3 maja, 7.17. Notatka
śniło mi się nad ranem
że siedzę i piszę wiersz.
wiersz, w którym wracam
zziajany do domu
a ojciec ogląda w tiwi transmisję
pochodu z moskwy.
słońce wtedy nie zachodziło.
cały czas graliśmy w piłkę.
codziennie kupowałem pierwsze dżinsy.
i nic się nie kończyło
nic.
chyba nawet nie było słowa
koniec.
Objawienie
może się nie
przewrócę. wózek skrzypi
monotonnie jednostajnie.
Pan Bóg
przygląda mi się z pewnym zainteresowaniem –
czy dostanę objawienia na drodze
między lidlem a
biedronką.
myślę że nic nowego
się nie dzieje.
w sumie
całe życie usiłowałem się nie przewrócić.
bez
skutecznie
Czas i przestrzeń
poszedłem
przygotować mamie leki.
przysnęła.
lekko ją trąciłem żeby obudzić.
otworzyła oczy i powiedziała
łamanym polsko białorusko rosyjskim:
ja uże wstaju mama
uże wstaju.
potem się przecknęła –
wiesz synku babcia Szura mi się majaczyła.
ostatnio gdy przynosisz mi lekarstwa jedzenie
wydaje mi się że to Szura.
Koniec
wczesny ranek
senny spokój
cicho mruczą kaflowe piece
i całkiem możliwe
że pada śnieg.
na pewno jest solidny mróz
szarość i cisza.
wchodzę do pokoju dziadka.
rozmawiamy o tym
jak to jest z nowym rokiem
siedemdziesiąty trzeci jest teraz
a potem będzie czwarty
a potem piąty, a potem szósty
i w końcu znów
siedemdziesiąty trzeci
mówię. Dominik się śmieje
siedemdziesiąty trzeci
nie wróci
bo nic nie wraca.
po szóstym będzie siódmy
i osiemdziesiąty
będę coraz większy i większy
aż w końcu wezmę sobie żonę
i zapomnę że miałem dziadka.
ogarnia mnie wielka zgroza
nie mogę oddychać przygnieciony
ciężarem tej wiedzy ciężarem walących się
na mnie lat.
uciekam do siebie
i płaczę długo
i bezgłośnie żeby nikogo nie obudzić.
wtedy zostałem alkoholikiem
życiowym rozbitkiem
siedmioletnim wykolejeńcem.