Poemat “Eyes-Shut Facing Eyes-Rolling-Around” składa się z trzech części, a zaczyna się ostrzeżeniem, “Pay close attention to your mean thoughts. / Zwróć szczególną uwagę na swoje wredne myśli.” Tak pisze jeden z największych mistyków w dziejach poezji światowej, a obecnie najlepiej sprzedający się poeta w Ameryce, który umarł 800 lat temu, gdy o Ameryce nikt nie słyszał. Każda część z poematu jest inna i poświęcona czemuś innemu, ale wszystkie mają „wspólny mianownik” – są nim oczy.  Każda część poematu rozgrywa się gdzie indziej i  trudno jest znaleźć  tak różne miejsca jak, rzeźnia, sypialnia i pole bitwy, ale w poezji Rumiego miejsca te łączą się i nadają jego poematowi bardzo szczególny charakter, bo splecione ze sobą tworzą wspaniały świat człowieka i jego potrzeb. W pierwszej części są to oczy rzeźnika i oglądającego rzeźnię. W drugiej części są to oczy kochanków. W trzeciej części są to oczy skazanego na śmierć oraz sufisty-derwisza.

Część pierwszą Rumi zakończył jak na dzisiejsze czasy bardzo kontrowersyjnie stwierdzając, że kobiety tracą „czysty intelekt” podczas stosunku seksualnego. Nawet nie chcę o tym myśleć, co o wierszu i twórczości Rumiego myślą współczesne kobiety. Starach nawet o tym myśleć, ale w tłumaczeniu profesora Coleman Barksa na angielski z perskiego brzmi to tak:

The heads are worth less than the fatty tailbone
and the tail. They are like the women who,
at the push of a penis, lost her clear intellect
and became a blind animal.

Głowy są warte mniej niż tłusta kość ogonowa,
są jak kobiety, które po pchnięciu
penisa tracą swój czysty intelekt
i stają się ślepym zwierzęciem.

W części drugiej poemat Rumiego przyjmuje formę opowiadania w którym narrator opowiada o  ojcu i córce, którą wydał za mąż, według niego za niegodnego mężczyznę jego córki i poucza ją, co ma robić w czasie stosunku, aby nie zajść w ciążę.  

          Był sobie pewnego razu mądry człowiek
który miał śliczna córkę z piękną buzią,
cudownymi piersiami. Kiedy dorosła,
wydał ją za mąż za człowieka, który nie
był jej warty.

Tutaj też jest kontrowersja, bo jak mądry człowiek może wydać za mąż własną córkę za mężczyznę, który nie był jej wart; who was not an approproate match for her. Jednak Rumi robi to celowo, aby udowodnić czytelnikowi, że intelektualne rozumienie jego twórczości nie ma większego sensu, ponieważ on jako jeden z najwybitniejszych intelektualistów swojej epoki, jeden z niewielu mistyków w dokładnym słowie tego zrozumieniu prowokuje swojego czytelnika celowo, chce go zbulwersować i to mu się udaje. Jego celem jest pokazanie różnicy pomiędzy tym co intelektualne, a tym co jest nazwane doświadczeniem życiowym i różnicy pomiędzy nimi.

W trzeciej części jest opowiastka o sufim, czyli człowieku doświadczonym mistycznie, będącym na ścieżce którego Rumi także nazywa derwisze, czyli wędrownym włóczęgą, żebrakiem, człowiekiem bardzo ubogim. Człowiek ten odrzuca prezent przyniesiony mu przez żołnierzy z pola bitwy, ponieważ nie czuje się godny go przyjąć, bo nie uczestniczył w bitwie.  Jednak za mową żołnierzy może go  przyjąć pod warunkiem, że zabije człowiek pojmanego człowieka. Nie udaje mu się tego dokonać, bo pojmany swoim wzrokiem wstrzymuje go od tego czynu, mdleje, a więzień rzuca się na niego i próbuje podgryźć mu gardło.

Jednak naszym celem nie jest opisywanie, ani analiza czy interpretacja poematu, tylko zwrócenie uwagi na oczy, które jak już zostało powiedziane, są bardzo ważne dla autora poematu.

Rumi
Zwróć szczególną uwagę na swoje wredne myśli. 

Rozgoryczenie może być błogosławieństwem,
jak pochmurny dzień przynosi deszcz różom
i ulgę suchej ziemi.

Nie patrz rozgoryczony na swoje rozgoryczenie!
Ono być może przyniesie to, czego najbardziej potrzebujesz
i chcesz. To, co wydaje ci się powstrzymywać od radości
może być tym, co prowadzi do radości.

Nie nazywaj tego martwą gałęzią.
nazwij to żywym, wilgotnym korzeniem.

Nie bądź podejrzliwym, aż przejrzysz
co za tym stoi. Czekanie i oglądanie się
zatruwa twoją  Duszę.

Sięgnij po to.
Trzymaj swoją złośliwość na swojej piersi
jak korzeń leczniczy,
i skończ z czekaniem.

          Sułtan Mahmud powiedział do Ayaz
„Twoja szczerość nie waha się
w chwilach pożądania lub gniewu.
Ta stałość jest prawdziwą męskością.
Bez niej król jest jak
pierdzenie osła!”

W Koranie jest napisane
czym naprawdę są mężczyźni. Gdy zwierzęca dusza
zamienia się w taką postać?

          Chodź. Chodź ze mną
Przez sklep rzeźnika. Zobaczysz głowy owiec
leżące na stosach flaków.

Głowy są warte mniej niż tłusta kość ogonowa
są jak kobiety, które po pchnięciu
penisa tracą swój czysty intelekt
i stają się ślepym zwierzęciem.

          Był sobie pewnego razu mądry człowiek
który miał śliczna córkę z piękną buzią,
cudownymi piersiami. Kiedy dorosła,
Wydał ją za mąż za człowieka, który nie
był jej warty.

          Gdy arbuz dojrzeje,
musisz go pokroić, lub zacznie gnić i będzie niedobry.

Mówił do swojej córki. „Nie daj się zapłodnić.
Ten człowiek jest podróżnikiem. Zostawi ciebie,
w każdej chwili samotną z dzieckiem”.

„Ojcze, cenię sobie twoją mądrość,
i zrobię tak jak mówisz”.

Ojciec co dwa, trzy dni przypominał jej o tym
co mówił, aby ostrożnie się kochała
i jak ma się zachowywać podczas stosunku. Jednak pomimo
tych rad córka zaszła w ciążę. Jak to możliwe gdy
mąż i żoną są młodzi?

Urodziła dziecko i jakimś sposobem trzymała
to w tajemnicy przed ojcem przez pięć lub sześć
miesięcy. Aż się on dowiedział.

„Co to ma znaczyć! Czy ci nie mówiłem
Jak masz odbywać stosunek?”
          Tak, ojcze, mówiłeś
ale jak mam to zrobić? Mężczyzna i kobieta
są jak płomień i kawałek waty.
Czy wata może uniknąć ognia?”
Ojciec powtórzył,
„Nie pozwól mu spuścić się
w sobie. Gdy szczytuje bądź pewna
aby wyjął penisa z ciebie”.
          „Ależ ojcze, kiedy mam wiedzieć
kiedy on szczytuje? To jest trudne do zgadnięcia,
dokładnie kiedy to robi?”.

Ojciec jej odpowiedział,
„Kiedy szybciej i szybciej cię popycha, oczy jego
się zaokrąglają, i zaokrąglają, to jest ten czas”.

„Ależ ojcze,
Jego oczy tak robią, ale moje są mocno zaciśnięte!”

Więc nie zawsze zrozumienie jest jasne.
Podczas dużego podniecenia lub w gniewie.

Żył sobie pewien Sufi, który gdy inni wyruszali na bitwę
on chował się w namiocie
wśród zaopatrzenia i rannych.
Waleczni wojownicy poszli do walki
i wrócili z łupem.

Dali mu prezent z bitwy,
ale on wyrzucił go z namiotu.
          „Dlaczego się wciekasz?”
„Nie wziąłem udziału w Wojnie Świętej.
Nie byłem na polu walki
I niczego z niej nie będę od was brał”.

„Mamy kilku pojmanych w niewolę,
którzy muszą być zabici. Weź jednego z nich, utnij mu
głowę i będziesz wojownikiem Świętej Wojny jak my”.

Tchórzliwy Sufi pomyślał sobie, „Dlaczego by nie
to będzie jak przykazanie,
Jeśli nie masz wody na ablucje, użyj piasku”.

Więc zabrał więźnia za namiot
aby uczestniczyć w Wojnie Świętej.

Był tam długo.
Żołnierze zaczęli się niecierpliwić, „Więzień miał
związane ręce do tyłu i gotów był umrzeć,
dlaczego derwisza nie ma tak długo!”.

Jeden z nich poszedł sprawdzić co się tam dzieje i
zobaczył więźnia siedzącego na Sufim , tak jak siedzi
mężczyzna na kobiecie, tak jak lew trzyma antylopę
za gardło.

Niewierny wbił się zębami w Sufiego gardło!
Jego broda była nasiąknięta krwią derwisza.

To jest obraz tych którzy
pozwalają zwierzęcej duszy, chociaż związani
przez wiele praw religijnych, wciąż dominować nad nimi.
Wy i wasze religijne zakazy leżą oszołomione
pod tym dzikim zwierzęciem.

Żołnierz natychmiast zabił więźnia
i skropił wodą twarz Sufiego
aby doszedł do siebie. Oprzytomniał.
          „Ten człowiek!
Jak zamierzałem się obciąć mu głowę, popatrzył
na mnie, szeroko otworzył oczy, aż się mu zaokrągliły
takie dzikie, że zemdlałem”.

          Żołnierze nie mogli uwierzyć w słowa derwisza.
Poradzili mu,
„Aby nawet nie myślał wyruszać na wojnę.
Zobaczysz tam oczy, które będą patrzeć na twoją głowę
jak na piłkę, zobaczysz ciała bez głów w błocie, i nie
będzie tam nikogo, kto by doprowadził cię do przytomności
gdy ją stracisz!

          Zostań w domu.
Pozwól żelaznym wojownikom Mahometa
robić to co do nich należy”.

(Mathnawi, V, 3696-3779)

„Eyes-Shut Facing Eyes-Rolling-Around” [excerpt] by Jalal ad-Din Muhammad Rumi, from Delicious Laughter: Rambunctious Teaching Stories from the Mathnawi of Jelaluddin Rumi, edited and translated from the original Persian by Coleman Barks. © Maypop, 1990.


Pan Marian

Udając się na poranny spacer spotkałem sąsiada z góry, czyli z pierwszego piętra, pana Mariana mieszkającego w Chicago od kilkunastu już lat. Ale tak w ogóle to on pochodzi z Białostocczyzny, czyli – jak wszyscy – trójkąt białostocki – Mońki – Zambrów – Hajnówka. Pan Marian mieszka i nie mieszka na górze. Wszystko zależy od tego, czy ma pracę, czy jej nie ma.  Jeśli ją ma, żona i córka przygarną go, bo wiadomo każdy grosz się liczy, nawet takiego łajzy jak pan Marian, bo ten głupi dolar ułatwia życie.

Obecnie pracy nie ma, więc mieszka w piwnicy, czyli – jak mówią miejscowi – w bezjmencie. Mały kąt, w którym trzymane są stare krzesła i stoły plus małe polowe łóżko, na którym pan Marion może złożyć swoje umęczone ciało i stare kości.

 Jego żona wraz z moją ostrzegały mnie przed nim, abym nie pożyczał mu pieniędzy ani też nie dokarmiał, gdyż wszelki (z mojej strony humanitarny) odruch pomocy może być źle zrozumiany przez pana Mariana i pomyśli sobie, że bez pracy tez można żyć, bo sąsiad, czyli ja zryć za darmo daje.

Pan Marian to mężczyzna niewysoki o szerokiej czerstwej twarzy z dużym czerwonym nosem i drobnej postury ciała. Cokolwiek by na siebie nie założył i tak to będzie na niego za duże. Niestety, zbyt często zagląda do kieliszka: lubi alkohol, to za mało powiedziane, on wręcz go uwielbia. Ta miłość już trwa długą chwilę i nie jest to miłość szczęśliwa, ale w stosunku do mnie jest zawsze miły i uprzejmy. Nigdy nie miałem z nim kłopotów, nic mi nie zrobił przykrego, ale moja własna żona nastawiła mnie wrogo do niego:

– Taki facet – powiedziała – nie może pozytywnie wpływać na ciebie. Nawet nie pytałem, dlaczego, pogorszyłoby to moją sytuację, i tak nie najlepszą, bo, ale to zupełnie inna historia.

Pan Marian przeważnie się nie goli, ale też nie zapuszcza brody, przeważnie nie ma pracy ani szczęścia w życiu (a kto je ma?). Jest już człowiekiem dojrzałym, a nawet przedojrzałym, i dzikość pierwszej młodości jest dawno poza nim.

Stąd zapewne biorą się wszelkie kłopoty związane z pracą, bo kto przyjeżdża do Ameryki po pięćdziesiątce?  No, kto, odpowiedź jest krótka; wariat. Człowiek starszy w tym kraju jest już po czterdzieści, a cóż dopiero po pięćdziesiątce. „Stary człowiek” jest dyskryminowany na każdym kroku, bo – powiedzmy sobie prawdę – komu taki gość może być potrzebny? Kto da pracę starszej osobie, która nawet nic po angielsku nie duka: ani me, ani be? Tysiące młodych, zdrowych mężczyzn szukają pracy, ale Europa Wschodnia gna na złamanie karku do Ameryki, nie mówiąc już o Ameryce Południowej. Jak zawsze młodzi są górą, nawet, jeśli nie mają doświadczenia, nie muszą mieć ubezpieczenia medycznego, są sprawniejsi i silniejsi, lepiej i szybciej pracują, ciężej i efektywniej? To wszystko decyduje o tym, że starość jest poniżana i lekceważona, a jeśli jest niezabezpieczona finansowo może być wyjątkowo przykra i ciężka, gdy się straci stały dochód lub zdrowie. No cóż, taka jest Ameryka i nie trzeba więcej o tym pisać.

Kobiety, Polki w Ameryce to mają złote życie, nie to, co mężczyźni. Jest ich mniej niż mężczyzn, więc nawet w starszym wieku mogą uchodzić tutaj za królowe. Ich sytuacja zawodowa też jest o wiele lepsza. One zawsze mogą podjąć pracę sprzątaczki lub niani do pilnowania dzieci lub pielęgniarki do umierających starców bądź choćby pomocy do prowadzenia i sprzątania domów. Zawsze jest praca dla kobiety, przynieść, podaj, pozamiataj, ugotuj coś, albo wymyj plecy lub wannę. Mężczyźni mają o wiele bardziej trudniejszą sytuację, dlatego pan Marian klnie na Amerykę i przeklina cały ten kapitalizm. Nie może się z tym kapitalizmem amerykańskim dogadać ani po polsku, ani po angielski i cierpi, autentycznie cierpi.

– W komunie to było życie… O nic człowiek nie musiał się martwić, a teraz masz babo placek, włosy sobie z głowy wydzieraj albo zdychaj z głodu. Komuna to było coś piękno, o nic człowiek nie musiał się martw, bo nawet nie było za bardzo, o co się martwić. Komuna, to był wspaniały system, że ja też go musiałem obalić pluł sobie w brodę pan Marian.

Natknąłem się na pana Mariana robiąc minę człowieka nieszczęśliwego chciałem go w ten sposób przechytrzyć i szybko wyminąć, aby nie wdawać się w rozmowy o pogodzie czy właśnie minionych świętach. Znałem jego repertuar od lat, więc wiedziałem, o czym będzie rozmowa, spuszczając głowę w dół przyspieszyłem kroku, jednak on pierwszy powiedział: „Dzień dobry”. Promieniał przy tym tak szczerym i autentycznym uśmiechem, który zbił mnie z tropu zupełnie.  Jego oczy nabrały blasku radości i tym blaskiem zatrzymamy mnie. Kręcąc głową w lewo i w prawo, unikając jego oczu, chciałem dać mu do zrozumienia, że się spieszę, że nie mam czasu, że porozmawiamy, kiedy indziej, bo teraz już muszę iść, gdyż od tego zależą losy świata. Lecz on tego wcale nie zauważył. Wyciągnął swoją brudna rękę w moim kierunku, lgnąc do mnie jeszcze bardziej tym swym ciepłym i szczerym uśmiechem. Nie było rady, musiałem przystanąć i jak zwykle rozpoczęliśmy rozmowę o tej cholernej zimie w Chicago.

Tym razem pan Marian łatwo nie chciał zakończyć tematu, jak doświadczony aktor w jednej sekundzie zrobił minę posępnego i zafrasowanego człowieka, jakby zima obchodziła go bardziej niż zwykle. Mnie osobiście obchodziła jego córka, szczupła, wysoka blondynka o dość przyjemnej twarzy, po przejściach, już w wieku 31 lat była dwa razy mężatką.  Interesowałem się nią, ale nie dlatego, że jej pożądałem czy pragnąłem,  przecież byłem żonaty i mapę kobiecego ciała znałem na pamięć, te najważniejsze miejsca u kobiety nie były mi obce, ale córka pana Mariana interesowała mnie i podniecała swoim stylem życia, wyobrażałam sobie ją jako osobą traktującą seks jak jedzenie, po prostu jestem głodna więc jem, mam ochotę na seks więc korzystam z każdej okazji, te myśli mnie ekscytowały i nawet nie mam pojęcia, czy ona faktycznie taka była, czy tylko moja fantazja ją taką stworzyła w mojej głowie. Czasem wyobrażałam sobie, że będąc głodną zejdzie z góry i zapuka do moich drzwi, mówiąc nam ochotę na seks, ale nikogo nie ma pod ręką więc wybrała dzisiaj ciebie, weź mnie na stole, tak jakbyś jadł śniadanie z żoną.

– A co tam nowego w rodzinie panie Marianie, co nowego u córki, dawno jej nie wiedziałem, – specjalnie zapytałem o nią sąsiada, bo wiedziałem, ze niechętnie o niej rozmawia? I za każdym razem to samo w kółko powtarza.

– Jak to u pielęgniarki – odpowiedział pan Marian niechętnie. W Polsce miała prawie wszystko, dobra szkoła, dobry zawód, dobra praca panie, ale super posada w prywatnej klinice w Białymstoku. Znajomych miała na stanowiskach, kogo ona nie znała i kto jej nie znał, nie brakowało jej miłości i pieniędzy, poczucia bezpieczeństwa i niezależności, i tak się panie zaczęła nasza z nią udręka. Diabeł nas podkusił, aby ją tutaj do Chicago ściągnąć, bo się w Polsce nudziła.

-, Ale córka na starość panie Marianie w Ameryce to super sprawa, sam pan musisz przyznać – jakoś sztucznie to powiedziałem.

– Panie czyś pan z byka spadł – blondynka i to młoda w Chicago – to według pana poczucie bezpieczeństwa dla rodziców. Hindusi, Araby, Murzyni, a o Meksykanach nie wspomnę, biegali za nią jak psy za suką, a ona oszołomiona sukcesem powodzenia rozpoczęła jak to nam mówiła eksperyment, czyli randki z nimi.

– Randki- eksperyment, – o czym pan mówisz, bo nie wiem.

Randka – no nie wiesz pan, co to jest randka? Najpierw był jakiś Arab – czort wie skąd – rozwiedziony z pięknym domem w Oak Park z kredytem na trzydzieści lat. Taki romantyczny facet, dużo złota jej kupował, nawet zaczęła o nim poważnie myśleć, ale trafił jej się ten budowlaniec, przedsiębiorca, mercedesem za trzysta tysięcy jeździł, ale jakiś taki niepoukładany. Kupił jej tanie mieszkanie i wyremontował, z pasją jeżdżenia, co weekend na ryby do Wisconsin, ale go kopła w zad, bo ile weekendów można w lesie siedzieć i patrzeć na wodę i opędzać się od komarów. Później był ten główny księgowy z hotelu Palmer House w downtown, pan go pamięta, co rozbił szybkę w drzwiach wejściowych do naszego domu. Przystojniak, znerwicowany z domem w lasach, ale już nie w Wisconsin, ale w Michigan, chytry jak sto diabłów a jego niemiecka rodzina nie akceptowała Polek. Ale co ja będę panu to opowiadał, na pewno żona już to panu mówiła ze sto razy. Popatrzył się na mnie a jego źrenice się poszerzyły, mrużąc zaropiałymi oczami, wyszczerzając wielkie jak łopaty i żółte od tytoniu zęby, uśmiechnął się tajemniczo i najnormalniej w świecie zapytał się mnie:

– Czy jest pan człowiekiem odpowiedzialnym?

Sam się głębiej na tym pytaniem zastanowiłem…

– Nigdy o tym nie myślałem – popatrzyłem panu Marianowi prosto w oczy niepewny, czy aby sobie ze mnie nie kpi, czy może się upił i żartów sobie ze mnie nie stroi. – Nigdy o tym nie myślałem – powiedziałem do niego lirycznie, jakbym się zwierzał jakiejś panience ze swojego osobistego życia.

Wtedy wydął policzki, lekko uśmiechnął się i czekał cierpliwie na odpowiedź. Wiedział, że tak od razu mu nie odpowiem. Moje wahanie sprawiało mu wewnętrzną przyjemność, czego dowodem były śmiejące się oczy.        

– Chyba jestem odpowiedzialny – wyszeptałem nieśmiało. – Żona mówi, że nie, ale ja myślę, że tak. Poza tym ona zawsze mówi odwrotnie niż to, co myśli. To jest jej specjalność kobieca – uśmiechnąłem się niezdarnie.

– Albo się jest odpowiedzialnym, albo się nie jest – stwierdził nerwowo sąsiad. – Opinie pańskiej żony w szczególności mnie nie interesują. Opinie wszystkich kobiet całego świata mnie nie interesują, mam dość babskich rządów i opinii. One po prostu wszystkie tutaj zwariowały, Ameryka poprzewracała im w głowach. To nie tylko pańska i moja małżonka dostały kota w Ameryce, u innych kumpli jest tak samo albo podobnie. Baby w Ameryce głupieją, takie jest moje własne wielkie odkrycie. A co się tyczy pańskiej odpowiedzi, to nie potrzeba żadnej wielkiej filozofii. Albo się jest, albo się nie jest odpowiedzialnym człowiekiem. Po co te akademickie wygłupy i jakieś wyuczone szkolne konwenanse? Proszę mi nie utrudniać, samemu się nie męczyć i dać jednoznaczną odpowiedź.

Wzruszyłem ramionami nie za bardzo wiedząc, jak wybrnąć z sytuacji. Przełknąłem własną ślinę, jakbym łykał truciznę. Wzniosłem wzrok do nieba i z namaszczeniem, jakbym odmawiał modlitwę, powiedziałem:

– Tak. Jestem człowiekiem odpowiedzialnym.

Sąsiad jakby tylko na to czekał. Z radości aż do góry podskoczył. Oczy mu się bardzo zaokrągliły jak srebrne dolarówki amerykańskie.  Ruchem ręki tonącego człowieka sięgnął do kieszeni marynarki, z której wyjął banknoty dolarowe. Drugą ręką poprawił kołnierz mojej koszuli i zupełnie nie patrząc na mnie, tylko w drugą stronę, powiedział:

– Ma pan tutaj trzy dolary, dołoży pan następne trzy i na rogu u Meksyka kup butelkę wódki meksykańskiej – uśmiechnął się tajemniczo, puszczając do mnie perskie oko. – Będę czekał na pana u siebie w piwnicy, przygotuję jakieś kanapki. Skocz pan szybko, na jednej nodze, bo szkoda czasu.

Chicago, 1994

Adam Lizakowski – Zaciśnięte oczy naprzeciw oczom zaokrąglonym. Albo Pan Marian
QR kod: Adam Lizakowski – Zaciśnięte oczy naprzeciw oczom zaokrąglonym. Albo Pan Marian