Mur\/ruM

Młodzi ludzie rozmyślają, jak umrzeć, starzy,
jak uciec przed snem lub przestać się budzić.
Jak nie wniknąć na stałe w ciepłe mury miast.

Starcy i kamienice patrzą sobie w oczy z pokorą,
rozumieją czas. U wylotu miasta są mniej wyraźne.
Wszystkie dobre i złe drogi spowija ta sama mgła,
pod którą kończą się mury. Tam, gdzie nasze mięso

jest nieświeże, miasto umiera na własnych rogatkach.
Bruk z kośćca, tętno z ruchu, oddech kratek ściekowych.
Rum ma kolor cegły. Musisz wypić szkło albo je stłuc.

Spływamy z prądem, spływamy z brudem,
jesteśmy tylko kliszą z przeszłości dla tych,
których mur jeszcze nie przewrócił.


Koszmary

Ostatnio najbardziej boję się dobra,
mam swoją teorię na temat równowagi świata.

Jeśli więc zniknie dobro, nie będzie zła,
jeśli nie zasnę, nie będę musiał się budzić,
muszę mieć tajemnice by móc mówić.

Są rzeczy, które zrównoważyć jest trudniej,
jak twoja twarz odwracająca się do mnie;
ode mnie; do mnie; ode mnie; do mnie.

Kiedy moja teoria runie, zawali się cały dom,
nie będzie się na czym oprzeć. Ziemia jest grząska,
twarz zbyt szybko się zmienia, przepada w pamięci.

Pozostaje to, co spisane, udowodnione i co
trzymam w ręku. Twoja twarz wymknęła mi się z rąk.
Ostatnio najbardziej boję się dobra, mam swoją teorię.


Świt

Kiedy wstaje czarne słońce, próbuję zapalić
światło i faktycznie – światło zaczyna płonąć.

Płonące światło nie może już dłużej zostać,
więc otwiera metalowe drzwi swoim ciepłem.

Powietrze wchodzi w reakcję z palącym się światłem
i dusi się, a z nim rośliny, zwierzęta i ludzie.

Szczątki roślin, zwierząt i ludzi wsiąkają w ziemię,
a ta przyjmuje ich gościnnie, taką ma naturę.

Ziemia porusza się wokół czarnego słońca,
a ja się budzę, zapalam światło, umieram.


Ciasne zakręty krwi

Kiedy otwierasz oczy, zaciskają ci się żyły,
ale świat, mimo braków sumienia, nie zwalnia.
Dni przechodzą w tygodnie, a tygodnie
w wieczność, która dla ciebie i tak nie istnieje.

W tej chwili właściwie nikt nie wie,
gdzie się zaczynasz, gdzie kończysz
i dokąd płyną strużki twojej krwi.
Poza organizmem ciągle funkcjonujesz

na tych samych ścieżkach, które wydreptałeś
swoimi wielkimi stopami. Jeśli dobrze poszukać,
można jeszcze znaleźć pojedynczy włos
pod stołem w kuchni albo niedopałek.

Na ostatnim zakręcie krwi słychać drwinę:
otworzę przed tobą drzwi, zatrzasnę.


Morza szum, syren śpiew

Śpiew syren wciska się przez szpary w oknach
i zamek w drzwiach. Przez wszystkie włazy,
którymi można wydostać się na zewnątrz.

Kiedy przez nie zerkam, nigdzie nie widzę fal,
czasem tylko sąsiad wyleje wodę z miski
pod stary dąb rozpychający się między blokami.

Jedyny szum w całej okolicy przypomina
świst dużo bardziej niż ciszę. Wiatr dmucha
w alejkach, które mu zostały, napręża się.

Morze jest martwe.


Wiersz pierwszy, wiersz ostatni

Mamo, bardzo się boję tego, jak bardzo
kocham wszystkie zwierzęta poza ludźmi.

Wychodzę do miasta, patrzę na bruk,
patrzę na latarnie i słyszę nic.

Słyszę głosy ludzi, które są piękne
i puste i zamykam się w miejscu,

w którym słyszę trap. Jestem tam sam
i w tym miejscu czuję, że żyję samotnie.

Odbijam się w każdym miejscu i dźwięku,
nie chcę stąd wyjść, nie chcę tu zostać.

Spójrz na mnie ostatni raz, odetchnij.
Mamo, kocham to miejsce, ale nigdy

nie było mnie w nim. Byłem w miejscach,
i stanach tak pięknych, jak umiałem być.

Spal mnie do końca, żeby każdy poczuł,
żeby nikt nie zrozumiał. Spal, póki krew.


Tereny

Wychodzę z siebie, wychodzę do miasta,
jakbym co dzień wracał; dostarczał mu tlen.

Płyniemy jak krew w szerokich arteriach,
bez nas zarośnie dziąsłem jak złamany ząb.

Najciekawsze jest to, co siedzi pod powierzchnią,
można to ukryć, wyśmiać lub przemilczeć

jak przemyślenia o tym, kim będę w przyszłości
co będę robił, z kim, gdzie, czego nie powielać.

A powiela się wszystko, każdy metr chodnika,
aż dotrze się do ściany ostatniego bloku

i spojrzy za winkiel. Tam już spokojniej:
wiatr, drzewo, lekka woń nawozu. To my.

Wieś jest skórą miasta, za nią ściana lasu.


Księga wyjścia

dla Laury

Zacznę mocno, tak jak ty zaczęłaś: jesteś przeszłością
i przyszłością w jednym: sumą genów dwóch zbiorów
zaplątanych w łańcuch, z którego zawsze będziesz czerpać,
próbować się uwolnić, ale ślad po pępowinie zostanie na zawsze.

Wchodzisz nieładnie i z krzykiem, a wyjdziesz w milczeniu
i równie nieładnie – zostawiając ślady, odciski i zużyty plastik.
Pomiędzy – wszystko jest walką o przetrwanie, nieważne jak długą.
Jasność jest mniej łaskawa, niż udaje, a ciemność mniej straszna.

W tej ciemności jesteś jeszcze, kiedy my już trochę cię znamy.
I nie zapamiętasz wiele z początków jasności, które nam
zapadną w pamięć jak cięcie żyletką. Bo dni tną jak ostrza,
a jednak ciągle fundujemy je tym, co przyjdą po nas. Z nadzieją.

A kiedy czas się skończy, nieważne czyj, ciesz się, że w ogóle
istniał. Każde z nas jest czasem. Każda kropla przepełnia czarę.

Karol Graczyk – Osiem wierszy
QR kod: Karol Graczyk – Osiem wierszy