Tak, w porządku
Mieszkam z widokiem na ścianę i zarośnięte bluszczem okna.
Chodzę po kwadracie. Z ramion tworzę kąt rozwarty,
by zmieścić w nich jak najwięcej ciebie,
ale obejmuje tylko zimną noc,
bo przeciąg drąży nowe powietrzne korytarze.
Śmieci wywożą zazwyczaj w czwartki przed ósmą,
wtedy najwięcej wyrzucam z siebie.
Dziś mamy prawie piątek i przepełniony po brzegi kosz.
Wsypuję do środka garść rozmarynu by się rozwijał,
gdy w końcu nauczę się głośniej śpiewać.
Z woreczka ziemi, która rodzić miała nam słodkie owoce
usypuję stożek. Trochę z nudów, a trochę po to,
by wyżej mierzyć, wspinać na szczyt i przenosić myślą wszędzie
– nawet na tamten świat.
Resztką sił staram się utrzymać słońce w zenicie,
bo jest jedynym, któremu pozwalam patrzeć
na siebie z góry.
Konwersja
Przekonwertuję cię z pedeefa do worda
i staniesz się słowem na niedzielę,
choć wolałabym ci prawić kazania
częściej w dni powszednie.
Wkrótce znów nadejdzie zima
z pytaniem co robiłam przez lata,
a ja nie będę w stanie nadać tej odpowiedzi
sensownego wyrazu.
Z kilku diakrytycznych znaków utworzę
jedynie płytki uśmiech i poślę ci z nadzieją,
że przeczytasz go z właściwej strony,
albo poddam się edycji wprowadzając parę zmiennych,
żeby było łatwej i bardziej po twojemu.
Potem już razem lekko sparaliżowani
usiądziemy nad brzegiem rzeki,
która po poważnym wylewie
pochłonie nas po same kostki.
To wszystko to zanim,
zdążymy rozrzucić je wokół siebie.
Seans
i wyobraź sobie, że nie będziesz mógł oglądać dobrych filmów Netflix
Wyobrażam sobie jak siedzisz w stop klatce
w niemym kinie. I jedynie z ruchu twoich warg,
jestem w stanie odczytać przyszłość.
Rysuje się bladoróżowo, nieco kanciastym konturem,
ale za to widocznie.
Tak miało być.
Za oknem zima, śnieży nawet telewizor.
Próbuję przebrnąć przez zaspy informacji,
przeglądam się w ekranie,
obrazach wojen na świecie,
pokoju we własnym mieszkaniu.
Czasami nachodzi mnie myśl, by wbrew zabobonom
jeszcze raz spojrzeć za siebie.
Przy dobrym zasięgu jest szansa zobaczyć,
w co kiedyś się obrócę.
Powidoki
Wszystkie matki są do siebie podobne.
Mogłam wybrać dowolne łono,
przyjść na świat przed terminem,
ale podczas narodzin błędnie przyjęłam
pozycję odwróconą. Zgubiłam czepek
i teraz radzę sobie bez osłony.
Unoszę na tarczy, która zastępuje tratwę,
gdy wypływam na szerokie wody.
Tymczasem prawdziwe życie
przetacza się z trudem,
jak krew w zatkanych żyłach,
jak niewynalezione do tej pory koło.
Moja wada nie znika po zamknięciu oczu.
Mam plus trzy w prawym,
minus jeden w lewym,
więc z której strony nie patrzeć,
całkowity bilans
daje pozytywny widok na przyszłość
Grywalizacja
Zgodnie z zasadą mechaniki gier słownych mogę mieć cię na języku około tygodnia albo zachować między zębami jak ziarna młotkowanego pieprzu. Mam niewiele wspólnego ze sobą. Trochę martwiejących tkanek plus zmartwiony wzrok, którym próbuję ogarnąć plan dalszych rozgrywek. Spośród wielu podobnych plansz wybieram jedną i na starcie stawiam się do pionu, bo w tej grze nie ma przegranych. Punkt wyjścia pulsuje jasno jak w zdaniach rozpoczynanych kropką. Po jakimiś czasie pojawia się przymus zwierania szyków przestawnych, inwersja w miejsce introwersji, palindromy zjadające własny ogon. Ja zjadam siebie. Zajadam sobą i zapijam dżinem, który zamiast spełniać życzenia, tuż przed metą nabija mnie w butelkę.