Ochroniarz w recepcji centrali Nowej Partii mógł odetchnąć po porannym szczycie. Ten czas, kiedy pracownicy i funkcjonariusze partii schodzą się do pracy, to czas maksymalnie napiętej uwagi pracownika ochrony. Musi każdego wchodzącego zlustrować, spojrzeć na przepustkę. Nie wolno mu zdekoncentrować się nawet na ułamek sekundy, gdyż wtedy mógłby ktoś niepowołany wślizgnąć się do budynku. Wzrokiem nijako fotografował każdego i porównywał z obrazami zgromadzonymi w mózgu. Jego bank twarzy był przepastny i na dodatek automatycznie zapamiętywał każdego nowego. Mało, że pamiętał twarz. Zauważał i zapamiętywał w setnej części sekundy bardzo wiele innych szczegółów. Jednak praca na takich obrotach wymagała dużo energii, a tą zapewniały kanapki zrobione przez żonę ochroniarza. Sięgnął więc pod kontuar, do torby i wydobył papierowe zawiniątko sporych rozmiarów. Nie spuszczając oka z hallu, powoli i systematycznie zaczął je odwijać. Nigdzie się nie spieszył. Wręcz z namaszczeniem odwijał papier. Nie wydobył jej całej, a jedynie odsłonił kawałek kanapki, taki na kęs. Obracał zawiniątko w palcach, jakby ustawiał w odpowiedniej pozycji i rzuciwszy ostatnie spojrzenie po hallu, podniósł je do rozchylonych ust. Wszystko zamarło i zatrzymało się w zielonkawej poświacie, jak stopklatka w filmie. Spod warg błysnęły siekacze i zagłębiły się niebywale powoli w kanapkę. Zielony sok ściekł po brodzie i kapnął z hukiem na kontuar recepcji, aż echo odbiło się po hallu. Wszystko znów ruszyło.
Potrzebny otrząsnął się i skoncentrował. Jakaś fala przeszyła go dreszczem. Cały budynek i wszystko co w nim, zostało nią przeszyte. – Myśli Pan, że prawie całkowite wyginięcie wielkich żółwi lądowych, to działalność człowieka? Czy ślepy zaułek ewolucji? – zagadnął Bezwolnego znienacka jak mu się wydawało. Ten jednak jak poprzednio podjął temat bez zająknięcia. – Wie Pan, człowiek to najbardziej agresywny i bezwzględny gatunek na Ziemi. Z drugiej strony taki wielki żółw. Jakie on miejsce zajmował w ekosystemie, jaki miał na niego wpływ? Myślę, że minimalny. To, plus człowiek, równa się wyginięcie. – zakończył z pewnością w głosie. Potrzebny zastanawiał się przez chwilę. – Ale, dlaczego chomik?! – wydusił. – To proste. W razie zagrożenia, wiadomość może schować w worku policzkowym, lub w ostateczności zjeść. Tak najbezpieczniej. Praktycznie nie da się przechwycić informacji. Chomik woli zginąć niż ją oddać w inne ręce niż adresata. – Bezwolny wyjaśnił płynnie, i dodał – Czasem wykorzystujemy papugi do rozpowszechniania bredni. Lecą takie po całym mieście, kraju całym i powtarzają bzdury. Jednak ja jestem temu przeciwny ze względu na prawa zwierząt. Co innego chomiki. Te zgłaszają się na ochotnika. Osobiście wolę kogoś obsmarować. Coś zawsze się do człowieka przyklei, często do końca życia. – To ostatnie zdanie Bezwolny wypowiedział z nutką rozmarzenia w głosie. Potrzebny jakby czekał na taki moment. – A co by Pan powiedział o pozostałych kolegach? – Jednak nim padła odpowiedź drzwi do gabinetu otworzyły się i do środka weszła pewnym krokiem średniego wzrostu kobieta. Miała w ręku metalowy aluminiowy kuferek i około trzydziestu lat. Włosy krótko obcięte z prostą grzywką, dziwne spodnie, podkoszulek i tatuaże na ramionach. Podeszła energicznie do biurka i postawiła na nim kuferek. Ująwszy dłonią Bezwolnego za podbródek obróciła jego głowę w prawo, w lewo i znów wprawo. Otworzyła kuferek i wyjęła zeń puszyste pędzle. Otworzyła też trzy z wielu pudełeczek jakie miała w kuferku. Popatrzyła raz jeszcze na twarz mężczyzny i zaczęła ją malować i cieniować. Była w tym błyskawiczna. Malowanie trwało zaledwie kilka sekund, po czym pędzle zniknęły w kuferku, a ten wraz z jego właścicielką za drzwiami. Twarz Bezwolnego wyglądała jak z plastiku. Ledwie „malarka” zniknęła za drzwiami bezwolny przemówił. – Moi koledzy są dobrymi agentami ze wszystkimi konsekwencjami jakie są z tym związane. – Szereg obrazów z konsekwencjami bycia dobrym agentem, przemknęło przez głowę Potrzebnego. – Jedną z nich jest emerytura w dalekiej krainie, porośniętej nieprzebytymi lasami, gdzie zimy są długie i mroźne. Kończymy tam jako właściciele moteli. – dokończył Bezwolny.
Otosenjusz coraz częściej budził się w nocy i leżąc obok swej Pani, rozmyślał. Właściwie to budziły się jego uśpione zmysły, i rodziły pytania. Jak z mgły wyłaniały się obrazy nie wiedzieć senne, czy przywołane z pamięci. Pewnej nocy obudził się, i poczuł jakby niesłyszalny wybuch. Nawet nie falę uderzeniową, bo powietrze było nieruchome i zalegała cisza, ale wyraźnie jakaś fala przeniknęła wszystko, a wraz z powietrzem na ułamek sekundy zamigotało zielenią. Leżał z szeroko otwartymi oczami, przytomny jak dawno nie był. – Gdzie ja jestem? Co ja tu robię? Kto to jest ta kobieta?… – Pytania jedno po drugim przelatywały przez jego głowę. Synapsy wykazywały nadprzewodnictwo. Pamięć wróciła w jednej chwili i na pierwsze pytania mógł sam sobie odpowiedzieć. Był tu długo, bardzo długo i nie miało to znaczenia jak ma na imię Pani domku w lesie. Wiedział, że przerwał swoją drogę. Zatrzymał się i co gorsza zapomniał, że dokądś zmierzał, miał cel. Całe życie płynął łodzią. – Gdzie jest moja łódź?! – pytanie eksplodowało, a on zerwał się z łóżka. Wybiegł przed dom. Świtało. Miał wrażenie, że blada poświata wyjątkowo jest zielonkawa. Rozejrzał się wokoło, ale nie zobaczył nic prócz zwartej ściany lasu. Jakby gęściej niż zwykle otaczała polanę, na której stał domek. Podszedł do niej i zaczął iść dookoła, szukając przerwy w plątaninie gałęzi, ścieżki prowadzącej nad jezioro. Okrążył polankę dwa razy i nie znalazł. Światło dnia już skutecznie przebijało się przez dach lasu, ale panowała niczym nie zmącona cisza. Właśnie! Już dawno powinny śpiewać ptaki, a tu nic. Ni gwizdnięcia, ćwierknięcia, kukania czy ciurkania. – Szukasz ścieżki, kochany? Już dawno zarosła. – usłyszał tuż za swoimi plecami. Podskoczył przerażony. – Miałam nadzieję, że uda się wymazać ten fragment z twojej pamięci. Myślałam, że zapomnisz o swojej drodze do domu. Twojego domu. – Otosenjusz popatrzył w jej oczy. Była w nich taka głębia, w którą rzucił się, i w której tonął. Poczuł znów coś czego wcześniej nie zaznał. Wewnętrzne rozdarcie. Jego ciałem wstrząsnął dreszcz i skurcz mdłości. Stało się jasnym, że odkąd zawitał na polanę z domkiem i trafił w ramiona właścicielki, stał się więźniem w lukrowanym więzieniu. W jego wnętrzu rozgorzała walka. Musiał popłynąć dalej, ale rozstanie z więzieniem wywoływało w nim sprzeciw. Irracjonalny, bo argumenty były aż nadto oczywiste. Podstępnie oczarowany przez zmieniającą postaci kobietę, stał się jej pokarmem energetycznym i wbrew uśpionej warzywami kandyzowanymi woli, był przetrzymywany kilka lat pozbawiony możliwości realizacji siebie. Jednak wręcz narkotyczny stan, w jaki został wprowadzony jakiejś jego części odpowiadał i ona się buntowała. Nigdy wcześniej Otosenjusz nie był podzielony wewnętrznie, nie miał wątpliwości, zawsze był zsynchronizowany. Nie wiedział co ma odpowiedzieć. Czy zgodnie z prawdą powiedzieć, że odchodzi i poprosić o zwrot łodzi, czy może kłamać i samemu odnaleźć ścieżkę i łódź. Jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, iż Ona zna odpowiedź na postawione pytanie. Wpadł w lekką panikę.
W budynku Nowej Partii, po przejściu „zielonej fali”, niby nic się nie zmieniło. Wszyscy pracownicy i funkcjonariusze wykonywali swoje codzienne zadania. Jednak w piwnicach, w jednym z zapomnianych pomieszczeń, które znane było jedynie chomikom kurierom poczty pneumatycznej, działo się coś odmiennego. Zgromadzili się tam przedstawiciele ludzi o wytartych gumką twarzach, którzy pracowali w kadrach i dziale analiz, delegacja Chomików kurierów i sprzątaczka. Obrady prowadził jeden z Chomików. – Moi drodzy. Zebraliśmy się tutaj po raz pierwszy i mam nadzieję, że nie ostatni. Nie możemy dłużej dawać się spychać na margines znaczenia i manowce życia. Popatrzcie na pracowników kadr i analiz! Oni nie mają już twarzy, a za chwilę będą mieli tylko numery. – Poprawił pilotkę na głowie i kontynuował. – Ostatnio jeden z naszych kurierów stracił życie w zepsutej tubie transportowej. Zaciął się zamek pokrywy, a odbiorca zapomniał o kurierze z przesyłką tkwiących w rurze. Biedaka znaleziono po tygodniu. Zmumifikował. – Chomik otarł niewidzialną łzę. – A ta marchewka z sekretariatu, to notorycznie zatyka kibel nacią! – Nagle wypaliła sprzątaczka. Ludzie bez twarzy i Chomiki spojrzały na nią ze zrozumieniem. – Taa… jest nas dziś garstka, ale za czas jakiś będą nas miliony i zakończymy rządy wszelkich partii, i zmienimy rzeczywistość! – Chomik po krótkim zawieszeniu, kontynuował w podniosłym tonie. – Musimy działać na razie w tajemnicy i konspiracji, a kiedy zbierzemy odpowiednie siły ujawnimy się i nasze stanowisko. – Znów poprawił niedopasowaną pilotkę. – Celowo zebraliśmy się w tym gronie. Mamy dostęp do wszelkich danych i informacji, a to podstawa. Informacja to najgroźniejsza broń. Pamiętajcie! Zbieramy na razie wszelkie dane i plany. Pani sprzątaczka podsłuchuje w toaletach i na korytarzach, my kopiujemy tajne informacje, a kadry i analiza…wiadomo. Hasło: Kaktus. Zapamiętajcie. Odzew: Zioło. Zapamiętajcie. – Chomik zdawał się mieć wojskowe przeszkolenie. Mówił krótko i zwięźle, acz kwadratowo. „Zapamiętajcie” – to ostatnie co powiedział. Spotkanie zakończono.

Paweł „Kelner” Rozwadowski – @Homo@ (vol. 16)
QR kod: Paweł „Kelner” Rozwadowski – @Homo@ (vol. 16)