Anomalie

Pojawiły się u mnie pewne odchylenia od normy. Nie stało się to z dnia na dzień, zmiany następowały wolno, ale regularnie. Najpierw myślałem, że ma to coś wspólnego z budowaną w pobliżu elektrownią wiatrową. Im więcej wiatraków oddawano do użytku, tym objawy się nasilały. Nawet byłem z początku zadowolony, bo stawałem się lżejszy. Ważyłem coraz mniej, chociaż nie chudłem. Ba, jadłem więcej, zacząłem też sobie dogadzać – ciastka, torty, cukierki, lody, były teraz na porządku dziennym.

            Aż stało się, nie ważyłem nic. No, prawie nic. Kiedy na festynie z okazji zakończenia budowy elektrowni ktoś z organizatorów wręczył mi, jak wszystkim, balonik w kształcie wiatraka, uniosłem się w górę.  Dobrze, że w porę wypuściłem go z ręki, bo nie wiem co by się stało. Od tamtego czasu nie ruszam się z domu bez przywiązanych do stóp sporych ciężarków. W sprawie tej anomalii dzwoniłem w różne miejsca, nawet do administracji osiedla, ale mnie wyśmiali. Zepsuło się? Panie, to nie lodówka, to się nie ma prawa zepsuć. Słyszałem, jak po drugiej stronie słuchawki ryczeli ze śmiechu. Poradzili mi, żebym się udał do psychiatry.

            Jakoś w tym samym czasie sąsiad, mieszkający obok, strasznie się opuścił. Dotąd zawsze porządny, ułożony, zaczął wracać do domu na czworakach. Któregoś dnia, kiedy widziałem, że wychodził, a właściwie wypełzał z mieszkania, postanowiłem go zagadać. Lubię człowieka, mijamy się na osiedlu, pozdrawiamy grzecznościowo. Jesteśmy w podobnym wieku, obaj samotni, mieszkający w malutkich kawalerkach. Przykucnąłem obok niego i pytam co się stało, że tak nisko upadł. Najpierw trochę kręcił, mówił coś o samozaparciu, treningu silnej woli, później, że to performance artystyczny i takie tam. Ale jak go przycisnąłem do muru, to się przyznał. Rozregulowało się, mówi. Nie jestem w stanie utrzymać pionu. Nawet na czworakach już mi za ciężko, sam pan widzisz, jak jest.

            Schyliłem się i pomogłem mu wstać, a nie było to łatwe, bo ważył za dwóch. Kiedy już go solidnie objąłem wpół, mogłem odpiąć ciężarki ze stóp i poszliśmy po zakupy. Tak przez tydzień, dwa, wspomagaliśmy się w codziennych sprawach, aż w końcu, co tu dużo gadać, zaprzyjaźniliśmy się. Nie pytając administracji o zgodę, przebiliśmy ścianę i połączyliśmy mieszkania.

            Całkiem fajny z niego gość, mamy podobne zainteresowania, chodzimy na koncerty, do kina, jesteśmy nierozłączną parą. Trochę się ludzie za nami oglądają, czasem też ktoś rzuci kąśliwą uwagę, kiedy tak idziemy spleceni ramionami, cóż, tolerancja w społeczeństwie nie jest jeszcze najwyższa. Ale nie prostujemy, nie wyjawiamy prawdziwego powodu. Bo kto w końcu uwierzy, że jedno z podstawowych praw na ziemi, prawo powszechnej grawitacji, zostało akurat na naszym osiedlu zakłócone.


Czajnik

I nagle z nieba spadł czajnik. Może nie dokładnie spadł, tylko zawisł jakieś dwa metry nad ziemią i tam pozostał. Spadały już u nas spodki, nic w tym niezwykłego, wiadomo, awaria zasilania, chłopcy z procy kamieniami celują, to i który czasem trafi. Gruchnie taki spodek na pole, potłucze się, porozłażą się te małe zielone po krzakach i tyle ich widać. Nikt już ich u nas nie szuka, bo szkody nie robią, zadomowiły się. Czasem tylko jajka wybiorą z kurnika, jak im promieniowania energetycznego zabraknie. Ogólnie dobre z nich stworki.

            A tu – czajnik. I nie rozbił się, tylko dynda nad ziemią, jakby na jakiejś poduszce magnetycznej lub na niewidocznej lince wisiał. I duży taki, ze cztery razy większy jak nasze, ludzkie. Co u licha, myślę. Zawołałem szwagra, wzięliśmy widły, latarki i idziemy na pole. Wieczór już był, ciemno, że oko wykol, a na polu widno jak w remizie na zabawie. Władek elektrykiem był w Pom-ie za tamtego ustroju, to się go pytam: Co to? A on, że czajnik. Bezprzewodowy.

            Władek miał rękawice gumowe, to go wziął i niesiemy do proboszcza, żeby spytać, co z nim zrobić. Na plebanii ciemno, ale pukamy, zachodzimy, mówimy: Czajnik mamy. Bezprzewodowy on jest, spadł dziś na moje pole, nie rozbił się i świeci, mówię. Proboszcz uczony człowiek był, na czajnik spojrzał i od razu powiada: Światłość wiekuista! Musicie go tu zostawić, do oświetlenia kościoła się nada.

            No i został on u księdza i teraz wisi bezprzewodowo w kościele i świeci dzień i noc. Baby przystroiły go wstążeczkami niebieskimi, żółtymi i białymi i nawet fajnie to wygląda.

            Nocami do kościoła schodzą się tylko te małe zielone, wskakują na niego, pod pokrywkę włażą, energię darmową pobierają. Ale nie przeganiamy ich, bo od tego czasu jajka ginąć przestały. A światłości i tak wystarczy dla wszystkich.


Aleja W-52a

Codziennie przechodzę przez park. Jest dość ładny, dobrze utrzymany, zaprojektowany z rozmysłem. Drzewa, krzewy, ławeczki, staw, nawet rzeczka i łukowe mostki. Wszystko, czego można oczekiwać po miejskim parku. Lubię go. Moja trasa jest zwykle taka sama, wybieram najkrótszą aby dotrzeć do pracy na czas i nie narazić się na kąśliwe uwagi szefa.

            Ten dzień nie różnił się niczym od innych. Szedłem szybkim krokiem, ale odniosłem wrażenie, że coś jest nie tak. Drzewa, które tak doskonale znam, jakby zatrzymały się w rozwoju. Klony i buki na sąsiedniej alei miały dobrze rozwinięte liście, nabierały już głębokiego zielonego koloru, natomiast listki moich drzew nadal były w pączkach. Czyżby usychały? Ale nie, nie wyglądały na uschnięte, one po prostu przestały rosnąć. Ba, one się zmniejszały!

            Przez kilka kolejnych dni bacznie je obserwowałem i stwierdziłem, że także gałązki zaczęły się kurczyć, a w końcu całe drzewa poczęły maleć. Jakby ktoś puścił film przyrodniczy w odwrotnym kierunku. Łabędzie i kaczki na stawie zrobiły się jakieś mniejsze. Czyżby wymieniono je na młode? Kiedy poszedłem do parku po pracy aby się temu dokładniej przyjrzeć, stwierdziłem, że pływają do tyłu. Przeszedłem w inną część ogrodu, tam wszystko było w normie.

            Odszukałem domek zarządcy. Drzwi były otwarte, wszedłem. Zawołałem kilka razy, ale nikt nie odpowiedział. Na środku pomieszczenia, na stole, stała makieta. Wszystko w miniaturze, bardzo realistycznie przedstawione. Stawy z ptakami, rzeczka, mostki. Byli nawet spacerowicze, wśród których dostrzegłem także siebie. W takim samym ubraniu jak dziś. Z boku zauważyłem tablicę z niezliczoną ilością guzików, przełączników, światełek. I napisy: Wiosna, Lato, Jesień, Zima; dalej: Deszcz, Śnieg, Wiatr, Cisza. Przycisk Wiosna był podświetlony, pozostałe ciemne. Włączyłem Wiatr – nad parkiem zaczęło wiać. Dotknąłem włącznika Deszcz – zaczęło padać. Szybko je wyłączyłem ponieważ prognozy zapowiadały na dziś słońce, ludzie nie mieli ze sobą parasoli.

            Wszystko to nie tłumaczyło jednak dlaczego na alei, którą codziennie chodzę, czas zaczął się cofać. Postanowiłem dociec prawdy. Moja trasa na makiecie niczym szczególnym się nie wyróżniała. Zajrzałem pod stół, była tam plątanina różnokolorowych kabli i przewodów, które biegły do skrzynki na ścianie z napisem: Zasilanie. Udało mi się odszukać te, które prowadziły do mojej alejki. Tablica była bardzo dokładnie opisana, czytelna, widać było, że zarządca parku jest pedantem. Zacząłem analizować to co zobaczyłem. I nagle – mam – olśniło mnie. Zasilanie mojej alei, opisanej jako „Aleja W-52a”, miało zamienione styki! Może miał gorszy dzień, albo coś mu się pomyliło przy konserwacji, fakt, że podłączona była inaczej niż pozostałe. Ostrożnie wypiąłem kabelki i włożyłem je na właściwe miejsce. Całe szczęście, że nikt mnie przy tym nie widział, wszak na drzwiach był napis: „Nieupoważnionym wstęp wzbroniony”.

            Wróciłem do domu. Kiedy następnego dnia szedłem do pracy, kaczki na stawie były już nieco większe, a na drzewach pojawiły się zielone listki. Do pracy jednak nie dotarłem. Gdy byłem już przy bramie wyjściowej, jakaś wielka dłoń chwyciła mnie w dwa palce i przeniosła gdzieś obok, w miejsce, którego nie znałem. Zostałem ułożony na wielkim blacie, zdjęto ze mnie ubranie i ta sama dłoń otworzyła znajdującą się na mojej piersi klapkę, coś w rodzaju pojemnika na baterie. Wtedy na jakiś czas straciłem świadomość. Kiedy ją odzyskałem, znajdowałem się w innym, nieznanym mi mieszkaniu. Ubrany byłem w damskie fatałaszki, na nogach miałem czerwone szpileczki, na twarzy pełen makijaż. Zastanawiałem się, czy zmienili mi też pracę. Mimo czepiającego się szefa, lubiłem swoją firmę. No cóż, rano się wyjaśni, pomyślałem i poszedłem spać.

Władysław Edelman – Trzy opowiadania (vol. 1)
QR kod: Władysław Edelman – Trzy opowiadania (vol. 1)