Laura obudziła się wraz z dźwiękiem drugiego budzika. “Obudziła się” jest jednak tylko umownym zwrotem – przeciągnęła się i przewróciła na drugi bok, próbując odrzucić od siebie myśl o rozpoczynającym się właśnie dniu. Znów musiały jej się śnić koszmary, które alarm niczym strażnik przepędził z jej pamięci. Zostawiły po sobie jednak niedające się przeoczyć ślady – ból głowy, ociężałe ciało i wrażenie, jakby nie wypoczęła tej nocy wogóle. Wystawiła powoli nogi zza kołdry, jakby nie chcąc gwałtownością sprowokować bólu głowy do pokazania na co go stać w pełnej krasie.

Panujące w sypialni zimno rzuciło się na nią, gdy tylko wykopała się z miękkiej, grubej kołdry. Gorąco przeklęła i, trzęsąc się, kilkoma ruchami udała się do łazienki. Spojrzała w lustro i wzięła kilka głębokich oddechów, zmuszając tym narastający w niej atak paniki do tymczasowej kapitulacji. Zobaczyła swoją twarz ozdobioną gdzieniegdzie plamkami brudu, które ostatnie tygodnie uzbierały skrupulatnie na gładkiej tafli. Odruchowo pomyślała o zatuszowaniu poszarzałych kręgów pod oczami i o trzech równoległych zmarszczkach na czole, które nie do końca zdrowe nawyki cienką linią wykuły na jej dwudziestodziewięcioletnim czole. Potem jej uwaga z radością zatrzymała się na gęstych, rudych włosach, które na skroniach zaczęły ustępować miejsca srebrnym nitkom. Tego ostatniego postanowiła jednak nie zauważyć. Przemyła ciemnozielone oczy z resztek snu, umyła powoli zęby i energicznym krokiem śmignęła z łazienki do garderoby, jakby próbując nie dać się złapać wszechobecnemu zimnu. Ubrała się w ulubione czarne jeansy, niebieską koszulkę i długi, wełniany sweter, wyciągnięty na oślep z szafy. Pijąc kawę spostrzegła, że musi już wychodzić. Rzuciła okiem na czarne koło z jasną obramówką, kształt przybrany przez kawę w okrągłym, białym kubku. “Wygląda jak zaćmienie słońca” pomyślała, mając jednocześnie nadzieję, że nie jest to zła wróżba. Dopiła kawę, zbiegła po schodach i wskoczyła na rower, muskając oczami fasady budynków przy Utrechtsestraat. Kilka lat temu, gdy się tu przeprowadziła, ich podłużny kształt bawił ją, a różne stopnie nachylenia do podłoża uświadamiały jej, w jak niecodzienny sposób może odcisnąć swoją obecność czas. Dziwne, że żaden z nich jeszcze się nie zawalił. Teraz była do nich przyzwyczajona. Czuła, że zna je na wylot, i nie budziły w niej już one żadnych emocji.

Urodziła się i wychowała w niewielkim polskim mieście, nie wyróżniającym się niczym na tle innych miejscowości, w których ulice z domami, blokami i sklepami rozprzestrzeniają się jak promienie odchodzące od znajdującego się na samym środku osady średniowiecznego kościoła. To właśnie ten kościół, prócz nudy i szarości, figuruje na liście jej wspomnień z dzieciństwa. Rodzice byli, ale nie byli, obecni fizycznie lecz zajęci samymi sobą, pracą, i pochodzącym z telewizora echem ciekawszej egzystencji. Dla Laury pierwsze lata życia naznaczone były cierpką i lepką konsystencją słowa “nie”: “nie” dla zabawy, radości, odkrywania, dla niepodzielnej uwagi i bezwarunkowej miłości. Maź ta sklejała w momentach smutku i złości jej serce i usta. To właśnie przez tą mętną barwę obserwowała rzeczywistość i brała ją do siebie. Stawała się bardziej przezroczysta gdy Laura była w lepszym humorze, ale istniała ciągle czekając na moment, kiedy znów będzie mogła wysunąć się na pierwszy plan. Przysięgłszy sobie, że się stamtąd wyrwie, że gdzieś indziej życie musi być lepsze, Laura skupiała całą swą energię na nauce. Była dumna, gdy usłyszała pierwsze ważne w swoim życiu “tak” od uznanego prywatnego liceum w dalekim Poznaniu, które postanowiło przyznać jej stypendium. Lecz chwilowa euforia została pochłonięta przez lepki strach, a przejściowe uczucie pewności siebie ulotniło się jak strużka dymu na wietrze.

Okres liceum był dla niej wahaniem pomiędzy pasją do uczenia się i uczuciem wyobcowania. Przeszywające kłucie pojawiało się w jej klatce piersiowej za każdym razem, gdy widziała beztroskich uczniów których uśmiechy, żarty, i lekkość zdradzały dostatek i miłość wyniesione z domu. Miała ochotę wziąć to emanowane przez nich szczęście i roztrzaskać im je na głowach. Czuła, jakby los brał tę jej palącą się niepewność siebie i jak na złość rozdmuchiwał ją do wielkich rozmiarów i wrogich kształtów, stawiając ją obok wszystkiego, czego tak bardzo pragnie. Zdała wzorowo maturę i wyjechała na studia do Amsterdamu. Gdy po raz pierwszy wysiadła z pociągu w mieście, które od tamtej chwili będzie nazywać domem, jej kolana ugięły się pod pięknem słońca nad rzeką Ij, widocznym z peronu stacji kolejowej. Stwierdziła, że chce tu spędzić resztę życia.

Następne lata upływały jej od sukcesów na egzaminach do awansów w pracy. Wybitne wyniki na uczelni poprzedziły pięcie się na bluszczu kariery. Już przed trzydziestką mogła pochwalić się pozycją kierownika działu PR w międzynarodowej firmie. Osiągnięcia podbudowywały ją, ale jak puzzle niepołączone klejem miłości uciekały na boki przy każdym wietrze, uniemożliwiając stworzenie wytrzymałej, pełnej samoakceptacji. O życiu prywatnym nie lubiła wspominać. Jadąc rowerem myślała, że od jakiegoś czasu nie czuje już nic. Stwierdziła, że lekarstwem na jej egzystencjalne rozterki może być sztuka, dlatego umówiła się z koleżanką na wizytę w Stedelijk, muzeum sztuki współczesnej w centrum Amsterdamu. Na Boga Laura była obrażona – za rodziców, którzy nie poświęcili jej wystarczająco uwagi, za koszmary i za tlące się w środku uczucie wiecznego wyobcowania. Zasługi za wszystko, co osiągnęła, przypisywała wyłącznie samej sobie.

***

Przejechała przez kanał Prinsengracht, który w ten październikowy dzień wydawał się jej jeszcze piękniejszy niż zwykle. Złotorudawe liście odbijające się w tafli wody ocieplały beż okolicznych budynków, nadając całej ulicy wyraz gościnności i przystępności. Miała do tego miejsca słabość. Mogła wybrać inną, krótszą trasę, ale żadna ulica nie wydawała jej się równie ciekawa, nie sygnalizowała wystarczająco wyraźnie: “Wybierz mnie!” Rower delikatnie przyspieszył przy wjeździe na mostek tylko po to, by momentalnie zwolnić chwilę później. Przednie koło nastąpiło na półokrągłe wybrzuszenie konstrukcji, prosząc o włożenie większego wysiłku w pedałowanie. Gdy skręciła w lewo na ulicę Spiegelgracht, wiatr uderzył ją w twarz swoim zimnym oddechem. Oparła się odruchowi pochylenia głowy w dół i zmrużenia oczu. Uznała, że ma to gdzieś, i że wiatr może ją łapać za twarz i szyję do woli. Wyprostowała się i przejechała do skrzyżowania pod Rijksmuseum z zamkniętymi oczyma. Chwilę później była już pod Stedelijk, ogarniając wzrokiem zielony dywan Museumplein. Oddała się na chwilę wytworności tego widoku, jakby chcąc, by to piękno przez oczy weszło w jej ciało i zamieszkało w jej wnętrzu, by to przez nie patrzyła na świat i wszystko, co się jej od tamtego momentu przydarza. Lekkość opuściła ją jednak chwilę później i zrezygnowana spojrzała na telefon. Koleżanka odwołała spotkanie, tłumacząc się rozkładającą ją chorobą. Laura ruszyła więc do głównego wejścia muzeum sama.

Postanowiła zobaczyć stałą wystawę jako pierwszą. Długie schody poprowadziły ją z przestronnego hallu w pomieszczenie na dole, gdzie niewielkie białe drzwi obwieszczały znajdującą się tuż za nimi kolekcję najważniejszych dzieł sztuki ostatnich stu pięćdziesięciu lat. Spojrzała z zainteresowaniem na kolekcję zdjęć Edwarda Muybridge’a z 1887 roku i znajdujący się tuż przy nim obraz Cezanne’a, wykonany rok później. Ze świeżością typową dla osób, które zaczynają dopiero swój pochód przez długą ścieżkę pełną obrazów, informacji i przemyśleń, stwierdziła, że w jej głowie oba style dzieliły dekady. Impresjonistyczna miękkość kolorów Cezanne’a nijak miała się do studium ruchu Muybridge’a. Poszła dalej, przechodząc obok ustawionych wedle chronologicznej kolejności dzieł. Na tej wystawie to czas wytyczał drogę, którą udawali się odwiedzający. Minęła obojętnie rosyjską awangardę, a De Stijl przyciągnął jej uwagę tylko na chwilę. Zachwyciła ją jedynie “Katedra” Barnetta Newmana. Pięciometrowe chabrowe płótno przebite dwoma białymi pionowymi pasami opowiadało językiem kolorów o duchowych przeżyciach autora. Im dłużej wpatrywała się w obraz, tym więcej odcieni niebieskiego tańczyło przed jej oczami. Zauważała granatowe smugi przechodzące niezauważalnie w jaśniejsze plamy, które po chwili ustępowały miejsca ciemnym zgrubieniom. Przypominało jej to kapryśne burzowe niebo, groźne i niekończące się wraz z zasięgiem wzroku lub brzegiem płótna. Cienka, ledwie zauważalna linia przy lewej krawędzi obrazu wydawała się być marną, nieudaną kopią białego pasa pośrodku płótna. “Czy to odzwierciedlenie marności ludzkiego doświadczenia, któremu daleko do perfekcyjności marzeń i życzeń?” pomyślała.

Odwróciła się, gotowa iść dalej, lecz stanęła twarzą w twarz osoby, którą – jak była w stanie stwierdzić w ułamku sekundy – skądś znała. Brązowe oczy spojrzały w zielone, a zielone w brązowe, obie niepewne, co z tym fantem zrobić.

– Klara, to ty? – odezwała się

Kobieta ściągnęła brwi. Jednocześnie zmrużyła lekko oczy i zdobyła się na podniesienie kącików ust w akcie czegoś, co przypominało dalekiego krewnego uśmiechu.

– Mogłam się spodziewać, że cię spotkam. Pamiętam, że studiowałaś w Amsterdamie.

– Ciągle tu mieszkam. Co robisz w mieście?

– Podróż służbowa. Jutro wracam do domu.

Kilka sekund upłynęło w ciszy. Obie w tym krótkim czasie decydowały bezgłośnie, co wypada teraz powiedzieć.

– Masz ochotę na kawę? – spytała Klara. Nie czuła się zbyt podekscytowana wizją spędzenia godziny w towarzystwie Laury, ale nie chciała wyjść na niemiłą.

– Czemu nie – odparła Laura, mająca skrytą nadzieję, że Klara wykręci się jeszcze z tej propozycji, wyczuwalnie rzuconej z grzeczności. Stwierdziła ostatecznie, że może nie zaszkodzi wymienić kilka zdań, skoro widzą się przypadkowo po raz pierwszy od dziesięciu lat.

Poszły powoli w stronę wyjścia, zostawiając za sobą wystawę. Z centrum ich uwagi zeszła ona nagle na drugi plan i znalazła się za mgłą pytań, odpowiedzi i wspomnień, z których większość odeszło już w zapomnienie. Kilka z nich wyskoczyło jednak na przód ich świadomości na widok kojarzącej się z nimi twarzy.

Laura szła patrząc się przed siebie, całą uwagą zatracona w stukocie obcasów Klary. Gdyby ktoś spytał ją o wystrój korytarza, którym szły, nie byłaby w stanie przywołać go z pamięci. Do tej pory miała w głowie buty, które Klara nosiła w ostatniej klasie liceum – zawsze modne i drogie, których nieskazitelne piękno zawierało się w opływowym kształcie. Chodziły do tej samej klasy przez trzy lata, ale nigdy nie poznały się lepiej. Nie tylko dlatego, bo nie znały jeszcze wtedy samych siebie. Była między nimi jakaś niewypowiedziana niechęć, wrogość ukryta pod miłymi przywitaniami i pożegnaniami. Laura czuła, że Klara dokłada starań, by ta czuła się od niej gorsza. Podczas rozmów w grupie znajomych odwracała się do niej plecami lub ignorowała jej wypowiedzi. Dotykało to Laurę gdzieś w środku i wbijało tam niewielką szpileczkę. Nauczyła się z czasem jej unikać. Zazdrościła jej – niewysokiej blondynce o uroczym uśmiechu, pochodzącej z wykształconej rodziny i mieszkającej w uroczym domu na przedmieściach – wszystkiego, czego sama nie miała. Przysposobienie Klary sprawiało, że jeszcze trudniej było jej ją zaakceptować.

Taka niechęć jest wyczuwalna tylko wtedy, gdy pochodzi z obu stron, gdy dwie osoby bezgłośnie zgadzają się na jej grę. Piłeczka niemej wrogości odbijana jest w delikatnych gestach, mimice i tonie głosu. Intencja wypowiedzi mija się ze słowami użytymi do wyrzucenia jej na zewnątrz, a cel tego, co zostało powiedziane, przebłyskuje nieśmiało przez grube warstwy kulturowych i społecznych przyzwoleń i norm.

Usiadły przy okrągłym stoliku w muzealnej kawiarni, która jak niewielka wyspa zajmowała jeden z kątów głównej sali. Nie spojrzały się sobie w oczy ani razu. Bez pośpiechu zajęły krzesła i zamówiły kawę, jakby ta powolność mogła wyczerpać czas, które miały sobie poświęcić.

***

“Wiedziałam, że tak będzie” westchnęła Klara. Przyleciała do Amsterdamu w podróży służbowej dwa dni wcześniej. Po studiach przeprowadziła się do Warszawy, gdzie od kilku lat pracowała jako analityk w holenderskim banku. Miała dwuletniego synka, którego kochała ponad wszystko i męża, o którym lubiła myśleć, że spełnia wszystkie jej wymagania. Miał świetną pracę, urocze dołeczki w policzkach i był dobrym ojcem. W dodatku rzadko się kłócili, co było dla niej priorytetem. Do porodu i tak nie spędzała zbyt dużo czasu w domu. Uwielbiała być aktywna. Ciężko było jej wytrzymać bez ekscytacji, którą czuła spotykając się z przyjaciółmi, podróżując i uprawiając sport. Bycie w domu i spędzanie czasu sama ze sobą było dla niej łataniem dziury pomiędzy kolejnymi zadaniami i spotkaniami – im krótsze i rzadsze, tym lepsze.

To nie tak, że Klara nie lubiła Laury. Nie lubiła swojego wyobrażenia o niej, tak bardzo przypominała Klarze jej starszą siostrę. Było coś w sposobie, w jaki się poruszała i w jej nieobecnym wzroku. Za każdym razem, gdy widziała Laurę w szkole, jest percepcja stawiała znak bezgłośnej równości między nią a Anią: posągową i inteligentną, uwielbianą przez rodziców i znajomych. Klara niezbyt zdawała sobie z tego sprawy, tak samo jak nie chciała przyznać się sama przed sobą, że jej przytyki kierowane w Laurę były tak naprawdę wycelowane w jej siostrę. Siostrę, której nie mogła i nie umiała się postawić, której perfekcyjność dziwnym trafem nie była samoistna i sama dla siebie, jak dzieło sztuki stworzone wyłącznie do podziwiania, tylko jakby wycelowana w nią, Klarę. Tak jakby Klara traciła na wszystkim, co miała Ania, jak na szali z wyczerpującym się towarem. Jeśli jedna strona uniosła się w górę, druga musiała niezwłocznie spaść w dół. Czuła, że jest gorszą mieszkanką tych samych genów, rozrzedzonym deserem po wykwintnym głównym daniu, który psuje gościom całą kolację. Zamieniała swoją bezsilność, złość i zazdrość o Anię w niechęć do Laury, która dziwnym trafem brała ją w siebie jak puste naczynie, jak tkanina gotowa pochłonąć każdą wylaną na nią ciecz. Czuła, jak jej słowa zostawiają na Laurze odcisk, a chwilowe poczucie winy wyparowywało proporcjonalnie do satysfakcji odczuwanej z widoku spuszczonych w dół oczu i opadających kącików ust. Czuła się wtedy silna i wszechmocna, a uczucie zazdrości o siostrę chwilowo chowało się głęboko w brzuchu, dając jej nasycić się małym zwycięstwem. Czy była tego świadoma? W pewnym sensie tak, ale uważała, że może sobie na to pozwolić. W końcu sama była nieszczęśliwa.

O Laurze nie myślała ani razu od zakończenia liceum, a Ania od dawna emanowała swoim pięknem we Włoszech, dokąd przeprowadziła się z narzeczonym. Najważniejsze, że z dala od niej. Klara przez ostatnie lata odetchnęła i nauczyła się cieszyć małymi rzeczami. Wpadnięcie na Laurę w muzeum (Jak mogła nie zauważyć tych rudych loków wcześniej? Od razu uciekłaby na drugi koniec sali) postanowiła uznać za znak. Zignorowała piekący ją w klatce piersiowej ból, przez który chwilowo poczuła się jak ta sama siedemnastolatka, którą była ponad dekadę temu.

***

– Musisz lubić Amsterdam, skoro zostałaś tu po studiach – pierwsze słowa, na jakie zdobyła się Klara były stwierdzeniem, a nie pytaniem.

– Uwielbiam to miasto – westchnęła Laura, patrząc w bok. Uniosła delikatnie kąciki ust. – A ty? Zostałaś w Poznaniu?

– Mieszkam od kilku lat w Warszawie. Mam cudownego męża i ślicznego synka. Mieszkamy w pięknym, nowoczesnym mieszkaniu i latamy na wakacje tak często, jak się da. Opalenizna, którą przywiozłam z Dominikany jeszcze nie zeszła. Chyba nie mogłoby układać mi się lepiej – westchnęła Klara z silnym entuzjazmem, który nie pasował w pełni do wypowiedzianych przez nią słów. Laura wyczuła w jej głosie fałsz, nadmierną ekscytację, z rodzaju tych które mają na celu zamaskować fakt, że nie wszystko układa się idealnie. Ta myśl odrzuciła ją. Nieświadomie wyprostowała się i podniosła głowę do góry, patrząc na swoją rozmówczynię pod kątem. – A ty, masz kogoś? – Klara spojrzała na Laurę z ciężką do zatuszowania wyższością, licząc na nieciekawą odpowiedź.

– Obecnie nie – Laura przygryzła wargi i po chwili przywołała się do porządku. – Uwielbiam moją pracę i to na niej skupiam większość mojego czasu. – Postanowiła nie wspominać o rozstaniu z chłopakiem, który po dwóch latach związku zostawił ją dla przyjaciółki z dzieciństwa.

Ból w klatce piersiowej Klary topniał z każdym słowem. Czuła, że znów ma władzę, że dyskomfort jej rozmówczyni sprawia jej przyjemność, że jej czułe punkty są tak samo czułe jak dekadę temu. Na jej twarzy zagościł delikatny, triumfalny uśmiech.

Laura skuliła się w sobie od środka. Dlaczego tak nagle poczuła się źle? Znów spojrzała w bok, myśląc o kolejnym temacie do rozmowy. Czuła na sobie świdrujący wzrok Klary. Fala lęku, którą tamowała od rana nagle wezbrała i zaczęła zbliżać się do brzegów. Pojawiło się także uczucie, którego za dobrze nie znała – czystego gniewu i irytacji. Czuła, że Klara kłamie, opowiadając o swoim idealnym życiu. Wyczuła prześwitującą przez jej słowa intencję, te patrzące prosto w nią oczy próbujące zmusić Laurę do uznania jej wyższości, zaakceptowania jej prawdy. Tak, jak w liceum. Nie była w stanie wyrzucić z siebie tej obserwacji i uderzyć Klary za każdą zadaną przykrość mimo tego, że poczuła nagle taką ochotę.

Spotykanie osoby, której nie widziało się od dawna jest jak udanie się na pole minowe. Rozmowa z nieznanym nam człowiekiem nie jest uwarunkowana wyobrażeniami co do jego lub jej sposobu bycia. Obie strony płyną na statkach zbudowanych z prób pokazania tego, co w nich najlepsze. Spędzanie czasu z bliską osobą jest jak płynięcie z nią jednym nurtem. Chwilowe oddalenie się, czas spędzony na własnych poszukiwaniach jest kompensowany wspólnymi momentami i rozmowami. Spotkanie kogoś, kogo nie widziało się od dawna, rządzi się swoimi prawami. Wyobrażenia o osobie, którą ktoś był lata temu często nijak mają się do tego, kim ktoś stał się przez czas spędzony gdzieś poza zasięgiem naszych oczu. Stawiał czoła, lub nie, wyzwaniom, które rzucało pod jego lub jej stopy życie. Każda decyzja ma potencjał zasiania ziarna zmiany, które z czasem dojrzewa i rodzi widoczne owoce. Nieświadome wkładanie drugiej osoby w ramy tego, kim była w przeszłości blokuje możliwość rozeznania tego, kim są teraz, co myślą, co robią, i co jest dla nich ważne. Jest jak oczekiwanie średniowiecznej zagrody w miejscu nowoczesnego miasta, którym w międzyczasie się stało.

Laura przeszedł skurcz, poczuła się mała i nieważna przy Klarze i jej mniej lub bardziej wspaniałym życiu. Nie liczyło się nawet to, co dzieje się właśnie w życiu Klary. Sama jej obecność, jej ton głosu wprawiał Laurę w uczucie bycia niewystarczalną. Gdyby nie obecny w jej głosie fałsz, poddałaby się chyba tym emocjom. Coś się w niej jednak zatliło. Gniew dał jej energię, która delikatnie wpłynęła w każdy zakątek jej ciała. Nie miała ochoty na dalszą rozmowę, ale postanowiła ją kontynuować.

– Nie tęsknię za liceum – rzuciła znikąd Laura.

– Ja też nie. Moje życie jest teraz dużo lepsze.

– Masz kontakt z kimś z klasy?

– Z kilkoma osobami, ale nie widujemy się zbyt często. A ty?

– Może z dwiema dziewczynami. Odwiedziły mnie tu nawet podczas studió Ale od dziesięciu lat moje życie jest tutaj. Zrozumiałam, że nie muszę wracać myślami do tego, co było. Jakby nie tylko czas, ale i odległość oddaliła mnie w pełni od tamtego świata. Czuję, jakby to było zupełnie inne życie.

Klara nie zrozumiała w pełni tego, o czym mówiła Laura. Próbowała, lecz jej życie składało się z jednej, długiej linii wypełnionej osobami, wydarzeniami i wspomnieniami. Nie było na niej wyraźnej przerwy, konkretnego dnia, w którym wszystko nieodwracalnie zmieniłoby się i skierowało dalszy bieg w inną stronę. Wzdrygnęła się na samą myśl, że mogłoby być inaczej.

– Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że dostaniesz się tu na studia. Nie myślałam, że ci się uda – powiedziała Klara z mieszanką szacunku i niechęci.

– Nikt cię o to nie prosił – wyrwało się z piersi Laury. Momentalnie pożałowała swoich słów, ale zobaczyła cień zakłopotania na twarzy Klary. Postanowiła odbić piłeczkę. – Nigdy nie prosiłam cię o miłe słowo, ale takie stwierdzenia możesz sobie podarować.

Klara próbowała nie okazać po sobie zakłopotania. Nie chciała urazić Laury. Szanowała to, jak daleko udało się jej zajść. Jednak to, co powiedziała, wyszło z niej zaskakująco niemiłym tonem, sama nie wiedziała dlaczego. Gdyby mogła, zgarnęła by swoje słowa jak wylane mleko, które zniknęłoby z blatu stołu w momencie dotknięcia go szmatką. Nie mogła jednak cofnąć swoich słów. Widząc gniew na twarzy Laury zmieszała się i postanowiła nie pokazać po sobie, że coś się właśnie stało.

Coś pękło w Laurze. Jej mina zdradzała, że stało się, i to bardzo dużo. Poczuła, że coś przez nią przeszło, niemy krzyk nawołujący każdą komórkę jej ciała do buntu. Przymknęła oczy i wydała z siebie niezauważalny, niemy odgłos. Jej rozszerzone nozdrza zdradzały zdenerwowanie, które z każdą chwilą może wybuchnąć.

– Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś cię zobaczę, ale skoro już tu siedzimy – brzydzisz mnie. Nie mogłam cię znieść w szkole. Szczególnie tego, jak mnie traktowałaś. Niczego ci nigdy nie zrobiłam. Nigdy cię nie skrzywdziłam. Dlaczego byłaś dla mnie tak niemiła? – wycedziła przez zęby Laura. Starsza para przechodząca obok nich spojrzała na nią z wyrzutem.

Dłonie Klary spociły się. Poczuła się przystawiona do muru. Nie wiedziała, co odpowiedzieć.

– Nie wiem, o czym mówisz. Nic ci nigdy nie zrobiłam.

Zarumieniła się. Laurę ogarnęło dziwne uczucie. Poczuła, jakby w tej jednej chwili mogła rzucić wielkim głazem, jakby cały strach, który barwił na szary kolor całe jej życie do tej chwili nagle wyparował, nie znajdując już więcej schronienia w jej ciele.

– Te wszystkie razy, kiedy byłyśmy w grupie znajomych, a ty odwracałaś się ode mnie ignorując to, co mówię? Myślałaś, że tego nie widzę? Bawiło cię to?

Klara spojrzała się przed siebie w sposób, który zdradził, że nie zauważa niczego, co się przed nią dzieje. Skupiła się cała w swoim środku, ważąc odpowiedź, która jednocześnie zadowoli Laurę i pozwoli jej samej dojść do źródła swojego zachowania.

– Nie wiem. Z niektórymi ludźmi po prostu ciężko się dogadać. Musimy być bardzo od siebie różne.

– Powinnaś wiedzieć, jak źle czułam się w twoim towarzystwie. Tak samo, jak teraz. Może niektórzy ludzie się nie zmieniają? Mam nadzieję, że masz teraz pełen obraz swojej osoby. Nie jesteś tak idealna, jak ci się wydaje.

Laura podniosła się energicznie z krzesła, które zaszurało głośno pod ruchem jej ciała. Złapała za plecak i z walącym sercem ruszyła do wyjścia. Chłodne powietrze przyjemnie otuliło jej twarz, przywracając jej względny spokój. Dotknęła swoich policzków – były gorące. Była pewna, że żarzą się jak kawałki węgla wyciągnięte z ognia. Pobiegła przed siebie, zapominając o stojącym pod muzeum rowerze. Zatrzymała się dopiero przy Rijksmuseum. Oparła się o ścianę budynku, próbując uspokoić bijące mocno serce. Wzięła kilka głębokich oddechów i powoli ruszyła w stronę domu.

***

Miała wrażenie, że ludzie na ulicy przypatrują się jej bardziej, niż zwykle. Nie umiała ocenić, co widzi na ich twarzach: troskę, czy zmieszanie? Może była to czysta obojętność? Może mimika ich twarzy odzwierciedała raczej to, co dzieje się w nich samych i co przeżywają w danym momencie, tylko przypadkowo kierując swoje pełne emocji spojrzenie na twarz Laury. Spojrzenie, które spotykało na ułamek sekundy jej pełen gniewu wzrok i niczym iskry momentalnie odskakiwało na bok. Zakryła rękawami oczy i spuściła głowę, chcąc jak najszybciej być w swoim mieszkaniu. Przebiegła wzdłuż Prinsengracht, obojętna na jego piękno chyba po raz pierwszy w życiu. Jej smukła sylwetka odbijała się w lustrze wody, by po chwili rozproszyć się na niezliczenie wiele drobnych części pod wpływem lądujących na kanale liści.

Położyła się na kanapie, gdy tylko dotarła do domu. Leżała tak może godzinę, a może cztery – nie była w stanie zauważyć upływającego czasu, który przyspieszył wraz z natłokiem jej myśli. Z ulgą powitała zbliżający się sen, który zastał ją z rozłożonymi na wznak rękami, wciąż ubraną w jeansy i koszulkę. Śniły jej się piękne, kolorowe kwiaty, które bardzo chciała dotknąć. Gdy tylko się zbliżyła, złote kolce wyrosły pomiędzy delikatnymi liśćmi. Odsunęła odruchowo rękę i energicznie zdeptała rośliny, które po złączeniu z glebą wydały z siebie piękny, syreni odgłos. Obudziła się w środku nocy, po czym przeciągnęła się i przewróciła na drugi bok. “Chyba rzeczywiście powinnam szukać odpowiedzi w sztuce” westchnęła. Jej świadomość uleciała gdzieś poza granice czucia. Poczuła, jak miękki koc otula ją łagodnie jak fale ciepłego morza. Uwielbiała czuć jego dotyk na swojej skórze, nienaruszony czyhającą zazwyczaj w jej ciele szarością. Tak dobrze nie spała już od dawna.

Klaudia Ck – Statki
QR kod: Klaudia Ck – Statki