Kryzys wieków średnich
Nieudane życie jest twoim wkładem do historii sztuki.
nie podskoczą ci byle średniowiecze czy romantyzm.
Starałeś się; doceni to tylko ktoś, komu się nie chciało.
Twój organizm przeszedł na jałowy bieg. Musisz uważać,
żeby przypadkowo nie wbić wstecznego. To grozi senną
melancholią i nocnymi telefonami do przyjaciół; nikt nie
podniesie słuchawki, ale wielu się obrazi. Wiem, co piszę,
bo mam podobnie. Też żałuje płaczliwie zarywanych nocy.
Uchybień moralnych. Wyrzuconych numerów z telefonu.
I radykalnych wyborów, które okazały się drogami do
bezpiecznych przystani. Trzeba się było rzucić na całość.
Podwinąć rękawy i zdiagnozować problemy, zamiast
bytować z zamkniętymi oczami. Miska ryżu przesłoniła
Słońce. To, co było żelazne, skorodowało. Potomstwo
samo wyprowadziło się w pole. Schemat był podobny
do rosyjskiej ruletki, tyle że zamiast jednego naboju
pusta była tylko jedna komora. Rach-ciach i po krzyku.
Ale jest nadzieja, bo aluminium z puszek chodzi już po
4.70. Bolą tylko krzyże, ale w naszym kraju to normalne.
Komu się nie podoba, niech sobie sprawi inną ojczyznę.
To szybkie i przyjemne, wystarczy poprosić sąsiadów
o ciszę. Zamknąć szczelnie drzwi i okna. Przekręcić
kurki od gazu. Jeśli w ostatniej chwili najdą skrupuły,
przegonić je jak Boga albo ulicznego sprzedawcę.
Trzeba być bezlitosnym dla siebie, wtedy jest łatwiej
z obcymi. W ostateczności należy wezwać policję.
Nie pomogą, ale nie zaszkodzi popatrzeć, jak umiera
nadzieja. Czy jest pierwsza w kolejce, czy wlecze się
w ogonie historii; martwa podobno ładnie pachnie.
I zbiera same pozytywne emocje. W końcu ma spokój.
Nikt niczego od niej nie wymaga. Leży z sianem pod
głową. Jej szlachetny profil ściąga wybitnych malarzy.
Króluje przesłodzony kicz i gęsty sos miazmatów.
Panie proszą panów. Panowie odmawiają pacierz.
Nie ma chętnych do publicznej spowiedzi. Osobliwa
scena ukrzyżowania na zbiegu jednokierunkowych ulic.
Zniedołężniały Chrystus prosi o skrócenie cierpień.
Obce ręce zrywają z niego okrwawione szaty, które
posłużą do produkcji ekskluzywnych tkanin. Niewierni
wierzą w zmartwychwstanie odwiecznych pragnień.
Co Bóg złączył, niech poważy się rozłączyć człowiek,
Choćby to był nawet bardzo trwały chemiczny związek.
Koniec pomyli się z początkiem. Będzie trzeba wrócić
do poprzedniej strony. Odczytać na nowo, to co stare.
Wstawić przypisy i z każdego rozdziału wyrwać kilka
kartek. Ogołocone z bałwochwalstwa święte dzieło
okaże się pustym naczyniem. Z braku innych pomysłów
wprowadzony w życie będzie ten najgłupszy. Pogrzeb
w pamięci, to sobie przypomnisz, gdzie jest schemat.
Rano widziałem pod lasem liczne stado rączych jeleni.
Zaświeciło świeże słońce. Zwierzęta skubały trawę.
Przez chwilę wydawać się mogło, że jest w tym sens,
Tylko co z tego, skoro chwile są niepodobne do siebie.
Gryzą się i odpychają, jakby nie chciały się znać.
Obraz, który dotąd był wyraźny, zakryła gęsta mgła.
Gdy rozwiał ją wiatr nic nie było; jeleni, lasu, słońca
ani tego, który łączył z tymi obrazami jakieś nadzieje.
Zbierzmy więc wszystkie siły i ostatecznie poddajmy się
póki możemy jeszcze stawiać jakieś warunki i pomniki.
Póki nie jest za późno na troskliwe pielęgnowanie ułudy,
malowanie trawy na czerwono i słanie listów na Berdyczów.
Niech zapanuje biurokratyczny szelest chitynowych pancerzy,
marskość wątroby i pożółkłe od nadużywania białe noce.
Niech ktoś się wreszcie poważy i zgasi światło!
Kryzys wieków późnych
To bardzo specyficzne uczucie – być wolnym nawet czując
nóż na gardle. Weź się w garść – mówią ci, którym zwykle
się powodzi. Ty możesz co najwyżej zaprosić ich na własną
egzekucję długu. Kupa śmieci i dwa razy większa kupa śmiechu.
Wystaw na licytację spłowiałą nadzieję i wyszczerbioną ambicję.
Sprawdź kieszenie w starej marynarce, czy się coś nie znajdzie.
Zagraj w zdrapkę, albo rozdrap ranę na sercu. Wymyśl coś,
albo wymyśl siebie na nowo. Bądź świeży, mało używany.
Daj sobie gwarancje. Bywaj między ludźmi, baw się ich kosztem,
skoro nie stać cię na ubaw za własne. Pożądaj samochodu bliźniego
swego i każdej rzeczy, która nie twoją jest. Dawaj sobie pod
choinkę szansę. Bądź nadzwyczajnie hojny – dawaj sobie dwie
szanse. Odrestauruj twarz, a jeśli nie masz twarzy namaluj sobie
maskę. Kogo chciałbyś przypominać, żeby nie zwariować?
Komu zapiszesz w testamencie swoje długi? Z kim chciałbyś
wyjechać na Alaskę? Pytania odwieczne jak zapchany zlew.
Nie smuć się, nikogo nie poruszy twoja nędzna klęska, chyba
że wykażesz się rozmachem. Rzuć się w wir kręcący światem.
Przejdź przez czarną dziurę – może za jej progiem jest coś
więcej niż chytry Bóg, który pożałował ci nieśmiertelności.
Wytknij mu jego haniebną małostkowość. Okaż mu pogardę.
Spodziewaj się kary, ale rozpaczaj, gdy się jej nie doczekasz.
Kryzys tożsamości
Kim jestem, a może jestem czymś? Da się mnie chwycić
za gardło, a wtedy ja nie umiem się wziąć w garść.
Pytałem kolegów, gdzie są moi przyjaciele. Umarli –
rzekli umarli. Wiem – odpowiadam – udeptałem wasze
groby. Wybaczcie, ale takich przysług się nie wybacza.
Kiwają głowami, że doskonale wiedzą o czym mówię,
ale nic nie wiedzą. Są cieniami w bezgwiezdną noc.
Żałość
To nie jest twój habitat. Zamień się w zamieć.
Trenuj aż osiągniesz rację. Zmyj z twarzy ten
obleśny dostatek. Karnawał trwa i rośnie trawa.
Nie turbuj się ponad miarę, ponad wyższy stan.
Jesteś martwy od zewnątrz – jak kometa. W środku
zameldowany jest ponadprzeciętny obywatel. To
jest proste jak sudoku. Płaskie jak naleśnik. To
zbrodnia na żywym cielęciu. Zamknięta kasta.
Nigdy nie należałeś do wyjątkowych egzemplarzy.
Sprzedawali cię za grosze, z drugiej ręki, na pchlim
targu. Masz spory przebieg, ale jeszcze byś się nadał.
Kłopot z tym, że to pomysły na świat, a nie na siebie.