Zatrzymał się pełen wątpliwości przed wejściem do alkoholowego. Wątpliwości trzymał w kieszeniach sztruksowych spodni. Na sobie miał jeszcze pomiętą koszulę, żółtą marynarkę i dziurawe adidasy.  Przypominał stracha na wróble z wydziobanymi przez kruki oczami. Wahał się czy wlać dziś w siebie odrobinę wysokoprocentowego paliwa. Wyobraźnią chwytał już obrazy schłodzonego wina lanego do gardła. Nawadnianie korzeni swojego istnienia alkoholem było jego życiowym imperatywem.

Marek zbliżał się do czterdziestki, ale wyglądał na dużo starszego. Siwe włosy i pomarszczona jak wędzona śliwka twarz sugerowały żywot przekraczający co najmniej sześćdziesiąt lat. Pracował jako taksówkarz. Kursował tylko w porach nocnych.

Szturchnięty przez przechodnia uwolnił się z objęć myśli. Wszedł do sklepu i kupił wytrawne czerwone wino, zapłacił też za sok jabłkowy. Z zakupem owiniętym w szary papier wrócił do taksówki. Tej nocy klienci szczodrze wypchali pieniędzmi jego portfel. Żółty Crown Victoria czekał na niego z rozgrzanym po całej nocy silnikiem.

Było po ósmej. Zachmurzone niebo nie pozwalało promieniom słońca dotykać ulic. W trakcie jazdy powrotnej do mieszkania Marek przez lśniącą szybę samochodu przyglądał się ludziom idącym dopiero do pracy. Zazdrościł im. Czasami chciał być jak oni, ale wiedział, że to nie możliwe.

W niewielkiej, cuchnącej alkoholem klitce czuł się bezpiecznie. Samotny, bez towarzystwa ludzi, za to wśród rzeczy, był pewny siebie jak Zeus podczas uczty w gaju oliwnym – w lodówce nawet chłodził te popularne w krajach śródziemnomorskich owoce. Okna w mieszkaniu miał zasłonięte ciemnymi roletami. Słońce powoli zaczynało przebijać się przez ciemne chmury, ale blask dnia nie miał najmniejszych szans dotrzeć do środka jego jaskini. Marek nie dopuszczał do tego, ponieważ słoneczne dni wiązały się dla niego jak sznurówki w trampkach z przykrymi wspomnieniami. Włączył światło. Pojedyncza żarówka zasłonięta zakurzonym kloszem ledwie oświetlała pomieszczenie, w którym mężczyzna spędził już siedem lat. Uderzył także włącznik lampki leżącej na biurku między stertą książek. Z szafki kuchennej wyciągnął szklankę, którą napełnił czerwoną cieczą o mocy piętnastu procent. Bez zbędnego grymasu wypił zawartość jak zwykłą wodę. Z biurka wziął książkę Wieczny Karnawał Nagich Ciał. Rozsiadł się wygodnie w fotelu i przykrył kocem. Książkę otworzył na przypadkowej stronie. Przeczytał: “Kto przywdziewa szaty złudzeń w chwili śmierci zrzuci je dla prawdy. Ogarnięty lękiem nicości przez chwilę będzie nagi”. Pomyślał, że to patetyczne. Ziewnął.

Zbliżała się dziesiąta. Marek zasnął nie dokończywszy wina ani książki. Około południa przebudziło go własne chrapnięcie. Zdjął przepocone ubranie, zgasił światło i w ciemnościach pokoju odszukał łóżko, do którego przyciągała go większa niż zwykle siła grawitacji. Zrobiło się ciszej. Marek miał płytki oddech. Ciemność uspokoiła jego zmysły.

Budzik wyrwał go ze snu o dziewiętnastej. Mężczyzna zerwał się z łóżka, jakby obudził go wybuch bomby atomowej. Przed pójściem do pracy, którą zaczynał po dwudziestej, wziął prysznic i zjadł odgrzewany makaron z sosem pomidorowym i oliwkami. Pełny po kolacji żołądek chciał nadwyrężyć szklanką wina, ale chwyciło go sumienie i mocno ścisnęło gardło. Przez chwilę nie był w stanie przełknąć śliny. Głowę zaczęły zaprzątać mu ponure myśli. Podszedł do okna i odsłonił rolety. Pozwolił, by subtelne światło księżyca dotykało jego ciała. Przyglądał się satelicie ziemi wyglądającej jak głowa bałwana. Uspokoiło go kilka głębokich oddechów. Ubrał się w to, co wczoraj, a jedyną różnicą była bardziej pomięta koszula. Wziął ze sobą łyk kawy. Żółty Crown Vitoria cierpliwie czekał na niego na osiedlowym parkingu.

Przez cztery godziny jeździł po mieście. Pierwsze zgłoszenie dostał parę minut po północy. Pod hotelem Nihil, na parkingu, czekała na niego wysoka, rudowłosa kobieta. Będąc już w aucie wystukała coś na ekranie telefonu i podała nazwę ulicy. „Leksykalna 31′. Ruszyli. Po dziesięciu minutach jazdy Marek zerknął w lusterko i zobaczył śpiącą pasażerkę. Przejeżdżając przez tunel przypominający zardzewiałą rynnę, usłyszał głos zza pleców. Był pewny, że kobieta śpi, ale się nie odwrócił. Spojrzeniem nie chciał odczarować chwili. Zdawało mu się, że słyszy zmarłą żonę.

– Jesteś już martwy. Co z ciebie pozostało? Ciało bez ducha, które czynności wykonuje z przyzwyczajenia. Nie wybaczę ci, że piłeś tamtej nocy. Nie dorosłeś nigdy do swojego wizerunku. Nie byłeś w stanie popatrzeć w lustro. Ciągle zajmowałeś się rzeczami, których nie byłeś w stanie pojąć. Miałam prawo mieć temperament i emocje, a nie spełniać oczekiwania niedorośniętego szowinisty. Gdybym nie zadawała się z tobą, to nie miałabym niektórych problemów na głowie i była w innym momencie życia. Oboje jesteśmy martwi. Ja nie wrócę do życia, ale ty jeszcze masz na to szansę.

Marek gwałtownie zatrzymał samochód. Odwrócił się i zobaczył, jak pasażerka uderza głową o tył jego siedzenia. Zaspana i zdenerwowana zapytała:

– Co jest kurwa? Gdzie mój telefon?

Nie dostała odpowiedzi. Marek docisnął do oporu pedał gazu i w atmosferze niewysłowionego napięcia dowiózł kobietę na ulicę Leksykalną 31.

Musiał zatankować. Miał przeczucie, że to dopiero początek nietypowych zdarzeń. Napełniając bak paliwem, pomyślał o żonie, to freudowskie skojarzenie przyszło mu mimowolnie. Z poczuciem wstydu odrzucił tę myśl. Coś skręcało mu żołądek. Spływający pot po twarzy, zmarszczone czoło i ściśnięta szczęka wskazywały na jego zdenerwowanie. Minęło siedem lat od wypadku, a emocje zaszyły się w jego sercu jak korniki. Zachciało mu się pić.

Po pierwszej w nocy dostał kolejne zgłoszenie. Tym razem miał odebrać starszą parę z miejsca cotygodniowych potańcówek dla seniorów. W docelowym miejscu był po dwudziestu minutach jazdy. Po drodze, przejeżdżając przez wydawałoby się wymarłe osiedle, zwrócił uwagę na postać prowadzoną przez dwóch policjantów do radiowozu. Kobieta wydawała dźwięki przypominające wycie rozwścieczonego wilka. Wyrwała się stróżom prawa i zaczęła biec do klatki schodowej, wykrzykując: „Moja! Moja! Nie dam wam!”.

Przed klubem Bingo Domingo stała urocza para seniorów, uśmiechała się i trzymała za ręce. Starszy pan w różowej marynarce dał kobiecie pierwszeństwo wejścia do samochodu, grzecznie intonując „proszę”, a w odpowiedzi usłyszał zalotne „dziękuję”. Po minucie śmiechów i subtelnych dotyków podali kierowcy cel podróży. Marek ucieszył się możliwością podróży na przedmieścia.

Taksówkarz kilkukrotnie zerkał w lusterko, aby podejrzeć zachowanie zakochanych staruszków. Powróciło do niego wspomnienie rodziców, niestety zmącone przez martwego jeża na drodze. Marek kolejny raz usłyszał głos:

– Z naszą śmiercią się pogodziłeś? Kochany, to nie prawda. Dręczysz siebie, choć to nie twoja wina. Skutki wojny są za ciężkie na twoje smukłe ramiona. Tłumaczyłeś się żonie, że zacząłeś pić, bo inni pisarze tak robili. Zdajesz sobie sprawę z tego, że to dziecinny argument? Powinieneś czytać i pisać dalej, a nie wozić ludzi przedwojennym samochodem. Myślisz, że kupując to zardzewiało pudło na kołach oddałeś hołd przeszłości? Znowu się mylisz. Zginęliśmy, to był przypadek, bomby jak deszcz spadały w niewyznaczone przez nikogo miejsca. Nie poradziłeś sobie ze stratą dwójki starych ludzi. Każdy odchodzi, co za różnica z jakiego powodu? A ty się stoczyłeś. Z każdym kieliszkiem wlewałeś w siebie zło, doprowadzając do tragedii. Dobrze chociaż, że myślisz o tym, jak skończyłeś. Ale to za mało. Zrób coś z życiem, póki jeszcze masz czas.

Marek odwrócił się, ale jedyne co zobaczył to kokietujące sylwetki. Docisnął pedał gazu, miał ochotę wyhamować na najbliższym drzewie.

– Niech pan lepiej patrzy na drogę – powiedziała pasażerka chropowatym głosem.

Patrzył na drogę z wściekłością. Kierownicę trzymał z siłą zdolną zmiażdżyć puszki po piwie. Tracił kontrolę nad sobą i wiedział o tym bardzo dobrze. W takim stanie jechał dalej. Dowiózł parę do wyznaczonego miejsca. Pasażerowie podziękowali mu i wtuleni w siebie powędrowali wzdłuż chodnika. Odeszli w ciemność.

Zbliżała się szósta rano. Słońce powoli budziło się ze snu, a wraz z nim ludzkie stada ciem. Ludzie to ćmy ciągnące do światła i nie potrafiące zanurzyć się w mroku własnego istnienia, zawsze potrzebujące czegoś, co chwyci ich umysły i odwróci uwagę od wewnętrznego dudnienia.

Marek wrócił do centrum miasta. Zatrzymał się przed klubem Bingo Domingo. Zamierzał przyznać się przed sobą, dlaczego tak bardzo nie lubi słonecznych dni.

Z rozmyślań wyrwało go kolejne zgłoszenie. Był kwadrans przed siódmą. Do odebrania miał klienta sprzed baru ze striptizem Czerwony TuliPan.

Mężczyzna wszedł do taksówki z butelką wódki. Marek nie zareagował. Odurzający zapachem wymiocin nie-dżentelmen wskazał Markowi cel podróży.

– Szukałem jej wszędzie. W każdym barze z kobitkami. Ale tam żadna nie lubi kotów, rozumiesz to? Widziałem ją raz, przez chwilę, całą, z kotem na kolanach i się zakochałem. Ta ona, ta ona, może znasz tą oną, co? Widziałeś kobietę z kotem? Żaden tam sutek, cała kobieta, mówię ci. Chyba jesteś małomówny albo ci mowę moja szczera miłość odebrała! Hahaha! Ale mi smutno.

Nagle mężczyzna zmienił głos.

– Nie da się już tego naprawić. Zepsuliśmy życie swoje i naszych bliskich. Pozostała nam ucieczka albo śmierć. Uciekają tchórze z nadzieją, że coś się może jeszcze zmienić, że zdobędą w końcu władzę nad swoim życiem, bo sprawczość jest tuż za rogiem, wystarczy wychylić głowę i się przywitać. Pieprzenie. Wybierzmy śmierć i przerwijmy tą decyzją pieprzony krąg egzystencji.

Mężczyzna na powrót zaczął mówić normalnie, czyli bełkotliwie.

– Nie wiem, co do mnie mówisz i czy w ogóle mówisz. Chcę mi się rzygać, możesz się zatrzymać?

Marek zatrzymał samochód i zdecydowanymi ruchami wyrzucił pasażera na chodnik. W podzięce od amatora całych kobiet usłyszał „zajebiście dziękuję”.

Koniec pracy. Było parę minut po dziewiątej. Marek nie chciał wracać do kawalerki i zaczynać kolejnego dnia. Pojechał za miasto i odnalazł tory kolejowe. Zaparkował Crown Victorię w poprzek nich. Słońce paliło się jak pochodnia. W oddali słychać było sapiący pociąg.

Tego samego dnia w gazetach pisano o zmasakrowanej przez pociąg żółtej taksówce. Za nim pociąg wyhamował pchał wgnieciony w lokomotywę samochód przez około kilometr. Nie wiadomo kto był właścicielem pojazdu. Policja przeszukała teren i nie znalazła żadnego ciała, ani śladów wskazujących na czyjąś obecność.

Przemysław Głuchowski – Nocna taksówka
QR kod: Przemysław Głuchowski – Nocna taksówka