Aby zrozumieć poetę i jego poezję, trzeba go zobaczyć poprzez jego życie, które było nie tylko inspiracją, ale także siłą napędową jego twórczości. Różewicz to barwny krzak róży w ogrodzie życia, w kraju, gdzie największe święta państwowe to dni wielkich przegranych bitew, wojen, porażek na przestrzeni wieków, to nie jest takie łatwe. Barwny krzak róży w szarym i biednym kraju przestraszonych ludzi, wiecznie się szamotających lub mocujących z wrogiem, którym była polityka, religia, literatura, kultura, własne korzenie tożsamości, wewnętrzne urazy na psychice, uczucia niespełnienia i niemocy.

Historia opowiedziana swobodnie, czasem nawet mało dyskretnie, ale prawdziwie o życiu jednego Polaka, które było życiem milionów Polaków. Jednego poetę, którego poezje czytało miliony czytelników. Podobną biografię do poety Tadeusza Różewicza miało miliony jego rodaków urodzonych u progu uzyskania przez Polskę niepodległości. Nieufność do ludzi, podejrzliwość, wzajemna niechęć do siebie, nawet „dziwna agresja” widoczna jest gołym okiem, tacy są Polacy, tak odnosimy się do siebie nawzajem. Polacy niemający zaufania do władzy, obojętnie, kogo by nie wybrali, zawsze mają jakieś, „ale”. Mający problemy z Polską i polskością, własną tożsamością.  

Pani Grochowska napisała książkę o poecie z Wrocławia, ale jest to także opisanie moich rodziców, ich rówieśników, dwóch, a nawet trzech pokoleń, które będąc rodzicami lub dziadkowie wraz z mlekiem matki „wszczepili” traumę tamtych czasów swoim dzieciom i wnukom. Różewicz pisze o wojennych przeżyciach w czasie teraźniejszym, to one były ważnym elementem kształtującym jego osobowość, ale w przeciwieństwie do większości Polaków nie zachował ich tylko dla siebie, a wrześniową klęskę przyjął, jako klęskę i majową, co do niej nie miał żadnych złudzeń. On otworzył się na teraźniejszość i przyszłość, zaczął uczestnik w życiu kraju, jako dziennikarz i jako poeta. Zdał sobie szybko sprawę z tego gdzie jest jego miejsce, nikogo ostro nie osądzał a swojego życiowego wyboru nie traktował, jako poświęcenia się  „wyższej sprawie”,  niczego nie idealizował ani niczemu się nie dziwił.

Wielu czytelników może zadać sobie pytanie skoro rodaków było „ich miliony”, to, dlaczego właśnie on? Dlatego, że jak mało, kto, on potrafił pisać naprawdę ważne wiersze zwrócone do świata, który wraz z nim stwarzał nową polską rzeczywistość po II wojnie światowej. Jak mało, kto on miał wewnętrzną swobodę i zdolność wysłowienia tego, co było nowe w polskiej poezji w drugiej połowie XX wieku? Był nowoczesny a zarazem duch czasu przeszłego „miał go w swoim posiadaniu”, bo on należał do garstki poetów, którzy słyszeli ducha czasu, był jednym z najważniejszym z nich dźwigający na swoich ramionach wszystkie polskie obciążenia związane z historią i polityką. Z tego powodu odczuwał zmęczenie, jego ironia i cynizm dawały często znać o sobie, unikał ludzi ze swojego kręgu, nie brał udziału w zebraniach i jeśli musiał coś już zrobić lub „wykonać” nie robił tego z uśmiechem, ale z grymasem, taki był. 

Opisać to, opowiedzieć, jest to bardzo interesujące przedsięwzięcie – w którym autorka próbuje przekraczać granice dopuszczalnego opisu, czasem nawet wywoływać dyskomfort u czytelników, poprzez interpretowanie wierszy poety, zagląda pod łóżko i do łóżek, szafy, kredensu, jeździ za nim po jego miejscach, szpera w listach osobistych i do przyjaciół, dopytuje się o przebyte choroby, historie rodzinne a nawet powołuje zmarłych, aby potwierdzili swojej słowa lub przepuszczenia.

Czytelnik zdaje sobie sprawę z tego, że twórczość Różewicza to jedna strona medalu, a jego życie osobiste to druga, chociaż wielu badaczy twórczości tego poety uważa, że czytając jego wiersze jesteśmy w stanie dzień po dniu, kilometr po kilometrze towarzyszyć mu w jego rzeczywistym życiu. Autorka opisuje życie poety jego pierwsze lata życia w Radomsku, jak było przed wojną, w czasie wojny, gdy był pracownikiem magazynu, w którym dawał sobie raczej średnio radę.  Jako partyzant, kapral podchorąży „Satyr”, który jeśli nie musiał strzelać, to pisał wiersze i łapał wszy na jajach i ubraniu. Pisze o śmierć ukochanego starszego brata Janusza, który został rozstrzelany na kilkanaście tygodni zanim dotarła do Łodzi Armia Czerwona. Po wojnie i po ujawnieniu się w Piotrkowie Trybunalskim, powraca do życia cywilnego.

Po wojnie umiera matka, ojciec, zostawia rodzinę, dowódca z lasu „Warszyc” zostanie złapany i rozstrzelany. Trudne lata powojenne, pisanie wierszy o holokauście, lata czterdzieste w Krakowie, zahacza także o Gliwice, Częstochowę, Wrocław, podróże po świecie. (Węgry, Budapeszt).  Nie brak też opisów relacji osobistych poety z jego najbliższymi: synami, Janem i Kamilem, żoną, bratem, matką, ojcem.  

Brutalność, mentalność tamtych czasów jest mi znana nie tylko z kart historii, ale z opowiadań, narracji ojca, bo jestem synem żołnierza, weterana, osadnika wojskowego, który zdobył Berlin, który dwadzieścia, trzydzieści lat po wojnie przy każdej okazji wraz z kolegami z frontu opowiadał jak to było „ na wojence ładnie”.  Ojciec mówił barwnie, po „kilku kroplach alkoholu” w jego słowach i jego kolegów wojna „w głowach słuchaczy” powracała do życia. Mnie kilkunastoletniemu dziecko śniła się po nocach, bałem się Niemców strzelających lub mierzących karabinami w stronę mojego taty i jego kolegów.

Autorka książki pt, „W czasach szaleństwa. Hertz, Fiłosofow, Stempowski, Moltke” napisała pierwszy tom biografii pt. „Rekonstrukcja” tom 1 poety Tadeusza Różewicza dla tych wszystkich, którzy chcą poza wierszami dowiedzieć się coś więcej o ich twórcy.  Rekonstrukcja to znaczy odtworzenie, renowacja czegoś ważnego, zabytkowego, doprowadzenie czegoś do stanu sprzed zniszczenia, które dokonuje się na podstawie zachowanych w tym przypadku wierszy, dramatów, to jest twórczości.  Do tego można dodać jeszcze listy, fotografie, wspomnienia bliskich i dalekich poety, z którymi los go zetknął, albo skrzyżował drogi.

Pani Grochowska opisała poetę powołując do odpowiedzi jego bliskich i znajomych na przestrzeni jego długiego życia. Dzięki ogromniej pracy autorki książka powołała żywych i umarłych do opowiedzenia o kimś, kogo praktycznie znał każdy Polak urodzony po II wojnie światowej poprzez lektury szkolne, gazety, teatry słowem mass media.

Książka jest tak skomponowana, bo jest to prywatna kompozycja/ spojrzenie autorki, aby czytelnik nie był narażony na męki wyższego rzędu typu, co poeta miał na myśli pisząc to i to, lub mówiąc to i to.  Przykładów i dowodów na to, co powyżej zostało napisane jest wiele, strona 28..(Różewicz sucho donosi Tchórzewskiemu w 1969 … jakaś osa wlazła mi do wnętrza”. Pół strony dalej na 29 jest już rok 2003 „Olek zrobi serię zdjęć twarzy Różewicza…” A sama opowieść o poecie rozpoczyna się od momentu, gdy on siedzi w krześle za swoim biurkiem i rozgląda się po pokoju, swoim biurze, albo pracowni a marynarka luźno powieszona wisi na oparciu krzesła. Z tego pierwszego rozdziału dowiadujemy się, że poeta nie przykładał większej uwagi do swojego ubioru, spodobało mu się określenie go, jako poetą śmietników, bo ten według Różewicza jest bliżej prawdy niż poeta chmur. Można dodać jeszcze za poetą, że Nowy człowiek” to „rura kanalizacyjna/przepuszcza przez siebie/wszystko.(s.15).

Wielu czytelników poezji Tadeusza Różewicza będzie zdziwiona tym, że jego matka była córką rabina w wieku 12 lat uciekła z domu lub została z niego uprowadzona, lub świadomie, jako dziecko zdecydowała się na życie poza społecznością żydowską. Trafiła do księdza w miejscowości Osjaków koło Wielunia, który ją ochrzcił i wychował, przyuczył do zawodu a z czasem wydał za mąż w wieku 18 lat o 10 lat starszego od niej przyszłego ojca poety. Władysław jest nie tylko od żony starszy, ale o „trzy głowy” wyższy.  Do dzisiaj nie wiadomo, dlaczego córka/dziecko ucieka, lub zostanie odebrana własnym rodzicom? Matka zabiera tajemnicę ze sobą do grobu.

Na przestrzeni sto lat rodzina matki poety „rozwiewa się jak mgła”. Tym sprawom jest poświęcony rozdział 3 pt. „Wyszedłeś z matki razem z krwią”. Jak ważna jest matka da poety, w ogóle jak ważna jest matka tego nie trzeba ani mówić a pisać, każdy wie. Pani Grochowska zgłębia ten temat z dociekliwością detektywa, razem z nią odwiedzamy miejsca w przestrzeni i czasie, który został zamknięty w ludzkich słowach i pamięci.

Poeta pomimo tego, że był synem córki rabina, która bliżej nikomu znanych powodów nie chciała być Żydówką, też nie czuł się Żydem, i nic nie miał z nimi wspólnego. Matka jego była bardziej Polką i katoliczką niż wiele innych matek Polek od pokoleń mających „polską krew” od Bałtyku po Tatry. Wielu Polaków ma problem pod tym względem z Różewiczem i coraz częściej spotykam sformułowania, że Różewicz kamuflował lub urywał swoje żydowskie pochodzenie, argumentując swoje przepuszczenia na tym, że matka urodziła się w rodzinie żydowskiej, to musiała być Żydówka.  Przez 35 lat mieszkałem w Ameryce i widziałem wiele przypadków rodzin polskich (i nie tylko polskich), gdy oboje rodzice byli urodzonymi w Polsce, nigdy się nie nauczyli angielskiego, a mieszkali w Ameryce nawet trzydzieści lat i więcej. Można Nawe powiedzieć więcej: oni nigdy nie wyszli poza muru polskiego getta w Chicago, Nowym Yorku, czy Los Angeles a mimo tego ich dzieci, poza nazwiskiem i rodzicami, nic nie mieli wspólnego w z Polskością.  Nie tylko nie chcieli być Polakami, ale nimi też nie byli.  Nawet, jeśli przez kilka lat swojego życia, zanim poszli do szkoły mówili tylko i wyłącznie po polsku. O jakim pochodzeniu, czy kamuflowaniu żydostwa mówimy w przypadku braci Różewiczów, jeśli ani matka ani ojciec poety, nigdy nie rozmawiali z dziećmi w innym języku niż polskim?  Ludzie piszący o tym, że Różewicz miał cokolwiek wspólnego z Żydami, czy żydostwem, to nie wiedzą, o czym piszą. Pochodzenie, a wychowanie, to jest ogromna różnica i przepaść w kulturze, a przede wszystkim w literaturze/poezji, pisaniu wierszy, gdy się pisze całym sobą, gdy potrzebna jest osobowość w stu procentach.   

Poeta urodził się i dorastał w kulturze polskiej, żadnej innej, tylko i wyłącznie mówił po polsku i myślał jak Polak, żył jak Polak, chodził do kościoła i na lekcje religii jak Polak i żadnej religii i kultury poza polskością nie znał. Jakie to skrywanie czy kamuflaż swojego żydostwa, można po raz kolejny się zapytać?  A jeśli powstawały wiersze o holokauście, to nie, dlatego, że napisał je, że czuł się Żydem, ale dlatego, że czuł się człowiekiem, humanistą, którego człowiek rozczarował.  Przez przypisywane mu żydostwo wycierpiał się nie mało w czasie wojny i po, ale dzięki życzliwym ludziom on i jego rodzina przeżyła wojnę.  Jedno jest pewne, że bracia Różewiczowie, Janusz, Tadeusz i Stanisław nie czuli się Chińczykami, Niemcami ani Żydami przed wojną, ani w czasie wojny, ani po wojnie, chociaż jako zostało powiedziane, wiele mieli z tego powodów kłopotów i o tym autorka książki dość obszernie pisze.  Temat ten można zakończyć słowami żony poety, która powiedziała; Ani Tadeusz, ani matka nigdy na ten temat nie rozmawiali. (s.61) . Trzeba dać wiarę słowom żony poety i uszanować przede wszystkim milczenie matki

Każdy ma prawo do własnej tożsamości i nikomu nie wolnego tego prawa zabierać.

Książka w wielu miejscach jest brutalna, niesamowita, zachwycająca, dużo w niej humoru, takiego specyficznego humor poety, który mówi: „Wojna ‘wybuchała tego dnia, kiedy przypaliły się matce wiśniowe konfitury na piecyku”(s.46). Kilka stron dalej na 55, autorka pisze, że w marcu’68 na liście lokatorów gdzie mieszkał we Wrocławiu, ktoś namalował przy jego nazwisko gwiazdę Dawida. To już nie jest śmieszne, ale i z tego jawnego „donosu szmalcownika” wychodzi cało on i jego rodzina.  

Jednym z najbrutalniejszych rozdziałów jest rozdział 8 pt. Róża wiatrów, mówiący o Różewiczu, jako partyzancie i jego sztuce teatralnej pt.”Do piachu”… Sztukę te dramaturg odczuł bardzo dotkliwie a wydarzenie jest szeroko opisane przez panią Grzybowską. 

Na pytania jak było w partyzantce, jak było w lesie, wcale nie odpowiada, albo mówi „stare mądrości”, archaiczne doświadczenia żołnierzy wszystkich armii świata najpierw o onucach, jak ważna była umiejętność ich założenia na nogi, bo od niej zależało życie żołnierza/partyzanta, właściciela nóg. Następnie swojemu rozmowy mówi wprost i bez żadnych ogródek, że dzień zaczynał się polowania ma wszy, bo one były wszędzie a najgorsze były te na jajach, bo się w nie wżerały i nie było łatwo je wyciągnąć”. Czy tyle ma tylko do powiedzenia o dwóch latach spędzonych w lesie i w ten sposób?  Tadeusz żartowniś, żartuje sobie z tych, co zadają mu pytania, nie żartuje, gdy pisze sztukę teatralną i wiersze o tym czasie.  (Sporo na temat Różewicza w partyzantce pisze prof. Andrzej Skrendo w przedmowie do wierszy wybranych poety w książce Biblioteki Narodowej wydanej w 2016r.). Doskonale wiedział, że wojna toczyła się nie tylko z wrogiem z Zachodu i Wschodu, toczyła się także o Polskę w sercach i głowach o to, jaka ona będzie, czy NSZ czy AK, a może tych z Batalionów Chłopskich i Armii Ludowej?  Pomiędzy partyzantami dochodziło do takich wrogości, że  „Warszyc” zakazuje dysput politycznych (s. 241).  Czy to o coś dało, czy to pomogło, można powiedzieć za partyzantem Różewiczem, że nie. Problem jest złożony i dzisiaj prawie 80 lat od tamtych czasów wciąż trwa. Polacy uwielbiają się kłócić, żreć między sobą, donosić jeden na drugiego, przeszkadzać i poniżać sobie nawzajem. Jedni chcą palić dwory i pałace, inni fabryki i kamienice, jeszcze inni mordować panów i Żydów. Nie brakuje i takich, co strzelają do żołnierzy radzieckich i ukrywających się Żydów. Od kul padają komuniści i Żydzi na stanowiskach w UB. AK zabija żołnierzy AL. AL zabija żołnierzy AK. (s.248). Więzienia władzy robotników i chłopów bardzo szybko zapełniają się każdym na kogo tylko padło podejrzenie nawet o to, że żyje, oddycha popatrzył nie w tę czy inną stronę. Rozpocząć nowego życie w maju czy czerwcu 1945 było niesamowicie trudno, o tym też jest ta książka.

Różewicz i Kraków

Po wojnie z Częstochowy gdzie rodzina Różewiczów w 1943 roku ukryła się przed oczami „szmalcowników” młody poeta dzięki wcześniejszej korespondencji z uznanym poetą Julianem Przybosiem trafił do Krakowa. Zamieszkał w legendarnym już dzisiaj domu na ulicy Krupniczej 22. Jakie to było życie, i kto tam mieszkał długo by można było mówić, był studentem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Tadeusz nadrabia braki w wykształceniu, lata zabrane mu przez wojnę, czyta prawie wszystko, co wpadnie mu w ręce; Norwid, Mickiewicz, Elliot, Miłosz, Rilke, Heine oraz utwory swojego promotora Przybosia. W Krakowie poznaje też i zaprzyjaźnia się z wieloma malarzami, artystami, niektóre z tych przyjaźni będą trwały aż do śmierci przyjaciół.  

Jak pisze autorka książki „Machina terroru nabrała rozpędu”(s.271). Skończył się terror hitlerowski, rozpoczął się terror stalinowski, a Różewicz szuka własnej formy poetyckiej, sposobu, wyrazić siebie jak najprościej? Pyta czy jest możliwa poezja po Auschwitz? Koszmar wojny, bolesne doświadczenia, upadek człowieka a nawet ludzkości to jeszcze nie wszystko. Powojenny niepokój, który przerodzi się w nieustający-wieczny niepokój.  Poezja nie może być protestem przeciw czemuś, skargą małego człowieka, krzykiem duszy, narzucanie się Bogu ze swoimi problemem istnienia.  Poniżenie człowieka przez człowieka, tortury, zbydlęcenie, udręka i szczucie jednego na drugiego, dzierganie numerków na rękach, które człowiek ma do pracy, którą ma chwalić Najwyższego. Krew przelana, blizny zadane na ciele i psychice, znieczulenie, czy wolno o tym zapomnieć? Jak można o tym pisać? Czy poprzez twórczość twórcy powinni oskarżać morderców, wszystkich tych, co są winni? Czy po Auschwitz da się jeszcze pisać wiersze? Różewicz odpowiada – da się i pisze, aby kurz zapomnienia nie pokrył pokrzywdzonych i zamordowanych. Różewicz podtrzymuje pamięć o Wielkiej Zagładzie, ale nie jest moralizatorem, właściwie nikogo nie oskarża, chociaż jako humanista wie, że pamięć o ofiarach powinna odmienić tych, co przeżyli piekło. Chyba w żadnych ze swoich wierszy nie mówi, wprost, że to Niemcy są winni, że to oni ponoszą winę, nie pisze nawet, że byli to hitlerowcy czy naziści.  

Wyprowadzka do Gliwic

Poeta Różewicz nie najlepiej czuje się w Krakowie, studiów nie kończy, w 1950 roku przenosi się do Gliwic, gdzie poślubia swoją ukochaną dziewczynę wspomnianą już Wiesławę. Nie musi ileś tam razy „kursować pociągiem na trasie Kraków-Gliwice”, aby spędził kilka godzin z ukochaną.  Jego młodszy nieżyjący od kilka lat syn Jan określa to, jako „ spadek po bracie, wojenny”. W Gliwicach zakłada rodzinę, „staje się władcą kobiet”, żona Wiesława, matka i siostra żony, oraz własną mamę, plus dwóch chłopców, którzy rodzą się w 1950 roku Kamil i Jan w 1953 roku.  Na prowincji śląskiej jest mu chyba dobrze, odnajduje się.  Pracuje, jako dziennikarz, wyjeżdża za granice, dzieci rosną. W listach do znajomych świat literacki ten warszawsko-krakowski określa, jako „wychodek”, „wszy literackie”,: monstrualne gówno”. Ma do tego powody, aby tak pisać pod koniec roku 1951, gdy w Polsce stalinizm osiąga swoje apogeum, Seweryn Polak, Grzegorz Lasota i inny atakują go za Eliota i Miłosza, poecie z trudem udaje się ujść cało z tej nagonki, chociaż, nie były to żarty i można była trafić do więzienia na wiele lat.  Wiele lat później wspomniany Lasota powie, że zaczadził się, jak wielu stalinizmem. Z czasem, gdy przestaną mu literaci dokuczać złagodnieje. „Określi, jako koledzy po piórze.  

Komunizm w Polsce nie upadł wraz z berlińskim murem, o tym trzeba pamięć i poeta, też tego doświadczył we własnej rodzinie. Komunistyczne zbrodnie wielu próbuje wymazać z pamięci, nadał w Polsce są poeci, literaci, aktorzy, tajni współpracownicy funkcjonują obok swoich ofiar, na które pisali donosy, uprzykrzali im życie, często je łamiąc lub przetrącając.

W rozdziale ostatnim pt. „Być Genetem w Gliwicach: czytelnik znajdzie dywagacje na temat nowego miejsca poety, po jego wyjeździe z Krakowa. Pisze w listach do przyjaciół, że Gliwice śmierdzi dymem, miasto jest też czarną dziurą, znajomy Zdzisław Hierowski zastanawia się nad tym, co poetę trzyma w Gliwicach? Różewicz wie swoje, zanim dostanie zaproszenie do przeprowadzenia się do Wrocławia pomieszka na Górnym Śląsku dziesięć lat, bardzo owocnych. W mieście tym oczyszcza się z pożądania z łapczywości świata, smaków, kolorów nabiera pewności siebie, jest już kimś, z kim trzeba się liczyć. 

Różewicz a Miłosz

Pod koniec książki autorka powołuje się na autorytet profesora Andrzeja Skrendo, który zastanawia się nad tym, dlaczego Różewicz – nazwał Miłosza starszym bratem?  Przecież było mu o wiele bliżej do Przybosia niż Miłosza. I Skrendo sam sobie odpowiada – To znaczy zaakceptować to, że jest się drugim – po starszym bracie. Dowodem na to, ma być to, że Różewicz czuł się drugim wynikało to z tego, że to Miłosz napisał wiersz „Do Tadeusza Różewicza, poety”. (s. 398) . Poza tym powtórzę za profesorem – dostał nagrodę Nobla i był bardziej znany w świecie niż Różewicz. Można w największym skrócie telegraficznym powiedzieć, bo temat ten jest jak Himalaje, że mam wiele dowodów na te, że Różewicz w Ameryce, nawet w rejonie San Francisco Bay Area i mieście Miłosza Berkeley był bardziej znany niż Noblista. Na korzyść Miłosza można jeszcze dopisać to, że wspaniały poeta był nie tylko wspaniałym poetą, ale także wspaniałym budowniczym własnej kariery poetyckiej.  Potrafił zbudować dwór – sieć – wydawców i redaktorów ze wydawnictw warszawsko- krakowskich oraz profesorów przede wszystkim z Uniwersytetu Jagiellońskiego, który świetnie funkcjonował za jego życia i nadal pięknie funkcjonuje promując twórczość/dorobek poety z Kalifornii w Polsce i w świecie. Profesorowie ci decydowali i nadal decydują, kto może pisać o Miłoszu, albo brać udział w życiu akademickim dotyczącym Miłosza w Polsce poprzez liczne spotkania autorskie, konferencje i sympozja naukowe, etc., Jeśli, ktoś ma inne lub odmienne zdanie po prostu dostaje „wilczy bilet”, zresztą życie akademickie nie różni się zbyt wiele od innych środowisk twórczych, naukowych czy zawodowych.  Wszędzie tworzą się tak zwane „kółka różańcowe”, które kierują się własnym interesem przy okazji depcząc pomniejszając, szydząc z innych. Różewicz praktycznie nie należał do „żadnego kółka” i od samego początku, od debiutu był sam i pracował na „własną rękę”. Najpierw odrzucił go Przyboś, który był jego mistrzem, później Miłosz, który był jego promotorem, a końcu on sam się „wyrzucił z Krakowa i Warszawy”, ze spotkań z literatami, o których miał jak najgorsze zdanie.  Kandydowanie do Nagrody Nobla za tym musi stać sztab ludzi, cała armia ludzi wspierająca.  Pisanie dobrych, czy wyjątkowych wierszy nie wystarczy, poetów piszących świetnie wiersze na świecie jest setki, jeśli nie tysiące. Każdy z nich ma coś do powiedzenia a, przekazania w uniwersalny sposób. Różewicz nie miał amii popleczników nawet jej nie formował, to, że był dużo ważniejszy dla Polaków w Polsce od Herberta, który więcej był za granicą niż w kraju, czy Miłosza, który cały czas był poza granicą, nie mówiąc o Szymborskiej, która pomimo swojej prywatności była bardziej obecna w życiu PRL. Tadeusz był apolityczny, nie uczestniczył w żadnych zbiorowych akcjach literatów, a wiersze i dramaty pisał przede wszystkim dla tego, że rodzina musiała z czegoś żyć, była żona, która nie pracowała i dwaj synowi, których trzeba było wychować i wykształcić.  Żona była genialna, wiedziała, czego potrzebuje poeta do pracy: ciszy i spokoju, prywatności i swobody w tym, co robił. Przepisywała wiersze na maszynie, bez zadawania pytań, bez kłódki, była wspaniałą żoną i sekretarką. Miłosz takiej żony nie miał, pani Janina zawsze miała jakieś, „ale” gdy przepisywała męża wiersze na maszynie, skąd on musiał mieć sekretarki. Poeta skarżył się na żonę –sekretarkę w listach do redaktora paryskiej „Kultury” stąd to wiemy. Pan Tadeusz na swoją żonę się nie uskarżał, ani ona na niego, razem przeżyli 70 lat.  

Na pytanie:, „Kim jesteś?”, Tadeusz Różewicz odpowiedział przed laty:, „Kto mnie uważnie czyta, ten wie”.

Czesław Miłosz odpowiedziałby na stu stronach, albo napisałby książkę o tym, kim jest.

Dzieciństwo

Spójrz na niemiecką mapę sztabową z czasu pierwszej wojny:
To jest dolina Niewiaży, samo serce Litwy.
Kto nią jechał, po obu stronach widział białe dwory.
Tu oto Kałnoberże, naprzeciwko Szetejnie,
Dom, w którym się urodziłem, wyraźnie widoczny

(Czesław Miłosz, „Rok 1911” z tomu „Kroniki”)

Dalej by jeszcze dodał, że urodził się 30 czerwca 1911 roku w Szetejniach na Litwie, jako syn Aleksandra Miłosza i Weroniki z Kunatów, że był świadkiem wszystkich ważniejszych wydarzeń XX wieku, począwszy od rewolucji październikowej, przed którą uciekał z rodzicami, jako 6-letni chłopiec, po ruchy hipisowskie w Berkeley i wojnie w Wietnamie, powstawaniu Solidarności a na upadku komunizmu skończywszy. Niemal wszystkie prądy myślowe i literackie począwszy od romantyzmu w XIX wieku po XX lecie między wojenne, poprzez dwudziesty wiek stały się przedmiotem jego refleksji. Pan Czesław alfa i omega, gospodarz polskiej kultury/literatury – uważał sobie za obserwatora i komentatora współczesnego sobie świata. Rozmowy z nim zawsze musiały być „o czymś” a jego niepowtarzalny śmiech, kto raz go usłyszał ma u uszach na długie lata, może nawet do końca życia.  Lista osób, które znał, których twórczość czytał, etc., to wielotomowa encyklopedia. Dla normalnego człowieka, coś niewyobrażalnego, ale dla pana Czesława, to bułka z masłem, to jego narzędzia pracy. Na zakończenie tego paragrafu można dodać, że pan Czesław (tak do niego się zwracałem) podobnie jak poeta Różewicz nie za bardzo zwracał uwagę na swój ubiór. Nosi jakieś dziwne krawaty (chyba wełniane) robione na drutach, zakładał znoszone marynarki i koszule, miał wydeptane buty, a najlepiej czuł się w bluzie z niebieskiego jeansu i spodniach z gładkiego materiału. Zakładał na głowę jakieś dziwne czapki typu „leninówka”. Natomiast zawsze miał biuro „prawie w idealny stanie” wysprzątane.

Różewicz nigdy nie był tak zaradny literacko jak Miłosz, „mały Tadzio”, tak nazywał go poeta z Kalifornii, chociaż był wzrostu Napoleona, Napoleon nie był na polu działalności literackich, pozostał kapralem a nie cesarzem. Cesarzem był pan Czesław, i to trzeba napisać wspaniałym cesarzem i nauczycielem taktyki i strategii, od którego trzeba się uczyć, od którego armie młodych poetów powinny się uczyć. Ktoś powinien nawet zebrać wydać książkę, której nie napisał pan Czesław pt. „ Jak zostać Noblistą” Różewicz ani nie potrafił „wprzęgnąć do swojego powozu poezji stajni profesorów- koni, krytyków – koni, wydawców-koni”, które zmieniał w zależności od jazdy, gdzie jechał i po co jechał. Ani nie miał cech przywódczych jak Miłosz, bo ten był prawdziwym ambasadorem polskiej kultury w Ameryce i na świecie. To dzięki Miłoszowi świat dowiedział się o wielu wspaniałych polskich poetach, bo to on wraz ze swoimi „dworem studentów z uczelni w Berkeley” tłumaczył przede wszystkim Herberta i Szymborską, trochę Różewicza i innych poetów. Poeta to Miłosz to geniusz –dyplomata w promocji innych, a przy okazji i swojej twórczości, która jest wspaniała, bogata i różnorodna. Składa się na nią proza i eseistyka, genialna praca tłumacza, czyli tego kogoś, kto poświęca swój czas dla innych, przebogata i arcyciekawa korespondencja poety z wybitnymi i twórczymi osobowościami drugiej połowy XX wieku.

Różewicz jest ojcem współczesnej poezji polskiej, jaka powstała po II wojnie światowej, a nie Miłosz. To Różewicz otworzył drzwi milionom grafomanom do poezji, a nie Pan Czesław, wszyscy poeci czy chcą, czy nie chcą są naśladowcami Różewicza. Porównywać Miłosza i Różewicza to jakby porównywać księgowego z powiatowego miasteczka z prezesem Bank of America, Mozarta z Salieri, czy Picasso z Matisse,  C.K. Norwida z Waltem Whitmanem, czy Boba Dylana z Wojciechem Młynarskim.

Od strony politycznej Różewicz miałby, o czym rozmawiać z młodszym bratem Miłosza Andrzejem, który miał podobny wojenny życiorys do niego. Żołnierz AK w Wilnie i na Litwie, ratował Żydów, udzielał pomocy polskim oficerom w ucieczce z obozów internowania. Pan Czesław takiego życiorysu nie miał, chodził po Warszawie w czasie wojny z litewskim paszportem.  Poza tym jego poezja była zupełnie inna niż Różewicza, chociaż obaj w swoim fachu byli mistrzami i czytali swoje wiersze bardzo uważnie, to doświadczenia życiowe, środowisko, w którym wyrośli plus zadania i oczekiwania od poezji mieli zupełnie inne. Ich stosunek do religii, Boga, metafizyki był inny. Znałem osobiście obu poetów, nawet byłem w ich domach/ mieszkaniach i wiem, Miłosz, jako człowiek był przeciwieństwem Różewicza, bo ten był osobą tajemniczą, nieufną, skrytą, niechętnie mówiący o sobie cóż dopiero o najbliższych, czy swojej twórczości. Gdyby żył biografia, taka jak ta nigdy by nie ujrzała światła dziennego.  Autor „Trzech zim „żył, na co dzień w wielkim świecie”, w którym, trzeba było codziennie kilka razy odpowiadać na pytanie „How are you?” lub „Where are you from?”.  Różewicz tego nie musiał robić, żył w Polsce gdzie nawet nie wypada dobrze o samym sobie coś powiedzieć, bo zaraz rodacy mają cię za bufona, buraka, chwalipiętę, etc. Żył w kraju, gdzie bajka o kopciuszku, którego znajdzie książę nadal obowiązuje. Autor „Traktatu Poetyckiego” taki nie był on był on był łapczywy życia, kochał życie, był egoistyczny, zawistny, zazdrosny, który zawsze potrzebował więcej i wcale się nie krępował wołając więcej, więcej. Różewicz, jak i większość Polaków, tego nie potrafiła zrozumieć, ze wstydu zapadłby się pod ziemię. Pamiętam jak przy pierwszym spotkaniu z poetą w 1989 roku, gdy jeszcze mieszkał na ulicy Januszowickiej, gdy duże, ogromne drzwi otworzyła mi żona poety pani Wiesława, a poeta zaprosił do siebie, gdy rozmawiając o wielkim świecie, Kalifornii, San Francisco, w którym wtedy mieszkałem, panu Czesławie w Berkeley, patrząc na wiszące na ścianach obrazy sławnych już wtedy polskich malarzy, pani Wiesława powiedziała: ich obrazy dzisiaj dobrze się sprzedają, ale mój mąż, jak jedzie za granicę niczym nie handluje ani nie kupuje, wszystkie pieniądze zostawia w muzeach, tak kocha sztukę. Z domu w podróż zagraniczną bierze ze sobą tylko szczoteczkę do zębów i pastę, i z tym wraca do kraju. Przy pożegnaniu z poetą i jego żoną wyjąłem aparat fotograficzny, aby zrobić kilka zdjęć na pamiątkę poeta złapał mnie za rękę, mówiąc ciszonym głosem, proszę nie robić zdjęć, dam panu swoje. I podarował mi dwa duże czarno-białe zdjęcia autorstwa Adama Hawałeja, wielkości kartki papieru, tłumacząc mi, że tylko on ma prawo do robienia mu zdjęć. Wydało mi się to dziwne, bo panu Czesławowi mogłem robić zdjęć ile chciałem w Berkeley, i właściwie nigdy nie zabraniał mi się fotografować. Jedynie pytał, dla kogo robię, i zawsze była moja odpowiedź dla siebie.

Książkę bardzo cienionej dziennikarki pani Magdaleny Grochowskiej polecam, z wielką niecierpliwością czekam na drugi tom biografii mojego poety z Wrocławia. Muszę też dodać – ja czekam – wraz z armią poetów, którzy urodzili się po wojnie i debiutowali nie ważne czy pięć, dziesięć, czy pięćdziesiąt lat temu. Wszyscy jesteśmy żołnierzami Generała T. Różewicza.


Źródła: Wszystkie cytaty pochodzą  z Różewicz. Rekonstrukcja. Tom 1. Magdalena Grochowska. Dowody na Istnienie, Warszawa, 2021 r.

Świdnica 2021 r.   

Adam Lizakowski – Kłujący Krzak Róży, czyli przemyślenia własne na temat książki pt. „Różewicz. Rekonstrukcja” tom 1
QR kod: Adam Lizakowski – Kłujący Krzak Róży, czyli przemyślenia własne na temat książki pt. „Różewicz. Rekonstrukcja” tom 1