Zasłona zdaje się nareszcie przepuszczać to światło i tę niezrozumiałą muzykę wycofującą się bez przerwy w głąb sal, w których rozciąga się cień… Strzeż się. Nie pozwól, by rozkwitł hałas lub głos. I umiej zasłużyć na zjawy, które już do ciebie nie przychodzą z twoich marzeń.. Odsuwam niepewną ręką ciemny frędzel o niepokojącej miękkości. Parzy i unosi się! I widzę scenę… Bal wlecze swoją suknię o szkielecie z parku. Żyrandol z łez unosi się i trzepocze jak wielki nocoświec. Widzę przechodzące portrety kochanek. Widzę przechodzących nieznajomych, których kochał mój wiek dojrzewania. Lecz nic dla mnie. Te piękne twarze, tak pełne tych wszystkich rzeczy w życiu, które tak bardzo kochałem, ignorują mnie. I oczy, i zęby przesuwają się po moim cieniu z bladą pogardą.. O! Co to takiego? Świetlista pochyłość wznosi się. Opary parku rzedną. Otwiera się krater muzyki. Stoły mienią się ozdobnymi daniami. Skorupa maski opada: Ruchliwe usta kąsają moje. Niespokojna ręka, której pierścionki mnie ranią, wciąga mnie do tańca!...
Wróć do krainy bez miłości, w której spotkało cię okrucieństwo. Wróć do krainy bez życzliwości, do której wciąż się powraca. Są pełne wspomnień, których się nienawidzi i które się uwielbia. Nie wiadomo jak być z dumnym z tego, co się porzuca. Nie da się dołożyć nic do tego co odnajdujemy. Czas i odległość tracą tam swoje złudzenia. Żadna magia tam nie oddziałuje. Pozwala się tam zestarzeć hańbom i nieświadomości. One słyszą jak maszerujecie po drodze, od tak dawna i z tak daleka, że przybywamy. I znów pochylisz się, ze swych wysokości, jak najdalsza gwiazda na dnie studni w której śpi cisza, w martwych oczach, na zwłokach ciemności…
Wieczór chyli się tęsknie – a drzewa na skraju szlaku marzeń – jak wielkie ptaki z głową schowaną pod skrzydłem – zasypiają. Księżyc łka w konarach – jak spojrzenie w drżących dłoniach.. Zawiązuje tam swoje chłodne wstążki. Podąża za rzeką przy samym brzegu. Kołysze się i wydaje się, że duży łabędź stracił pióra na posmutniałej wodzie, w której faluje niebo…
Trzciny stoją na straży przy stromym zakręcie, tam gdzie księżyc wdziera się poprzez drzazgi. Długi podmuch powietrza, który momentami rozgania imiona i wspomnienia z posępnych gniazd, ociera się o rzekę i listowie.. Wówczas wartownik i pracownik śluzy tej niespokojnej krainy – wielka szara jaszczurka, w której schroniła się starożytna dusza – szepcze zamierzchłym głosem przywodzącym na myśl dziki obrzęd i instrument – ponieważ widzi, że dzieją się rzeczy, których my nie potrafimy dojrzeć – i łączy się z horyzontem, na którym przeszłość śpi pod popiołem…
przełożyła Małgorzata Fabrycy