***

Plastikowy krzyż, który wisiał na ścianie,
umieszczam w dziupli tego wysokiego,
zeschniętego pnia. Jezus jest przybity

tylko jedną ręką, drugi gwoździk wypadł.
Za kilka tygodni znajduję to badziewie
na ziemi, kilka metrów od dziupli.

Pewnie wyniosła go stąd jakaś wrona.
Pełno ich na Saskiej Kępie, rozdziobują
orzechy przyniesione z innych działek

albo śmieci z kontenera. Jezusowi
po ludzku współczuję, a krzyż umieszczam
z powrotem w martwym drzewie.


***

Jem plastik po tajsku i popijam wytrawnym
plastikiem z południa Hiszpanii. Po wyjściu
spod prysznica zakładam na siebie wszystkie

kolory plastiku. Kto jadł ze mnie? Kto pił
z mojego kubeczka? Czyja słomka i z jakiego
napoju płynie właśnie przez mój nadgarstek?

Ten wiersz mógłby mieć tytuł Turystyka
w czasach późnego kapitalizmu, ale jest tylko
trzygwiazdkowym hotelem dla słów.


***

Dostaliśmy w prezencie wojnę. Przysłano
nam ją w dużej klatce, którą postawiliśmy
w ostatnim pokoju, pod ścianą. Z początku

nie wiedzieliśmy, co z nią zrobić. Wierzgała
i warczała – trochę się jej baliśmy, ale
przecież nic nam nie groziło. Codziennie

sprawdzaliśmy kłódki i przynosiliśmy jej
pożywienie, żeby bardziej się nie rozeźliła.
A ona łypała na nas przez kraty, pokazywała

zęby. Z czasem przyzwyczailiśmy się
do wojny. Odgłosy dochodzące z klatki
wydawały się swojskie, może nawet bliskie.

W sklepie z karmą dla wojny dali nam
kartę stałego klienta. Zastanawialiśmy się,
jak jej dać na imię – do głowy przychodziły

nam same imiona męskie. Aż nagle,
któregoś ranka, weszliśmy – jak zwykle –
do jej pokoju i zastaliśmy pustą klatkę.


***

Ten przekarmiony żniwiarz, który ani trochę
nie wygląda ponuro i nie dałby rady
przeprowadzić zmarłego na tamten świat,

to właśnie ja. Słońce grzeje mnie w kark,
plecy bolą, dłonie płoną, bo oczywiście
nie pomyślałem o rękawicach. Macham kosą

jak kijem golfowym, choć w golfa nigdy
nie grałem. To cud, że udaje mi się nie pociąć.
Po dwóch tygodniach trawa odrasta,

zakwasy znikają, życie po raz kolejny
się odradza. Można grać w golfa. Śmierć
jeszcze tu wróci, ale w innej postaci.


***

Jest nas troje i większość rzeczy robimy
we troje: Bóg lata za patykiem, Syn Boży
opiekuje się roślinami, a Duch Święty

wszystko spisuje. Nie będzie z tego kościoła,
choć będą krucjaty w zieleń. Nie będzie
przykazań, zaledwie miłosny wiersz.

Marcin Orliński – Pięć wierszy
QR kod: Marcin Orliński – Pięć wierszy