Punkty

Słońce w śniegu, nasyp kolejowy, zmrożona
piaskownia. W dokumentach obrazek tego, który
został „umęczon i pogrzebion”. Kamień pierwszy
i kamień ostatni. Wszystkiego mam po kawałku:
szczątki wielu mnie, różnych spraw zbite jak śnieżka,
szybkie drzewa w szybach pociągów
(lustrach powtarzających światło).


Projekt wiersza

Chrobocze silnik diesla. Zatrzymałem się tu,
by sprawdzić, czy zostało coś po nas w miejscu,
które nad ranem mi się przyśniło. Papierek,
wydeptana trawa. Nie ma nic: sen – zmyślenie,
bez kodu i języka w układzie kamiennych gwiazd,
głosie kukułki. W ruchu obłoków, pod którymi
znów zostawiam rodzinę, serce, wieżę ciśnień,
Jezioro Goczałkowickie i las, który płonie szybko.


Nowenna

Poszukuję ukrytego w lesie drugiego źródła
zasilającego pobliski staw. Oddalam się, zbliżam
do wąwozu, gdzie struży się mętna rzeczułka.
Gałązki trzaskają pod trampkami, telefon w kieszeni
na piersi ciąży jak serce. Kiedyś myślałem, że wystarczy
opanować siebie i język, by móc pisać, modlić się.
Kiedyś. Teraz próbuję wracać. Znużyło mnie znajdywanie;
wąwóz zarastają trawy i oczerety, strumień
ginie w ostrych chaszczach. Nad brzegiem matka
pryska na dłonie dzieci preparat odstraszający komary,
który posłusznie rozsmarowują po twarzach.


Topielce

Betonowe dreny, krzyż i cień mojej wyciągniętej
z aparatem ręki. Za wcześnie się obudziłem,
popatrzyłem w słońce, które ścina takich białasów jak ja.
Przypomniałem sobie twoje słowa: jeżeli człowiek rozkłada się
w grobie w ciągu pięciu lat, mój tata już dawno się rozłożył.
I twój śmiech, to, jak zasłaniałaś ręką ubytek w zębie.

Słońce ścina, parcieje sznur studni. Słowa niszczą, budują
cały ten bezmiar, nędzę. Mój ojciec zakochał się w żydówce,
krył się pod pierzyną przed uderzeniami babki.
Też byłem krwią, wodą, świszczącym kamykiem.
Kochałem, nie zawiodłem.


Pieśń

Tyle promieni przez liście. Przez szpary igieł.
Ci, co krzyczą do tłumu, ci, co podają wodę
wiosłującym pod pokładem. Znów burza, kobieta,
którą kochałem, rodzi daleko trzecie dziecko.
Jeden umarły mnie kocha, dwóch nienawidzi.
Ziemia i alkohol mnie znosi. Dotrzymuję tajemnicy.


Panorama

Oglądam z uczniami ekranizacje powieści.
I oni inaczej wyobrażali sobie głównych bohaterów.
Alojzy niszczący sekrety pana Kleksa, Pinokio
zabijający świerszcza, blondynek, który
„jest za słaby, by go bić – wykąpcie go”.

Byłem podmiotem zdarzeń. Pisałem.
Zakochany chciałem umrzeć, by w hałasie
dzwonów złożono mnie do grobu. Teraz dziczeję,
nie odbieram telefonów, starzeję się – od tylu lat
nie uderzyłem człowieka. Spóźniony,
cały w nerwach stoję na przejeździe;
nadjeżdża pociąg i zasuwam szyby.

Jestem podmiotem zdarzeń, okna wagonów
jak taśma filmowa. Nie notuję już nic –
szyny podsypane kamieniami, dudniący świat
podsypany kamieniami. Kamień nieba,
płuco nieba, płuco Nemeczka.


Pożegnanie

Błyska się, wyłączam magnetofon z gniazdka.
Nad zlewem gryzę brzoskwinię, strzepuję z dłoni sok.
Czytam znalezione wypracowania jak poprawki
do legendy: „Czy pamiętasz, ile strachu
narobiły nam meduzy? Ty pierwsza odważyłaś się
dotknąć je i wcale nie parzyły. A pamiętasz,
jak puszczaliśmy latawce? Frunęło wtedy
stado mew i śmiałyśmy się, że nasze latawce
też chciałyby z nimi polecieć”.

Co jeszcze można odkryć w codzienności
śmierci, życia? Życie toczy się poza mną,
poza tymi literami. Mój przyjaciel leżał
w trawie na boku i brzuch mu się wylewał.
Czy już wtedy budował w sobie gmach samobójstwa?
Znów wróciłem do niego. Tu, nad tymi
kartkami, w kuchni. Gdy nadchodzą święta,
gdy będziemy pijani i beztroscy. To już ostatni raz.
„Zobaczyliśmy piękny krajobraz, płynęliśmy
przez rzekę. Przewoźnik pokazał nam górę, na której
odbita była ręka Boga. Pokazał nam też źródło
z niej wypływające i powiedział,
że w dawnych czasach ludzie pili z niego,
bo chcieli żyć wiecznie”.

Łukasz Jarosz – Siedem wierszy
QR kod: Łukasz Jarosz – Siedem wierszy