Świat to przedziwna mozaika drobnych obrazów. Przed tobą rozpościerają się piękne krajobrazy, kwadraty łąk, prostokąty pól, trójkąty dachów, geometria życia. Jesteś w samym środku świata, w samym środku zdarzeń. Ktoś musiał to dobrze wycyrklować.
(Imago, wiersz własny-fragment)
„Natura nie jest miejscem do odwiedzenia. To jest nasz dom.”, stwierdził Gary Snyder. W pełni się z tym zgadzam. Staram się żyć w symbiozie z otaczającą mnie przyrodą. Ona mnie przenika, moje myśli, uczucia, moją poezję i prozę życia. Tworzymy jedność. Każdej wiosny zakwitam, latem wydaję owoce. Jesienią gubię liście, zimą powoli umieram. Na moich ramionach i głowie przysiadają ptaki. Jestem prastarym śpiewem i wołaniem matki ziemi. Staram się wtapiać w krajobraz, stąpać po ziemi na palcach, żeby niczego nie przydeptać, niczego nie przegapiać. Jestem jak mrówka w trawie. Mała niepozorna, a jednak ważna. Właściwe słowa znajduję w kwiatach polnych, w chabrach i makach, w górskich strumykach i potokach.
Tu gdzie teraz mieszkam, mam dwie rzeki. Złotkę i San. Mała wpada do dużej, wody łączą się. Lubię wędrować z psem wzdłuż małej, lubię siadać na brzegu dużej. Zatapiać się w myślach. San jest jak sen śniony na jawie, jest jak jawa, która jest snem. Daleko w Bieszczadach w pobliżu przełęczy Użockiej po ukraińskiej stronie wypływa San i miesza mi w snach. Budzi tęsknotę, lekki niepokój, a jednocześnie, kiedy siedzę na brzegu i patrzę na wodę, moje myśli wyciszają się, płyną dobrym torem.
Tam gdzie nie mieszkam, jest morze. Jest miasto, które ja i moja rodzina pokochaliśmy od pierwszego wejrzenia. To takie nasze nie nasze miejsce na ziemi. Gdynia woła nas co roku, na przełomie wiosny i lata, a czasem nawet i zimą. Woła jak marynarza, który zszedł na ląd. Podnosimy głowy, patrzymy w górę. Prawie 700 km stąd jest młodość, świeżość, wolność, której nie da się opisać. Miasto z morza, tworzące z nim pełną harmonię. Tam jestem Ewą -mewą, nocą moje serce śpi w muszelce, rankiem trzepocze radośnie. Często myślę o chłodnym Bałtyku łaskoczącym stopy o świecie i że powinien być chłodny, myślę o wszystkich potencjałach miłości. Czasem w snach schodzę kamiennymi schodami na miejską plażę, ściągam buty, czekam aż fale zmoczą stopy, obracam się w prawo i wędruję w stronę Orłowa. Później wracam górą, klifem. Pięknym klifem, który mieni się w wielu barwach. Kiedy pierwszy raz zobaczyliśmy widok z okna wynajmowanego pokoju, wzruszenie ścisnęło mi serce, a po twarzy popłynęły łzy. Wschód słońca w zatoce gdańskiej, jakiego nie namalowałby najlepszy malarz.
Tu gdzie teraz mieszkam, mam też niewielkie jezioro, które czasem objeżdżam na rowerze wkoło. Czasem też obchodzę na piechotę. Woda w jeziorze często drży, tak jak ja. Jest tu wzgórze przykryte brzozami. Brzozy dochowują tajemnic. Są lipy, które przypominają mi dzieciństwo. W lipach pszczoły. Ich bzyczenie to obietnica przyszłości i jesiennych herbat. Jest też staw, a nad nim pochylone długowłose wierzby. Była nad stawem, liczyła, że się zobaczą, wierzby już wiedzą, wierzby już płaczą, czarno biały film.
Tu mam też lasy, w których się zagłębiam w poszukiwaniu grzybów, jagód, borówek, poziomek. I siebie. Piękne, bujne lasy, w których odnajduję czas. Często też ten stracony. Lasy pachną, drzewa są dumne, a jednocześnie skromne. Błądzę wzrokiem po drzewach, ale nie patrzę na czubki. nie sięgam tak wysoko. imponują mi tym, że wiedzą, kiedy przestać rosnąć.
Drzewa to tlen. To siła. Drzewa są hojne, proszone- szczodrze dzielą się swoją mocą. Zastanawiam się w jaki sposób przetrwała te zimne noce, te gorzkie łzy. Co dało jej siłę? Myślę, że to dlatego że przytulała drzewa. Tak… przytulała drzewa. Wierzba płacząca pochłonęła jej smutek, brzoza wzbogaciła ją, dała jej miłość, wieczność i siły witalne. Stopniowo, nieoczekiwanie, wbrew wszystkiemu stała się silna jak dąb.
Mam jednak wrażenie, że w lesie, który znam, ubywa coraz więcej drzew…Jedne zabierają ludzie, inne za włosy ciągnie wiatr i powala z nóg. Jeszcze inne same rezygnują i osuwają się w nicość. Czy żeby ocaleć lepiej jest pamiętać czy zapomnieć? (…) Niech zawsze czuwa nad nami oko Buka.
Tam, gdzie mieszkałam kiedyś przez wiele lat, miałam piękny park. Jesienią często chodziłam do niego z aparatem, żeby zrobić zapasy zieleni na zimę. Z szóstego piętra naszego bloku widziałam góry. Marzyłam o niemożliwym. Wracam tam nie raz, nie dwa, wiele się zmieniło, ale mój park i moje góry w oddali zostały. Czerpię z nich pełnymi garściami. Robię setki zdjęć, żeby nie dopuścić tęsknoty do głosu, gdy wracam tu.
Czym jest dla mnie przyroda? Nie myślę o niej jako o czymś odrębnym. Czuję się jej częścią. Nie myślę też o niej jak o czymś oczywistym. Jest cudem. Chciałam czegoś wielkiego co mnie uskrzydli, zainspiruje. Czekałam cały dzień z pędzlem w dłoni i wtedy przyleciała ta mała sikorka. Są też jaskółki -nutki na pięciolinii, które nawołują by wyjść i żyć z rozprostowanymi skrzydłami, w ogrodzie przysiada rudzik i sójka, która nigdzie się nie wybiera, są gołąbki pokoju, jest śpiew skowronka, który delikatnie przecina pustkowie.
Tańcząc rozsialiśmy w ogrodzie ziarna, wiatr i ja. i spójrz najdroższy: urósł nam kosmos podwójnie pierzasty. Nam. A ten szczygieł co to przysiadł cichutko pomiędzy, to tylko i aż barwnie upierzony szczegół. I z tego składa się tak naprawdę nasze życie tu.
Przyroda inspiruje, uczy też pokory. Za domem mamy wiśnie- kilka drzew. Wiosną mogę patrzeć godzinami jak kwitnie nasza mała Japonia. I jabłoń, grusza, śliwki. I jak tu się nie zgodzić z W. Myśliwskim, że „Gdy się jednakże na taką kwitnącą ulęgałkę patrzy, można zawstydzić się sobą. Czymże się bowiem jest wobec takiej kwitnącej ulęgałki?”
Mamy forsycję, piękną, bujną i rozłożystą , która wiosną nasyca zmysły. Ostatniej jesieni we wrześniu jej jedna gałązka zakwitła. Szalona. Ach, być ja ona, gdy nadejdzie starość… Być dzielną i wytrwałą jak ten bratek, który wyrasta w szczelinie muru. Przyroda nie przestaje mnie zadziwiać. W miejscu, gdzie rok temu stały nasturcje w doniczce, tuż przy samym murze wyrosły nowe. A stokrotki…tyle razy koszone odrastają. Wciąż i wciąż. Nie tracą głowy…Wbrew przeciwnościom losu. Nawet gdy mróz. Uklękłam na śniegu, dmuchałam na zimne, aż ukazała się stokrotka. Bardzo chciałam ci pokazać jej wytrwałą delikatność.
Czas odmierzam kwiatami Odkąd krokusy pierwszy raz wystawiły głowy przestawiłam się na zegar kwiatowy Płatki tak szybko się zmieniają…Teraz trwa godzina tulipanów.
Chłonę świat. Widzę i słyszę. Dotykam piasku, dotykam wody. Z kotem na kolanach słucham ptasiego radia. W Szumach nad Tanwią słyszę szept Matki Ziemi. Rozumiem, jak czuł się Christopher McCandless, który porzucił „dobra” cywilizacji i wyruszył, by samotnie żyć na łonie natury, w dzikiej głębi. Na Alasce. Henry David Thoreau też próbował żyć z w zgodzie z naturą. Przez rok zamieszkał w chacie w lesie. Były to próby dość ekstremalne. McCandless ostatecznie zrozumiał, że „Szczęście prawdziwe, tylko gdy dzielone”. Może wystarczy po prostu, na co dzień dostrzegać otaczający nas krajobraz, nie szkodzić mu, chronić go. I zachwycać się. Zamiast na drogę patrzę na drzewa, które zdążyły się już obudzić. Jak tu się nie zachwycać? Zielono widzę przyszłość!
A kiedy myślę o szczęściu widzę złote kłosy okalające twoją dobrą twarz i źdźbła traw zielone zielenią twoich oczu.
Przyroda uczy nas prawdy o nas. Małe odważne wiosenne krokusy wyszły z ziemi. Wybrały się na taką słotę w delikatnych żółtych i fioletowych sukienkach. Odwiedzam je codziennie. Są takie małe, takie ważne, takie potrzebne. Uwieczniam je na zdjęciach- są tu przecież tylko na chwilę. To tak jak my, prawda?
Bądźcie pozdrowione łąki i pola, lasy, góry i morza, pszczoły bzyczące do obiadu, jabłka i pomidory dojrzewajcie na oknie.
Tu gdzie mieszkam, mam ogród, o który dbam, jak o siebie. Wychodzę boso wprost do ogrodu wyścielonego kwiatami. Znów zdumiewa mnie myśl, że mamy swój kawałek Ziemi. To ogromne szczęście mierzone w relatywnie niewielu metrach kwadratowych. To zaszczyt, przywilej i odpowiedzialność. Więc dbam o ten dar najlepiej jak potrafię. Grabię suche liście, obsadzam kwiatami i warzywami, drzewami owocowymi i krzewami. Bywają tu żaby, nietoperze, krety, zaskrońce, ślimaki, jeże, w pobliżu przepływa San. Pod balkonem naszego domu, wiecznie żywe świerki pną się coraz wyżej i wyżej, a ja lubię skakać z gałęzi na gałąź jak zwinna wiewiórka i zanurzać się cała w błękicie lub rozgwieżdżonym niebie. Kiedy o tym rozmyślam leżąc teraz w hamaku pod wiśniami, wzruszanie oplata mnie jak ciepły pled w chłodną noc. Motyl przysiada na kubku z kawą, mrówka częstuje się ciastem malinowym, ptaki zastępują radio. Tak brzmi harmonia w tym pełnym zgrzytów świecie. Nie upiększę całej planety, nie mam takiej mocy, więc chociaż tę jej małą część.