w szkołach podstawowych oraz zaawansowanych – połączone
 nawet z systemem wczesnego ostrzegania o zagrożeniu,
 bo po latach spokoju niewielu obawia się zagrożenia
 zanim ono nie przyjdzie. Wystarczą im zmartwienia,
 wystarczą kłótnie z żoną, problemy w pracy i nieudany
 urlop połączony z bólem zęba lub dupy. Niewiele ponad
 interesuje człowieka tuż przed wybuchem bomby, tuż przed
 wystrzałem z karabinu, który wyda się irytujący niczym huk
 petardy. Niewiele dają nawoływania i upomnienia, logiczne
 wywody i krzyki. Jeśli nie wierzysz, to wyjrzyj przez okno,
 przemarsze na mą cześć już się zaczęły. Zwolennicy konfliktu
 składają mi hołd na portalach – nazywanych społecznościowymi.
 Przypatrz się dobrze, wsłuchaj się. Wracam!
                                                                  Wracałem…

Saturn

Saturn pożerający własne dzieci, Francisco Goya

Natomiast to moje zdjęcie. Zdjęcie mnie samego, gdy miałem

siedemdziesiąt trzy lata i ciągle tę samą obawę, że ktoś
mnie zastąpi; wiarę, że ktoś mnie będzie chciał zastępować,
nadzieję, że Chronos rozdaje karty, ale ja nimi będę pogrywał.

Jakby jeszcze było co kastrować, jakby można jeszcze pieprzyć
trzy po trzy. Cztery razy po dwa razy.
                                                            Grają to wciąż na weselach?
Weselą się jeszcze gdzieś ludzie, czy uwiędli zbyt starczo

w swym do znużenia klepanym już było? W tym powtarzaniu:
to się powtarza. Co roku dają na zapowiedzi, co roku rodzą
kobiety, ktoś sieje, ktoś zbiera żniwo – choć nie co roku swoje.

Uran

Max Ernst, Madonna karcąca dzieciątko w obecności trzech świadków

Choć to zabrzmi jak banał: bez ciebie nie ma życia. Są tylko układy.
To brzmi prawie prozaicznie: bez ciebie nie byłoby komu tworzyć układów.
Warszawskich, geopolitycznych, odniesienia, doniesienia, otwartych
jak rana po kastracji, zamkniętych niczym ezoteryczne kluby. Zniknęłyby
trójce, seksualne trójkąty, głupota do kwadratu, te wszystkie sześciany
Picassa, obietnice zbawienia. Zostałyby kreacje gwiazd.
                                                        Śmiertelna jasność
filtrowana przez szklane ekrany, przez streszczenia, dzięki słowom
wyjaśniającym pismo staje się akceptowalna. Przez okno zajrzą nieliczni,
tylko nieliczni chcą wiedzieć, co znaczy być matką, reszta woli wiedzieć,
co powinno znaczyć. Reszty nie interesuje prawda o zemście na tacie,
o biciu syna, który nie zawsze miał ochotę stać się ojcobójcą, reszta
pomija słowa:
                                Któż jest moją matką? I kto to bracia moi? Któż jak...
Michał Domagalski – Sześć wierszy
QR kod: Michał Domagalski – Sześć wierszy