Chłopiec i dziewczynka

Chłopiec a przed nim dziewczynka
toaleta w jednym z betonowych puzzli
On dotyka ją, w nieładny sposób
musisz na to patrzeć
musisz się pogodzić
dziewczynka chłopca nie widzi
patrzy na siebie, w lustro
kolejne wstrząsy trzęsą tym sadłem
Wprzód i w tył, zabawa bożych dzieci
już koniec
dziewczynka klęka, w rękach ma miskę
Naczynie Świętej cieczy
w której się możesz przejrzeć
Chłopiec radośnie do wody składa
przymus swojej natury nieludzkiej
cuchnące łzy spermy
dziewczynka z uśmiechem
wypija kolejne życie
a ty patrz, zboku
albo oddaj swoje źrenice
w prezencie przyzwoitym ludziom


Ling-Chi

Wieczne powroty z kresów nocy. Rozmemłane w kałuży czasu,
Każda z tych panik,
skręca w konwulsjach, przerywanych śmiechem.
To ta beznadziejna radość,
co gwałci twoje oczy
Jej rażące promienie
Palą wykastrowane źrenice. Nawyk pozwala na abominacje, błądzenie,
tysiąc cięć,
Które zmuszony jestem znosić zanim nastąpi iluminacja,
gdy mnie już nie będzie. Tylko puste, białe oczy
Widzące tylko im znane światy.


Nawyk

Nie masz potrzeby i chęci robić cokolwiek
A ja muszę
Muszę bo oszaleję
Dajcie coś zrobić, daj mi coś zrobić
Pozwólcie, zlitujcie się
Szarpię się i to nie ma końca
To nigdy się nie zaczęło
Ale jutro spróbuję od nowa
Jutro będę lepszy, jutro wyciągnę ręce dalej
O jacy piękni z was ludzie…


***

piach w oczach
choć niby
w klepsydrze
jakoś opornie ubywa
a słońce z zapałem zalewa
przechodniów strumieniem
uryny

Noc niby straszna
ale wejdź w taki letni poranek
do tramwaju linii 9
atmosfera sklepu mięsnego
w którym padły lodówki

plastry chłodnej, spoconej
słoniny ocierają się o ciebie łokciami
nieludzkie grymasy
budzą nienawiść i współczucie
chrupiąc i trzaskając
od ataków jakie przeprowadza na nie
szczająca biała kulka


***

Rzucamy się od razu na ostateczne rozwiązania
Chcemy ten sens co wieczór tylko byśmy się wylegiwali
nawet dziecku ta sama historia
co wieczór szeptana trąci kłamstewkiem

skoro budzi nas co dzień
nowy pustostan
na dzień dobry świeży bezsens
paruje z kawiarki
Pójdźmy dziś inaczej niż
ostatnio, Dokądkolwiek
nam każe Ktokolwiek

Nad ranem czuć jeszcze
chłód grobu
Bo wczoraj umarłem
Dziś nowa pępowina
nie pozwala mi się wytoczyć z łóżka

Od nowa trzeba co świt
Boga lepić
z czystego serca i gaci
co dogadały się w koszu na brudy

I co wieczór umrzeć koniecznie
dla zdrowia
Bo ten sam monolog
co dzień przepisywany
dezaktualizuje się szybciej
niż system operacyjny
w owocu rajskim z twojej kieszeni

Mieszko Lisiecki – Pięć wierszy
QR kod: Mieszko Lisiecki – Pięć wierszy