Wizyta

Wszystko ma dwa początki – koniec i koniec: pisze o sobie
„on”, a myśli „ja”. Powinien więc pisać „ja”, w pierwszej osobie,
w swoim ciele, życiu. Nie wyręczać się „kimś”.

Wszystko ma dwa końce – początek i początek, „on”, czyli „ja”
w marynarskim ubranku na tamtym zdjęciu z wakacji. Szum
dalekiej szosy i szelest drzew, które mieszają się ze sobą,

aż w końcu nie można ich odróżnić.


Świecidełko

Skłamałem i teraz muszę o tym pamiętać.
Tą wymyśloną historię, ślady butów przez życie,

nierzeczywiste. Najboleśniejsze jest to, że serce
nie zapomina. Oddałem mu się w posiadanie

i tylko niektórzy uważają,
że zrobiłem dobrze.


Użytek wewnętrzny

Pies wybiega ze stawu i wszyscy odskakują
od niego, bo zaczyna strząsać z siebie zimną
wodę. Nasz chichot, ten chuch w szybę świata,
w krawędź między życiem a śmiercią,
ciałem a wymyśloną dla nas duszą.

Smakuj teraz, wytężaj słuch, wiedząc,
że i świat kiedyś biegł, wymyślał dla nas
chwile, a my patrzyliśmy i śmialiśmy się,
kiedy się zdarzały.


Składnia

I

Poszedłem do lasu przynieść sobie
coś na obiad. Rydze, dwie kanie. Dzikie jabłka –
wieczorem – lodowate – będzie w nich
cały październik. Nad sosenkami gasł zachód –
przeciekający opatrunek, długie szare zdanie
lecących kaczek. Ślęczałem nad nim, łudząc się,
że da się je przetłumaczyć. Wszystko gniło,
dlatego było tak cicho.

II

Ręce pomarańczowe od rydzy, nóż wytarty
o liście. Przez chwilę myślałem, że się zgubiłem,
jednak odgłos trajzygi, szczekanie wiejskiego psa
orientowały kierunek. Ręce miałem pomarańczowe
od rdzy – krótkie zdanie tego świata; kiedyś naprężony
jak łapka na myszy – czujny i delikatny w swej
brutalności zhardział, osowiał i dojrzał –
przestał zadawać pytania.


Kraina

Najdłużej jak się da oszukujemy się,
że lato nie mija. Nadal rozbijamy namioty,
palimy ogniska, udajemy przed sobą, że noc
była ciepła, dobrze spaliśmy, choć tylko
leżeliśmy, naubierani we wszystko co mamy;
opatuleni i czujni słuchaliśmy przez tropik
szelestów robaków, tupotu kun i lisów.

Pijemy coraz zimniejszy alkohol, jemy wciąż
to samo – ziemniaki wygrzebane z cudzych pól.
Wilgoć rozwarstwia sklejkę gitary, za długim
ścierniskiem jadą autobusy w stronę powiatu.
Oczy mamy pełne dziwności – doświadczania,
czyli braku, a pamięć – łupina po miłości smakuje
życie, wędrując sobie po ciałach i duszach.

Łukasz Jarosz – Pięć wierszy
QR kod: Łukasz Jarosz – Pięć wierszy