Klucz był mosiężny, z trzema ząbkami, klucz Bertę budził z najtwardszego snu, w środku nocy, czasem nawet później, kiedy dymił już poranek za oknem, mimo że przeważnie spała płytko. Czujny sen był chyba jedyną rzeczą, jaką odziedziczyła po matce, jedyną za wyjątkiem samej płci, którą zresztą od pewnego momentu próbowała zwalczyć. Tak jak chorobę. Klucz zatem brutalnie otwierał jej czaszkę jak puszkę konserw. Do dzisiaj nie lubi dźwięku ani zapachu metalu.

Właściwie już o czwartej po południu wiadomo było, że ojciec nie wróci, tylko będzie zwracał w różnych miejscach, co zdążył zjeść i wypić, obiad stygł na talerzach, gasnął, albo pokrywał się grubym kożuchem. Jeśli wracał, był punktualny, kiedy łapał ciąg, odpływał szybko, zderzał się gdzieś z miejską rafą, miejscową rafinerią, a morze wódki wyrzucało go na brzeg mieszkania jak rozbitka, na czterech łapach. Którejś nocy znalazła go na chodniku, zupełnie przypadkiem, w ogóle nie przypominał istoty ludzkiej, raczej porzucony, brezentowy pokrowiec, jaki czasem otrzymuje się w pralni chemicznej albo u magla.

Czasem zostawiał swoją skórę w przedpokoju; koszulę, spodnie, skarpety, przesiąknięte zapachem potu i tytoniu, który wygryzł ostatnie nuty wody kolońskiej i kremu Nivea. Innym razem było wręcz odwrotnie: skóra ojca pachniała niczym drogeria, drogimi perfumami kobiet, których podobno nigdy nie zdobywał. „Przynosisz mi do domu te wszystkie dziwki jubilerów, krawców i partyjniaków. Śmierdzisz nimi z daleka. Przynosisz mi ich ondulowane włosy, tlenione z odrostami. One śmieją mi się prosto w twarz. Jesteś szmatą, niczym więcej”.
Albo:
„Ile dzisiaj przepiłeś? Ile przegrałeś w brydża, czy ty wiesz, że znowu nie wyrobimy do pierwszego?”
„Kiedy wygrywałem, nie psioczyłaś, do Bułgarii, do Złotych Piasków cię zabrałem”
„Całe życie będziesz mi to wypominał”.
Szmata na drugi dzień, w ramach kaca giganta sprzątała dom. Z kurzu, sieci i wnyków, które sami na siebie zastawili. Sam wprawiał się w ruch po godzinach bezruchu. Ścierał zaschnięty tłuszcz z kuchenki, zamiatał podłogę z odłamków szkła, zmywał naczynia; czasem Berta znajdowała kartki wyrwane z jej szkolnych zeszytów adresowane do matki, z krótkim „przepraszam” albo „wybaczysz mi?”, „obiecuję, że to się więcej nie powtórzy”. Matka podpalała nimi gaz w łaziennym piecyku. Zawsze w domu brakowało zapałek. I zbyt prędko, na długo przed końcem semestru kończyły się zeszyty.

Berta pamięta, że klucz pasował do drzwi wejściowych w sieni, która wychodziła na ulicę Olejniczaka, jednocześnie otwierał również drzwi do mieszkania. Właściwie nie tyle otwierał, co odmykał drzwi zatrzaśnięte. Nigdy się nie zastanawiała nad tym, że właściwie nic ich nie chroniło. Klucz miał swoją wagę, dobrze leżał w dłoni. Wszystko w starym domu pozostawało otwarte, nieraz otwarte na oścież, co było bolesne. Kiedy dzisiaj wymawia słowo „oścież” wszystko ją kłuje, rani, dosłownie, jakby obracała się w beczce wyłożonej tłuczonym szkłem.
W starym bytomskim domu wszystko było otwarte i od razu dostępne. W szufladach walało się mnóstwo kluczy różnej wielkości i różnego przeznaczenia, wisiały również w szafie na specjalnej pętli, ale żaden z nich nigdy do niczego nie pasował. Szafy, komoda, meblościanka z Pedetu, nakastlik przy łóżku ojca i – ma się rozumieć – drzwi posiadały fabryczne zamki, były to jednak zamki niezdobyte, zamki całkiem dziewicze.

Berta też czuje się zatrzaśnięta, wie że bardzo łatwo ją podważyć byle wytrychem i wszystko z niej wynieść, nie potrafi też niczego zamknąć. Leży przed nią aktualnie wiele projektów rozpoczętych – a jednym z nich jest napoczęty Oskar – które zapewne nigdy nie zostaną ukończone. To nic nowego, Berta słyszy to od dawna, przez całe życie powtarzała to matka, a kiedy się zmęczyła, powierzyła misję siostrze Berty, Annie. „Jak się coś zaczyna, trzeba to skończyć”, „Berta ma słomiany zapał do wszystkiego. W ten sposób, to ona nigdy do niczego nie dojdzie, jak ja doszłam.”

Być może zgrzyta przez sen (tak jak klucz w zamku) i ściera sobie szkliwo, co będzie miało doniosłe skutki dla jej wizerunku już za lat kilkanaście, i w ten sposób próbuje powiedzieć, że powinna zaistnieć jakaś granica? Kto jednak zrozumie ten uwięziony język, ten język za kratą równych, białych zębów Berty, na pewno nie Oskar, dla którego na razie jest to urocza słabość, jest to bardzo ludzkie, a tym samym piękne. Piękno według Oskara nie polega na tym, że nie ma skazy.

Klucz zatem otwiera nie tylko drzwi, kluczy również w Bercie, jakby był rodzajem sondy, grzebie w jej wnętrznościach, które powyginane są na wszystkie strony. Wewnętrzny mechanizm jest po prostu zepsuty, przekręcony jak sprężyna zabawki, żaden ślusarz nic na to nie poradzi. Skumulowana tu jest olbrzymia energia kinetyczna, ktoś powinien to kiedyś rozplątać, o ile Berta to w ogóle ujawni, zanim niekontrolowany wybuch powyrywa komuś ręce i nogi.
W sieni jest z reguły ciemno, czasem więc Berta przekręca również czarny, ebonitowy przełącznik ze światłem. Jednak istnieje duże prawdopodobieństwo, że pani Rajnerowa, która cierpi na bezsenność, wkrótce je zgasi dla oszczędności, zanim jeszcze wystawi puste butelki na mleko.

Ciąg jest pełnią, podczas której ojciec zamienia się w zwierzę czworonożne, przełącznik jest wtedy dla niego za wysoko. Zamek jest zdecydowanie niżej, ale to nic nie daje w ciemności. Niektóre zwierzęta jak koty świetnie widzą w trudnych warunkach, ale ojciec chyba nie należy do tego gatunku. Oczywiście w nocy wszystko zdaje się trwać dłużej, niż dzieje się w rzeczywistości, noc jest także bardzo wyrazista, ponieważ nic z reguły jej nie zakłóca. Dlatego Berta wyławia nawet sapanie ojca pokonującego schody, toczącego walkę z każdym stopniem. Nie wspominając o chrobocie klucza w zamku, który cały dom za wyjątkiem ojca stawia na nogi.

Ciąg oficjalnie nazywa się podróżą służbową, chociaż w gruncie rzeczy wszystkie podróże ojca mają charakter służbowy, ważną delegacją, licho wie czym jeszcze, nie dla pani Rajnerowej na piętrze, ani tym bardziej dla pani Nowakowej z sutereny, które wiedzą wystarczająco dużo, żeby udawać, że nic nie wiedzą, dla kogo więc? Dla rodziny ojca, która po wyzwoleniu Kłodzka zapadła się pod ziemię? Pracowników kolei, którzy sami, półprzytomni dziurkują mankiety mundurów, myląc je z biletami z tektury?

Klucz, o czym Berta doskonale wie, bez ojca nic nie znaczy. Za kluczem musi czaić się ojciec, nie jest to „jakiś” ojciec, ale ojciec konkretny, za każdym razem można tego samego ojca uzyskać w doświadczeniu. Jest to rzecz fizycznie i empirycznie udowodniona, chociaż rzecz sama z siebie nie umie poruszać inną rzeczą. Akurat jest to niechwalebny wyjątek. Mógłby to robić głośniej od bomb, ale wtedy matka z pewnością dostałaby jakimś odłamkiem, szrapnel rozerwałby jej łóżko, koszulę nocną, wyrwał pół serca, o ile w ogóle istnieje.
Ranne zwierzę potrafi gryźć a zwłaszcza ranna samica.

Wydaje mi się, myśli Berta, że w tym momencie już nie śpię, mój sen przypomina już wielkie gruzowisko, na którym potykam się i przewracam, trudno zresztą powiedzieć, czy w ogóle spałam, czy też byłam jednym, wielkim nasłuchującym uchem, słuchem absolutnym, który wyczuwa wszelki fałsz zadany nocy, każdy dysonans, który tnie noc na pół, siedzę na łóżku i opieram się o ścianę, która stanowi dla mnie solidne oparcie. Cieknie mi z krew z nosa, jak zawsze w takich sytuacjach, czuję słony, ciepły smak w ustach, od którego zbiera mi się na wymioty. Trzeba będzie jakoś to ukryć, ewentualne plamy, które mogłyby się pojawić, są tutaj niemile widziane i mówimy im dość.

Tymczasem ojciec zaktualizował swoją obecność w tle; po pierwszym chybieniu zazwyczaj następuje moment spóźnionej refleksji, czasem tak długiej, że podważa ona wiarygodność pierwszego sygnału. Może wydaje mu się, że znów trafił do niewłaściwych drzwi, zejdzie piętro niżej, do pani Nowakowej, która od dziesięciu lat jest wdową po żyjącym mężu w Ameryce, przytrzymując się poręczy i ścian, niczym mesjasz zstępujący do sutereny, z wielkim, migającym neonem w czaszce „oooo, toootuuu”, być może przygotowuje strategiczny plan natarcia na zamek za drugim podejściem, wysyła żółty od tytoniu palec na zwiad, po którym trafi prosto do celu.

Matka niestety jest również wyczulona na szmer, jest to jeden z ostatnich gatunków czułości, jaki jej pozostał, gatunków też zagrożonych wymarciem. Zwłaszcza na szmer, zwłaszcza długogrający szmer zaciętej płyty, mosiężnego klucza, który w rękach ojca nie ręczy za nocną ciszę, tylko błądzi w okolicach zamka, ślizga się po nim, pisze na drzwiach alfabetem morsa i brajla na zmianę, zatacza nim coraz dalsze kręgi. Czasem udaje mu się trafić do celu, bingo, teraz przed zwycięzcą pozostają tylko dwa, ostatnie etapy, jeszcze może się wycofać i skulić jak pies na wycieraczce. Klucz niestety musi wejść głęboko, ale nie do samego końca, do tego potrzeba pewnej precyzji, która jest chwilowo niedostępna, chwilowo wygasła.

W tym momencie zazwyczaj w przedpokoju już się pali, ogień rozprzestrzeni się gwałtownie, jak tylko otworzą się drzwi. Trwają ostatnie przymiarki, jest to sprawa kluczowa, chociaż tym razem używa się ciała przez ogólne napieranie. Berta nie wie, jak to nazwać, jest to inny rodzaj szmeru, przypominający tarcie papierem ściernym, bierny rodzaj szturmu, bardziej niepokojący, wręcz lubieżny, zbiega się z wystąpieniem matki z brzegów łóżka. Czeka już w przedpokoju z rękami, które wyrastają jej z boków. Chociaż matka jest kobietą w średnim wieku, jej ręce kojarzą się z osobą o wiele starszą, łuszczą się i nie wyglądają atrakcyjnie.

Człowiek za drzwiami nie jest człowiekiem za burtą i zaraz zdecyduje, jaki kształt przyjmie dziś niedola. Berta siedzi na skraju tapczanu, chociaż wygląda jej to na skraj życia, zmierzwiona, zdrewniała jak łodyga, stara się nie słyszeć ofiar. Trzaskają drzwi, w ogóle robi się głośno, ściany nośne niosą to w górę i w dół. Matka jest oblepiona ojcem, barykaduje drzwi do sypialni komodą, niepotrzebnie, zazwyczaj wystarcza tylko ciało. Ojciec nie jest agresywny, chce tylko „sobaszyć dziesi”, „przytuliś żonkę”, żeby mogła poczuć wszystkie zapachy perfum aktualnie obecne w Pewexie, wszystko to możliwe będzie dopiero po jej trupie.

Berta zatyka sobie wszystkie dziury, jest ich siedem, zawsze będzie o jedną więcej niż ma jej ojciec.

Radek Kobierski – Bluszcz (fragment)
QR kod: Radek Kobierski – Bluszcz (fragment)