Głucha pamięć
Co wiedziałem o tej małej
zanim zobaczyłem jej nagie ciało
na zdjęciu gna ją wiatr
jakby ten sam co na Rodos
gorącem dławił nas zeszłego lata
może bardziej czerwony
w tym świecie bez kolorów
zwęglona Hiroszima i ona w aureoli napalmu
i płonących pól ryżowych
a wokół chłód mórz i łódź Odysa
pożoga i ruiny zostawione pod opieką
dzwonów pokoju których serce
milczy z uporem a może ze strachu
teraz też nic o niej nie wiem
wyszła z domu w śpiącym Irpieniu
ojca już nie ma nas nie ma
tylko doły pełne mokre od krwi
w zapachu piniowego lasu
znużone głosy cykad i posąg
chronił Rodos i też go nie ma
jest ślepa głucha pamięć
Brzeg nowego świata
Wtedy to było zaledwie niejasne przeczucie.
Wszystko niby takie samo, ale czuć było,
że zza zakrętu wysunie się nowy widok.
Wiosna zielona całkiem inaczej niż zwykle,
domy świątecznie wyprostowane, twój samochód
otrzepany z rdzy i całe mnóstwo butelek
piwa, o smaku dotąd nieznanym
w tym naszym nieoczywistym zaułku.
Mierząc odległość od kolorowych świateł
na Trafalgar Square, zadzieraliśmy głowy.
Później poznaliśmy tych, co i tam
tracili z oczu gwiazdy. Nie były to
spacery z Beatlesami z czasów, kiedy chciałem
trzymać cię za rękę. Szliśmy w paryże czy szanghaje,
wieżowce stały głębokie jak studnie. Badaliśmy je,
rzucając kamyki. Widoki ginęły,
ostrymi wirażami tunele wyrzucały nas
na brzeg nowego świata. Nieznany wiatr
niósł życie, brnęliśmy tam
bezradni niekiedy – kolumbowie.
Nokturn
Stojąc na plaży mówiliśmy
że noc nigdy nie jest dość ciemna
żeby poznać własną duszę
w zachodzącym słońcu nie da się poczuć
ukrytej wśród fal siły oceanu
i że trzeba wyjść na pustą rozległą równinę
żeby spotkać drugiego człowieka
piliśmy czerwone wino gęstniejący mrok
rozpraszało ciepło lampy
obok ktoś słuchał
nokturnów Chopina
czuliśmy że kiedyś umilknie
żegnający dzień czarny ptak
wyczekująco podglądały nas
błękitne oczy smartfonów
Lodowce
Jak białe lodowce, które
wyrastają z zielono – złotych mórz.
Duńskie kościoły. W surowej powadze
pustych wnętrz, mało dziś mówią.
Mocno wczepione w kamienne płyty
– epitafia odpływającej przeszłości –
jeszcze opierają się zmianom klimatu.
Ponad naszymi głowami wysmukłe
łuki sklepień; zapatrzone w niebo
bliższe niekiedy oku teleskopu.
Na przykościelnej ławce dzieci
rozkładają zabawki. Budują
barwne miasta z klocków lego.
Wiatr omiata chłodne stożki,
rowery niosą nas przez jutlandzkie
dojrzewające pola. I gdzieś są ci,
czasem z jałowym już sercem,
i jeszcze brną w te sprawy – narodzin i śmierci.
W melancholijnej ciszy białych ścian lodowców.