Obaj dorastaliście na Brooklynie w Nowym Jorku. Wtedy Brooklyn był całkiem innym miejscem niż jest obecnie. Czy możecie powiedzieć mi jak pamiętacie Brooklyn i w ogóle Nowy Jork z czasów Waszego dzieciństwa?

Steele: Dorastanie na Brooklynie było bardzo barwne. Dorastaliśmy otoczeni wieloma kulturami, różnego rodzaju jedzeniem. Ja dorastałem w Brownsville na Brooklynie, Tek z kolei jest z Bed Stuy (Bedford-Stuyvesant). Jak zwykł mawiać GZA „trawa jest zawsze bardziej zielona w Medynie”, bo tak mówi się też na Brooklynie. To miejsce tętniło życiem, a dla dzieciaków było to największe, najmniejsze miejsce na świecie. Dorastając otaczała nas kultura karaibska i latynoska, która do dzisiaj ma na nas ogromny wpływ pod względem muzycznym, ale było też bardzo ciężko, bardzo hardcore’owo, bardzo brutalnie. Wiesz przemoc, narkotyki, bardzo dużo ciężkich tematów, ale pochodzimy z rodzin, gdzie były silne wartości. Z resztą to właśnie one są bardzo obecne na Brooklynie.

Tek: To było swoiste doświadczenie, móc tam dorastać. To miejsce, które zawsze będzie częścią ciebie mimo, że chcesz się trochę od niego odciąć, to po prostu nie możesz. Tak jak powiedział Steele, mamy tam swoje rodziny i nawet jak bardzo chciałbyś tam nie być, to zawsze będzie twoją częścią, to właśnie Brooklyn nas ukształtował i sprawił, że dziś tu jesteśmy. Bucktown jest wszędzie.

Hip-hop bądź też rap, jak wtedy był nazywany w latach 80-tych, był wszechobecny w Nowym Jorku. Wtedy byliście dzieciakami, ale czy możecie mi powiedzieć jak to wszystko wyglądało w latach 80-tych, kiedy cała ta kultura po prostu eksplodowała w Nowym Jorku…

Tek: Szczerze, to niewiele ci powiem na temat hip-hopu w latach 80-tych, bo w ogóle się nim nie zajmowałem. Byłem zbyt młodym dzieciakiem, oglądałem „Beat Street” i tego typu rzeczy, „Krush Groove” czy „Warriors” na WHT (Wometco Home Theater). Wiedziałem, że coś się dzieje, bo wszyscy moi wujkowie, kuzynowie, bracia i wszyscy ludzie dookoła o tym mówili. Spotykali się niedaleko czwartej, zielonej linii metra albo na 125-tej i tego typu miejscach. To było elektryzujące, bo wiedzieliśmy, że coś się dzieje, ale nie do końca wiedzieliśmy, co to jest. Jednocześnie każdy chciał w tym uczestniczyć i być tego częścią.

Steele: Kiedy dorastałem mój ojciec zawsze słuchał muzyki. Nie ważne czy był szczęśliwy, smutny czy wkurzony, czy po prostu chciał potańczyć z moją mamą. Słuchał muzyki przy każdej możliwej okazji, a to wszystko miało miejsce na długo przed pojawieniem się hip-hopu więc dorastałem przy dźwiękach bardzo różnej muzyki. Kiedy hip-hop zaczął się w latach 80-tych usłyszałem nowe wersje tych numerów. Dla mnie było to bardziej młodzieżowe, coś z czym mogłem się identyfikować, coś co było dla mojej generacji. Jako dzieciak obserwowałem jak to wszystko się rozwija i byłem oszołomiony. Byłem oszołomiony, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Grandmaster Flash i Marley Marla, Kool Moe Dee i Treacherous Three. Wszystko co było związane z hip-hopem, wszystkie elementy, które się na niego składają czyli taniec, ubiór, sztuka uliczna, to wszystko było bardzo atrakcyjne dla dzieciaków. Pamiętam, że chciałem robić absolutnie wszystko. Parałem się graffiti. Tańczyłem break dance i nie byłem w tym wcale dobry, ale mimo wszystko próbowałem, nie żebym był dobry w robieniu graffiti (śmiech), ale miałem napisane swoje imię na stacji kolejowej, itd. Razem z innymi dzieciakami chcieliśmy być częścią każdego aspektu kultury hip-hopu i szczerze powiedziawszy tak się też czuliśmy, bo hip-hop mówił właśnie o tym, co robiliśmy jako dzieciaki. Poza tym odnosił się do muzyki, którą słyszałem w domu, kiedy włączał ją mój ojciec, dzięki czemu szybko do mnie trafiała. Wiesz samplowanie i używanie numerów tych wszystkich artystów z przeszłości, o których wielu dzieciaków nie słyszało, ale ja ich znałem. Byłem wtedy podekscytowany. Kiedy byłem w liceum i słuchałem EPMD i słyszałem jak samplują Jamesa Browna czy Curtisa Mayfielda, Rogera Troutmana i wszystkich tych artystów, myślałem sobie wtedy: Wow! Przecież ja ich wszystkich znam, bo mój ojciec słuchał ich w domu. Dorastałem wśród muzyki soul, funk, rock i bebop, a hip-hop jest najlepszym dzieckiem wszystkich tych gatunków. Tylko hip-hop jest rodzajem muzyki, który czerpie ze wszystkich pozostałych i pozawala nam mówić. To było coś niesamowitego obserwować jak to wszystko w koło się rozwijało.

Kiedy przyszedł ten moment, kiedy powiedzieliście sobie: Ok, chcę tego spróbować. Chcę być częścią tej kultury, bo będąc w Nowym Jorku wszędzie, gdzie się nie obrócisz, jesteś otoczony hip-hopem. Masz masę artystów, block parties, DJe, w zasadzie na każdym kroku masz elementy kultury hip-hopowej.

Tek: Wiesz, u nas przyszło to bardzo naturalnie. Myślę, że gdzieś w okolicach szkoły średniej. Wiesz, siedzisz sobie w stołówce i uderzasz w stół robiąc bit czy też na sali gimnastycznej robisz bit uderzając w ścianę czy parapety. Próbujesz robić beatbox, twój ziomek patrzy na ciebie i dokłada swój bit, a ty wrzucasz cokolwiek przychodzi ci wtedy na myśl. Tak naprawdę to hip-hop wybrał nas. To nie było coś w stylu „ok chyba zacznę to robić”, a raczej „teraz jest czas”. Nie było tam wyrachowania i czekania na tzw. odpowiedni moment. Przyszło naturalnie, a kiedy się pojawiło, to złapaliśmy tego przysłowiowego byka za rogi.

Steele: To jest przywilej mieszkania w Mekce hip-hopu. Gdziekolwiek się nie ruszysz, gdziekolwiek się nie obejrzysz jest hip-hop. Tak jak powiedziałeś, hip-hop to nie tylko muzyka. To cała kultura, w szczególności dla ludzi, którzy dorastali w tej okolicy. Wsiąknęliśmy w to. Nie wiedzieliśmy, że zostaniemy raperami czy coś w tym stylu, po prostu wyszło to naturalnie. Słuchaliśmy go, absorbowaliśmy go, żyliśmy tym. Reszta to już historia.

A czy pamiętacie swoje pierwsze próby przy mikrofonie i pierwsze próby układania rymów?

Steele: Takie na serio? Czy takie dla zabawy? Wiesz co, kiedy byłem dzieciakiem miałem taką zabawkę przypominającą kostkę Rubika. Nazywało się to wężem, którego można było formować w różnego rodzaju kształty. Ja z węża robiłem mikrofon i udawałem, że rapuje. Całkowicie się wygłupiałem, bo nie miałem o tym zielonego pojęcia, ale patrzyłem na starszych gości, którzy to robili i po prostu ich naśladowałem. Nie wiedziałem wtedy, że właśnie połknąłem bakcyla. Nie wiedziałem, że to właśnie stało się częścią mojego DNA, że zacznę podążać tą drogą. To było coś ekstremalnie pozytywnego.

Wydaje mi się, że pierwszy raz, kiedy zaczęliśmy poważnie do tego wszystkiego podchodzić, to moment, kiedy zaczęliśmy oglądać te wszystkie teledyski. Kiedy słyszysz samą muzykę, to ona trafia cię w ten wyjątkowy sposób. Myślisz sobie: „kurwa, ci goście brzmią niczym wielcy super bohaterowie. Chce zobaczyć Rakima, chcę zobaczyć RUN DMC, LL Cool J, chce zobaczyć jak ci goście wyglądają”. Kiedy nagle doszły do tego teledyski, to uświadamiasz sobie, że ci goście nie dość, że brzmią świetnie, to jeszcze bardzo dobrze wyglądają. To moment, kiedy zaczynasz oglądać absolutnie wszystko, co tylko się da i stajesz się swego rodzaju kronikarzem i jako dzieciak ciągle poszerzasz swoją wiedzę.

Tak jak wspomniał Tek, zaczęliśmy podchodzić do tego na poważnie, kiedy mieliśmy te 14 czy 15 lat. Wszystko co było przed tym, było po prostu wygłupami. Dosłownie wszystko. Dopiero od tego momentu zaczęliśmy myśleć o tym na serio i tym jak możemy się w tym wszystkim odnaleźć i wejść w cały ten światek.

Nastaje rok 1993 i pojawiacie się na albumie Black Moon „Enta Da Stage”. Jak to się stało, że pojawiliście się na tym albumie. Bez wątpienia była to duża szansa dla świeżych gości w tym biznesie…

Steele: Jeśli chodzi o Black Moon, to musimy zacząć od tego, że ja i Tek jesteśmy z ulicy. Nie byliśmy nigdy jakimiś super bandziorami czy coś w tym stylu, ale byliśmy tymi dzieciakami, które zawsze kręcą się w każdym sąsiedztwie. Wiesz, jeździliśmy na rowerach, albo kiedy on miał rower, to jeździłem z nim na bagażniku, albo wskakiwaliśmy do pociągu i jechaliśmy do dzielnicy Buckshota. Generalnie rzecz biorąc, kręciliśmy się wszędzie. Poznaliśmy Buckshota przez jego siostrę Tracy. Wielki big up dla Tracy, bo gdyby nie ona prawdopodobnie wiele rzeczy potoczyłoby się całkiem inaczej. Więc tak jak mówiłem, poznaliśmy go przez Tracy i szczerze powiedziawszy, reszta jest już historią. Tracy to wspaniała osoba. To ona mówiła do nas: Hej musicie poznać mojego brata! i kiedy to się w końcu stało, okazał się być bardzo mądrym gościem. Jeździliśmy na Franklin Avenue i spędzaliśmy ze sobą dużo czasu. Zwykliśmy mówić o tym Break Day. Jeździliśmy na Franklin Avenue Union i spędzaliśmy tam dosłownie całą noc. Paliliśmy jointy, rozmawialiśmy, po prostu dobrze się razem czuliśmy. Wtedy nie było jeszcze mowy o piciu Hennesy i jakiś libacjach, ale przewijała się masa marihuany. Siedzieliśmy, marzyliśmy i rozmawialiśmy o przyszłości. Przesiadywaliśmy pod gołym niebem całymi nocami i przewidzieliśmy naszą przyszłość i to, że będziemy się zawsze wspierać.

Jeśli chodzi o Black Moon, to Buckshot razem ze swoimi ziomkami 5 ft i DJ Evil Dee mieli możliwość, żeby wystartować z tym projektem, a my byliśmy tam z nimi przez cały czas. Kiedy wypuścili „Who Got Da Props?” to Smif-N-Wessun też tam był. Byliśmy niczym bracia, którzy wywarzali drzwi, wiesz wchodziliśmy z tekstem: hej bracie, co tam przynieśliśmy marihuanę… (śmiech). Trzymaliśmy się z nimi. Kiedy szli do studia, szliśmy razem z nimi, obserwowaliśmy, uczyliśmy się i pomagaliśmy im, i załatwialiśmy im cokolwiek potrzebowali. Jeśli wsłuchasz się w album Black Moon i usłyszysz te dźwięki w tle – to nie są sample, to my! (śmiech). Przyprowadzaliśmy po piętnaście, dwadzieścia osób z bloków, żeby stworzyć te dźwięki w tle, żeby wszystko było autentyczne i organiczne. Wiele się od nich nauczyliśmy. Wszystko czego potrzebowali my organizowaliśmy. Byliśmy ekipą do zadań specjalnych – Smif-N-Wessun.

Następnie mamy rok 1994, w którym podpisaliście kontrakt z Nervous Records i nagraliście album „Dah Shinin’”. To był dobry czas, bo w tym okresie hip-hop znowu wracał do swojej macierzy – Nowego Jorku – bo wcześniej był na Zachodnim Wybrzeżu, gdzie rozkwitał cały ten gangsta styl. Czy możecie powiedzieć jak to wyglądało z Waszej perspektywy, bo Wasz debiut odbił się szerokim echem…

Steele: W latach 1994 i 1995 wydarzyło się naprawdę bardzo dużo. Wypłynęło wtedy wiele składów – Wu Tang Clan, Method Man i wielu, wielu innych, którzy właśnie wtedy pojawili się w szerszej świadomości. I nie byli tylko ludzie z Nowego Jorku. Dla nas było to naprawdę super ekscytujące, ale byliśmy wtedy bardzo młodzi i nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, co tak naprawdę się dzieje. Byliśmy niczym żołnierze, gotowi do akcji, ale ciągle byliśmy skupieni na swojej muzyce i na tym co chcemy robić, żeby nie zatracić siebie. To było coś niesamowitego. To wspaniałe uczycie być częścią tego, co kochaliśmy i co obserwowaliśmy, kiedy dorastaliśmy. To było coś.

Tek: To co powiedział Steele to prawda, ale to był też totalnie inny poziom, bo to wszystko było dla nas nowe i bardzo świeże, bo teraz my byliśmy w środku. Oczywiście rap był przed nami, ale nie znaliśmy nikogo poza Buckshotem, kto by się nim zajmował. Buckshot był dla nas niczym starszy brat i dzięki temu założyliśmy Boot Camp Click. W tym czasie, o którym tu mówimy, byliśmy zdani na siebie. Nagle zostaliśmy nominowani do nagród The Source Magazine razem z takimi ekipami jak The Outkast. Tak jak mówił Steele, to nie był tylko Nowy Jork. To też południe, to też Snoop Dogg, który był wtedy na topie. Wiesz być nominowanym w takiej grupie w tamtym czasie było czymś magicznym i bardzo wyjątkowym. W szczególności dla nowej grupy z debiutanckim albumem i jedynym co od nich mogłeś usłyszeć to dwa single na albumie Black Moon – „Blac Smif-N-Wessun” i „U Da Man” z Havoc z Mobb Deep. To było coś niewiarygodnego. Kiedy już otworzyliśmy te drzw,i to po prostu eksplodowało. Jesteśmy wdzięczni najwyższemu za to, że ciągle tu jesteśmy – 25 lat później – grając koncerty i udzielając tego wywiadu.

Ale chwilę po tym miała miejsce ta smuta sytuacja, kiedy zostaliście pozwani przez producenta broni Smith & Wesson za, jak to motywowali, wykorzystanie ich nazwy… Robiliście coś całkowicie innego, aż nagle zjawia się duża firma produkująca broń, która decyduje się na pozwanie hip-hopowej grupy. Pomimo, że nazwy może są trochę podobne, to obszar w jakim się poruszacie jest całkiem inny. Jak to wszystko wyglądało i jak to na Was wpłynęło? Po dobrze przyjętym debiucie nagle dostaliście taki strzał…

Steele: Musieliśmy się zmierzyć z rzeczywistością. Pojawiliśmy się na rynku jako nastolatkowie. Nie znaliśmy się na biznesie, nie mieliśmy prawników, nie mieliśmy narad i tym podobnych – jedyne narady, jakie kiedykolwiek mieliśmy, to wted,y kiedy coś przeskrobaliśmy w szkole. Teraz musieliśmy się z tym zmierzyć, z całą tą korporacyjną maszyną i biznesem. Oni siedzieli w tym od bardzo dawna i nagle pojawia się dwóch młodziaków, którzy zatrzęśli sceną. Wydaje mi się, tak samo jak powiedział Tek, że ktoś z ich firmy posłuchał naszej muzyki i mocno się wkurzył, coś w stylu: co to za nonsens, wyłącz to gówno, pozwiemy tych gości! To było dokładnie rok po tym jak wypuściliśmy nasz album, czyli 1995.  Kiedy tylko wydaliśmy album, to stało się praktycznie od razu. To było czyste szaleństwo. Wielu ludzi nie wie, że kiedy wydaliśmy singla, a później album, mieliśmy kontrakt z Nervous Records na trzy kolejne płyty. Wiesz, to był też pierwszy kontrakt, jaki podpisaliśmy w życiu razem z Tekiem. Widzieliśmy, że wytwórnia zarobiła pieniądze i doszliśmy do wniosku, że chcemy więcej kasy. Nie wzięło się to znikąd, bo spowodowaliśmy ruch w labelu. Musisz wiedzieć, że Nervous Records zanim wydała album Black Moon, zajmowała się głównie muzyką taneczną, ale byli bardzo popularni wśród DJów, bo wydawali swoją muzykę na winylach. Nowy Jork kochał Nervous za winyle, a my byliśmy pierwszymi artystami hip-hopowymi, którzy podpisali się z Nervous.  Wtedy doszliśmy do wniosku, że musimy renegocjować nasz kontrakt. Kiedy to wszystko zaczęło się dziać, dostaliśmy strzał w postaci tego pozwu. To była mocna seria strzałów, którą przyjęliśmy.

Dla nas to było coś całkowicie nowego. Nie mieliśmy o tym zielonego pojęcia, nie wiedzieliśmy jak sobie z tym poradzić. Nie mieliśmy za sobą oddziału prawników, nie dysponowaliśmy wielkimi pieniędzmi, żeby móc wyłożyć je na rozprawę w sądzie. Musieliśmy podjąć decyzję. Chcieliśmy kontynuować robić naszą muzykę, Nervous nie chciał wyłożyć większych pieniędzy, a ci goście właśnie się za nas brali i nasza mała sława, którą właśnie zdobywaliśmy… teraz ktoś chciał nam ją odebrać. Podjęliśmy wtedy decyzję o zmianie nazwy. Długo nad tym myśleliśmy. Chcieliśmy nazwać się Tek & Steele, ale potem zorientowaliśmy się, że kiedy podpiszemy kontrakt z jakąś wytwórnią pod tą nazwą, to będzie oznaczać, że label będzie miał prawo do naszych ksywek. Zdecydowaliśmy się, że nie będziemy używać nazwy Tek & Steele, tylko użyjemy jednej z naszych innych nazw. Musisz wiedzieć, że mieliśmy ich naprawdę sporo. Cocoa Brovaz było jedną z nich. To my przynosiliśmy zioło na sesje Black Moon, to my przynosiliśmy „czekoladę”. Wtedy nazywali nas Cocoa Bros. Podczas sesji padało pytanie: „czy przyszli już Cocoa Broz?” i wtedy pojawialiśmy się my z porządnymi topami. Na każdej sesji nagraniowej panowała świetna atmosfera i dobre wibracje. Postanowiliśmy, że użyjemy tej nazwy i będziemy mogli kontynuować naszą pracę.

Mam kilka pytań odnośnie projektów, w których braliście udział. Pierwszym z nich jest D&D All Stars z Mad Lionem, Doug E Fresh, KRS-One, Jeru The Damaja i DJ Premierem. Czy możecie powiedzieć mi nieco więcej o tym projekcie, bo numer „Pass It 1,2” jest potężnym hitem i klasykiem do dzisiaj. Czy możecie powiedzieć mi jak staliście się częścią tego projektu?

Steele: Przede wszystkim muszę powiedzieć jedno. Preemo potrzebujemy więcej beatów! Mam nadzieję, że to usłyszysz DJ Premier! Potrzebujemy więcej beatów! A jak to wszystko się stało? Po prostu wszyscy pracowaliśmy w D&D Studios. Kiedy pierwszy raz się tam pojawiliśmy od razu przejęliśmy Studio A. Studio A było największym pomieszczeniem, ale my też przychodziliśmy ze sporą ekipą. Wpadała tam z nami część ekipy Wu Tang i inni szaleni goście odwiedzali to studio. Każdy był z nami szczęśliwy. Przychodzili z nami do studia, siedzieli tam z nami. Bardzo często też tam spaliśmy. Spędzaliśmy tam bardzo dużo naszego czasu. Czasem siedzieliśmy tam kilka dni i w pewnym momencie realizator dźwięku mówił: „ej, kurwa, nie jestem już w stanie nic dzisiaj usłyszeć…”

Tek: Czasem spaliśmy pod kocem, którym przykryty był fortepian, bo nie chcieliśmy stamtąd wychodzić.

Steele: Dokładnie tak było. Z kolei Premier korzystał ze Studia B. To był jego dom i nikt nie mógł korzystać z tego pomieszczenia. D&D co oznacza Doug & Dave byli dwójką kompletnych świrów i wielkimi fanami hip-hopu. Byli bardzo innowacyjni i pozwalali wpadać tam wszystkim pokręconym gościom z Brooklynu, Manhattanu , Bronxu i Queens, żeby ci mogli robić swoje rzeczy. Numer, o którym mówisz, był swoistym showcasem, żeby pokazać jedność wszystkich artystów, którzy korzystali z D&D Studios. Wszyscy nawinęli na beacie, który wyprodukował Premier. W pewnym momencie Preemo stał się producentem tego studia. Wiesz, nikt nie miał prawa używać jego pomieszczenia, nikomu nie wolno było tam nawet wejść, itd. Wtedy powiedzieliśmy: „Ok. Skoro to jest pomieszczenie Premiera, to Studia A jest naszym pomieszczeniem!” (śmiech). Wtedy musieli stworzyć Studio C i D dla pozostałych ekip. Nagrywaliśmy tam bardzo dużo rzeczy. Bycie częścią tego projektu i nagrywanie z artystami, którzy byli dla nas wzorami do naśladowania, było czymś absolutnie niesamowitym. Byliśmy kolejną generacją i chcieliśmy wypaść jak najlepiej na tym numerze.

Pamiętam ten klip z przechodzącym mikrofonem. To był naprawdę dobry klip.

Tek & Steele: O tak! Zdecydowanie tak! To kawał dobrego teledysku.

Kolejny projekt, o który chciałbym Was zapytać to – 2Pac, Buckshot i Wy. Nagraliście album „One Nation”, który jednak nigdy nie został wydany. Co się stało i kto był za to odpowiedzialny?

Tek: Wiesz co, ta sprawa jest niczym trup w szafie. Naprawdę. Ostatni raz, kiedy o tym słyszałem, to ktoś miał się tym zająć, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Szczerze, to niewiele mogę ci o tym powiedzieć, bo sami dobrze nie wiemy, co się z tym dzieje. Nagraliśmy na ten album kilka numerów, ale gdzie to jest i co się z tym dzieje, tego nie wiemy. Parę numerów z tego materiału zostało wydane przez Duck Down Records i paru innych ludzi na white labelach, ale to tyle.

W porządku. Jest jeszcze jeden, o który chciałbym zapytać, a o którym już wspomniał Tek – Boot Camp Clik. W skład wchodziliście wy, Buckshot, Heltah Skeltah i O.G.C. Czy moglibyście powiedzieć mi o tym nieco więcej, bo to kolejny duży projekt, w którym uczestniczyliście jako Smif-N-Wessun czy Cocoa Brovaz.

Tek: Boot Camp Clik to coś znacznie większego niż rap. Byliśmy braćmi i przyjaciółmi na długo przed tym zanim ktokolwiek z nas podpisał kontrakt. Na długo przed tym zanim pojawiły się pierwsze video klipy rapowe. Tak jak wspomniał wcześniej Steele, jeździliśmy na rowerach czy też motocyklach. Przesiadywaliśmy w Brownsville, Seth Low czy Doghille i w zasadzie wszystko robiliśmy razem. Kiedy wypłyną Buckshot, to pociągnął nas Smif-N-Wessun za sobą, my z kolei pociągnęliśmy za sobą Heltah Skeltah, a oni z kolei O.G.C. Jedni pomagali drugim, każdy uczył się od siebie i tak to właśnie wyglądało, to była jedność w każdym tego słowa znaczeniu.

Steele: Dodatkowo wszyscy znaliśmy się z czasów, kiedy byliśmy małymi dzieciakami i biegaliśmy po ulicach. Część z nas należało do gangu Decepticons. Wtedy też wiele nauczyliśmy się o nowojorskich ulicach i metrach. Jak uciec przed policją i tego typu rzeczach. Większość z nas należała do Decepticons, ale wszyscy tworzyliśmy jedną wielką rodzinę. Top Dog jest dla mnie niczym brat. Rockness Monsta, Louieville Sluggah, Top Dog i ja pochodzimy z tego samego sąsiedztwa czyli Seth Low, Sean Price mieszkał dokładnie dwa bloki obok Seth Low Project – w Brownsville Project. Starang Wondah mieszkał dosłownie tuż za rogiem obok Seth Low. Tek z kolei mieszkał na Bedford-Stuyvesant – Bedstuy, więc był spoza naszego sąsiedztwa, ale był moim kontaktem i moim kumplem. Miałem atut, bo miałem ziomka, który był spoza naszego sąsiedztwa. Dla gości, którzy nigdy nie opuszczali Brownsville, to był szalony ziomek z Bedstuy, z afro, który zawsze się wyróżniał. Z kolei Buckshot był z Crown Heights. Buck nigdy nie przychodził do Brownsville. To ty musiałeś iść do niego. To była spora wyprawa, niczym wyjście w góry, a tam chodziłem tylko ja i Tek. Reszta nigdy się tam nie zapuszczała. To wszystko było niczym jedna wielka rodzinna koneksja. Wiesz, było też wielu innych członków Boot Camp Clik, jak np. Supreme, który był moim kuzynem czy też Little Rock. Wszyscy ci goście byli jak jedna wielka rodzina. Trzymaliśmy się razem, graliśmy razem, dzieliliśmy razem nasze problemy, więc kiedy nadarzyła się okazja, żeby zrobić coś pozytywnego zawsze najpierw zwracaliśmy się do tych wszystkich ludzi. Nie było żadnych przesłuchać czy poszukiwania kogoś, kto chciałby dołączyć do grupy czy tego typu rzeczy. Od początku wiedzieliśmy, z kim chcemy coś zrobić.

Więc wielka ósemka to ci, których wymieniłeś – Heltah Skeltah, Smif-N-Wessun, Buckshot, O.G.C.! Wielka ósemka!

Nadszedł rok 2005. Można powiedzieć, że to rok sprawiedliwości, kiedy wygraliście sprawę w sądzie i odzyskaliście prawo do używania swojej nazwy – Smif-N-Wessun i ponownie zaczęliście wydawać pod tą nazwą. Jak to wyglądało z Waszej perspektywy, bo minęło dziesięć lat od momentu, kiedy zaczęła się cała ta sprawa…

Steele: Interesujące jest to, że kiedy opuściliśmy Nervous, to w tym samym czasie powstało Duck Down Records, bo zarówno Black Moon jak i my Smif-N-Wessun chcieliśmy wymigać się z kontraktu z Nervous. Kiedy my pracowaliśmy, żeby zmienić nasz kontrakt Buckshot i Dru-Ha, który był jego partnerem biznesowym, stworzyli Duck Down Management, a chwilę później powstało Duck Down Records. Oni mieli deal z Priority Records, a my byliśmy w głębokiej dupie. Biuro Duck Down mieściło się przy 18th Street, z kolei biuro złych gości było przy 19th Street. Mieliśmy swoją przestrzeń, w której mogliśmy się odnaleźć, ale znowu byliśmy zbyt młodzi, nie mieliśmy zielonego pojęcia na temat biznesu i tego jak to wszystko działa.

Staraliśmy się jakoś to wszystko poskładać do kupy. To co teraz jest nazywane Duck Down Music ze Smif-N-Wessun, Boot Camp Clik, itd. było ciągiem naszych dość hardcore’owych decyzji, ale też pomocy dobrego prawnika, przyjaciół, rodziny i ludzi, którzy zawsze nas wspierali. Dla nas był to moment, w którym zdecydowaliśmy ok, teraz jest szansa, żeby wrócić do naszych korzeni, do tego z czego znają nas ludzie. Chcieliśmy też pokazać ludziom, że ich słyszymy i liczymy się z nich opiniami i jesteśmy gotowi oddać za nich życie. Tak do tego doszło. Stanęliśmy do walki. Jeśli zaczynasz walczyć i przegrywasz i wracasz do domu, to ciągle myślisz o odwecie. Jeśli z kolei stajesz do walki i giniesz, to twoje imię przetrwa, ale jeśli nigdy nawet nie zaczniesz walki o swoje, to tak jakbyś nigdy nie istniał, jakbyś nie żył, to tak, jakby można było cię zmiażdżyć niczym mrówkę. Poczuliśmy, że to ważny moment i że powinniśmy wrócić.

Chciałbym Was zapytać o Waszą współpracę z Pete Rockiem. Współpracowaliście z nim w 2011 roku i wydaliście album „Monumental”. Jak pracowało wam się z Petem, bo w tamtym czasie był on jednym z najgorętszych producentów hip-hopowych.

Steele: Pete Rock jest muzycznym geniuszem!

Tek: Praca z nim jest niesamowita. Kiedy weszliśmy do studia, to wydaje mi się, że nie byliśmy do końca gotowi na to, w co się pakujemy. Kiedy zaczęliśmy nagrywać pierwszy numer i potem powstawały kolejne, wtedy też postanowiliśmy nazwać ten album „Monumental”. Zdaliśmy sobie sprawę, że to będzie coś szalonego i tak było, właśnie tak powstała nazwa tej płyty.

Wiesz siedzieliśmy w studio, a Pete przychodził z całym swoim sprzętem i masą płyt i praca szła pełną parą. Wydaje mi się, że przespaliśmy nieco ten moment i nie wyglądało to tak jakbyśmy tego chcieli, bo nie mogliśmy jakoś poskładać się do kupy z trasą koncertową.  Jedno na pewno trzeba stwierdzić, że Pete jest naszym ziomkiem i praca z nim jest czymś niesamowitym.

Steele: Pete Rock jest niesamowity. Kiedy przychodził do studia przynosił dużo winyli w torbie na ramieniu, a pod pachą miał SP-1200. Siedział z nami, rozmawiał, kręcił jointa, po prostu dobrze się bawił. Zabawnie ruszał głową, grał razem z Tekiem w kości, ja robiłem jakieś inne rzeczy. Był tam dobry vibe, a wszystko to sprawiało, że atmosfera była naprawdę magiczna. Dla mnie najlepszym momentem robienia „Monumental” była praca ze wszystkimi gośćmi, jakich zaprosiliśmy na ten album. Wiesz, zwykle nie robiliśmy tego typu kooperacji. Mieliśmy może jednego albo dwóch gości na całej płycie, a tutaj było inaczej. Mówię ci stary, każdy kto znalazł się na tym krążku, to ludzie z którymi się znamy i których szanujemy. Nie było sytuacji w stylu hmm… może weźmy tego i tego, nie, to się nie działo, zaprosiliśmy wszystkich, na których nam zależało. Poza tym Tek był producentem wykonawczym wszystkich featuringów na tym albumie. Kiedy Black Rob przyszedł do studia nie wiem czy właśnie wrócił z domu czy co, ale miał ze sobą pięć książek z rymami! (śmiech) Otworzył swój plecak i zaczynał przewracać stronami jak szalony, rymując co chwilę (śmiech)! To było naprawdę ekscytujące.  Następnie Styles P. O stary! Styles P i Sean Price w jednym numerze, to było coś. Więc jak sam widzisz, cały ten projekt był dla nas naprawdę monumentalny i z pewnością był to jeden z najbardziej epickich momentów naszego życia. Ciągle mamy swoje charakterystyczne brzmienie Bucktown, ale z małymi zmianami wciąż był to bardzo istotny album dla nas i dla ludzi.

Chciałbym zapytać was o EP „Born And Raised”. To bardzo interesująca sprawa, bo jesteście stricte hip-hopowym składem, aż tu nagle pojawia się coś totalnie innego. EP reggae z takimi gośćmi jak Junior Kelly, Junior Reid, Jahdan Blakkamoore. Kto wpadł na ten pomysł, żeby to wypuścić?

Steele: To był nasz pomysł. Podobnie jak w przypadku pozostałych albumów, wszystkie pomysły wychodzą od nas i Dru-Ha i przede wszystkim od fanów. Nasi fani interesują się naszymi karaibskimi korzeniami, a my chcemy dać im tę wiedzę i wciąż ich bawić. To jest coś, co naprawdę kochamy. Wielki big up należy się duetowi producenckiemu Beatnick i K-Salaam za muzykę, jaką dla nas przygotowali. Poza tym K-Salaam jest z Brooklynu więc to wszystko znowu zamknęło się na ulicach naszej dzielnicy – Bedford-Stuyvesant – Bedstuy czy Brownstone. Pisaliśmy teksty na podłodze, słuchając dużej ilości świetnej muzyki. Nagrywaliśmy to na bardzo oldschoolowym sprzęcie, bo chcieliśmy uzyskać specyficzne brzmienie, wiesz, soul ghetto, więc to wszystko musiało brzmieć bardzo autentycznie. Poza tym ci goście, jeśli chodzi o poziom produkcji, są po prostu niesamowici. To wszystko jest zrobione dla nas i dla fanów, żeby podtrzymywać tę kulturę przy życiu.

Kiedy pracowaliście nad albumem, to pracowaliście w studio z Juniorem Kelly i Juniorem Reidem, czy to bardziej sprawka K-Salaama?

Steele: Tak to jego sprawka. To jego kontakt. Zanim w ogóle zaczęliśmy z nimi pracować to K-Salaam pracował z tymi ludźmi więc sprawa wyglądała tak, że zapytaliśmy kogo możemy mieć na albumie, a on zaczął wymieniać artystów. Jeśli chodzi o Jahdan’a, to wiesz skąd on pochodzi. Jahdan jest oryginalnym członkiem rodziny Bucktown, jest nam niczym brat. Kiedy Jahdan przyszedł do mojego domu powiedziałem mu, że pracujemy nad takim projektem i włączyłem mu parę rzeczy. Zapytałem czy nie chciałby się dograć do jednego czy dwóch numerów, a on od razu zaczął pisać teksty i mówi, że chcę nagrać się do tego, i do tego, i jeszcze do tego kawałka. Zapytałem go czy jest pewien, a on odparł, że absolutnie tak.

Na tej EP jest wersja live Waszego klasyka „Sound Bwoy Burell”, który zagraliśmy z zespołem. Czy możesz powiedzieć, co to za skład?

Steele: To zespół, z którym zagraliśmy kilka koncertów. Nazywają się Judah Tribe. Nasz ziomek Josh jest gitarzystą, Tony to drugi gitarzysta. Jeśli chodzi o bębniarzy, to kilka razy zmieniali im się ludzie, ale na klawiszach gra człowiek o ksywie General. Ta ekipa to rodzina naszej rodziny. Kiedy graliśmy koncerty potrzebowaliśmy kogoś, kto wie, jak zagrać naszą muzykę i będzie robił to na serio. Wtedy też od razu pomyśleliśmy o tych gościach, bo oni robią to na poważnie. To nie jest tak, jak bierzesz sobie rockowy band albo soulowy zespół, który z tobą gra. Nic z tych rzeczy. Ta ekipa ma niesamowitą energię. Wciąż jesteśmy z nimi w dobrych relacjach.

Kiedyś KRS-One powiedział, że jest różnica pomiędzy MC a raperem. MC to ktoś, kto robi coś dla społeczności, raper robi rzeczy dla kasy. Jakie jest Wasze zadnie na ten temat?

Steele: KRS to nauczyciel. Absolutnie się z nim zgadzam. Bez dwóch zdań są formy rapu, gdzie nie musisz być tak bardzo zaangażowany. Z kolei MC to microphone controller – master of ceremony, więc MC musi być zaangażowany w to, co się dzieje, musi włożyć w to pasję i serce. Raper przyjdzie nawinie, zgarnie kasę i pójdzie do domu.  Może nie koniecznie zawinie kasę, ale zrobi to dla swojej własnej przyjemności, dla własnego hype’u. MC jest w pełni zaangażowany, jest w pełni oddany. Będąc MC musisz dawać z siebie wszystko, musisz dawać miłość i pasję dla swojej kultury i swoich ludzi.

Tek: Boom! Dokładnie tak!

Steele: Wielki big up dla KRS-One!

Wielkie dzięki za poświęcony czas!

Tek: Cała przyjemność, stary!

Steele: Yaman! Bless!

Rozmawiał Rafal Konert, Wrocław, 14 czerwca 2019.

Wywiad pierwotnie ukazał się na stronie: http://positivethursdays.com/uksztaltowal-nas-brooklyn-wywiad-ze-smif-n-wessun/

Ukształtował nas Brooklyn – wywiad ze Smif-N-Wessun
QR kod: Ukształtował nas Brooklyn – wywiad ze Smif-N-Wessun