1. Gen.

Przypomniał mi się smak chłodnej wody, uciągniętej
ze starej studni. Babcia przelewała z wiadra
do emaliowanego garnuszka z obitym uchem. Piłam łapczywie.
Trzeszczał stary łańcuch,
korba nieznośnie piszczała. Dziadek w szopie
za domem naprawiał buty, nie lubił
gdy mu przeszkadzano. Mogłam godzinami grać
na trąbce z odpustu. Nie znałam coca-coli.
Wieczorami przychodził do nas Chrystus, milcząc
stawał w progu.

* Gen.- źródło, początek


2. śmierć trwa tylko chwilę

w poezji nie znajduję miejsca na wstyd
banał i co ludzie powiedzą
jeśli kiedyś napiszę wiersz będzie jak
patroszona kaczka
obrany z piór mięsa i
ścięgien
stanie się klepsydrą
grzybem
który żywi się promieniowaniem
po bombie
mogę nim być
zapisać na skórze każde westchnienie
pomruki dzika na skraju lasu i burczenie
w brzuchu z głodu
fazy krzepnącej krwi
ulewającego się z piersi mleka i moczu
parującego na szpitalnym łóżku
jeśli kiedyś napiszę wiersz
w nim się przesypię z rąk
wprost do ziemi


3. wielopole wielopole

życie toczy się we mnie
w miejsce przepony ustawiłam goplanę
kantorowską bryłę
pełni wartę
bellini uśmierza ból
nie umiemy się porozumieć na pięciolinii
zajmujemy miejsca jak w kinie
dzieląc się na rzędy i
sektory
nie próbuję rozbierać wyobraźni on chce
mnie pokręconą i pustą
mogę być bożkiem
złoto wyprzedałam w czasach
kryzysu
została jedynie święcona woda w perfumetce
ostatni raz całowaliśmy się na ławce
pod plebanią
obok stał mistrz
w czarnej marynarce płakał
nad bezpowrotem siostra umierała samotnie
w cieple zachodzącego słońca


4. Jane już nie żyje

spotykam je wszystkie na skrzyżowaniach
chodnikach
odbite w smugach
brudnych szyb wystawowych
mają w oczach nienawiść i jeszcze coś
szare historie
opowiadane bezdźwięcznie sunącym tramwajom
spierzchłymi wargami
jak paździerz nie umiem
rozmawiać z nimi spojrzeć w oczy tak wcześnie
rano kiedy przechodzą kołysane
miejskim szumem
w znoszonych butach zamykam zwiędłą kobiecość nawet
gdy wyciągam rękę by jeszcze
nakarmić wspomnienia


5. monady

czasami zapada w nas cisza jak długi
korytarz o gładkich ścianach
strzyżony dywan tłumi kroki
słyszę wówczas łagodny przepływ krwi on
czyta ja piszę lub na odwrót
te chwile gdy możemy poza sobą
powdychać powietrza
ułożyć kilka warstw na zapas pozwolić
dojrzeć słowom
najbardziej tęsknią dłonie i
wiersze
świty przechodzą z różu w czerwienie kiedy czekamy
aż minie noc i jordan znów wypłynie
na spodek filiżanki


6. spowiedź

jezus włączył światło
przerażona strząsałam z rąk resztki połonin
słońce wypaliło już ślady traw na ramiona jak brokat
osypywał się gruz
skały w oddali stały niewzruszone tylko oczy uciekały
w ciasne szczeliny
pożogę nieba
obudziłam się wolna
przyszedł list
charakter pisma wskazywał na obywatela
jesteśmy zainteresowani współpracą-pisał
dalej jak w kontrakcie pęd kół
wszystko dopowiemy milczeniem
wystarczy zagryźć wargi docisnąć
brzegi kopert do konturu szyn


7. boats

czuję niepokój gdy słońce
chyli się ku zachodowi
jest we mnie wystarczająca ilość światła
do fotosyntezy i niekończąca analiza linii i odcisków
palca
jedną dłonią możesz zgasić we mnie ogień i jedną
zatopić
żeglujemy daleko od siebie
czasami przypominasz długi korytarz
białoskrzydłe ptaki drenują bezustannie skórę
żyję z dala
od okien
płynne szkło zalewa tchawicę
maszt kłuje meandry bioder
tonę
gdzie jesteś

* Markowi P.


8. reminiscencje

ujęła mnie

pochylona sylwetka kobiety szorującej grób dziecka
była w tym akcie niewypowiedziana intymność
matczyna czułość skoncentrowana w tarciu szczotką
o płytę nagrobną

uśpiona rozpacz zastygła w nienaturalnie
mechanicznych ruchach przelana na twarde włosie miarowo
zacierała wspomnienia

każde pociągnięcie w przód to kolejne urodziny
gwiazdka dzień dziecka
pierwsza komunia
nowy rowerek i kaptur

naciągnięty na głowę jakby wszystko wokół od zawsze
milczało


9. niepewnie

mówią że baudelaire wciąż żyje
ja mam wątpliwość
na wszelki wypadek z piór i liści formuję głowę ręce

dorysuję jutro
będą zielone jak rajskie jabłka
w winnym rozkładzie zaszczepię myśli

coraz rzadziej piszę wiersze być może powinnam
zbudować schron
bezpiecznie przeprowadzać je przez jezdnię lub rozwinąć
elektrycznego pastucha nad dywanem stokrotek
byłoby łatwiej zachować umiar starannie
ułożyć słowa na koniec

wypalić puentę


10. nad rzeką Gave de Pau

najgłębiej zapadały słowa o ostrych krawędziach
jak groty i mroźne styczniowe noce
mama za ścianą

przyjmowała panów o różnych porach
czasem
przynosili dropsy na kolację
miałam czas

by oswoić kabel przylegając plecami
do chłodnej ściany
polewałam się woskiem z rozgrzanej świecy
by dostąpić odnowienia henri upajał
zambajonem

czułam niemal bezdźwięcznie wymawiane obietnice
jałowe jak narzędzia przed sekcją

nadzieje zastygały w tętnicach

Monika Luque-Kurcz – Dziesięć wierszy
QR kod: Monika Luque-Kurcz – Dziesięć wierszy