Śnieg zabarwiony uryną kontrastował z szarymi bryłami zamarzniętego błota. To miejsce, znajdujące się na jednej z bocznych ulic, odwiedzali podpici mężczyźni i bezpańskie psy. Świadomie lub nie, pozostawiali ślad swojej obecności wokół słupa podtrzymującego trakcję elektryczną. Przekazywali groźną wiadomość intruzom, którzy zechcą zawłaszczyć ten mikroskopijny fragment ich wszechświata.

Zamarznięte błoto ostrymi grzbietami oddzielało chodniki od jezdni. Stary, kamienny bruk nie pozbawiony wybojów lśnił także  plamami świeżej nawierzchni. Plątanina ulic i uliczek budziła w mieszkańcach Satogi poczucie przedziwnej swojskości. Codzienna walka z nieregularnym usytuowaniem budynków, placów i zaułków, była częścią ich niezłomnego ducha. Ci twardzi ludzie północy o skomplikowanej mentalności kochali swoje miasto i nienawidzili siebie za tę nieodwzajemnioną miłość. Satoga była jak kapryśna kobieta; przywiązywała mieszkańców do siebie i wysysała ich dusze nie dając wiele w zamian. Samotność mieszkańców tego dziwnego miasta, położonego po obu brzegach czystej rzeki, była iluzoryczna. Ludzi łączyły więzy podobne do tych, jakimi spojone są  plemiona zamieszkałe na bezkresnym pustkowiu. Byli sobie niezbędni, choć o tym nie wiedzieli goniąc uciekający czas.

W świetle ciepłego, lipcowego popołudnia miasto wydawało się większe i piękniejsze. Jego uroda, trudna do określenia, zachwycała naiwnych cudzoziemców. Można ją było docenić przebywając tutaj dłużej lub pozostając na stałe. Przypadkowe skupiska budynków o różnej wysokości tworzyły, jakby wbrew logice, harmonijną całość. Każdy element architektury wydawał się niezbędny i jedyny w swoim rodzaju. Satoga żyła własnym niepowtarzalnym rytmem, któremu poddawali się nawet najbardziej niezależni mieszkańcy. Rzadko rosnąca miejska roślinność dzielnie walczyła o przetrwanie w nieprzyjaznym, północnym klimacie. Tak jak ludzie była nieodłącznym elementem krajobrazu. Podkreślała urodę tego dziwnego miasta o wielu twarzach.

Przybysz zobaczył Satogę po raz pierwszy, gdy odchodziło już krótkie lato. Było to miasto, po którym wędrował w snach. Nie wyobrażał sobie, że można tak mocno pokochać obce miejsce. Chciał pozostać tu na zawsze, nawet jeśli już dziś miałby pozostawić wszystko za sobą. Zrozumiał, że Satoga to ziemia jego przodków sprzed wielu pokoleń. To marzenie, za którym niestrudzenie podążał na północ.

 

 

Michał Śniado-Majewski – Satoga
QR kod: Michał Śniado-Majewski – Satoga