Boga nie ma. Wiem to na pewno, kiedy biegnę przez pole. Kiedy proszę go tak gorąco, by zaingerował. By jeden raz zrobił wyjątek od swoich niby to nieprzeniknionych zamierzeń i ujawił swoją obecność. Przecież widzi (o ile nie zapatrzył się na coś ciekawszego), w jakiej jestem sytuacji. Ci za mną zupełnie nie rozumieją mojej filozoficznej i spokojnej natury. I do tych za mną nie dotrę drogą werbalną. Droga werbalna absolutnie okaże się bezskuteczna, gdy w końcu mnie dogonią. Bowiem ci za mną zupełnie nie są nastawieni na spokojny dialog. Konsensualne rozwiązywanie sporów w ogóle tych za mną nie interesuje. Nie leży, jak to się mówi, w ich naturze. O nie, oni konsensualnie nie rozwiązują sporów. Jestem pewien o Boże, że wcale nie będą żałowali tego grzechu, jaki zaraz popełnią, o ile ich nie powstrzymasz. Zapomnij o posypywaniu głowy popiołem. Oni nie z tych co posypują swoje durne łby popiołem. Ba, nie wykluczam, że zapomną o owym grzechu wspomnieć już w najbliższą niedzielę. Już ludzie tacy są. Łatwo zapominają. Więc gdybyś jednak istniał (w co nie wierzę) i gdybyś akurat nie patrzył na coś ciekawszego, np. na ofensywę na zachodzie, mógłbyś spojrzeć właśnie na mnie, bo potrzebuję wsparcia.
Biegnę, ledwo już dycham, a w podpince marynarki i w kieszeniach spodni mam zaszyty złoty kruszec. I tak się akurat składa, że za mną biegnie co najmniej dziesięciu chłopów. Takich archetypicznych chłopów polskich, z czerwonymi gębami, ze śmierdzącymi pachami i śmierdzącymi stopami. I nie gonią mnie bynajmniej dlatego, że chcą mi wskazać drogę do Rumunii. O nie, zupełnie nie o to im chodzi, zupełnie nie dlatego gnają za mną jak wilki. Nie pragną dopomóc mi w nawigacji po okolicznych lasach. Nie dlatego taszczą siekiery i widły, by pomóc zagubionemu żydowi. Więc jeżeli nie masz nic innego do roboty, to miałbym prośbę o małe wsparcie. I to migiem. Często myślę o tobie. Nie ma drugiej nieistniejącej postaci, o której myślano by równie często. Te chłopki, co biegną za mną, również o tobie myślą. Mogę się założyć. W tym samym momencie co ja, modlą się. Chociaż, jak przypuszczam, ich prośby są odmienne od moich. Oni modlą się, by mnie dopaść. Modlą się tak: o Panie wszechmogący, stworzycielu nieba i ziemi, bądź nam błogosław, i pozwól nam dopaść żyda szybko i przed wieczorem do domów wrócić, do żon i dzieci naszych. I ty Maryjo, łaskawa królowo Polski, której kwestia hymenu pozostaje niekwestionowana, dopomóż nam – malutkim, byśmy tego chuja przed wieczorem dogonili, bo jeśli jeszcze dalej nam spierdoli, to po ciemku szukać go będziemy, a psów żeśmy nie wzięli, więc, Mario wieczna dziewico, wspomóż nas w gonitwie naszej, bo nikt po nocy szwędać się po lesie nie lubi. I ty Jezusie, któryś za grzechy cierpiał nasze, spraw, by żyd zamożny się okazał, by w podpince marynarki złota dużo skitrasił, a na palcu każdym duży sygnet nosił. Bo niesprawiedliwe byłoby, gdyby po pościgu tak długim i męczącym, żyd gołodupcem się okazał. O tak, panie nasz, w łasce swej niedościgniony, spraw by żyd, który w końcu należy do narodu, co syna twego uśmiercił, zaskórniaków miał dosyć, by do podziału dla wszystkich starczyło. Bowiem jeżeli okaże się, że dosyć nie będzie, atmosfera między nami się zagęści. A nawet konflikty (nierozwiązywalne konsensualnie) wyniknąć mogą, co z pewnością nie byłoby miłe sercu twemu miłościwemu. Tak modlą się chłopi, którzy za mną gonią, i którzy, gdy już mnie dogonią, o czym jestem przekonany, będą wyjątkowo okrutni, dlatego tylko że będą zmęczeni i zziajani, czego w swoich zwierzęcych naturach nie będą mogli mi wybaczyć. Bić i katować mnie będą. I nawet przez chwilę, kiedy mnie już ukatrupią, nie pożałują, gdyż nie leży żałowanie śmierdzących żydów w ich naturze. Bardziej krów padłych żałują niż śmierdzących żydów. Oj, znam ja takich archetypicznych chłopków i ich okrucieństwo, i mógłbym przysiąc, że słyszę ich dyszenie tuż za plecami, co nie pomaga mi się skupić. Mijam pole, potykam się, koziołkuję, wstaję, biegnę dalej, a ty nic nie robisz. Siedzisz sobie na chmurce (wbrew wszelkim badaniom astronomicznym) i udajesz, że masz ważniejsze sprawy na głowie. Mówisz: nie bądź pyszny i nie twierdź, że możesz zrozumieć zamierzenia Boga, podczas gdy nikt zamierzeń Boga zrozumieć nie może, bo jest tylko człowiekiem, a Bóg Bogiem, i nigdy człowiek Boga nie zrozumie, i nawet nie powinien próbować. Co sprytnie ucina wszelkie dyskusje. Siedzisz na chmurce, manipulujesz opinią publiczną i czytasz w myślach kilku miliardów debili, co musi być potworne. A jednemu żydowi pomóc nie możesz. Dopadam do lasu, gdzie, jak myślę, ukryję się. Jednak trafiam na gęste krzaki, w którym utykam. Myślę: czy ty to robisz specjalnie? Czy masz coś do mnie osobiście? I tutaj pojawia się dość oczywiste pytanie: dlaczego ja? Dlaczego nie Loszka Blumsztajn, który posuwał moją żoną (łajzę jedną)? Czym konkretnie zawiniłem, że akurat na mnie zagiąłeś parol?Kiedy w końcu przedzieram się przez krzaki, biegnę dalej. Ale są już kilka kroków za mną. Jeden rzuca (oszczepnik, pierdolony) widłami. I trafia mnie w łydkę. Gdy upadam, uderzam w drzewo, łamiąc zapewne ramię. Wówczas przyjmuję pozę żyda pogodzonego z losem, którym w jakimś stopniu jestem, i proponuje otaczającym mnie chłopkom, by wzięli złoto. O dzieciach mówię, o żonie mówię, nie jak o łajzie, tylko jak o kochającej kobiecie, cudownej matce. Po piersiach się biję, po głowię. Płaczę łzami wielkimi jak gruszki. No, jak ten ich żydek z obrazków, powieszony do góry nogami, na litość ich biorę, na lament pięciu milionów żydów. Rozpruwam podszewkę i złoty kruszec wysypuje na ręce. Pokazuje im precjoza, jakie poupychałem w kieszeniach. Widzę ich miny, jakie spowodować może tylko widok złota. Tylko złoto, ze wszystkich kruszców, uczuć i artefaktów świata, powoduje takie pomieszanie napięcia i rozluźnienia jednocześnie. Jednak jest w tych minach coś jeszcze, dla czego owo miejsce, czas i sytuacja, były, jak to się mówi, wyśnione. Rozumiem, że nic nie może mnie uratować. Ci, którzy tak wytrwale mnie gonili, ukatrupią żyda, tylko dlatego, że wolno. Zbliżają się, podnoszą widły i siekiery. Wówczas myślę: a co mi szkodzi, przepraszam Cię Boże, jeśli jesteś – przyjmij mnie do królestwa niebieskiego, gdziekolwiek ono jest… Wtedy pada strzał i chłopki rzucają się do ucieczki. A jeśli jeszcze któryś nie zrozumiał, to pada drugi strzał. I już wszyscy uciekają, porzucając widły i siekiery. Myślę: jednak jesteś, chociaż do ostatniej chwili nie musiałeś czekać. Odkrakuję wszystko i złego słowa więcej ode mnie nie usłyszysz… Widzę kogoś, kto nadchodzi od strony drogi. Wybawiciel mój wspaniały. Przystojny mężczyzna. W czarnych rękawiczkach. Dostrzegam mundur. Czapkę z małą trupią czaszką. I srebrne SS na kołnierzu. Myślę: w co ty, kurwa, ze mną pogrywasz…

Łukasz Suskiewicz – Szalom pola, szalom lasy
QR kod: Łukasz Suskiewicz – Szalom pola, szalom lasy