Skóra gada

Z roku na rok coraz bardziej bladła czerń
twego zimowego płaszcza
Jeszcze teraz w jego kieszeniach można odnaleźć
dziwne zawiniątka
W chusteczkę z inicjałem po pierwszym mężu
zaplątane symbole ze snów –
wyrwane zęby oraz białe konie
Pakunek związany czerwonym sznurkiem
w kokardkę
Dla kogo?
Wciąż słychać twoje skrzypiące kroki
Spód czarnych lakierek
Pewnie zmarzły ci stopy
Okryję cię twoim ulubionym kocem
Woskowe palce splecione w zamek błyskawiczny
zamykają ostatnią kompozycję twojego ciała
Po brzuchu wije się wąż bursztynowych paciorków
zakończonych medalikiem
Twarz-maska zastygła gipsem w obcy grymas
Wokół oczu kurze łapki wybiegają aż na horyzont czoła i nos
Ktoś przykłada lusterko
Po suficie gonią się świetliste zajączki
z impetem wpadając w zapach frezji
i świec okadzających szyby
Wokół okien wirują jeszcze czarno-białe przeźrocza
przenoszą cię z powrotem do domu
pachnącego suszonymi grzybami i ziołem
Firany pajęczyn poruszają bielone ściany
Ponad piecem kaflowym zwisa pulsujący kokon
utkany z włosów jak kołtun
wypchany wszami
wirami początków poprzedniego wieku
okruchem chleba dzielonym
na siedmioro dzieci
Na udach odciskają ci się czarne koronki
Skóra gada


Padał deszcz

Jakiś człowiek z pomarszczonym parasolem
wokół głowy
snuje się jak mgła

W granatowych wstęgach wilgotnych uliczek
wiodących do kurhanu z epoki brązu
odbija się ciemna chmura

Z Elverhøj słychać już szepty elfów
Chciałoby się tam z nimi zasnąć w
tym zielonym pagórku

Ciche połacia wygolonych pól
sterczą żółtawą szczecinką
kuszą dojrzałym zapachem pulchnej
Ziemi Matki- właściwie macochy
mlekiem i miodem płynącej

Czasem tylko gdy myślą przekroczysz
granicę światów
zobaczysz jak swojskie muszki owocówki
opanowują pękate gruchy
które z klekotem spadają wśród suchych makówek

Usłyszysz gwar barów mlecznych
gdzie pieróg za grosz studencki zdobyty
aspiruje do miana białej trufli

Przypomnisz sobie muzykę żółtych traw
szumiących na połoninach
Poczujesz ciężar wszystkich plecaków
zabieranych w kilometry Bieszczad
Ów…

Ujrzysz jak pierwszy liść odpada z przydrożnych wierzb
wiernie płaczących babim latem
nad kapliczką
krzyżykiem
Maryjką

Usłyszysz dzwony kościołów z soli i ziemi zbudowane
oraz zgrzyt
rozpadającej się postaci Świętego Wojciecha
Dłonie figury z grożącym paluchem
bezradnie już leżą na ziemi

Gdzieś tam domowe Wenus
kołyszą biodrami
Uprawiają zimowe zapasy
W glinianych garnkach duszą
cierpki gulasz z kurzu
przypaloną sieną doprawiają zaprawy
gotują słoiki w marzenia brzemienne
purpurowe od życiowych historii

Zobaczysz też emigrujące surogatki
rodzące potomstwo dla innej Matki- macochy

A na Elverhøj osa brzęczy mantrę

Padał deszcz
Jakiś człowiek z pomarszczonym parasolem
Wokół głowy…


Wizyta

Obracasz się z jednego boku na drugi
Wywlekasz na drugą stronę
Co widzisz gdy tak patrzysz w środek siebie
W ciemność
Podskórnie wyczuwasz różne zdarzenia
Czemu RÓŻNE jest ładne świeże pastelowe?
I pachnie
ZDARZENIA natomiast są w zgniłym kolorze Khaki

KHAKI jest ciężkie
Ma zapach trupa
Rozkładu
Jazdy
Autobusu toczącego się do zajezdni

Masz piżamę w kolorze khaki
Grzęźniesz gdzieś w dole pełnym deszczu gdy ją zakładasz

W DOLE jest perwersyjne i owłosione
Nie pasuje do ciała nieruchomo śpiącego
Leżącego na wznak

Budzisz się
Nic się nie dzieje
Tylko codzienne rytuały jak karuzela
Wyznaczają rytm życia
Wodą obmywasz balon głowy
Rysujesz sobie oczy usta brwi
Chodzisz chodzisz

Z sinych palców zdrapujesz zaschniętą farbę
Jak strup
Zdzierasz plastry bliznami pokryte
Czekasz
Dziś jest dziewiąty września
Dlaczego to istnieje?

Słowa przypisane poziomom
DLACZEGO?- należy do dziecka
PO CO?- należy do wszystkich
JAK DŁUGO?- jest pytaniem starości
Radio wygrywa dawne melodie
Fale otaczają twoje uda
Może on zapomniał, że ma dziś przyjechać
Może ty zapomnisz


Rocznica

w upalny dzień rozwarte źrenice
rozszczepiają światło gorącego powietrza
na dnie oka tworzą się przekłamane obrazy
i kształty z przeszłości

jak z adaptera płyną dźwięki niedokończonych rozmów
oraz teorie manierycznych strun głosowych
osób dławiących się później potem
śmiechem i winem

światłościan pokoju załamuje się nagle
pod różową sukienką ze ślubu rzucają się cienie
tworząc misterną rycinę dusz splątanych
w warkocz codzienności

jak camera obscura zapamiętam tę chwilę
by później pokazać ją dzieciom
a teraz zamknę na chwilę oczy
i poczekam tu na ciebie
aż wrócisz wieczorem
żeby zjeść z Tobą kolację


Nylonowe skarpety

Po tych gorących dniach
jest tak zimno, że mam wrażenie
iż lód z zamrażarki ogrzewa dłonie

Lekkość bytu to
oksymoroniczy czarny śnieg
Zasypuje dachy, tramwaje, piwnice i oczy

Pocieszę się jedząc ciepłe lody z napisem
„born to be broken”
w bardzo kruchym wafelku

Wir wiatru unosi dziecięce rysunki w ogrodzie, łamie gałęzie,
tańczą drzwi od łazienki

Już jesień?

Poszewki w kratę drwala i prześcieradło miętoszą się w pralce,
choć nie ma pogody do suszenia prania

Nylonowe skarpety zwinięte w kulkę to następny model do portretu-
wyglądają jak skulone zwierzątko
Namaluję to, gdy przygotuję różne tony farb w odcieniach jego ciała
i naciągnę płótno

Kiedy zaczęłam lubić takie straszne tkliwości?
Jak szybko na nodze robi się skóra pomarańczy?

Olej pali się na patelni
Wącham kucyk dymem śmierdzący
Włos się rozszczepia na troje
Naleśnik
Ser biały
Mucha
Odganiam z siebie pierdołę
Mielę z owocami kondycjonujące smutki

Strachy na lachony z gazety pytają co stanie się z twoim ciałem
jak już przestaniesz uprawiać seks

Może w twojej koronkowej twarzy zmarszczek
światło się wtedy zabawi
Mariańska głębina wokół ust się poruszy
Uniesiesz się do ostatniego uśmiechu
Chłodne pocałunki spod skóry wyciśniesz
Zanucisz dobry Jezu a nasz Panie
Zająkniesz się między słowami
Zwiniesz się w sobie jak nylonowe skarpetki

To już jutro

Joanna Wojciechowska – Pięć wierszy
QR kod: Joanna Wojciechowska – Pięć wierszy