***

nikt tak pięknie nie mówił że się boi miłości
nikt o tym pięknie nie mówi
nie słyszałam nigdy pięknej historii z ust człowieka słuchaj
pobili mnie
topili
rozpirzyli

poczekali aż się rany wystrupią a potem
pobili mnie
topili
rozpirzyli
aż został ze mnie strzęp chusteczki skrzep krwi

teraz kiedy się nowemu światło zapala w oczach
widzę mój upadek w kilku klatkach naprzód
kiedy mówi o przyszłości i używa „my” słyszę
uciekaj jesteś łowną zwierzyną a polowanie jest bliskie końca
wiesz przecież złapana będziesz mięsem
wgryźć się przeżuć resztki wyrzucić

nikt tak pięknie nie mówi że się boi miłości
nie słyszałam nigdy historii opowiedzianej z dumnym czołem
patrząc prosto w oczy tonem żartobliwym słuchaj
nie wierzę że mnie można w ogóle kochać
nikt mnie nigdy naprawdę nie kochał
uczymy się przez doświadczenie
a te historyjki które sobie naciągałem za miłość nie wystarczą

nie umiem się nie czuć jak oszust
nie umiem wypluć „kocham” które by nie smakowało fałszem
kiedy nowa zaplata mi palce we włosach nad karkiem
chcę wstać i wrzeszczeć pobite gary pobite gary

nikt mi pięknie nie mówił że się boi miłości
to są brzydkie historie wymamrotane w rękaw
cztery odchrząknięcia dwa głębokie wdechy
to są zająknięcia urwania w połowie
łzy w gardle i trzęsące się ręce dwa papierosy na raz

to jest cholera przepraszam nie wiem co jest ze mną
to jest ja nie wiem czemu mnie to tak jeszcze trzepie
to jest wstyd mi stara wstyd mi że jestem taka rozdygana
wstyd mi że to sobie dałem zrobić
i wstyd mi że bym to chciała wszystko od nowa


***

bałam się o nim pisać kiedy się jeszcze we mnie dział
bałam się o nim mówić kiedy był we mnie jedynym słowem

gdybym miała powiedzieć
zakochałam się w moim przyjacielu i wkręciłam go w siebie na cztery palce z kołkiem
a on mnie nie kocha
to by mi serce pękło od razu
a ja się tak bałam tego bólu że sobie nie uwierzyłam
skreśliłam opcję „nie kocha” z wyliczanki
postanowiłam że na jego miłość cierpliwie poczekam
zapracuję
niech mi serce pęka powoli

jakby można było wyhodować własne imię jak szczepkę w czyjejś piersi
tylko
nie zasłaniać słońca
nie gniewać
zatroszczyć wykarmić sobą
miłość wymaga poświęceń
miłość cierpliwa jest łaskawa

powinien mnie ktoś wtedy pobić
nie ma znaczenia jak dobra spróbuję być
jak cierpliwie czekać z jaką łaską
ilu ludzi mnie między nim ukocha
nie można sobie zasłużyć na miłość
nie można sobą służyć na miłość
służyłam
rok byłam o nim

bałam się o nas pisać
gdybym poczekała aż białe lustro papieru mnie odbije
musiałabym przyznać on mnie nie zwodził
nie kusił nie było nigdy nas
on mnie nigdy nie chciał
to ja to wszystko ja

takie maleńkie są te słowa
takie skończone
i nie ma w nich dla mnie miejsca
moja część już się wypełniła
tylko
bezradnie czekać aż on nie spotka mnie w połowie

jak nie można to puść
puść kogoś
puść się
puść mnie
dobra ziemio niech on mnie opuści

musiało mi rozpisać w porywistym wietrze
na ryczącej wodzie nad wygasłym ogniem
tu nic nie wyrośnie
tu jest ściana tu jest łysa skała
idź się sadzić gdzie indziej

tyle masz pędów w sobie
wszystkie głodne
płodny szczepie zgrzeszyłaś przeciw sobie
zabałaś się chcieć kogoś
jakby tylko tobie nie było wolno
chcieć być kogoś
połknęłaś święty gniew niepokochania
a o innych walczyłaś

bałam się długo pisać o nim
drżyjcie teraz wysokie nieba


***

ostatnie dwa miesiące przepychaliśmy się ze śmiercią w progu
ostatnie dwa miesiące mój dziadek prawie umierał
a my się z nim prawie żegnaliśmy raz za razem

przeżył
a ja nie jestem wcale mądrzejsza
tylko wiem że miłość jest nieustępliwa

tata mi tak powiedział na koniec rozmowy
wycelował we mnie palcem i wypalił
Magda miłość jest nieustępliwa
cała się rozkleiłam i powiedziałam że nie mówi się takich rzeczy na koniec rozmowy
a on mi na to masz rozum kombinuj

więc myślę że ustąpić nie wolno przede wszystkim w sobie
odstąpić od nich
jeśli kochasz trzymasz

mówiliśmy dzień dobry dziadziu
do napuchniętego ciała pod rurkami
i głaskaliśmy go po uśpionym czole
a on do nas płakał przez sen na powitanie

i tak wiedzieliśmy że sobie nie ustąpimy
i że będziemy do siebie uparcie wracać
nieważne na której z sal
i na którym łóżku
którego miesiąca
i który by to nie był
raz


***

ostatnio przyśniło mi się że obwiązuję sobie nadgarstki grubym rzemieniem z czarnej skóry
podnoszę w górę w przegranym geście
macham tą flagą zwyciężonych przed jakimś gościem i go wabię na niewolę

oto jest pieśń ukorzonej głowy
oto jest klucz do słabości wręczany bez żądania
moje pogardzone serce śpiewało między nimi nie biję
pomiędzy nimi zamieram
jeśli kogoś kocham jestem uświęcone Jeśli siebie kocham nie kocham

nie wiem skąd to mam ale swój widok znosiłam jedynie przez cudze oczy
nie wiem skąd mi się to wzięło jakaś znaczy czyjaś treść znaczy o kimś
żywe musi boleć

wydawało mi się że to jest piękne
tak siebie nie chcieć że od siebie uciec
tak siebie nie chcieć że rozłożyć ręce i czekać aż mnie inni rozbiorą
a ja ich przeproszę że nie jestem z cukrem tylko gorzka gorzka
jeśli ich przekonam żeby mnie kochali dostatecznie mocno
to się od nich nauczę tej tajemnej sztuczki
a ich ręce mnie obronią i się już więcej nie będę krzywdzić

dogońcie mnie w czas rozliczeń niech się wreszcie okaże
nie uprawiałam miłości uprawiałam lichwę
żeby móc się komuś oddać trzeba siebie posiadać
a ja się niewoliłam na kredyt


***

pochodzę z domu w którym się nie mówi źle o swoich
nie ma powodu bo u nas wszystko jest w porządku
a jeśli czasem ktoś straci cierpliwość
przykrywamy ten zgrzyt okrągłym brzękiem deserowych talerzyków

bardzo się kochamy ale tego też nie mówimy
czasem komuś zwilgną oczy i od tych oczu odwracamy wzrok
czasem komuś się wymsknie stęskniona ręka
niezręcznie ściśnie sztywne palce obok
rozchodzimy się potem z sałatką w słoikach i lękiem w sercu

moja rodzina to są dobrzy ludzie
ale mój dom to jest dom oszustów
smutek się pod nim toczy tunelami
żal leżakuje w fundamentach
u nas gniew się przełyka haustem
kiedy ściany się trzęsą nam nie mrugnie powieka
nikt nam nie powiedział że przemilczane nie przestaje boleć
przemilczane zaczyna gnić

moje kroki należy oznaczyć
przychodzę z domu kłamców
jestem głodna prawdy
chowali mnie starannie więc chyba jestem wadliwym ogniwem
co rozłupie łańcuch na dwie
bo nie zrozumiałam prostej najpierwszej zasady
własnej krwi się nie gryzie
zły ptak co własne gniazdo kala

mnie chyba lepiły niecierpliwe dłonie
może we mnie zwątpiono zamiast tchnąć bo w nich nie wierzę
chciałabym to gniazdo palić rozryć co do cegły
aż nie zostanie ani jeden skrypt ani jeden gen
który mógłby mnie ściągnąć do nich jak dzikie gęsi na wiosnę

czasem nienawidzę myśli że najlepsze części mnie
mogą pochodzić od słabości
czasem chciałabym spalić też siebie żeby już nikt nigdy
żeby już nikt więcej się nie wywiódł z tej choroby
z tej rodziny

patrzcie
zły ptak co mówi
złe ręce co zatkały usta zły dom co ci kazał przysięgać
że całe cierpkie wiano które otrzymałeś będziesz dźwigać sam
o zmarłych nie mówi się źle
więc jeśli twoi chybili prędzej będziesz pluł prochem
ja jestem złym ptakiem i mówię
złe gniazdo co mnie pokalało


***

nie gap się tak
powiedziałam półgębkiem
nie wypada się tak na siebie patrzeć w kościele
siedzieliśmy w ciemnym suchym kurzu u Franciszkanów
przepuszczone przez witraże światło kuło mrok
bo? zapytał odrywając ode mnie oczy
ogarki pod bocznym ołtarzem mrugały miarowo
bo to jak świętokradztwo wyszeptałam
to wychodzimy
odszeptał łapiąc mnie za rękę
już skończyłem
Bóg Ojciec tryskał majestatem nad wyjściowymi drzwiami
wszystko było ciche
nic nie było kradzione
święty
święty
święty

prawie zasypialiśmy powiedział coś o przyszłości
więc zwinęłam się w nagą kulkę lęku jak tknięty palcem pająk
objął mnie ostrożnie czekał aż skurcz strachu ustąpi i się do niego na powrót rozwinę
jestem teraz nie do tknięcia przez obce ręce

hosanna znaczy zbaw nas
zbaw go dla mnie już po ptokach
patrzę jak się modli i jestem szczęśliwa
i nie chcę palić mostów
ziemia jest pełna takiej samej chwały jak słońce
odbite w jego aparacie na zębach
śmiejcie się ze mnie ja mam roześmiane oczy
on jest dla mnie dobry

niebo nigdy nie będzie uwielbione taką czystą niską czcią
z jaką nasze ciała pragną zeżreć siebie
wywyższone niech będą łuki jego ust
moje kolce nie wiedziały że rosły na bliznach
póki ich nie całował tkliwiej niż bym zgadła że można

błogosławiona jestem idę w jego imię jak w twardy dobry dukt
wszystko we mnie huczy mam patos anielskich chórów impet husarii
z drogi mojej ustąpcie rozstąpcie się wody
biegnę
z niedosuszoną głową w poplamionym swetrze
on na mnie czeka jak zwykle za wcześnie
a pod jego brodą gdzie za szybko tyka serce
jest mój
święty
święty
dom


***

dwudziesta trzecia czwartek
na placu Szczepańskim mój chłopak zachlany do nieprzytomności
stoi w rozkroku i nie wie jak się nazywa
ani jak wymówić „się nazywa”
kolega który też otrzymał telefon od przerażonej barmanki próbuje go ogarnąć

bez urazy dla kolegi mój mężczyzna jest pijany jak tańcząca bela
a kolega o trzy głowy niższy od tej beli
zbudowany jak na myśliciela przystało
skromnie

wtedy na brukową kostkę wkraczam ja
cała na biało
zbawicielka spierdolin pocieszycielka przegranych
skrzydła nocy mnie niosły do mojej miłości
przebrałam się z dresów i jestem
bo ktoś moją miłość otruł
ktoś moją miłość skrzywdził

jest dwudziesta trzecia wysoki sądzie
niemożliwe żeby to był tylko alkohol
ludzie nie mówią sylabami o tej porze
to jest mój misiu mamy taką więź ze sobą
nikt z was tego nie zrozumie
my mówimy do siebie oczami
możemy się w siebie wgapiać bez słów
przy jego sercu jest mój dom
nikt tak pięknie nie mówił że nie boi się kochać

podchodzę ujmuję jego twarz w dłonie
szukam miłości w pustych obcych oczach
pytam co się stało? łagodnie
bo jestem wyrozumiała i mam poczucie humoru w chuj
tylko odpowiedz że przepraszasz że mnie kochasz
troszkę za dużo wypiłeś nie chciałeś ale tak wyszło
wsadzimy Cię w taksówkę i zadzwonisz jutro
przytul mnie niezdarnie zacznij wzdychać i mówić jaka jestem wspaniała
niech mój głos cię otrzeźwi
niech będzie z tobą lepiej
opowiem jutro znajomym jaki z ciebie kochaszek wszyscy się zgodzą
szczególnie kiedy jesteś tak uroczo narąbany

a on patrzy na mnie obojętnie
powtarza so siestao
wyrywa się z moich rąk bo nie ma pojęcia kim jestem
zaczyna dmuchać bańki z śliny

podobno dobrze jest czasem dać sobie życzliwą radę
tak z boku żeby nabrać perspektywy
droga Madziu
dziu
dziu
dziusisiusisiu siu
siu weź tę pustą butelkę
którą inny alkoholik zostawił obok ławki na placu Szczepańskim
i palnij się z całej siły w swoje dumne czoło
aż zadzwoni aż się krew poleje
będzie bolało tak samo ale przynajmniej dla wszystkich będzie jasne
stwarzasz dla siebie zagrożenie
i potrzebujesz lekarza

jeśli kiedyś pomyślisz że umiesz go uleczyć
jeśli kiedyś przypuścisz że wasza miłość wystarczy
że będziesz ważniejsza że w ogóle jest wybór
jeśli kiedyś jeszcze zaczniesz ubierać buty
lecieć w noc jak super bohaterka najstarszej kliszy świata
ratować go przed nim samym
jeśli kiedyś powiesz nie pij dla mnie
ze względu na mnie

to jest gra o sumie zerowej
uzdrowiciel potrzebuje pacjenta
żeby był ratownik musi być ofiara
odliczaj siłaczko to dla ciebie ważne
raz – dwa – trzy
zezgonujesz dzisiaj –


***

zerwałam maleńkie zielone jabłko z dzikiej jabłoni
schodziliśmy ze zbocza biały wapień turlał się pod nogami
rozmawialiśmy o pociskach i dźwigach niosąc w rękach zgniecione puszki po piwie
jabłko było rumiane z grubą skórką wszyscy byliśmy rumiani
słońce paliło
nie wzruszały go mokre czoła
woda migotała ruszana nieodczutą bryzą
wybraliśmy sobie najlepszą porę na wędrówki czerwiec piętnasta

wybraliśmy sobie najlepszą porę
wdrapać się na górkę zachłysnąć widokiem chwilę
lazurowa kałuża nadęte grzywy drzew niewygładzone falą rozryte ściany wapienia
tu się poślizgnąłem kiedyś prawie poleciałem w dół
mówi Michał pokazując zręb
szedłem z dziewczyną i ten ona się strasznie bała wysokości
no to ja szedłem od krawędzi dla bezpieczeństwa
przeciskaliśmy się tam pod drzewami gdzie jest jeszcze węziej
i noga mi się omsknęła
ale się złapałem na szczęście i jeszcze miałem chwilę
żeby się zebrać i udawać że tak ją tylko straszyłem

śmiejemy się z ulgą jak dobrze że miałeś tę chwilę
no daj spokój całe życie mi przeleciało przed oczami

zachłysnąć się widokiem chwilę
a potem patrzeć pod nogi
na wściekłe mrówki na lichym drzewie
na odwinięte spod spódnicy udo
jedna z dziewczyn łagodnie wtula policzek w szyję drugiej
na podświetloną tęczówkę na oznaczony po nas piach
rysunek drutem na łydce jętkę brodzącą przez przedramię

ugryzł tę chwilę pierwszy Michał
wędrowaliśmy w słońcu palącym przez watę
nad doliną nad starą wieżą powietrze rozbielone


***

wydarłam się ze snu
spod wody po oddech
bo przysunął się do mnie blisko całym ciepłym ciałem
a nawet śpiąca wiedziałam że blisko to groźba

powiedziałam ej! i kopnęłam go w piszczel
przepraszam sapnął odsunął się trochę
ściskało mnie w piersi
poczułam jak płytkie jest powietrze w pokoju Miki
szklanym świtem rozdzwonił się
przejeżdżający przez Filharmonię tramwaj
westchnęłam głębiej badając czy nie zaczynam się dusić
dudniło mi serce
ale sprawdziłam nie leżał na mnie strach

był bez broni bez winy jak dziecko jak otwarta dłoń
jak śpiący sprawiedliwym snem w wagonie kiedy wtula
ufną głowę w nieznajome ramię
mogłam dotknąć tej dłoni we mgle i się na niej osnuć
zamknęłam oczy i puściłam gardę

coś mi się śniło ale mnie obudziłeś i teraz nie pamiętam
wymamrotałam powierzając mu pierwszy smutek w noworoczny poranek
położył dłoń na moich żebrach i odetchnął głęboko
to nic wyszeptał
jeśli szept może być miodem w herbacie

gdzieś nad moim karkiem wylądował jego nos
wiedziałam że oddycha mną a ja oddychałam szybko
kaloryfer stukał jak zegar i odliczał minuty w których powinnam się już uspokoić
jego ręka podnosiła się i opadała w rytmie mojego drgającego serca
nie umiałam zwolnić

wtedy przebiegła mi po powiekach myśl że może to nic
bo objął pieczę nad moim oddechem
ufną dłonią na żebrach
może to właśnie jest dużo
miriady
to znaczy od groma
to znaczy też deszcz

zanim zasnęłam wiedziałam jeszcze
że jestem mokra i że się nie trzęsę
ja ziemia pod torami
ja chmura nabrzmiała ulewą
pulsuję


***

słońce nalało się w chmury na pomarańczowo
wyglądały jak rozczmuchany cynamon na wierzchołkach drzew
nieuczesanych po spaniu

ósma rano niedziela
jechaliśmy w góry
a im wyżej jechaliśmy tym więcej palczastych szadzią gałęzi
w ostrym chrupiącym powietrzu
wyż

wykręcałam głowę żeby widzieć jak za nami znika blask tysiąca lusterek tańczących na mlecznobiałych nitkach
upomniałam się że miałam odtąd patrzeć już tylko w przód
bo zamarudziłam w prze
byłym za długo
a na tej linii nie czekają na guzdralskich

jestem dobra w zakończenia
śpiewają do mnie
ostatnia strona podręcznika przełożona niecierpliwie żeby odpakować nowy
wciągnąć nosem farbkę z lśniącej pierwszej strony

jestem dobra w odjazdy
kiedy wyjeżdżałam z Polski domknęłam wszystko dokładnie
jak dociska się cicho drzwi za śpiącym dzieckiem żeby nie drgnęła mu nawet rzęska

ostatnie słowo rozstania ostatnie słowo w tekście koniec roku koniec nocy wstające słońce
trudno było patrzeć naprzód bo ślepliśmy od jasności
tyle światła
zmrużyłam oczy i aż do załzawienia wbijałam wzrok w drogę przed nami
mówiłam do tego co było

odejdź ode mnie bo już cię nie trzymam
odejdź ode mnie bo nic już od ciebie nie chcę
odejdź ode mnie bo mam już wszystko
tego wszystkiego mi starczy słyszysz
wystarczy mi wszystkiego mi wystarczy
bo wszystko jest we mnie
więc ode mnie odejdź bo ja od ciebie odchodzę
bo we mnie jest wszystko bo ja jestem wszystko
droga mnie woła do siebie


***

może ktoś mu kiedyś powie
wiesz ona jeszcze miesiąc po twoim odejściu sprawdzała skrzynkę na listy
myślałam że skoro nie zadzwoni nie przyjdzie to chociaż napisze czekaj na mnie
nic nie przyszło a ja czekałam i tak
bardzo wierzyłam
bardzo byłam głodna

może ktoś mi kiedyś powie
zmięta na podłodze z zatkanym od płaczu uchem
szwy rwące tęsknotą i złością
nie jestem powidokiem miłości
jeśli zostało po nim pobojowisko lęku
pobite łapy od wyciągania po czułość
udręczone pytanie czym sobie zasłużyłam
to nie był moim szczęściem tylko moją męką

miałam poczucie że go rozpoznaję jak z poprzedniej trasy
kiedy przyszedł chciałam powiedzieć tu jesteś
rozpoznałam go jak stary ból kolana
znajomy rodzaj strachu palec drżący na spuście
mój lęk mógł się przejrzeć w jego oczach

może i był mi przepisany jak gorzki syrop
i może się w nim zakochałam
w błaganiu można znaleźć komfort
są dni kiedy myślę że skoro spustoszenie po nim jest tak wielkie
to musiał wyrwać ze sobą coś ważnego
są dni kiedy gapię się w przepaść i poznaję
ona była tu wcześniej

kiedy byłam przy nim zamierałam czasem
czułam że coś we mnie gra
poruszona żyłka od mojej piersi do jego zmarszczonych brwi
chciałam dać temu wybrzmieć i wstrzymywałam oddech
odszedł
zamarłam jeszcze żeby nie zagłuszyć ostatniego drgnienia
szarpniętej złotej struny
a potem obmyła mnie cisza i zrozumiałam
że on był tylko tym
wstrzymanym oddechem
nie przyniósł ze sobą żadnej muzyki
ja zawsze drgałam


***

twój znajomy mówi że nie chce już dalej żyć
ale nie potrafi się zabić co robisz

znamy się pół roku myślałam lata przed nami
teraz nie wiem wiązać cię do łóżka
żebyś nie uciekł z własnego życiorysu
czy może pomóc dokonać dzieła
to nas zbliży
przeżyjemy coś razem
to znaczy ja przeżyję

nasze rozmowy o twoim samobójstwie to dialogi łajdaków
egoistów
Łajdactwo które na mnie zwaliłeś
martw się o mnie teraz
ja nie chcę żyć bo ja już nie daję rady i nie możesz z tym nic zrobić
mój ból moja pustka mój bezsens

a ja nie mam dla ciebie nic
tylko egoizm
nie odchodź jeszcze
jeszcze cię potrzebuję
nie odchodź jeszcze nie chcę być ostatnią osobą
która cię usłyszała i zawiodła zrobisz mi najczarniejszy PR

nie odchodź jeszcze
nie trzymam się dobrze na pogrzebach
a na twoim nikt nie obali ze mną piwa za kościołem

nie odchodź jeszcze
jeszcze nie znamy się tak dobrze
a kiedyś cię nazwę moim przyjacielem
to będzie piękne i straszne
jak pierwszy raz kiedy doświadczyliśmy grawitacji
to będzie weź cząstkę mnie w swoje ręce
i trzymaj
zawołasz mnie po niej
a ja odpowiem

to będzie oprzemy się na sobie
i się w tych punktach zrośniemy blizną
jak odwrócone syjamskie bliźnięta

zmieniłam zdanie odejdź teraz
jeśli zabijesz się teraz przeżyję
nie będę czekać aż mi się wszczepisz w duszę
i poniesiesz ją tam skąd nie słychać wołania

to jest jakaś szatańska promocja
minus dziesięć procent na żałobę teraz
pełen ból za dziesięć lat
ale kto by nie wybrał jednego
bólu mniejszego bólu

kto by kupował po dacie przydatności
kto by ufał że go obudzisz rano
jeśli każdego wieczora możesz nie nastawić budzika

ty
mogłeś cicho cierpliwie ciąć ostatnie liny
które cię trzymają przed skokiem
aż byłbyś bezboleśnie wolny
a ty wryłeś mi czekan między żebra
z wolą życia sinego noworodka wrzasnąłeś nie puszczaj!

egoisto
łajdaku teraz ciebie też będzie bolało
kiedy będziesz już potrafił odejść
przyjacielu
mój hak jest pod twoim żebrem
i ja cię teraz nie puszczam

Magdalena Tyszecka – Wiersze
QR kod: Magdalena Tyszecka – Wiersze