Kenneth odmierza czas pisaniem wiersza

Napisałem Cyrk, mówi Koch, i inne rzeczy były wtedy nieważne.
Nieważne może być wszystko: cud słońca na balkonie,
autostrada nocą, dziewczyny z gęstymi włosami
trzaskające drzwiami, czyjeś oczy tykające jak zegarek,
ludzie próbujący przekonać nas, że czas jest rzeką,
i parę innych elementów tła.

Piszę wiersz. Kiedy czas zbliży się do koniuszka ogona,
napiszę inny. Będzie się zaczynał tak:
Napisałam Kenneth odmierza czas i wtedy jeszcze
nie wiedziałam, zamiast czego to piszę.


Dzień w którym umarł Lou Reed

Iggy wciąż żyje w martwym samochodzie, chociaż inni
umierają bez opamiętania. Tak sobie postanowił i tego się trzyma.
Ani się wzdrygnie, kiedy obok samochodu przepływa wielka suszona ryba.
Nic nie jest w stanie go zdziwić. Nie takie rzeczy widział, czasem nawet
za nimi tęskni. Pogadali sobie kiedyś o nich z Tomem. Nie ma jak
czarno-biała rozmowa o kolorach. Pod jej wpływem blednie nawet
czupryna Toma.

Trzeba mu powietrza, więc otwiera okno, ale skąd miałby wiedzieć,
że wiatr nie idzie na żadne układy. Nie ma zamiaru zgrzecznieć,
wyje jak porzucony pies. Głos, który nie umie się wydobyć.
Walka o ramę podstępnie przeistacza się w walkę o ramy.
Lub ich brak. Iggy zaczyna się gubić, ale w końcu co za różnica?
Grunt, że wciąż ma siłę.

Chciałby posłuchać mandoliny, jest w nastroju sentymentalnym,
a tu tymczasem rozmowa przy obrusie w kratkę. Cóż za banał!
Więc wraca do wiatru, krzyczy: let’s scud! Ale wiatr nie potrzebuje
pasażera. Dmie, kędy chce. Mówi: bujaj się, Iggy, la la la la lalalala.
La la la la lalalala la la. Szaleństwo należy do mnie.
Spauzuj.


Day after

Nauczyliśmy się żyć bez nich, a jednak przyszli.
Trudno uczyć się żyć z nimi.
Stoją nam ością w wydelikaconych gardłach.

Stałość już nie jest żadnym rozwiązaniem.
Zmiana jest wszystkim.

Czytam: w pokoju świat jest dla mnie niezrozumiały
i myślę o wojnie, a powinnam o kuchni. Staram się usilnie
nie popadać w paranoję, więc skupiam się na gotowaniu.
Dobry obiad unieważnia barbarzyńców.


Aria ze śmiechem

Nie zamierzamy schlebiać cieniowi,
tylko cieszyć się, cieszyć czym popadnie!
Dość małej smuty, dużo bardziej żałosnej
niż wielka.

Zaczynamy od paru podskoków i spojrzenia
w słoneczne okno. Jeśli nie mamy słonecznego okna,
malujemy świat na żółto i na niebiesko.
Na dobry początek.

Litość i trwogę zostawiamy klasycystom,
przedkładając nad nie śmiech pusty.
Śmiejemy się często, głośno i bez powodu.
Wiwat esencja śmiechu!

Nie wiesz, że wszyscy smutni już umarli?
Radość jest zawsze na czas,
a płakać na pewno nie będę.


Welcome In Zhouzhuang

W samo południe przewodnik
poganiał, bo tuż obok
był kolejny cud chińskiej Wenecji.
Siedziała z tą kartką na krawężniku
jak Wayne ze swoim coltem,
i tylko patrzyła. W przelocie
zdążyłam przeczytać:
we are prisoners, they beat us, help!
Strażnik parę metrów od niej tępo
patrzył w ziemię.

Dzisiaj niebo było ciemnoniebieskie
z pomarańczowymi pasmami
jak tamtego wieczoru,
kiedy zastanawialiśmy się,
która strzelba wypali.

Elżbieta Lipińska – Pięć wierszy
QR kod: Elżbieta Lipińska – Pięć wierszy