Rano: pisać całym sobą i codziennie,
zatrzeć się jak stara zębatka. Iść przez
ciemność i pisać, nożem pisać na ciałach
przechodniów, wykrawać połcie wierszy ciał,
umyj zęby pumeksem, zatrudnij kogoś do
sprzątania statków kosmicznych, przeźroczysty
metal, a w całym rachunku God is Dog. Ale
gdzie przechodnie, tylko spacerujący do pracy
w fabryce, twarze, które znam z Polski, sterane,
zjechane, pożółkłe mordy, Ojciec też tak szedł
dzień w dzień do Elektrowni, teraz ja chodzę,
absolwent Uniwersytetu, do pracy w Factory.
Pasikonik pomysłu przeskoczył nad trawami przysłów.
Bazylotwór stoi u bramy i bacznie obserwuje swoje odbicie w
kałuży, to jest mężczyznę o torsie i głowie owczarka
niemieckiego. Zostaniesz punkiem, Czytniku,
choćbyś miał siedemdziesiątkę na karku, będziesz tańczył
pogo ze śmiercią, czyli ciałem astralnym w płaszczu z kapturem,
wyobraź sobie pogo zwłok na Placu św. Piotra. Radosne
pogo zwłok zamordowanych przez kościół, szkielety katedr,
czekam na zasłużoną śmierć kościoła. Wyobraź sobie
teraz figurę Śmierć Kościoła, szkielet katedry wstaje
i idzie przez miasto w płaszczu z okrutnym kapturem,
z którego wyziera pustka, kaptur to nakładka z CS Oriego.
Kościół jest Słowem, który wziął się od kości
i obróci się w kości. Z kości (bone) powstałeś,
paliłeś kość, kości zostały rzucone, gramy w kości,
kości będą się szlajać po podziemiach, ahoj! Čo?
Widzieliście tę tragifazę?  Zaprzeczmy teraz chórem
wszystkim wymiarom bytu i połóżmy się do trumny/zagadki
sudoku i wstawmy kilka cyfr w brakujące pola, patrzmy
na tę kostkę Rubika sukcesu koczkodanów trzymających
w łapkach astrolabia, Dzikołak ubrał garnitur z saczkiem
na gigantyczne jądra, p r z y w o ł u j ę  t e r a z, jest ono
jak ramka, która w sobie nic nie zawiera, nie ma Ciebie, teraz,
wszystko odjeżdża, kontrola się rozpływa w świadomości.
Świadomość, miejmy nadzieję, jest poza kontrolą.
Kontrola jest świadomością. Świadomość kontroli.
Zdecydowanie wolę Słowo przytomność, niekoniecznie
umysłu. Ściągam spodnie i wypinam dupę w stronę muszli:
chlup! Składam dłonie i modlę się ustami trędowatego,
który sypia we własnym kale. Przyjemność i pamięć, tak?
Wystarczy rozpirzyć logikę i rozpadnie się System.
Wystarczy, żeby cała ludzkość zwariowała kompletnie
i wszystko przestanie działać; gdy w wyniku jakiegoś
nieprzewidywalnego, globalnego szoku psychicznego
zdziczejemy, System upadnie! Upadnie! Upadnie!
Wystarczy, że połowa ludzkości, trzy miliardy istnień,
zeświruje kompletnie i klapa! Koniec cywilizacji!
Kanale estetyki! Burzo mózgów! Burzo w szklance!
Wyparzona skarpeto, która śmierdzisz jak zmachany pies!
Kiszony ogórku, który skończyłeś w zupie z ogórków!
Osuwał się po poręczy, gdy czytała swój intymny wiersz.
Intymny, na ile może być paplanina babci klozetowej na kwasie.
Mroku chlebaka, odezwij się choć jednym okruszkiem!
Mydliny, nie spłyniecie tak szybko po zboczach wanny!
Nie wiesz jeszcze, ile we mnie niedognitych wiązadeł,
korytarzy i wind, karetek pogotowia i zsypów wewnątrz
klatek schodowych, które ciągną się w nieskończoność,
przyłożone do siebie dwa lustra i niekończące się odbicia
przestrzeni, przeciętej przestrzeni, przeciętnej przetrzeni,
na przeciw przestrzeni przestrzeń, przetrzeń to a, powiedz,
Czytniku: przestrzeń to ja, ile we mnie nieprzebytych ścieżek,
niektóre giną w listowiu i pośród czaszek zwierzyny znajdujesz własną,
cień ścieżki, co zaprowadzi Cię wzwyż hałdy, w której wnętrzu kwitnie
girlanda kwiatów ognia, zapadnijmy się i upieczmy żywcem, na pustynię! Lelum!
Każdy więzień, w jakimkolwiek więzieniu, jest więźniem politycznym.
Wzdłuż chodnika przeturlał się pozłacany kołpak o gwiaździstej konstrukcji.
O, biedny kołpaku, pozwól, że Cię przytulę do klatki ciała.
Jestem słowikiem zamkniętym w klatce ze śluzu. Ich bin Nachtigall.
Kołpaku, nie zrozum mnie źle. Nie jestem takim rzeczojebem.
Chcę Cię powiesić na ścianie w domu, zamiast krzyża.
You wanker, usłyszałem i poprawiłem barykadę.
Z przodu barykady wlecze się armia zombiech z Powstania Warszawskiego,
na przedzie Prezydent Kaczyński kroczy jak mażoretka, wymachując
buławą, na której czubku lśni ukradziony księżyc. Prezydencie,
Sieg Heil! Barykada pełzła jak wąż action painting w enviroment!
Barykada czaszki, Reduta Świadomości, mózg jako ostatni żołnierz
broniący pustki. Autobus jest pełznącym Lewiatanem, który wchłania
przystankowiczów jęzorem drzwi, pomiędzy kości poręczy, am.
Jestem konikiem polnym poezji polskiej. Jestem świnią zwisłouchą
poezji polskiej. Jestem Andrzejem Lepperem poezji polskiej. Jestem
Czarną Dziurą pośród gwiazd. Gwiazd Festiwali. Zwycięzców
Festiwali. Jestem wjebane na loterii. Dzikołakiem frazy. Howardem
B. Campbellem z Matki nocy Kurta Vonneguta i tegoż Tralfamadorczykiem.
Georgiem Samsą z Przemiany. Fiodorem Dostojewskim w świetle świecy.
Ostatnim faszystą znalezionym w dżungli. Karrambą. Nutrią.
Batalionem Allzenheimera. OSTATNIM KRZYKIEM MODY. Małpy
Adama. Masowe groby. Allah Akbar. Polska Kronika Filmowa.
Bierta co chceta i róbta co chceta. All The Young punks. One
Hundred Punks. Rwie mnie w biodrze; chodź tu, śmierci, bierz, co chcesz.
Bierz zwłoki i zjeżdżaj, jeszcze nie skończyłem. Lufa Maryi.
Spotkajmy się w innym wierszu, teraz nie mogę,
w pracy mogą mnie zwolnić, jeśli będę się zachowywał tak, jak się zachowywałem.
Wejdziesz między wrony, krakaj tak jak one, mawiała Sylwia Kolar.
Przedszkole rzeczywidmości zagarnia coraz to nowe obszary pustki.
Koczkodany pouczają hipopotamy; cyrk nie z tej ziemi. I apiat’,
poeta musi się dostosować. Dostosować do ziemi, nie tekstu.
Jak grawitacja działa na tekst? Jak się ma twórca kolaborujący z mediami?
I apiat’, poeta musi się dostosować, ale przez pory jego skóry
i drgnięcia jego mięśni pod naskórkiem wyczuć, że się zwija w kłębek.
Lud wiedzie żywot na barykadach stada, które generuje nowe stada.
Utrzymanie stada. Armia złożona z członków stad idzie właśnie
przygotować się do walki z członkami innych stad. Zajebać ich,
wygenerowany komunikat steruje systemem nerwowym. Przychodzi
naenergetyzowany samiec z rozbudowaną klatką piersiową i barkami,
aby podbić jakąś przestrzeń, nad którą mógłby sprawować kontrolę.
Przeciwko czemu protestuję? Co mnie prześladuje? Jestem zmęczony,
powiedziałem i pomyślałem:
zapiszę to, czemu nie, zapraszam Was, pomruki troglodytów.
Ciemu Ty mie nie rociumieć, kdy ja to Ciebie mówie swojym jenzykim?
Połóż mnie na łopacie i włóż do pieca, a gdy wyjdę, będę straszyć szkielety.
Wyjdę, płonąc, aby tańczyć taniec wsiowego głupka, Pierdula z Bziów.
,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,
Pogarda dla życia i śmierci nie wystarczy.
Nic nie wystarczy dla naszych nienażartych świadomości, dla
których konsumpcja jest chyba idealnym rozwiązaniem. Nikt
nie zatrzyma procesu ewolucji ludzkości, kody genetyczne są
na tyle zdekonstruowane, że czas, by zmieniły swą strukturę
i zaczęły wypuszczać genetyczne sparszywiałe gałęzie.
Będziemy mutować, może i za naszego życia, zostaniemy potworami,
które zapadną się w głąb własnej pustki. Nie mam tu nikogo.
Nikt mnie wspiera. Nikt mnie wspiera, krzycząc: jestem Nikt,
wiem, nie ma mnie. Odnajdujemy się po omacku, nie czując nic.
Nasze świadomości przemieszczają się na zasadzie fraktali:
można tylko poetycko rzygać. I powtarzać w kółko te same frazy,
mam to gdzieś. Na ile to wszystko będzie zgodne z prawdą, nie wiem.
Jestem koczkodanem, który trzyma w łapkach astrolabium.
Po raz kolejny w swoim życiu doświadczam wciśnięcia w
biurko, jako jedyne miejsce, gdzie się czuję bezpiecznie.
Otwieranie ust mnie przeraża, albo nie usłyszę.
Od inkubatora, i pewnie od prenatum, czuję się rejected.
Akurat wpływa przez słuchawki The Epileptics: System rejects.
Zły słuch daje mi dostateczny dystans do mowy, nie-
komunikatywność wierszy wychodzi od moich osobistych
problemów z komunikowaniem się ze światem, więc,
Czytniku, możesz się wysrać na moje wiersze. Nie
ma żadnej odpowiedzi, która wybrnęłaby z pytania, czy
świat istnieje. Nie ma żadnego dowodu na to, że istniejemy.
Nie ma żadnego dowodu na to, że teraz piszę.
Nie ma żadnego dowodu na to, że istnieję.
Nie ma żadnego dowodu na to, że teraz czytasz.
Nie ma żadnego dowodu na to, że możesz dowodzić
cokolwiek. Nie ma żadnego dowodu na jakąkolwiek
religię. Nie ma żadnego dowodu na istnienie logiki.
Nie ma żadnego dowodu na Big Bang i nieskończoność.
Nie ma żadnego dowodu na Bogga-epileptyka.
Wycofuję się z dowodzenia. Nie ma żadnego dowodu
na wycofanie. Nie ma żadnego dowodu na pustkę,
która może zostać po braku dowodów. Nie ma
dowodu na to, że nie ma dowodu. Wszystko,
czego się dowiedziałem, jest mi niepotrzebne.
Całe moje życie to przywidzenie.
Podczas
pisania wiersza wyobrażam sobie siebie jako
bezcielesny, przeźroczysty człekopodobny byt,
który wywędrowuje z ciała wiedziony wyobraźnią
jak latarką strzelającą krwistym snopem światła
ku innym wymiarom, może nieco lżejszym
do uniesienia, niekoniecznie bardziej przyjaznym,
i niekoniecznie słuchającym poleceń ja.
Dobrze: sen wymyka się spod kontroli; można to opanować.
Nasze życie wymyka się spod kontroli, można to jakoś ogarnąć.
Wyobraźnia wymyka się spod kontroli, ale przywołuje się ją do porządku.
Najwyższą formą potwierdzenia naszego percepowania powinny
pod względem gramatycznym być tryby przypuszczające.
Żadnego trybiku oznajmującego, że jesteśmy trybami świata.
Bez bazy zwątpienia nasza percepcja jest zabójcza dla umysłu.
Osobiście, gdy percepuję, a zarazem wątpię w to, co percepuję,
dodatkowo wątpię w samą percepcję, czuję się przyjemnie puściej.
Czuję się wtedy doskonalej samookłamany. Jak pięknie!
Patrzcie to: f a k t  p e r c e p c j i, zabawne, nie?

Jestem skazany na porażkę, która jest moim przyjacielem.
Porażka jest generowana przez nieprzerwane poczucie winy.
Ten wiersz nie jest wygodny estetycznie i aksjologicznie, wiem.
Tym bardziej dla mnie nie jest on wygodny. Ale
jestem dumny z wiersza jak wrażenia po otwarciu rozmrożonej
lodówki, która była szczelnie wypełniona kiedyś mięsem,
eksplozja, jak przy wdepnięciu w purchawkę, skompresowanego
odoru. Dlaczego nie jestem teraz na Battery Gardens?
Był to kawałek ziemi, na którym dotykał mnie powiew raju.
Chwilo! W bytowskim parku naprzeciwko zamku krzyżackiego
wypaliłem z wiadra i przytuliłem się do dębu. Na wrocławskim
Moście Grunwaldzkim wpatrywałem się w Kredkę i Ołówek jak King Kong
w WTC. W krakowskim Parku Botanicznym w jednym z zaułków
ściągnąłem trzy buchy; gdy wstawałem, szukając torby, nie
wiedziałem gdzie jestem, a potem zjadłem dwa olbrzymie kwiaty.
W Montceau przedzierałem się przez tłum, by usiąść wygodnie
na widowni. W Żorach, po powrocie z MDK, spotkałem młodzież
yo! i w centralnym parku, przy ulicy Rybnickiej, zastygnęliśmy, by
z powrotem udać się do swoich miejscowości. W Jastrzębiu-Zdroju
stało nas w kółku ośmiu, a jeden musiał iść na przystanek, ale
został doprowadzony, czego już nie byłem świadkiem. Nie będzie mnie,
póki żyję. Słucham teraz The Clash: All The Young Punks.
Co jest podstawą naszego umysłu i porządku myślowego?
Co jest podstawą naszej świadomości jako porządku zawartego
w umyśle, gdyby to tak ująć? Wrażenie jednego i poczucie terazu.
Jednego jako pewnego wzorca gatunkowego rzeczy, co pozwala
katalogować części wszystkiego. Terazu jako odnośnika dla pamięci.
Jakie współrzędne mamy z każdym dniem, jak siebie  o b l i c z y ć?
W jedną stronę wyciąga nasze jestestwo chęć przedłużenia gatunku,
a więc kod genetyczny, a za tym idą: lęk przed śmiercią i popęd seksualny.
W inną stronę narzucona nam religia, system przyzwyczajeń i społeczny
system nakazów i zakazów. W kolejną stronę wsysa system pojęć, jakim się
posługujemy. Inaczej wygląda sprawa z organizmem jako takim, procesami
w jego organach. Czy jesteśmy tym, co pamiętamy w ogóle? Od pierwszych
przebłysków pamięci z dzieciństwa do ostatniego momentu? Czy też, jak
to stoi w Nie ma mowy, tym, co pamiętamy z naszych snów?
Jutro do fabryki. Będę starał się udzielić odpowiedzi w fabryce.
Półciszy, której nie jest mi dane usłyszeć, mogę się jedynie domyślać,
chociaż w tym zdaniu. Można pooddychać oczami. Niech wyparuję.
Niech mgła wessa mnie w siebie, spłyń ze mnie kroplo lęku.
Niech poczuję, że otwierają się przede mną wrota percepcji, i coś
wpłuka mnie  t a m, choćbym miał się zesrać z grozy i zastygnąć w wiecznej niemowie.
Widzialny świat nie wystarcza. To, co słyszę, jest żałosne. Dotykam mrozu.
Trzy dni temu byłem w Exeter, widziałem nagrobki średniowiecznych biskupów.
Kamienne imitacje żelaznych zbrój przepoczwarzone przez czas.
Wgłębienia w nagolennikach, twarze płaskie jak talerze, ułamane tarcze.

Nasza wyobraźnia zawsze będzie mieć baldachim ze sklepień
krzyżowo-żebrowych wspartych na żłobkowanych kolumnach.
Na tamten świat zawsze będziemy przechodzić pod niebosiężnym portalem,
na którym wyrzeźbiona będzie historia złożona z naszych skleconych snów.
Będziemy się modlić po podłączeniu do prywatnego układu scalonego, który
będzie generował nasze emocje towarzyszące bezmyślnemu zastygnięciu
w pozie pozorującej ekstazę cybernetyczną połączoną z przyśpieszoną akcją
serca i wyrzutami sumienia spowodowanymi paradoksem istnienia w myśli.
Potem, po odłączeniu, kręcić się będziemy w wielkim spiralnym wirze myśli,
który porwie nas jak rakieta ku nieznanym rejonom bycia w immanentnej mistyce,
to znaczy kilkugodzinna katatonia z zagwarantowanym oderwaniem
od dnia codziennego. Zapytaj swego układu scalonego o rolę mózgu
jako prądnicy napędzanej obrotowym ruchem Układu Słonecznego.
Zapytaj układu scalonego, jak obliczyć współrzędne składowych wiersza
w przestrzeni Galaktyki lub innej przecinającej nas przestrzeni, jakiejkolwiek.
Czy zsumowanie współrzędnych przestrzeni domniemanych może
zagrozić patafizyce? Czy mógłbym wykopać Jarry’ego łopatką z Tesco?
Zapytaj o to układu scalonego, jesteś zarejestrowany, więc zapytaj.
Zapytaj, o ile sam nie jesteś kontrolką układu zasilania.
Czytniku, jesteś kontrolką układu zasilania?
Przytul układ scalony.
Przytul atomowy grzyb.
Przytul stroboskop.
A potem wdychaj swąd spalonego mięsa z klatki piersiowej.
Pracowałem dzisiaj przy wielkich piecach, skąd wyjmowaliśmy
ruszta pełne ciasta, dobrze, że nie były to ludzkie kości.
Przy rusztach w Torquay czułem się jak w Oświęcimiu.
Jednak ta skaza Oświęcimia będzie za nami chodzić jak upiór.
Jak się czuli ci więźniowie, którzy pracowali przy rusztach?
Różewicz napisał coś o poezyi pisanej po Oświęcimiu.
Jaka to ciężka praca przy rusztach zagłady!
Baczewski pisał o poecie, który wrzuca węgiel czegoś
tam do pieca poezyi i wyciąga z rusztu żużel intencji.
Ja wyjmuję ciasta, co wyjmowali więźniowie?
Intencja w wierszu się spala i zostają błahostki.
Takie błahostki jak piece, ciastka i zwłoki.
Takie błahostki jak stawianie pierwszej litery
przez dziecko, które umrze jako sławny pisarz.
Nie omijamy tutaj sławnych okcydentalnych pisarek.
Wyobrażacie sobie ruch feministyczny w świecie arabskim?
Skądinąd Arabowie miewają świetnych poetów.

Firma współpracująca z Zakładami Wodociągowymi
rozpoczęła przekopywanie chodników, aby znaleźć
podziemny zawór, który pomóc ma w naprawie
prysznica w jednym z pobliskich mieszkań.
Nikt do tej pory nie wie, gdzie znajduje się zawór.
Przepraszam Pana, czy wie Pan, gdzie jest ten zawór?
Typowy figuratywny zabieg malarstwa niderlandzkiego:
dwie kobiety przy świecach grają w karty.
Na pierwszym planie robotnicy w jaskrawych kapokach, pochyleni.
Nie, to był zabieg znany z malarstwa realistycznego
drugiej połowy dziewiętnastego wieku.
Albo hiperrealizm amerykański w galeriach Suazi.
Islandzkie reggae i kazachstański death metal.
Peruwiańskie techno i kambodżański punk.
Jordański hard core i białoruski rap.
A teraz rozluźniamy ciało, kładziemy
się na macie i: ramiona w górę. Ramiona
w dół. I raz, wdychamy powietrze; i dwa –
wydychamy powietrze. Z innej beczki:
zaczniemy od asany kota, drzewa, trójkąt,
spróbujmy przepiórki, żółwia, tancerza,
łabędzia, krowy, krokodyla i wołu.
Dobrze zrobi nam oddech naprzemienny.
A potem dwie minuty nienawiści, do Goldberga.
Miałem kiedyś uczennicę Lucynę Goldberg,
ale nie czułem do niej nienawiści; zdziwienie?
Bierz to światło stąd, kamieniarzu, stolniku.
Idę do Was, niewykorzystane szanse, idę do Was,
wychodząc z Waszego cienia, jesteście łuną nie
wykorzystanych szans, drobinkami wilgotnego
powietrza w czasie sztormu, kotwicą z kruchego
szkła rzuconą w głęboką toń smrodu przeszłości.
Do moich zgnitych zmysłów docierają
spaliny Słów, silniki wyobraźni, turbiny,
pracują miarowo mimo nacisku/naciksu
posiadania, na wzniesieniu opartym o mur
palmy wystrychnięte na dudka przez mroźny
zwiastun chimerycznej jesieni, palmowe fryzury
na cebulę, a ja jestem stopniowo rozpuszczającą
się zawiesiną świadomości istnienia, potwierdzaną
przez postrzępione sitko zmysłów. Fraktal ze
spalin Słów wygenerował Księgi Starego Testamentu.
Wszystko jest doskonale nieokreślone u źródeł myśli.
Staramy się istnieć najwyraźniej na świecie, ale i tak
jesteśmy bez wyrazu, zatarci, niewyraźni jak horyzont
podczas mgły, nasze mózgi to, rzekomo, światła w tej
widzialnej Logorei, czyli porządku przynoszącego korzyść.
Jakie wyrazy twarzy zapamiętujemy, umierając?
Jakie wyrazy twarzy mamy, gdy umieramy?
Podobni jesteśmy do Luisa de Fun czy braci Marx?
Może Jan Kobuszewski w Alternatywach 4?
Albo Himmilsbach grający w Rejsie?
Jaki własny wiersz mogę zarecytować podczas własnej agonii,
nie czując z tego powodu zażenowania albo hańby, czy też niesmaku?
U wejścia do leprozorium siedzi żebraczka o sytej twarzy.
System się nami pasie, mówiąc nam, że mamy się coraz lepiej.
Wspólna Europa jest fikcją i dożyjemy rozpadu jej struktury.
Jestem wewnętrznie pogięty jak blacha, kto to jest eternit?
Popatrz na moje plastry twarzy, oddzielone, w innych miejscach,
plastry twarzy, pokrojonej jak makowiec, pozwijany.
Próbowała to spoić linia Słowa, ale Słowo nawet nie jest
spiralą, która przecina linię czasu ułożonego przez System,
Słowo nie jest nawet korpuskularne, falowe, a przed chwilą
zwątpiłem we fraktal, więc linia wyklucza Słowo, a owo
wyklucza prostą. Słowo jest amorficzne, jest jamą ustną
zombiego, Słowo próbuje samo siebie wykrztusić, Słowo
jest zapadnią w Logorei, w końcu: Słowo – jest śmiercią.
Na początku nie było Słowa, nie było też Ryku Potwora,
który stwarzał siebie, nie było też siebie, nie było początku,
nie było nie było, nie było jest, lampka razi w oczy, było
i zarazem nie było, było nie było Kornhausera, cokolwiek
było u Celana, nickolwiek u mnie, rzeczywidmość, wszystko
się rozpada i rozpadem karmi to, co powstaje, a powstaje z
rozpadu, Słowo powstaje z rozpadu, jeśli przyjąć, że to, co
mówimy, istnieje, bo jak uzasadnić ontologicznie
całe istnienie tego, co mówimy, tego, co piszemy, tego,
co nas pisze, co próbujemy nazwać, wedle niektórych
ożywić, wedle innych zniszczyć, zmienić współrzędne,
wrócić do punktu wyjścia, obrócić w proch, dupa
rozrywa leżak, nawet to, co skierowujemy przeciwko sobie,
aby zadać sobie ból, bo tylko tak idzie to znieść, wydaje
się nie istnieć, w pewnym momencie już nie istnieje, a
na koniec, o ile jest koniec, nie ma o tym nawet mowy,
dopóki się na to kto inny nie natknie przez przypadek
lub zrządzenie losu, albo z czyjegoś poduszczenia.
Tak miało być. Wiedziałem, że tak będzie. Ty masz to coś.
Coś się przypałętało. Czemu tak jest. Dlaczego. Nie wiem.
Nasze życie niestety nie jest przeżyciem, po żywocie
rajski przebyt, Jessus wierzył w reinkarnację i zamienił się
w kamyk u podnóża Stonehenge,

jak długo tu będę pracować
w londynie jest polska krawcowa

IDEALIEN

Jestem maszyną dorastającą w mieście i znającą swoja masę.
Oto konceptowe węzły. Oto konceptowe  w n ę k i.
To Słowo jest bez znaczenia.
Słowo i obraz nie istnieją.
Słowo i obraz nie istnieje.
Teraz powstanie czas przeszły, który będzie poza płcią
i rodzajem gramatycznym. Czy taki jest generowany przez eony?
Mamy więc śpiewałom. Wyobraźcie sobie Jana Miodka.
Przyślijcie mi książkę z gramatyki historycznej.
Chcę pisać staropolskimi czasami przeszłymi. Byłość, come on!
Chcę napisać traktat filozoficzny  j ę z y k i e m  śląskim.
Mamy dwa wyjścia: albo zaprzeczyć wszystkim funkcjom inteligibilnym
i ludzkiej mowie na rzecz oddania się biologii i instynktowi zachowawczemu,
albo zaakceptowania wszystkiego, co było, i było napisane,
za prawdę, łącznie z bredniami i kłamstwem, bo zaistniało w percepcji?
A więc wszystko, co zostało wymyślone, istnieje, bo zostało wymyślone?
Wymyślone istnieje (ontologicznie?) na równych prawach z widzialnym?
Księżniczka Edward i otwieranie odbytów. Zygfrydia niesie nam
Ewangelię Rozpuku, która jest generowana przez twarzotiki.
Użyłem dwukrotnie słowa generować, a więc zostałom wygenerowan.
To wcześniej nie miało związku, ale oni są w związku. W sam raz.
Nie wiem, jak napisać po słowacku o tym, że po skończeniu pracy
pójdziemy na herbatę. Słowo i obraz – nie istnieje. Teraz nie istnieje.
Wysłałom swoją nieckę biograficzną do Chicago, aby ją zalali.
Nad jej brzegiem postawimy stóg ze Słów i go podpalimy.
Słowacy chodzą do pracy i kochają swój skorumpowany kraj.
Stóg słów, stuk słów, huk sów, buk nów, luk głów, bruk kłów.
I’m so bored with USA. Podczerwień myszy. Konektor.
James Błond przechodzi przez English Channel i napotyka
skórkę od banana, na której widnieje napis: WTB.
Więc James Błond pobieży do Siemianowic Śląskich?
Jestem za tym, aby Görlitz i Zgorzelec połączyć i
utworzyć z nich państwo o dwóch językach oficjalnych.
Jestem za tym, aby Cieszyn i Česky Tešin połączyć
i utworzyć z nich państwo o dwóch językach oficjalnych.
Jestem za tym, żeby niczego już nie było.
Żeby nic się rozwarstwiło.
Żeby nas zjadło.

Bo już mi się znudziło.

Robert Rybicki – Strzały znikną (fragment poematu, vol. 2)
QR kod: Robert Rybicki – Strzały znikną (fragment poematu, vol. 2)