Od razu uderzył go słodki zapach, jak w cukierni. W pustym pomieszczeniu za biurkiem siedział wielki, grubaśny Pączek z dziurką, polany różowym lukrem i łypał na przybyszów cukrowymi oczkami. Skąd ja go znam? – przemknęło mu przez głowę, ale ta myśl natychmiast gładko utonęła w obojętności. W blacie rozsunęła się klapka i na biurko wjechał jego formularz KS. Pączek łypnął nań cukrowym oczkiem, by zawiesić na dłużej spojrzenie na petencie, jednocześnie chudą rączką zaczął przewracać strony formularza. – Dobrze, dobrze.. – mruczał do siebie popatrując raz w formularz, raz na niego. – To ten? – zapytanie skierował do Ziemniaka. – Tak, to nasz dostawca.- potwierdził Ziemniak z nijaką satysfakcją w głosie. – Dobrze, dobrze.. może pan odejść. – Ziemniak wykonał coś na kształt ukłonu całą bulwą i wyszedł. – Hmm.. – Pączek pochylił się, jakby już na poważnie, nad formularzem. W tle cichutko rozległa się muzyczka. Nie mógł rozpoznać, co to za wykonawca czy utwór. Taka muzyka z windy jak to się mówi. – Zaraz, zaraz.. gdzie tak się mówi? – próbował sobie przypomnieć, próbował w ten sposób nawiązać kontakt ze światem realnym. Czuł że to jest jego szansa. Obojętność, która wcześniej go ogarnęła, jakby słabła. Rzeczywistość. Musiał sobie przypomnieć, jaka ona jest, jakieś szczegóły, wydarzenia, osoby i ich twarze. Starał się przywoływać jakieś obrazy sprzed wizyty w tym miejscu. Miejscu nierzeczywistym przecież. Jednak żadne wyraźne obrazy nie pojawiały się. Wtem przypomniał sobie o torbie, którą ciągle kurczowo trzymał w dłoni. Tam są elementy, które przyniósł ze sobą z zewnątrz. Kamizelka, czapeczka i długopis z kamerą! Nareszcie coś konkretnego. Nie zwracając uwagi na Pączka, nerwowo rozsunął torbę i zajrzał do wnętrza. Już miał drugą rękę wsadzić do środka, kiedy zamarł. W środku torby było pełno śmieci. Torebki po ekspresowej herbacie, fusy po kawie, kubeczki plastikowe. Słowem wszystkie śmieci z sali konferencyjnej.

W tym samym momencie pani Basia, ledwo uspokoiwszy się po dziwnym pościgu za intruzem, który wszczęła razem z Kaktusem, wróciła do pokoju konferencyjnego. Obok szafki, na której stał ekspres do kawy, zauważyła torbę ze śmieciami. – Zapomniałam wyrzucić? – pomyślała, ale zaniedbanie zwaliła na karb pościgu. Wzięła torbę i wyszła z pokoju na korytarz udając się w kierunku schodów ewakuacyjnych, a nimi na dół na podwórze i dalej do śmietnika. Wyrzuciła worek i wróciła do robienia kawy w sali konferencyjnej, bo następna konferencja zaraz miała się rozpocząć. – No cóż… formularz wypełniony z wyjątkową starannością. I o to chodzi, o to chodzi. – Pączek przerwał jego osłupienie zawartością torby. – Wie Pan, takich ludzi, jak Pan, potrzebujemy. Skrupulatnych, spostrzegawczych, chcących poznawać. I my im to umożliwiamy. Umożliwiamy dotarcie do prawdy. – wyłuszczył. – Pan zdaje się w tym celu do nas zawitał? – wypalił i wbił w niego swoje cukrowe oczka. Zabrzmiała fraza z Beethovena. – Ja jestem dostawcą pizzy i zdaje się pomyliłem adresy… –  odparł nader sprawnie, jeszcze w rzeczywistym świecie przygotowaną historyjką. – Oj tam. – żachnął się Pączek – Przecież na 243 stronie formularza wyraźnie określa Pan cel swojej wizyty. Zakreślił Pan pole „INWIGILACJA”. Zresztą nie ma w tym niczego złego. Znaczy nie w tym, że Pan zakreślił to pole, ale nie ma nic złego w inwigilacji.– Nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Jak to zakreślił pole „INWIGILACJA”? Przecież nie zakreślał żadnych pól, nie wypełniał rubryk. Przypomniała mu się Pieczarka, która stojąc za jego plecami czytała to, co on rzekomo wpisał w formularz. Ona czytała prawdziwe dane! No tak, ale jeśli oni czytają w myślach, to sprawa danych jest dla nich jak bułka z masłem. –Swoją drogą, trochę dziwię się, że nie wybrał pan pola „Rozpoznanie”, to bardziej chyba pasuje do charakteru Pańskiej wizyty. – Pączek przyjaznym tonem zdawał się wciągać go w rozmowę. Jakie „rozpoznanie”? – buntował się wewnątrz, choć wiedział, że to tylko taktyka . – Rozumiem. Idzie Pan w zaparte.. hmm  – znów jakby czytał w jego myślach – To dobra taktyka, ale nie po stronie po której Pan jesteś. Będąc z tej strony dopiero ma to sens. – wyłożył sytuację Pączek, mrugnąwszy doń cukrowym oczkiem. Powoli zaczynał rozumieć tę grę. Pączek wyraźnie sugerował, że nie ma wyjścia jak tylko pracować dla tej dziwnej instytucji. Wszedł do budynku zajmowanego przez trzy partie polityczne, a trafił do świata halucynacji. Teraz jedynym wyjściem z tej sytuacji wydaje się zostanie częścią tego świata. –Widzę, że Pan podjął już słuszną decyzję. – stwierdził Pączek z ulgą w głosie.  – Ja? Podjąłem? – znów poczuł nagły przypływ zobojętnienia. Otępiają mnie – pomyślał, ale ta myśl gładko utonęła w obojętności. – Ja w każdym razie wystawię panu pozytywną opinię. Zobaczymy, jakie zadania przydzieli Panu kierownictwo. Gratuluję. – Pączek podszedł i podał mu swoją lepką od cukru, chudziutką rączkę. – Dziękuję bardzo. – odparł ku swemu zaskoczeniu. Rozległ się znajomy dzwonek windy. – Winda zawiezie Pana do hallu. Żegnam.– Pączek wskazał na ścianę, która rozsunęła się ukazując wnętrze windy. Tej samej, którą podróżował z Ziemniakiem. Wszedł do środka i chciał zapytać jak ma nią sterować, ale drzwi zamknęły się za nim błyskawicznie i winda ruszyła gwałtownie w dół. Po dwóch zmianach kierunku na pionowy i w górę zatrzymała się sygnalizując to dzwonkiem. Drzwi rozsunęły się i ujrzał ten sam hall, przez który tutaj wszedł. Za kontuarem recepcji stał pracownik ochrony i jadł kanapkę z kaktusem. Nie patrzył na niego.

Ptak jeszcze raz spojrzał na człowieka w łódce. Ten miarowo wiosłował, a łódź dość szybko musiała płynąć, bo za rufą zostawał spieniony kilwater. Patrząc na miarowo poruszającego wiosłami człowieka, ptakowi przyszło do głowy skojarzenie z ruchem własnych skrzydeł. Zniżył lot, by dokładniej się przyjrzeć. Rzeczywiście człowiek w łódce miarowo, acz płynnie poruszający wiosłami, wyglądał z góry jak drewniany ptak frunący po wodzie. Zataczając koła nad łódką ptak sycił się tym harmonijnym, jakże spokojnym widokiem. Człowiek w łódce na dole czynił w tym momencie dokładnie to samo. Patrzył na krążącego nad nim ptaka, wiosłami miarowo odpychając się od wody, doznawał uczucia absolutnego spokoju i poczucia całkowitej harmonii.

Wyszedł przed gmach, a powiew chłodnego powietrza przyniósł mu natychmiastową ulgę, ciągle jednak czół dziwną obojętność i odrętwienie. Jak resztki grypy, na pierwszym spacerze po tygodniu łykania antybiotyków i leżenia w łóżku. Pamiętał że przyjechał samochodem, mimo że do domu miał bardzo blisko, nie pamiętał jednak gdzie go zaparkował. Rozejrzał się w obie strony i jakieś pięćdziesiąt metrów w lewo zauważył swój samochód. W ręku cały czas trzymał torbę wyniesioną z sali konferencyjnej. Skierował się w stronę auta i przechodząc obok kosza na śmieci chciał doń cisnąć worek, jednak w ostatniej chwili rozsunął go i zajrzał do wnętrza. W worku spoczywała jego puchowa kamizelka z wpiętym w kieszonkę długopisem szpiegowskim, czapeczka z daszkiem i dwa pudła po pizzy. Te same, które zabrał z domu jako rekwizyty. Poczuł jak wszystko wokół, cała Ziemia, wykonały gwałtowny obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni, a on był osią tego obrotu. Aż się zatoczył i oparł o śmietnik. Chwilę oddychał głęboko nie próbując nawet zrozumieć tego, co zaszło. Podszedł do samochodu i za wycieraczką zobaczył mandat. „ Za parkowanie bez opłaty” – przeczytał. Jak to bez opłaty? Przecież opłacił, do końca dnia. Spojrzał na datę i godzinę wpisaną w mandacie. Znów jakby zimny prąd przebiegł mu po plecach. W budynku trzech partii przebywał dwa dni. Dwa dni, a więc i jedną noc. Jak to możliwe? Przecież nie spał ani sekundy i jeśli miałby określić ile czasu tam był, powiedziałby, że kilka godzin najwyżej. A ci wszyscy w środku? Nie śpią, nie wychodzą stamtąd? Podszedł do drzwi i już miał je otworzyć, kiedy zobaczył żółtą blokadę na przednim kole. – Już dzwoniłem po patrol, zaraz przyjadą i zdejmą blokadę. Mandat też anulujemy. – usłyszał zza pleców nim zdążył załamać się widokiem blokady. Odwrócił się. Stał przed nim funkcjonariusz policji municypalnej. –Koledzy nie zauważyli identyfikatora i stąd to zamieszanie. – funkcjonariusz usprawiedliwiał sytuację ze szczerym uśmiechem. Jaki identyfikator? Pomyślał i jednocześnie spojrzał na przednią szybę. Wewnątrz zatknięty w widocznym miejscu tkwił identyfikator z logo partii, uprawniający do parkowania w tym rejonie bez opłat. Zdziwiło go to, ale już nie tak bardzo. Po tym, co przeszedł w gmachu, ten identyfikator wydawał mu się zupełnie na swoim miejscu. W tym momencie podjechał wóz patrolu. Wysiedli dwaj funkcjonariusze i bez słowa przystąpili do zdejmowania blokady. Trwało to chwilkę, i po załadowaniu blokady na swój wóz, również bez słowa odjechali. Twarze mieli zamazane, jakby wytarte gumką. Już takie twarze widział. Wewnątrz budynku, na nie wiadomo którym piętrze. – Może Pan jechać. – wyrwało go z zamyślenia. Mundurowy zasalutował i odszedł. Twarz miał wyraźną, około trzydziestki, blondyn, niebieskie oczy, sylwetka wyprostowana, krok oficerski. Odchodząc, dłonie w czarnych skórzanych rękawiczkach, splótł za plecami. Odprowadził go wzrokiem, i dopiero, kiedy zniknął między drzewami parku odważył się wsiąść do samochodu. Wyjął zza przedniej szyby identyfikator. Widniało na nim logo nowej partii oraz numer rejestracyjny jego samochodu, a także lista miejsc, gdzie można bezpłatnie parkować. Z nijakim zdziwieniem, choć coraz mniej go zadziwiało, zauważył, że na liście znajdują się między innymi miejsca dla inwalidów. Jak to? Członek partii ponad inwalidztwo obywateli? Taki to porządek? Deja vu. Schował głęboko identyfikator i przekręcił kluczyk. Silnik po dwóch dniach stania nie od razu zapalił. Nawet przez moment myślał, że to dalsza część kłopotów, ale po chwili silnik zaskoczył. Mógł wrócić do domu. – Wezmę kąpiel i pójdę spać. – pomyślał i poczuł totalne zmęczenie. Słyszał jakby dudnienie Ziemi, jakby bębny basowe biły na trwogę gdzieś daleko. Jednak z czasem ten dźwięk stawał się donośniejszy, bliższy, a dudnienie coraz szybsze. Jakby przybliżało się. – Halo! Halo! Dzień dobry! Niech Pan nie zapomni zostawić identyfikatora w widocznym miejscu! – nagle usłyszał tuż obok swojej głowy. Prosto do ucha. Poderwał się gwałtownie i otworzył oczy. Siedział ciągle w samochodzie, a na zewnątrz dotykając niemal bocznej szyby, szeroko uśmiechał się funkcjonariusz policji municypalnej, który wybawił go wczoraj z blokady koła. Oszołomiony pokiwał przytakująco do funkcjonariusza głową. Całą noc przesiedział w samochodzie. Musiał zasnąć, a nie zmarzł, bo silnik cały czas pracował. Jak to? I nie wypalił benzyny? Spojrzał na wskaźnik paliwa. Wskazywał tyle samo ile wczoraj, jakby nic nie ubyło. Mundurowy oddalał się patrolowym krokiem mrucząc pod nosem – Powariowali z tym pędem do polityki i władzy. Żeby nawet na noc do domu nie wrócić tylko warować jak pies? W samochodzie. Pewnie chce być pierwszy w partyjnej robocie, lizus. – On natomiast odczekał, aż mundur zniknie za zakrętem i ruszył z piskiem opon. Pędził objazdami spowodowanymi wielką budową w mieście, prosto do domu. O niczym innym nie myślał, tyko o tym, by znaleźć się w swojej małej twierdzy. Zamknąć na wszystkie spusty. Jedzenie zamawiać telefonicznie lub przez Internet. Nigdzie nie wychodzić. Odpocząć, złapać rzeczywistość i oddzielić od tego, co wydarzyło się przez ostatnie dwa dni. Teraz uciekał, chciał nie myśleć, lecz zrobił już pierwszy krok i jeszcze nie wiedział, że zrobi i drugi. Po prostu, mimo tego wszystkiego gdzieś głęboko, jeszcze w podświadomości, powziął plan. Postanowił.

Dobrze ciepła kąpiel przy świecach i solidny spliff. Odprężenie i nawet lekkie zapomnienie – zamglenie. Mózg musiał się zrelaksować w związku z czym wspomnienie ostatnich dwóch dni umieścił gdzieś w głębi swej pamięci. W miejscu, w którym przechowywał traumy i wyparte wspomnienia zdarzeń, jednak na tyle płytko, by w każdej chwili móc je przywrócić do życia. Mózg robił to automatycznie bez jego wiedzy, gdy on doznawał przyjemnego uczucia rozluźnienia mięśni, zanurzony w wannie pełnej ciepłej wody. Nie myślał specjalnie o niczym. Wszystko, co go otaczało, dźwięki, było realne. Więcej, ponieważ był u siebie, było dodatkowo bezpiecznie. Tak przynajmniej to odczuwał. Ta realność własnej łazienki, wanny, dźwięki zza okna, to wszystko działało na niego jak balsam, jak leki. Jeszcze niedawno te dźwięki wydawały mu się jakieś dziwaczne, a w swoim mieszkaniu czuł się niepewnie. Teraz z poczuciem panowania w przestrzeni wyszedł z wanny, osuszył się i udał do kuchni zaparzyć kawę. Pyszną gorącą kawę. Ten rozbawiony, roześmiany tłumek pod oknami nie zdaje sobie sprawy, że przestrzeń, w której się poruszają, ktoś potrafi zakrzywić, i zakrzywia na wielu płaszczyznach. Kto wie jak głęboko jest zniekształcona. Podszedł do okna. Samochody, autobusy, tramwaje, wszystko w ruchu, na swoich miejscach. Niby wszystko tak jak zawsze, czyli normalnie. Do tej pory tropiąc i analizując, nigdy nie uległ. Właśnie! Uległ. To było wyjaśnienie tego, co wydarzyło się w gmachu Nowej Partii. Wcześniej z odległości, przez media, śledził i zbierał informacje. To było bezpieczne, takie szpiegowanie na odległość. Jednak udanie się osobiście do siedziby śledzonych i podjęcie gry, było mocno ryzykowne. Nie do końca zdawał sobie sprawę jak małe jest prawdopodobieństwo, że wróci do swojego życia po takiej przygodzie. Sycił się zwykłością procesu parzenia kawy, jej zapachem i smakiem, a papierowość gazety sprawiała, że pojawił się na jego twarzy błogi uśmieszek. Czuł się teraz ze wszech miar analogowy i odczuwał z tego powodu rodzaj dumy. Nawet nie zauważył, że zrobił się senny i opadł nieprzytomny na poduszki. Obudził się z głębokiego snu, w którym nic się nie wydarzyło, powrócił z nicości. Zupełnie bez świadomości zmian, jakie zaszły w jego życiu powlókł się do kuchni. Zrobił kanapki i herbatę, wrócił do pokoju i włączył komputer. Zupełnie tak samo jak zawsze to czynił. Zerknął na pierwsze strony serwisów i sprawdził pocztę. Zerknął na nowe wiadomości i drugi raz się obudził. Jakby dostał jakiś zastrzyk z amfetaminy. Jedna z wiadomości przysłana była z centrali Nowej Partii. Z treści dowiedział się, że jest członkiem tejże partii, o wysokości składki miesięcznej oraz że jest w zespole z widokami na awans.

Siedział przy biurku i zastanawiał się, jak to możliwe, że bez jego udziału, a właściwie z udziałem, ale niezamierzonym, został zakwalifikowany i wciągnięty na listę członków Nowej Partii. Fakt że sam nieprzymuszony przez nikogo do siedziby partii się udał. To pewne. Fakt że zamierzał szpiegować, bo jak inaczej nazwać jego zamiar? Nic to nie zmienia, że nie posiadał celu, dla którego szpiegował, a jedynie z powodu chwilowego braku dostępu do sieci poszedł tam i to już wystarczyło, żeby poruszyć lawinę wydarzeń. W mailu prócz informacji ogólnych był grafik jego zadań, spotkań, wieców, w których musi wziąć udział, słowem tego, co ma dla partii i w partii robić. Wyglądało na to, że przestał dysponować swoim własnym czasem, który w limitowanej ilości został mu przydzielony w momencie narodzin, wyznaczając długość jego życia. Każdy ma taki limit, choć nikt jeszcze nie poznał jak długim limitem dysponuje. Tak więc dotarło do niego, że wbrew swej woli, acz na własne „życzenie”, będzie musiał część swego cennego czasu poświęcić na coś, czego nie planował. Raczej entuzjazmu nie poczuł z tego powodu, ale i nie buntował się. Ku swemu zdziwieniu, nawet poddawał się, nijako bezdyskusyjnie takiemu „wyrokowi”. Jakby odurzony. Tylko czym? Coś bez jego wiedzy zaczęło w nim kiełkować, a raczej infekować go od wewnątrz. Do tej pory siedział w swoim mieszkaniu i drobiazgowe analizy przeprowadzał jedynie na własny użytek. Teraz pewnie stanie się przydatny, zauważony, a nawet możliwe, że doceniony! Nie była to jeszcze nawet myśl, nie był tego świadomy, ale to właśnie najprostszy typ wirusa, infekował i uaktywniał jego Ego. Jego do tej pory zdrowa i umiarkowana ambicja, jakby budziła się ze snu. Podrażniona. Nie czuł jeszcze tego, nie dostrzegał, ale proces był w toku i na razie nie było mocy, by go zatrzymać.

Paweł „Kelner” Rozwadowski – @Homo@ (vol. 6)
QR kod: Paweł „Kelner” Rozwadowski – @Homo@ (vol. 6)