w ostatniej linijce snu powtarzasz jeszcze imię Zofia

w ostatniej linijce snu powtarzasz jeszcze imię Zofia
w pierwszej literze jawy już ci się rysuje Polska

już ci szlachtują język pod akcent, który ma ten powiat
jeszcze niemo się wzbraniasz, składając usta do „kocham”

jeszcze cię nie widzieli w tym najgorszym sołectwie
a już nekrolog piszą wielce nieczytelnie


szkic

jakoś się podnosisz, aparat mowy jak ostatnia deska ratunku
język jak gwóźdź do płyty pilśniowej twego grobu albo i kartonu

albo też papieru, więc ratujesz spojrzeniem przedostatni rejestr
świat jest niecierpliwy jak drzewo przy korzeniu

zdaje ci się, że ktoś na ciebie patrzy i wzdychasz już spokojny
ledwo ścięty szpic ołówka w ręku urzędnika

albo urzędniczki o zaciętych ustach
drzewo jest niespokojne, ono już przeczuwa

ktoś jest tylko po to, żeby to nazywać
ten szelest i zapach, kiedy tępo patrzysz

słowa, którego potrzeba, żeby nic nie znaczyć
ono pociesza i naucza wbrew drugiemu słowu


grabarz we krwi

mówi grabarz synkowi „śpij dobrze, dobranoc”
żona grabarza dopowiada we śnie „żyj nam jeszcze”

co mówi grabarz synkowi na dobranoc?
jak wielu grabarzy masz we krwi schowanych?

przy jakiej jednostce grabarzy we krwi
potrafisz spokojnie zasnąć, licząc że się zbudzisz?

syn grabarzowi już przed urodzeniem mówi, ech
zdechnijże, dziadek, również ostatnim westchnieniem

jakby słowa szuka w języku podobnie pogrzebanem
pokornie synkowi grabarza, który śni się, kłaniam


lament narkomana nad ostatnią kreską

będziesz sprawiać mi ból, jakbyś była jeszcze
bo też pewnie jesteś, u jakiegoś mężczyzny w dresie

albo lepiej trafiłaś i dobrze ubrany człowiek cię ogląda
do lepiej ubranego, w końcu gdzieś cię wiedzie dalej lament

mógłbym codziennie wciągać do nosa ten pyłek, który spadł z twoich rzęs
mógłbym codziennie wciągać do nosa ten pyłek, który spadł z twoich powiek


lament odbity

nie będzie ci żal matki, kiedy wypadnie jej szklanka z ręki, nie będzie
syna też nie będzie żal, bo przecież już nie żyjesz

ciężko, kurwa, płakać matce, która jest królową Polski
nie chce mi się pisać w tym języku notatek

słuchaj, w ogóle nie chce mi się używać języka
mów, co się mówi w ostatnich słowach, śpiewaj


niewiele było trzeba rąbać drewna na twój krzyż

mam wrażenie, że ten krzyż jest lekki jak pocałunek
serdeczny, dany mimochodem kolejnym policzkom

kiedy chciałeś wreszcie w tych ramionach skonać
one kości strzępią na inną grobu połać

mam krzyż serdeczny jak wrażenie policzków
które pod ciężarem dalszych pocałunków gniją

w nieznanego policzka jakimś wspólnym grobie
a właściwie w ustach


mając jeszcze w ustach posmak świata, wargi już przyjmują grymas klamry

śpiączka 2018

mając jeszcze w ustach posmak świata, wargi już przyjmują grymas klamry
język, przed chwilą jeszcze giętki, już nabiera właściwości pilśniowej deski

mówisz: utrata, ale cóż to za strata, którą określa dodawanie znaczeń
mnożąc w ustach pół świata, przez pół Polski ćwiczysz sobie umieranie

ktoś wreszcie daje ci w mordę, zbytek łaski, wysłuchany pacierz
nachylam się nad pismem, które nic nie znaczy


lament autora wiersza pod krzyżem

krzyżu mój, grobie ptaków i innych zwierząt leśnych
grobie papieru i ostojo Polski
czemuś mnie uwzględnił
w planie wydawniczym

ciężki przyrządzie, nieporęczna, śmieszna
w swojej prostocie potrzebo napisania wiersza

smutna konotacjo: jest krzyż, będzie pętla

Marcin Bies – Symulakrum lamentu
QR kod: Marcin Bies – Symulakrum lamentu