Przechowywanie pamięci o zmarłych jest powinnością następnych pokoleń, nie każdy to dzisiaj wie, i nie każdy nawet tak dzisiaj myśli. Odczytywanie imion, nazwisk i dat z tablicy i nagrobków na cmentarzu, to takie „odgrzebywanie w pamięci” tych, co nie są wśród żywych, ale pozostawili po sobie „kartkę” ze swojej księgi. Są przypadki, że ludzie już za życia stawiają sobie nagrobki, albo budują grobowce, ale to są wyjątki, na taki gest  nie jest stać polskiego emeryta, ani kogoś, kto ma problem z przypomnieniem  sobie imienia nie tylko pradziadka, a nawet dziadka. Nowobogaccy, czy zamożne rody i ci, co mają świadomość swoich korzeni, oni budują grobowce, miejsce wiecznego spoczynku dla kilku generacji.  Większość z nas (nie tylko emeryci) czeka na ubezpieczenie wynoszące cztery tysiące złotych, czyli nawet nie połowa kosztów pogrzebu, bo pogrzeb dzisiaj w polskiej rodzinie to poważny wysiłek finansowy, czasem równy cenie starego samochodu dobrej marki.  W Polsce mało kto odkłada pieniądze na własny pogrzeb, czy wykupuje ubezpieczenia na życie. Znam przypadek, gdy starsza kobieta kupiła sobie buty i sukienkę, ładną bluzkę i pończochy, które schowała głęboko w szafie mówiąc do córki: gdy umrę ubierzesz mnie w te ubranie i pochowasz. Nie znam jednak przypadku, aby ktoś kupił sobie trumnę i w niej za życia spał, lub trzymał ją na strychu, łazience czy w komórce.

Nasi zmarli otrzymują od nas, jako ostatni „prezent” mogiłę / grób, krzyż z tablicą metalową i często skromny nagrobek, czasem nawet pomnik lub coraz częściej urnę, która jest dużo tańsza od trumny.  Na nagrobkach / pomnikach zawsze jest umieszczony napis składający się na: imię i nazwisko, datę urodzin i śmierci, czasem wykonywany zawód, tytuły, stanowiska, zasługi zmarłego, fragmenty wierszy (epitafia i inne inskrypcje). Ci co mają więcej  pieniędzy, odwagi i wyobraźni wykuwają  pieśni, psalmy, cytaty nawiązujące do życia lub śmierci. Bowiem  mogiła / grób jest śladem umarłego na ziemi, takim usypanym przez grabarzy świadectwem, dowodem, że dany człowiek istniał.

Cmentarz to napisana księga, wystarczy tylko stanąć nad mogiłą znajomych i już możemy „czytać” jak z otwartej księgi. Cmentarz jest przestrzenią, tak jak  strona książki, „czytanie jej” jest wczytywaniem się w danego człowieka, jak wiemy samo życie zawsze wiąże się z problemami, dopiero śmierć wszystkie problemy rozwiązuje.

Tematem Pieszyckiej Księgi Umarłych są poszczególne groby  znajomych, przyjaciół, sąsiadów, pojmowane jako świadectwa ludzkiego istnienia, ludzkich dokonań lub nie. W Pieszycach, małej sudeckiej osadzie podgórskiej, jednej z najbiedniejszych miejscowości  i gminy w Polsce najpopularniejszym miejscem  spotkań jest cmentarz – przestrzeń pamięci – i on pełni rolę łącznika przeszłości z teraźniejszością. Na nim z miesiąca na miesiąc jest coraz więcej ławeczek przy grobach i wysiadujących.

Cmentarz jest przestrzenią kreującą osobliwą, wspólnotą żywych i umarłych, i chociaż jest odgrodzony ceglanym, ponad stuletnim murem od miasteczka, w niektórych miejscach już mocno „nadwyrężonym przez ząb czasu”, to wraz z pobliskim kościołem tworzy całość, bo przez wieki mury cmentarza i kościoła uważano za jedność.

Cmentarz parafialny 
pw. św. Antoniego w Pieszycach

kościół neogotycki czujny na palcach
stanął jak mały chłopiec chcący być wyższym
pośród ku pól buraczanych w bezruchu
kolcami wież celując w niebo
ewangelików i katolików
służąc wiernie wiernym -
kościół niewiejski i niemiejski
niesłynący z bogatej kolekcji dzieł sztuki
ani jako miejsce wiecznego spoczynku
sławnych bogatych zasłużonych
tuż za nim cmentarz na plecach się rozłożył
z twarzą rumianą od sowio górskiego słońca -
mieszkańcy miasteczka grzecznie jak warzywa
w ogrodzie życia cicho kładą się od pokoleń
jeden obok drugiego w grządkach –
cmentarz ten w pieszyckiej przestrzeni publicznej
miejsce w którym mieszkańcy mogą się ze sobą spotkać
by porozmawiać o świecie o rzeczywistości
za pomocą różnych języków: filozoficznego
politycznego sportowego ekonomicznego
czy religijnego
dla nas jest najlepszy język poezji
ale biedni nim nie mówią, to język arystokratów
o sile magnezu co kości umarłych w okolicy
zbiera niczym stare żelastwo
zanim duszę porwą siły diabelskie
lub anielskie w drogę planetarną
mlecznych krów -
gdybyśmy się mylili ale się nie mylimy cmentarz jest
ulubionym miejscem centralnym punktem
miasteczka jak kotwica mocno wbita w ziemię
kości nóg rąk żeber zębów słów i miłości
mocniejszej od wiatrów sowio górskich
oraz prastarych słowiańskich bóstw
demonów z lasów dębowo-bukowych

Psalm złodziei czereśni

W naszym miasteczku
w kościele św. Antoniego
jest Twój portret Panie
twarz masz umęczoną
krople krwi na skroniach
oczy zaczerwienione i załzawione
usta z trudem wciągają powietrze.

Noc nadchodzi. Gdzie jesteś Panie
łóżko dla ciebie posłane
woda w misce czeka
przyjdź do nas
obandażujemy Twą głowę
uczeszemy włosy
umyjemy umęczone nogi
wyczyścimy buty
a na kolację zjesz chleb z masłem
i dżem czereśniowy

Panie jesteś zmęczony
przyjdź do nas teraz
nie czekaj na Sąd Ostateczny
na którym nasze własne ciało
będzie świadczyć przeciwko nam
głowa powie „knułam intrygi”
oko powie „widziałem krew”
język powie „raniłem słowami”
ręka powie „kradłam”
noga powie „prowadziłam do złego”

Panie nawet jeśli zjemy
wszystkie czereśnie całego świata
i poznamy tajemnice
sadów czereśniowych
bez Twojej ilości jesteśmy niczym
bez ciebie słodycz czereśni
nie jest słodyczą
jedynie mokrym drewnem
rzuconym w ognisko
które nie zapłonie płomieniem

a jedynie dym się uniesie
szczypiąc w oczy

Panie miłość Twoja –
wiecznie kwitnące sady czereśniowe
panna młoda w sukni płatków
czekająca na zaślubiny z armią pszczół.

Wiersze z tomu pt. „Złodzieje czereśni” . San Francisco 1988

Cmentarz jako miejsce pamięci, gdzie śpiewana jest pieśń żałobna, odmawiana modlitwa za duszę zmarłej osoby, miejsce samotności, cichej refleksji, złożenia kwiatów bądź wieńca, zapalenia świecy, znicza, nawet sprzątnięcie zwiędłych liści spadłych na nagrobek czy mogiłę są tymi gestami, które poświadczają pamięć o zmarłych. Wydawałoby się, że cmentarz jest „umarły”, ale tak nie jest, on jest „wiecznie żywy” odznacza się osobliwą zdolnością więziotwórczą, buduje wieczną wspólnotę tych, którzy już zeszli z tego świata oraz żyjących.

Chociaż  niektórzy „bohaterzy” Ksiąg nie znali się osobiście, to na pewno znali się z widzenia, są i tacy, co mieszkali obok siebie lub nawet w tej samej klatce schodowej, chodzili do tej samej szkoły lub nawet klasy, robili zakupy w tym samym sklepie lub piekarni, pracowali w tym samym zakładzie pracy, lub tym samym autobusem jechali do pobliskiego Dzierżoniowa, Bielawy lub Wrocławia. My opisujemy osoby, które znaliśmy osobiście, chociaż niektórzy z nich umarli lub zginęli zanim się urodziliśmy. Chodzi tutaj nie o znajomość fizyczną, ale o znajomość psychiczną i tzw. pokrewieństwo dusz.

Niektórzy mieli miejsce w naszym życiu na bardzo długo, wiele dekad, inni kilka zaledwie lat byli „gośćmi”.  Niektórzy z nich urodzili się w Pieszycach lub powiecie dzierżoniowskim, większość jednak z nich  daleko od miejsca pochówku, np. jak moja babka lub sąsiad Kaziu Wondraszek, który urodził się w Rawie Ruskiej koło Lwowa i zamieszkał w Pieszycach dopiero na początku lat 50. ubiegłego wieku. Dla nas nie było ważne, gdzie kto się urodził, ale to, że  żył w Pieszycach lub umarł w nich. (Sąsiad Gienek Majchrzyk umarł w Zabrzu i tam został pochowany).  Poeta, poezja, literatura ma taką siłę, aby umarłych powołać do życia  i to robi, wszyscy oni „tworzyli współczesne/dzisiejsze Pieszyce”, które trzeba powiedzieć otwarcie,  są trudnym miejscem na ziemi do życia. Trudno było/jest tutaj zarobić grosz kilka wieków temu jak i dzisiaj.  Pieszyce od początków założenia  były biednie i nie miały szczęścia do możnowładców, czy właścicieli budowanych/przebudowanych pałaców czy lokalnych władz. O biedzie pieszyckiej z pierwszej połowie XIX wieku było głośno w całej Europie, mądrze i bardzo boleśnie pisał o tym  niemiecki  literacki laureat Nobla dramaturg Gerhard  Hauptmann w sztuce pt. „Tkacze”.  W niej to biedni mieszkańcy osady włókienniczej jedzą nawet koty i psy, aby nie umrzeć z głodu. To on wpisał w historię literatury niemieckiej dawno umarłych mieszkańców miejscowości na dobre, dając im jeszcze jedno życie. Jak widać z historycznego punktu widzenia, Pieszyce, czy to polskie czy niemieckie Peterswaldau, zawsze było biedne i bieda wraz z nędzą niejako była wpisana w historię miejscowości. Miejmy jednak nadzieję, że wkrótce to się zmieni na lepsze, że „chude stulecia” będą zastąpione pomyślnymi, ale wracajmy do naszej Księgi.

Śmierć mówiąc językiem dzisiejszym jest niedemokratyczna i nie jest sprawiedliwa, stawia żebraka obok milionera, głupca obok mędrca. Z drugiej strony to ona uświadamia człowiekowi jego własną skończoność, jego nieuchronny kres, i czy to będzie drewniany krzyż z patyków, czy grobowiec z najdroższego kamienia natrafiamy na absurd wobec śmierci niezależnie czego byśmy w naszym życiu nie zrobili czy dokonali wszyscy jesteśmy równi. I nie jest ważne że pracowaliśmy sto godzin w tygodniu czy przez całe życie byliśmy na zasiłku dla bezrobotnych, śmierć nic od nas nie chce i nic nie możemy ze sobą wziąć, nawet, jeśli by nam do trumny czy grobowca włożono najcenniejsze przedmioty. Takie myślenie o śmierci bardzo się podoba ludziom leniwym i mało zaradnym życiowo, i nie raz słyszałem jako mówiono w miasteczku, patrzcie, takim drogimi i  ładnym jeździł samochodem, i co, i tak go teraz robaki zjedzą jak każdego z nas. Całe nasze życie od pierwszej sekundy jest życiem ku śmierci, ale o tym przecież, na co dzień nie myślimy, nie budzimy się nad ranem z krzykiem na ustach: O Boże!!! Jestem o jeden dzień bliższy śmierć i jeszcze nic w życiu nie zrobiłem czy niczego nie dokonałem. Większość z nas uważa, że samo życie  i utrzymanie się przy życie jest tak wielkim wysiłkiem, że myślenie o umieraniu czy przejście do pamięci potomnych nie jest nawet warte złamanej świeczki. Taka wiedza o umieraniu dla wielu ludzi jest niepotrzebna, ale nie daje się jej z pamięci wymazać. Świadomość śmierci jest inspirująca dla ludzi ambitnych, bo  mobilizuje do większego wysiłku i działania, aby coś w tym życiu mino wszystko zrobić, osiągnąć.  Jednak leniwi i mało ambitni są w wielkiej przewadze oni poza życiem nic nie robią, bo cokolwiek byśmy nie zrobili i tak umrzemy i tutaj mają rację, jest to okrutne ale prawdziwe. Ale na szczęście dla ambitnych to życie ich weryfikuje w pamięci żywych, a nie śmierć i niestety ludzie  ocenią ich a nie śmierć, która „jest walcem” i wszystkich  demokratycznie równa.

Śmierć obdarła naszych bohaterów – ze skóry i mięsa, zgniły im już oczy i języki, rozpadły się mózgi, pozostały tylko kości, ale człowiek żyje, bo jest pamiętany i kochany przez tych z drugiej strony jeszcze nie grobu. Człowiek żyje, bo jego dusza, jest  poza ciałem, a wierzący mają świadomość, że teraz gdy nie ma ciała, jest coś więcej. Tak pomiędzy narodzinami a śmiercią jest człowiek. Pomiędzy kłamstwem a prawdą jest człowiek. Nadszedł czas, aby powołać umarłych do życia raz jeszcze, może to zrobić jak już zostało powiedziane ludzka pamięć i miłość. To one przywracają chęci do picia, intryg, plotek,  nienawiści (hate), zawiści, miłości i tego wszystko, na co składają się dwa słowa; człowiek i życie, czyli pisania Pieszyckiej Księgi Umarłych. Śmierć jest  przewodnikiem po życiu mieszkańców, a także i ulicach miasteczka, nie tak bardzo różnych czy innych od tych z roku 1945. Warto też zwrócić uwagę na słowo w tytule „Księga”, dzisiaj w XXI wieku w dobie komputerów i Internetu, elektronicznych książek słowo „Księga” nabiera wręcz magicznego znaczenia. To ono jest tym specyficznym elementem wpływającym na charakter wierszy naszego poety z Chicago, które w tym przypadku sięgają swoją tradycją do epitafium, jako gatunku poezji antycznej, a żywiołem mowy potocznej. Wielowiekowa tradycja każe nam mówić/pisać o śmierci w tonie wyniosłym naznaczonym patosem, ale poeta z Chicago w swoich utworach mówi o śmierci w pospolity sposób narracją codzienności.  Snuje lakonicznie swoją opowieść streszczając całe życie bohatera prowincji, bowiem każdy z nich zapisał swoje strony księgi, a te złożyły się na jego życie.

Wyznanie

Nie grzeszyłem przeciw ludziom i Bogu
Nie szkodziłem przeciw nikomu
Czy czyniłem żadnych nieprawości
Nie czyniłem zła zawsze starałem się
Być pierwszym i najlepszym we wszystkim
Nigdy nie stałem się przyczyną nędzy biedaków
Zawsze to co mogłem oddawałem lub dzieliłem się
Z tymi co o pomoc mnie poprosili
Nie oczerniałem ludzi, ani nie byłem przyczyną
Ich płaczu i złości nie byłem przyczyną cierpienia
Nikogo kto nie był przyczyną mojego cierpienia
Nie pomniejszałem nikogo ani nie umniejszałem
Kto mnie nie pomniejszała i nie umniejszał
A jeśli oddawałem się rozpuście to tylko dlatego
Aby być szlachetniejszym od tych co tego nie
Robi, bo oni wiedzą co to jest rozpusta
Brak poszanowania dla drugiego człowieka
Eksperymentowałem na samym sobie swoje
Uczucia wiele rzeczy posiadłem, ale do
Żadnej rzeczy się nie przywiązałem, wiele rzeczy
Pragnęłam ale żadna z nich nie była moim
Marzeniem, stwarzałem się z dnia na dzień
Ale i z dnia na dzień stawałem się mądrzejszy
A mądrość to nic innego niż zdrowy rozsądek
Niech wszyscy cię podziwiają i życie twoje
Ale nikomu nie pozwól aby ci zazdroszczono
Bądź taki jak wszyscy i czym tak samo jak
Każdy ale swoje rób i bądź lepszy od każdego
I wszystkich wokół ciebie.

Życie to nie jest zadowalanie się teraźniejszością, to myślenie o śmierci dlatego, że ludzie więcej wierzą oczom niż uszom, chociaż nikt śmierci nie widział ani nie słyszał jest ona w każdym z nas. Należy życie ze śmiercią związać tak, aby człowiek mógł odnieść korzyści z niego, bo jeśli nie ma korzyści człowiek staje się bezużyteczny. Już dzisiaj bądź przyjacielem ludzi, życia i śmierci.

When The Saints Go Marching In

O, wszyscy święci maszerują w jednym szeregu

pokolenie za pokoleniem tym samym śladem kroczy
wydeptanym przez tych co przeszli mając oczy
wszyscy się spotkamy gdy otworzą się niebios bramy
o, wszyscy święci maszerują w jednym szeregu
gdy jeszcze księżyc mocno święci i rodzą się dzieci
gdy jeszcze słońce ogrzewa korony drzew burzy krew

o, wszyscy święci maszerują w jednym szeregu

w tym dniu alleluja w tym dniu alleluja
w tym dniu gdy płoną świece o, panie niejeden
by chciał maszerować w grupie wszystkich świętych
o, gdy trąbka gra o, gdy trąbka gra melodie
maszerujących wszystkich świętych zgodnie
ramię w ramię noga w nogę jak żołnierze

o, wszyscy święci maszerują w jednym szeregu

ludzie mówią o swoich kłopotach inni o tym
czego im brakuje lub potrzeba inni czekają na nową
rewolucję nowy zamęt nowy poranek z przygodą
o, wszyscy święci maszerują w jednym szeregu
kiedy bogaci się bogacą a biedni biednieją
kiedy koguty po trzy razy z rządu pieją
o, panie pamiętaj o świętym Adamie -  z Pieszyc

Pieszyce Miasto*

Miasto stanęło obok Wielkiej Sowy
(1015 m wysokości)
u podnóża – Kamionka- kanał ścieków
(zakładów włókienniczych)
płynie a w nim imperium szczurów
które wraz z domowymi złodziejami
nocą na żer wychodzą.

Pieszyce miasto robotników i chłopów – drzemie
wśród pól rzepakowo – buraczano - ziemniaczanych
mgła idzie od strony stawów
rozrywa swą wełnę
na gałęziach drzew czereśniowych
i czubkach traw.

Pieszyce miasto długości 20 lat życia i 10 kilometrów,
dwóch kościołów i cmentarzy, 10 tysięcy dusz,
9 barów z piwem, jednego posterunku MO,
8 szkół, 3 przedszkoli, szpitala, ośrodka zdrowia,
Jednego banku i parku (w stylu barokowym).

Pieszyce miasto niebieskich kwiatków
kwitnących każdego roku
w tym samym miejscu
niedaleko parkowej kaplicy
z ukrzyżowanym Jezusem
z jednej strony
i Matką Boską z drugiej strony.

Obok jest ławka na niej śpi Stasiu Szczypka
stały lokator zakładów odwykowych i karnych
przyjaciel przyrody i przyjaciel ludzi
który nie tylko stopę, rękę, ale i serce
skaleczył na cierniu –
wzrok ma utkwiony w niebie
Boga i świętych
planet i gwiazd, błyskawic i ptaków.

On w oczach nieba
mała biała czereśniowa dżdżownica
nadużywająca cierpliwości
wyśnij, wyśpiewaj, wypowiedz swój ból –
czekam.

Z tomu pt.„Złodzieje czereśni”. San Francisco 1988 r.

* Niemiecka nazwa Pieszyc to Peterswaldau, którą zaraz po wojnie zmieniono na Pietrolesie, byli też tacy, którzy mówili na miejscowość Piotrowy Las. Osada wtedy liczyła około trzydziestu ulic, którym już kilka tygodni po zakończeniu działań wojennych nadano polskie nazwy, które przetrwały do dzisiaj. Wyjątkiem była/ jest ulica Reichenbacherstr / Marszałka Stalina / Kościuszki od 1956 roku.


  

Dwa lata po wojnie  została przyjęta nazwa Pieszyce. Dlaczego zmieniono i jak się to stało, nikt nie wie. Pietrolesie bardziej się nam podoba niż Pieszyce. Pytałem kolegów ojca, żołnierzy, którzy byli już w Pietrolesiu / Pieszycach w maju 1945 roku i pamiętają powojenne początki osiedla / miasteczka, ale nikt nie potrafił powiedzieć dlaczego. Jednak jeden z nich zażartował i powiedział, że nazwa Pieszyce wzięła się stąd, że miejscowość była / jest bardzo „rozciągnięta” i wszędzie było daleko i trzeba było iść pieszo kawał drogi, pieszo tu, pieszo tam, stąd Pieszyce.

Pieszyce jako wieś sudecka łańcuchowa  /  a od XVIII w., osada włókiennicza, otrzymała prawa miejskie dopiero w 1962 roku, czyli ponad siedemset lat od narodzin, została założona wzdłuż potoku wypływającego z Gór Sowich, po obu jego stronach wybudowano domy, które zostały dosłownie „wciśnięte” pomiędzy  biegnącą wzdłuż potoku ulice, z jednej strony Kopernika i Kościuszki, a z drugiej strony Nadbrzeżna, Świdnicka, Zamkowa. Działki, na których zostały domy wybudowane są bardzo małe o 4 do 10 arów, a mieszkania w tych domach przeważnie składały się z dwóch lub trzech pomieszczeń od 30 do 50 metrów kwadratowych.  Domy miały ubikacje i pralnie mieściły się na parterze budynków, a studnie z wodą na podwórkach. Większość z domów  wybudowana na ulicy Świdnickiej, Kościuszki, Kopernika, Zamkowej, Nabrzeżnej oraz Mickiewicza ma ponad sto lat, bo powstały na przełomie XIX i XX wieku, ale można jeszcze znaleźć  domy na tych ulicach mających ponad dwieście lat.

PS. Jednak Pieszyce, może nie z  dnia na dzień, czy roku na rok, ale z dekady na dekadę ładnieją, jest to bardzo wolny proces, ale w żółwim tempie idziemy do przodu.  Mamy coraz mniej  domów zaniedbanych, odrapanych, z spadającymi tynkami i pourywanymi rynnami, z bałaganem na podwórkach. Obecnie powstają nowe ulice,  domy, a nawet osiedla domków jednorodzinnych zadbanych z ładnymi ogrodami.

Henryk Biernacki*
Pierwszy burmistrz Pietrolesia

Fale żołnierzy, fale wypędzony
fale przepędzonych, fale szabrowników
uderzają w Wielką Sowę
wiatr historii i polityki ma ogromną siłę
przewrócił niejedno drzewo, niejedną rodzinę
wyrwał ze stuletnimi korzeniami
i posadził na kamienistej podgórskiej glebie
prawo wypędzonych i przepędzonych
nie jest uszyte na miarę ich potrzeb i tragedii
nie jest szyte na miarę jak spodnie lub buty
rok 1945 najciekawszy rok stulecia pełen
łez i radości, smutku i rozpaczy, pokój
o który walczyli nasi rodzice został okradziony
przewrócony do góry nogami, zwycięzcy
zabierali konie, bydło, świnie, drób,
ale także rekwirowali sprzęt domowy.
stracili wszystko co mieli, ale przeżyli
Polacy stanowią mniejszość, za to pochodzą
ze wszystkich stron Polski i różne drogi ich tu przywiodły.
my pochodzimy zza Bugu, z północy, druga rodzina Zabugowców
a żona uciekając przed bandami banderowców
przyjechała z dziećmi do męża
do traktorzysty wraca ojciec z Anglii, gdzie dotarł z armią Andersa
przyjaźń czy bliższą znajomość zawiera się na zasadzie
pochodzenia z jednej lub sąsiedniej miejscowości
każdy „ze swojej strony” witany jest jak brat
z wyjątkiem tych z czerwonymi gwiazdami na czole
z lepkimi rękoma i karabinami zawsze gotowymi zabić

* Pochodził z Lwowa, ponoć był adwokatem, został zastrzelony przez żołnierza sowieckiego w 1945 roku. Grób wraz kamienną tablicą nagrobną znajduje się na tzw. małym cmentarzu przy kościele pw. św Jakuba. Kilka lat temu  Rada Miasta Pieszyc nadała jego nazwiskiem nazwę ulicy na powstającym osiedlu domków jednorodzinnych, w ten sposób pięknie go uhonorowano.

Krótki zarys wydarzeń historycznych

Założycielem Pieszyc jak głosi legenda był magnat Piotr Włostowic, (napisałem o nim sztukę teatralną, której fragmenty były publikowane na łamach Gazety Pieszyckiej lata temu),  który był znany na Dolnym Śląsku jako fundator kościołów. (Ponoć ufundował ponad 70 kościołów). To on prawdopodobnie założył tutejszą kaplice (kościół św. Jakuba) zbudowany w połowie XII w. jako filia kościoła św. Jerzego w Dzierżoniowie. W 1248 r. biskup wrocławski Tomasz nadaje kaplicy godność placówki Parafialnej. W 1525 r. kościół przebudowano w stylu gotyckim. Najcenniejsze zachowane jego partie to prezbiterium, część nawy, wykonane ze zwykłego kamienia polnego. W południowej stronie nawy znajduje się rzeźbiony w kamieniu późnogotycki portal. W latach 70. naszego wieku w kościele odkryto cenne freski pochodzące z XIV w.

                                                  *   *   *

W drugiej połowie XIII w. następuje napływ kolonistów niemieckich i osada zwana wówczas Pietrolesie znalazła się w ręku feudałów niemieckich, od 1604 r. Von Peterswaldów, wcześniej Von Gelhernów, którzy sprawowali władzę nad Pieszycami blisko dwa stulecia. Za ich panowania został zbudowany imponujący pałac.

Budowla wzniesiona w roku 1580, pierwotnie renesansowa, przebudowana na przełomie XVII i XVIII w. w stylu barokowym. Zbudowana z cegły, kamienia polnego. Teren pałacowy otoczony murem na cokole z kamienia polnego. Wokół pałacu były ogrody pełne posągów, fontann, egzotycznych krzewów, ptaszarnie, altany, oswojone sarny i jelenie.

                                                           ***

Hulaszczy tryb życia Ernesta von Gelhorna i niedołężne rządzenie jego następców sprawiły, że dobra pieszyckie objęto licytacją. Nabył je Bernard von Mohrenthal, wzbogacony kupiec z Jeleniej Góry. Założył on tam konkurencyjną dla Cechu Płócienników i sukienników manufakturę tkacką. W oparciu o werbowanych ze wsi tzw. „wolnych tkaczy”, rozwinął na dużą skalę produkcję płótna lnianego, które eksportował przez własne agendy na rynki Rosji, Włoch, Anglii. Walka konkurencyjna doprowadziła jednak jego przedsiębiorstwo do bankructwa, a sam Mohrenthal zmarł w 1717 r. w więzieniu. Od 1718 r. dobra pieszyckie znalazły się w rękach grafa E. von Promitza tytularnego ministra króla polskiego i elektora saskiego Augusta Mocnego. Rozbudowana przez niego manufaktura zatrudniała sprowadzonych z Saksonii tkaczy, którzy produkowali doskonałe tkaniny, dostarczając je m.in. także na rynek polski.

Wojny śląskie i śmierć Promitza przyniosły w drugiej połowie XVIII w. kryzys, co przyczyniło się do znacznego bezrobocia wśród tkaczy. Drożała żywność, zarobki robotników spadały, szerzył się głód i nędza. Zaczęły się częste bunty przeciwko fabrykantów. W 1844 roku miał miejsce największy strajk tkaczy pieszyckich. Rozwścieczony, głodny tłum zniszczył krosna fabryczne, podpalił domy fabrykantów, a następnie kilkusetosobowa grupa udała się do pobliskiej wsi Bielawy. Bielawscy tkacze solidaryzowali się z pieszyckimi i razem wspólnymi siłami zniszczyli fabryki bielawskich fabrykantów. Strajk został krwawo zdławiony przez wojsko przybyłe z pobliskiego garnizonu w Świdnicy.

Echa strajku pieszyckich tkaczy dość mocno zostały zaakcentowane w literaturze niemieckiej. Heinrich Heine Nafisa  wiersz  pt. „Tkacze śląscy” (Die Schleischen Weber, 1844 r.). Gerhart Hauptmann  napisał dramat pt. „Tkacze“ (Die Weber 1892 r.), jest on jednym z najwcześniejszych sztuk o losach proletariatu niemieckiego. Bohaterem sztuki nie jest jednostka lecz lud, wyzyskiwany i uciskany, żyjący w strasznej biedzie. Nędza rodzi sprzeciw. Na utwór zwrócił uwagę Lenin i spowodował jego przekład na rosyjski. O nędzy pieszyckich tkaczy nazywając ich tkaczami śląskimi mówił Karol Marx w swoich przemówieniach i  pisał w pismach m.in. w „Nowej Gazety Reńskiej”

                                                                         ***

Pałac w 20 lat po zakończeniu działań wojennych (Pieszyce zostały wyzwolone spod panowania niemieckiego 9 maja 1945 roku przez wojska sowieckie pod dowództwem gen. płk. Iwana Karawnikowa) – chluba Sudetów był już w ruinie. W dużym stopniu zniszczyła go Armia Czerwona. To ona wszystko co się dało podnieść, wynieść, załadować na wagony towarowe, wysyłała na wschód. Dalszego spustoszenia dokonała ludność napływowa z Kresów, a najwięcej tzw. szabrownicy z centralnej Polski oraz krakowskiego, którzy ze swoim szabrem  powracali w swoje strony.

Powojenne dzieje Pieszyc to dalsze kontynuowanie tradycji tkackich i przemysłu zbrojeniowego, czyli tego  wszystkiego, co już było przed wojną. Jedynym wyjątkiem było rozpoczęcie w 1970 roku  budowy nowej fabryki po prawie stronie drogi jak się jedzie z Pieszyc na Rościszów, która została uruchomiona w 1972 roku  pod nazwą Zakłady Tkanin Technicznych „Technotex”.  Pieszycki przemysł włókienniczy skupił się w dziewięciu oddziałach, do których przyjechały młode dziewczyny praktycznie z całej Polski, z każdego regionu, z biednych i przeludnionych wsi i miasteczek. W latach 60. zostały pieszyckiej zakłady  przyłączone do bielawskich. Powstała jedna dyrekcja pod nazwą Bielawskie Zakłady Przemysłu Bawełnianego „Bieltex”. W Pieszycach z czasem zamknięto przyzakładową szkołę zawodową., warsztaty dla uczniów, etc.  Oddanie pod Bielawę przemysłu włókienniczego i zarządzanie mieszkaniami tzw. spółdzielni mieszkaniowej, która ponad 40 lat nie wybudowała ani jednego mieszkania  było jak najbardziej złym posunięciem władz i przyczyniło się do całkowitego zahamowania rozwoju miasteczka, które w połowie lat 60, i 70, „kwitło i tętniło życiem”, a liczba mieszkańców dochodziła do trzynastu tysięcy, gdy dzisiaj jest zalewie siedem tysięcy.

Opis kosmosu dzieciństwa

Mur, krzywy, star z wąsem zielonego mchu próbuje objąć cmentarz. Kręgosłup muru z polnych kamieni pamiętających ciepło dłoni zabitych w wojnach napoleońskich.

Lipy cmentarne kwitną i pachną dla muru, śmiertelnie zakochane w nim. Pieszczą go korzeniami palców, wciskając je pomiędzy kamienne żebra.

Powietrze ciepłe i lepkie od zapachu kwitnących lip, dzikie muchy i osy (nadużywające gościnności muru) wędrują pomiędzy kwiatem lipy a szparą w murze.

Owady nic nie wiedzą o głodnym pająku (ukrytym w szparze), który pewny swojej zdobyczy, przygląda się im z zimną obojętnością.

Słońce wie, że starzec mur lubi ciepło – wykorzystują to zaskrońce i jaszczurki wygrzewające swe ciała na nim.

Czasem wiatr zażartuje, poruszy listkiem bluszczu, wtedy czujna jaszczurka podniesie swój brzuszek, mocno wesprze się na przednich łapkach, uniesie głowę, jakby czekała na odpowiedź wiatru, – czego chcesz – zniecierpliwiona zapyta.

Trawy i ziele dzielą swe królestwo (przy murze) z pokrzywą i krzakami jeżyn, szkłem butelek po alkoholu, zardzewiałą puszką po sardynkach, damską rękawiczką, opakowaniem po papierosach. Śmiech, płacz, słowa tam bywają. Pusty pancerz żuka, muszla ślimaka, nogą myszy potrącane, są częścią tego królestwa.

Gołębia czarno-białe piórka wiatr niedbale rozwiesza na czubkach traw, żółtym mleczu kolcach jeżyn i ostów. Jastrząb jest już daleko, ale pamiętają go rumianek, dzika koniczyna. Resztki  z gołębia skubią z największą dokładnością i obojętnością mrówki – grabarze kosmosu.

„Złodzieje czereśni”. Opis murów kościoła św. Jakuba w Pieszych. San Francisco 1988 r.


Z Pieszyc wyjechałem w 1981 roku za granicę, najpierw do Austrii, a później do San Francisco. Przez jakiś czas mieszkałem w Meksyku w mieście Ensinada (podobnej wielkości do Wrocławia, największy port wojenny marynarki amerykańskiej w Meksyku). Ensinada, cóż to za miasto, z żołnierzami i kurwami, narkotykami i gangsterami, pełne turystów z Ameryki i rdzennych Indian tak biednych, że człowiek posiadający ubranie i kilka dolarów w kieszeni był na nich „prawie bogiem”. Tam zobaczyłem, co to znaczy być biednym i jak wygląda bieda. Z czasem przeprowadziłem się nad Morzem Corteza wraz z przyjaciółmi z Wrocławia, którzy uczyli na miejscowym uniwersytecie geologii, wulkanologii, etc. W 1989 roku po raz pierwszy z paszportem amerykańskim  wróciłem do Polski, byłem tam przez trzy tygodnie.  Do Pieszyc „wpadłem” na pięć dni,  nic się nie zmieniły, a jeśli tak, to na gorsze. Na przykład został wyburzony budynek poniemiecki na ulicy Kopernika 1, w którym mieścił się Zakładowy Dom Kultury „Prządka”, zwany potocznie klubem. W klubie miały siedzibę sekcja sportowo-rekreacyjna oraz kółka amatorskie np. sekcja fotograficzna, wysokogórska, żeglarska, teatrzyk dziecięcy, kabaret „Czwartek” (byłem instruktorem kabaretu i teatrzyku), biblioteka zakładowa z 10 000 tomów. Czytelnia, która służyła jako sala wystawowa malarstwa, rzeźby, fotografii oraz wielka sala widowiskowo-teatralna (nieczynna od wielu lat). Ponadto zamknięto restauracje. Młodzież ucieka do innych miast lub nawet za granicę. Od 1945 roku wybudowano około 20 budynków,  tzn. osiedle na ulicy Ogrodowej za Domem Dziecka, która jest największą  nową ulicą powstałą od zakończenia wojny. Pamiętam ją jako drogę polną pełną, dziur, kałuż i piachu po kolana, nią dzieci szły do nowo powstałej szkoły, tzw. tysiąclatki.

Chicago 2001 r.


Jan Grodecki*
1932- 1956
Adres zamieszkania nieznany

Nazwisko twoje było wymianie w gazetach
codziennych jako zdrajcy a ci co cię skazali
drwili z niego na wszelkie sposoby wbijając
cię na haczyk ideologii jako przynętę dla
tych chudych ryb co by chciały robić karierę
inni widzieli cię na krzyżu jako ofiarę systemu
i teraz ponad  sześćdziesiąt lat później niewiele
wiemy o tobie poza tym co jest napisane
na tabliczce przybitej do krzyża, a ona opowiada-
harcerz podziemnej organizacji świat swój
piątej i szóstej dekady  dwudziestego wieku przeżywał
tak ja miliony pod dyktaturą takich tam różnych
Stalinów i Bierutów
sędziów komunistycznych czyli historii którą
mało kto lubi i rozumie która jest jak tkanką
ludzką niezwykle cenną informacją -
więcej mówi o tym czym żył przez
powojenną dekadą
niż materiały z archiwum IPN
w świetle których okazał się jako
jeden z niewielu ale dla nas jedyny
bo oddał to co miał najcenniejsze

*  Wojskowy Sąd Rejonowy, któremu przewodniczył kpt. Stanisław Romanek, ogłosił wyrok na siedmiu pieszyckich harcerzach za przynależność do „związku zbrodniczego”, jakim według stalinowskiego wymiaru sprawiedliwości była HARCERSKA ORGANIZACJA PODZIEMNA. O tej organizacji w jej członkach pisałem dużo więcej i obszerniej w książce pt „Legenda o poszukiwaniu ojczyzny” wydanej w 2001 roku. Informacje z procesu otrzymałem od pana Józefa Wiśnickiego, który był kolegę braci Ostrowskich, razem chodzili do szkoły, który był na tym procesie.  Także jego rodzina sąsiadowała z Państwem Ostrowskich w latach 1945-1950 w Pieszycach. Józef w połowie lat 70. uciekł na Zachód najpierw do RFN, a później do Nowego Jorku.

Pieszycki harcerz Jan Grodeckinie doczekał rehabilitacji, zginął w kopalni Jaworzno. Jego pogrzeb odbył się 3 lutego 1956 r. w kościele pw. św. Antoniego w Pieszycach. Został pochowany na cmentarzu parafialnym.

Władysława Paulina Lizakowska
1881-1965
ul. Kościuszki 8

bała się radia szatan w nim siedział
i gadał do ludzi bała się fabrycznych
kominów dym z nich truł pana Jezusa
urodziła się w XIX wieku i on mocno
trzymał ją w swych ramionach
żyła pod jego urokiem świeżością
nawet czystością – jeśli spojrzę na nią
po prawie stu pięćdziesięciu latach od jej narodzin -
nie bała się uciążliwej ludzkiej miłości
mówiła do nas o zwykłych sprawach
zwykłym słowem nie znała rzeczy
niezwykłych przypadkowych i zbytecznych
mimo monotonii życia wspominam ją barwnie -
moja babcia wyjmująca drzazgę z palca
wtulony w nią popłakuję
jej wielkie czerwone oczy
płonących spojówek żarówek baliśmy się
ich jak ognia dobroć jej o smaku śliwek węgierek
miłość o smaku powideł z nich
pestki wypluwała z taką gracją jak słowa
ona zasuszona śliwka w wąskiej trumnie
sosnowej łodzi czeka na Charona w środku lata
powieką nie porusza cisza utopiona
w garnkach po powidłach butlach
na wino cisza grobowa w pokoju
brzęczenie much

Władysława Paulina Lizakowska
1881-1965
ul. Kościuszki 8

Babka Paulina

Gdy miała trzy lub cztery latka
spała na piecu
pewnego dnia znalazła na nim suszące się
wielkie buciory swojego ojca
sto diabłów rogatych podkusiło ją
aby napchała do nich marmolady.

Lubiłem ją nigdy się nie uskarżała
nigdy mnie nie zawiodła
nigdy nie szukała ideałów w życiu.

Przeżyła dwie wojny światowe
epidemię tyfusu (dziadek nie przeżył)
cesarzy Rosji, Austrii, Niemiec
(którzy nawet zza grobu wciskają
nogę pomiędzy drzwi granic państw ościennych)
ileż to razy jej wyblakłe oczy oglądały
podłość, chciwość ludzką.

Ileż to razy jej ręce (przypominające wiosła)
pokazywały sikorkę za oknem
krajały chleb, przewijały niemowlę
ubierały nieboszczyka, robiły znak krzyża nad trumną
ileż to razy jej usta objaśniały
największe tajemnice (robienia konfitur czereśniowych)
rozwiązywały największe zagadki
(wyprasować spodnie z jednym tylko kantem)
powierzały największe sekrety
(co dostaną od rodziców pod choinkę).

Gdy urodziłem się ona miała około 70.
rozumiałem ją gdy wykipiało jej mleko
rozumiałem ją gdy nerwowo szukała
różańca, torebki, chusty, laski.

Lubiłem słuchać jej opowieści
dyrdymały kacabały fanaberie
och Boże jak ją kochałem
jej wspaniały humor, błyskotliwe odpowiedzi.

Była najmądrzejsza na świecie
chociaż nigdy nie nauczyła się pisać ani czytać
och Boże jak ona mnie kochała
chociaż nigdy tego słowa nie powiedziała.

Pokochać kogoś to znaczy huśtać go na kolanie,
Śpiewać
„krakowiaczek jeden miał koników siedem
pojechał na wojnę został mu się jeden,
siedem lat wojował, szabli nie wyjmował
szabla zardzewiała wojny nie widziała”

Pokochać kogoś to znaczy zasznurować jego but
pogłaskać po głowie, podrapać po plecach
pozwolić wysmarkać się w koniec fartucha.

Pamiętam ją po 25 latach
mała zasuszona śliwka (tak wyglądała)
stoję przy oknie,  kot lucyper śpi na jej łóżku
czekamy na nią – wreszcie się pojawia    
w lewej ręce torebka w prawej laska
wraca z kościoła.

Zamykam oczy widzę ją
nie tak dawno temu
wczoraj – 100 lat temu
wdrapuje się na piec jak kot.

San Francisco 1988

Jadwiga Lizakowska z domu Naporska
1932-1970
ul. Kościuszki 8

Śmierć przychodzi o wschodzie słońca
wschód słońca jest domem śmierci.

Moja matka umarła (na atak serca)
w niedzielę
31 maja 1970 roku mając lat 37
nigdy jej tego nie wybaczę.

Wiem to nie był jej pomysł
wiem śmierć ją namówiła.

Nikt nie umierałby na progu lata –
kwiaty czereśni, pomidorów, ogórków
zawiązują się w beciki.

Obudzone ze snu zimowego
nożyce, naparstki, igły, nici
idą na bój
tnąc, zszywając, rozpruwając,
podcinając lub popuszczając zakładki
sukienek, bluzek, żakietów.

Wstążki, tasiemki, koronki,
szpilki, agrafki, zapinki
nigdy z taką uwagą nie były traktowane
o litość proszą jęczące maszyny do szycia.

Śmierć przechytrzyła życie
wiem co powiedziała do mojej matki
nie bój się śmierci moja miła
nie zrobię ci nic przykrego
nic bolesnego
nic nadzwyczajnego
otwórz oczy szeroko –
szerzej aż zobaczysz
Pilicę, sulejowskie piaski, obłoki
drewniany dom a pod oknami piwonie
płot dziurawy, gęsi i barany
ja położę kres twym zmartwieniom
nawet więcej, więcej dla ciebie zrobię.

dostaniesz nowe buty i torebkę
aksamitną wstążkę do włosów
nową sukienkę, bluzkę, pończochy
uszminkuję ci usta, podmaluję oczy
obiecuję ci, że po śmierci będziesz wesoła,
jak nigdy za życia –
nie miałaś czasu dla siebie przedtem
teraz będzie zupełnie inaczej…
tylko kilka uderzeń młotka
przybije ciszę

San Francisco 1987

Zenon Jaszczyczyn*
1957 - 1978
ul. Kościuszki 14

A jajaj a jajaj śmieszny Zenek wpadł pod śmieszny
samochód rozbił go jak butelkę z oranżadą
Bóg przez słonkę kropla po kropli zebrał go
nie było w nim szaleństwa, dowcipu tak
wysoko cenionego w Pieszycach
wypał z ramy życia jak obrazek
poniemiecki na złość rodzicom
szarość pieszycką  ubarwił pięknym pogrzebem
z kwiatami orkiestrą wieńcami
orszak żałobny szedł środkiem miasteczka
każdy schodził mu z drogi przez szacunek
albo ze strachu jak przed  śmiercią
kiedyś po latach idąc ulicą nowojorską
zobaczyłem twoją twarz, kręcone włosy
roześmiane oczy i przypomniałem sobie
wiersze sprzed czterdziestu lat napisany
w dniu twojego pogrzebu
życie nie ma dla mnie znaczenia
człowiek je po to aby żyć
i choć mam lat dwadzieścia jeden
i życie dopiero co rozpocznę
w ciemnej mogile spocznę
trumna w słońcu lata błyszczy
kolegów niosą ją ramiona
Zenek czy ty szukałeś drogi
co od wieków jest zrobiona?

* Wpadł pod auto na przejściu dla pieszych tuż obok swojego domu.

Ewa Jando*
1958- 1986 
ul. Kopernika 39

wynajęła sobie życie na krótko
jak mieszkanie jednopokojowe
z myślą o szybkiej przeprowadzce
do innego słonecznego
wyprowadziła się po
dwudziestu ośmiu latach -

czy wiedziałaś że życie to ładne
krótkie słowo ma tylko dwie sylaby
chciałaś żyć oddychać pełną piersią -

miała je ładne tak ładne że
chłopaki chcieli mieć z tobą
córkę lub syna chodzili z dymiącymi
głowami oczami tak jasnymi
jak nowo narodzone gwiazdy

kwiaty na twym grobie pachną
radością przychodzę na twój grób
jak człowiek który czegoś szuka
któremu ich zapach miesza zmysły
jak kwitnące drzewa czereśniowe
całe w bieli obficie owocujące
gałęzie uginają się pod owocem

nikomu by nie przyszło do głowy
ściąć takie drzewo i spalić je ogrzewając
ciało nawet w największe mrozy

* Zginęła w wypadku samochodowym

Pani Selwowa
ul. Mickiewicza 3
Data nieznana

stara kobieta zamiata
podwórze swojego gospodarstwa

każdym mięśnie twarzy
podnosi ziarnko kurzu

znałem ją przed laty
była moją sąsiadką

miała najlepsze krowy w okolicy
ludzie chętnie kupowali u niej mleko

pracowita była jak pszczółka
piękna jak anioł

dziś przygarbiona, wpół

Stanisław Szczypka
1939 – 1991 
ul. Kopernika 2

J'ai caché

Stasiu nie był orłem ani kosmonautą
był góralem i muzykiem saksofonistą
grał też na klarnecie jego popisowy
numer Petite Fleur skomponowany
przez Sidney’a Becheta –

Mieux que partout ailleurs

Stasiu był wielkości małego kwiatka
- czarnego krokusa - wyrósł pod wielką sową
jego serce znało milion melodii i dźwięków
jego wątroba znała milion litrów alkoholi
jego roześmiana twarz miała naszą całą miłość

Au jardin de mon cœur

kwiat który zakwitł na górskiej glebie
w świetle deszczu kropel promieni słońca
wczesną wiosną zwinięty w kłębek
stał się dźwiękiem niespotykanym
ani wśród pszczół ani wśród os

Une petite fleur

Władysław Borkowski
1926-1998
ul. Kopernika 5

On jeden do mnie mówił Adaśko
pracowaliśmy w galwanizerni
była końcówka lat 70 i Gierek i partia
gubili ostatnie zęby komunizmu
on członek PZPR siadał w korytarzu
już o  godzinie 13 i mył nogi
bardzo powoli i dokładnie wycierał je w ręcznik
gdy reszta pracowała do 14
swoim zachowaniem zatruwał umysł
pana  kierownika Stanisława Posełki ten
dostawał białej gorączki chociaż też był członkiem
PZPR 
demoralizował pracowników galwanizerni
Pan Władek był pierwszym człowiekiem
którego osobiście znałem a który publicznie
powiedział, że jest ateistą chociaż mieszkał
na wprost kościoła i nie było nikogo w całej osadzie
co miałby bliżej na niedzielną mszę
poza tym prywatnie był czarującym człowiekiem
o niespotykanym poczuciu humoru
mistrzem w rozwiązywaniu
krzyżówek i pisania listów
pisał do mnie w San Francisco o Pieszycach
co się u nas dzieje i jak ludzie żyją
kto dostał od życia po łbie a kogo
życie głaszcze po plecach
pisał o kwitnących sadach czereśniowych
pisał o wszystkim i umiał pisać, jego
ładnie adresowane koperty z pieczątką
urzędu pocztowego w Pieszycach
to magia patrzyłem na nie nad oceanem
i na  mewy Pacyfiku

teraz po 30 latach  jego listy
leżą obok listów Tadzia Tutaka
też członka PZPR i drugiego ateisty piszącego
o pieszyckiej młodzieży dewastującej przystanki
autobusowe na ulicy ogrodowej czytałem ich listy
patrząc na foki wylegujące się na skale
obok Golden Gate Bridge szukając smaku czereśni
siedząc pod eukaliptusem

Ryszard Piech*
1950-2002 
ul. Kościuszki 12

Tak naprawdę to był kominiarzem
jeździł na motorowerze
nazywano go komandosem
był też marynarzem naszych ulic
były dni gdy na chwiejnych nogach
miotany burzą wysoko procentową
przemierzał pokłady ulic Kościuszki
Kopernika Mickiewicza Sanatoryjnej
czasem się potykał na Placu Zamkowym
czasem gwiazda podała mu rękę
czasem twardy bruk porysował twarz

gdy zapiał czerwony kur rzucił się na niego
jak prawdziwy komandos
z gołymi rękami rękawy podkasał
z pasją za nic miał czerwone iskry
na policzkach łykał czarny dym niczym
zakąski ze śledzia po każdej setce
gdyby mu serce nie stanęło dęba
uratowałby dzieciaki
do tej pory słychać głos
dziecko dziecko tam jest
jeszcze jedno dziecko

nie miał twarzy anioła
gdyby przeżył na własnych
błędach uczyłby wnuki
o co zabiegać w życiu a czego unikać
byłby żywym bohaterem jedzącym
golonkę z kiszonkę kapustą
z setką czystej na boku

* Umarł na atak serca podczas ratowania ludzi z pożaru domu przy Kościuszki 12.

Waldemar Wróblewski*
1959 – 2005 
ul. Kopernika 114
Ciągle w biegu jak polny pieszycki słowik
z pól i łąk wokół  Wielkiej Sowy
w stronę Kamionek -
nie był jednak śpiewakiem polny a kompozytorem
filmowym człowiek – orkiestra
ten co układa dźwięki
żył według klucza wiolinowego
siadał zamykał oczy i widział białą pięciolinię
muzyka była w powietrzu
zarzucał sieć  pięciolinii myśli i łapał ją
ściągał na papier nutowy
koncerty przedstawienia teatralne
symfonie opery reklamy dla telewizji
jego śmierć opowiada o jego pracy
nie słowem ale nutą nuta po nucie
dźwięk po dźwięku naładowany energetycznie
rytmem tempem partie wokalne rozpisywane
przy fortepianie żonglowanie nutą
dźwiękami o określonej wysokości,
dźwięki o nieokreślonej wysokości
efekty akustyczne (stuku, szmeru, szumu, świstu)
Waldemarze (cygan Colombo diabeł
dla przyjaciół) tak bardzo mam ciebie brakuje

jego ostatnim utworem była niedokończona
opera o świętej Wilgefortis
przedstawianej jako ukrzyżowanej kobiecie
z brodą córce króla Luzytanii -
Waldemarze do dzieciństwa wraca twoja myśl
tak bardzo chciałbyś w Górach Sowich być
niech wspomnienie o tobie szumi w bukach
i sosnach
niech wiatr szepcze ze każdy dzień twój
z nami to był skarb

* Wspaniały muzyk i kompozytor, wpadł pod tramwaj we Wrocławiu w październiku 2005 r.

Stefania Diduszko
1938 – 2006 
ul. Kościuszki 18
kartka z kalendarza codzienności
zerwana brutalną ręką śmierci
liść z drzewa życia
zerwany przez zimny wiatr

opisem jej życia jest płochliwa sarna
o szklanych oczach lub
porównanie do szaraka pod miedzą -
szarość dni rozrasta się do wielkości
stołu nad którym w oparach zupy
widać moją bladą twarz -
milcząca jak nie włączony laptop

mgła - taką mgłę łatwo rozwieje wiatr
wspomnienia nie należą już do mnie
urywają się schody po których
moja pamięć chodzi

Stefka bardzo ją lubiłem -
dobra kobieta - zachwalała wodę
źródło życia sama piła wino ukradkiem
czyste powietrze brakowało jej tlenu
na wszystko miała czas lekceważyła
go i szpitale i ściany szpitalne których
się na krótko przed śmiercią chwytała
jakby macając nie będąc pewną czy
jeszcze istnieje

Marek Duszek
1956-2008 
ul. Kościuszki 10
położył się w łóżku dziadków
ogrzanym ciepłem ich ciał
przyjęli cię chętnie

położył się w grobie dziadków
ogrzanym ciepłem ich kości
przyjęli cię niechętnie

słyszę twoje wołanie spod
pierzyny kamieni
koca gliniastej ziemi

boiska ubitego naszymi stopami
twardszego od betonu
kopaliśmy piłkę ciężką
wypełnioną powietrzem

zarosło trawą boisko badylami na
dwa metry wysokimi
byle wróbel byle wrona
może na nim dzisiaj buszować
mysz zbierać trawę na swe gniazdo

ty siła napędowa podwórka
zorro ryszard szurkowski jerzy kulej
włodek lubański hrabia monte christo

łowcy trzmieli motyli karasi i kijanek
hodowcy gołębi rybek akwariowych
zbieracze starych monet znaczków pocztówek
kurzu pleśni zwykłej dziecięcej paplaniny

pierwszy z naszego podwórka stawiłeś się
przed św Piotrem raportując mu z kim
wyrywałeś skrzydła muchom nogi pająkom
a on popatrzył na ciebie jak na rwący potok
dzień w którym umarłeś umarło milion
dwieście tysięcy ludzi, w tym
sto dwudziestu dwóch księży
sześciu biskupów i jeden kardynał
padał deszcz, ale ty tylko jeden
szedłeś do nieba nie omijać żadnej kałuży

Ryszard Półchłopek
1949-2011
Plac Zamkowy 2/4

Do dzisiaj nie wiemy kim był
trochę w nim było diabła
za młodości a na starość
anioł w nim zamieszkał
przez wiele lat pił i grzeszył
by później pomagać tym
co piją i grzeszą tą techniką
dobro – zło – zło dobro
posługiwał się całe życie
technika osłabiana życia
technika wzmacniania życia
cel był dobrze widoczny
zrobić miejsce dla dobra
usunąć zło sam starał się być
cieniem ze wskazaniem na to
że lubił rzucać się w oczy
pierwsza część życia bez planu
i druga część życia z planem i mocnym
postanowieniem – mapa zajęć
pragnienie dokonania czegoś
miał dobre intencje dlatego wielu
podejrzewało go zza kulis codzienności
że kreuje się na kogoś kim nie był
choć w tym co robił był postacią
drugoplanową odrywał pierwszorzędną rolę
spełniał się i nie ma sensu nurkować
w głąb sensu tego co robił
jego głos w chórze głosów był niesłyszalny
jego ramię w armii ramion było słabe
na pozór nic nie robił rozdawał chleb
otrzymany z piekarni udostępnił prysznic
tym co chcieli się wykąpać
na pozór proste rzeczy ale robił więcej
niż inni zajmując się tymi sprawami
chciał się przypodobać ludziom i
Panu Bogu

Henryk Kwiatkowski*
1939-2011
Zamkowa i Kościuszki

Pan od historii starożytnego świata
tworzył lokalną historię (nie wiadomo
kiedy i jak się w niej zakochał) każdy kolejny
dzień data rok jak liście wielkiego drzewa
oplatały jego pień codzienności
z korzeniami sięgającymi bardzo głęboko -
on był tym jednym z nielicznych
noszący klucz do przeszłości
do ogrodu pamięci do którego wpuszczał
tych co szukali swojej tożsamości w wielkim
świecie szeroko otwartych drzwi
z klamką odlaną z brązu na kształt
łapy lwa z pazurami –
narody małe gdzie im do lwów i brązu
mało rozumieją i nie stać ich nawet na
żelazo, co najwyżej patyki i glinę
a światła ich ognisk na pastwiskach
czy pod lasem nie mogą równać się
z tymi co tworzą historię, piszą ją -
Pan od historii nie powie  dlaczego
żyjemy tu lub tam i dlaczego właśnie
żyjemy tutaj w miasteczku z oknami
skierowanymi na Góry Sowie
gdy serca wielu jak stary śpiewak
ze spalonego teatru wybiega na scenę
otwiera usta 

* Henryk Kwiatkowski, przybył wraz z rodzicami po II wojnie światowej do Pieszyc z terenu województwa kieleckiego. Przez wiele lat uczył historii w pieszyckiej podstawówce czwórce, a po otrzymaniu mieszkania w 1972 roku w Dzierżoniowie tam się przeprowadził wraz z nowo poślubioną żoną. Z wykształcenia historyk,regionalista, z którego książek pełnymi garściami w tej pracy korzystamy. Miłośnik Ziemi Dzierżoniowskiej, a także współzałożyciel Towarzystwa Miłośników Dzierżoniowa, które powstało w styczniu 1979 roku i prężnie działa do dzisiaj.

Eugeniusz Majchrzyk*
1955 – 2012 
ul. Kościuszki 10

Mój pierwszy oficjalny zazdrośnik
był pierwszym czytelnikiem moich wierszy
które nieopatrznie mu pokazałem
pewnego pieszyckiego lata w 1975 roku
wierzyłem mu i w moich oczach
był czysty i niewinny niezdolny
do jakiegokolwiek świństwa
rozmawiałem z nim swobodnie tak
jakbym rozmawiał sam ze sobą
on nigdy wierszy nie pisał
nigdy wierszy nie czytał
zaufałem mu był dla mnie życzliwy
i dobry –
napisał do mnie list i wysłał go bez znaczka
listonoszka Wanda chciała abym zapłacił
za znaczek ale odmówiłem wtedy wpadła
w gniew chciała go podrzeć na moich oczach
ze złości zrobiła z niego kulkę papieru
i we mnie rzuciła -
co było w tym liście i skąd wiedziałem
że to od niego chociaż się nie podpisał -
list był gniewny pisany zuchwale
nie pisał o wierszach ale o mnie
jak bardzo nienawidzi  mnie jaki jestem głupi
od początku do końca wielkimi kulfonami
żółta nienawiść zapełniła
kartkę z zeszytu od matematyki
nie wiem na co liczył
każdym słowem obrażał słowo w słowo

czytałem ze zdziwieniem o sobie
jak o kimś mi nieznanym
była to pieśń nienawiści jakaś muza obezwładniła
im kopnęła go w głowę
wszedł w siebie samego tak głęboko jak to
było tylko możliwe uświadomił sobie że
ja poprzez pisanie wierszy mogę być lepszym
piana nieznanej mi zazdrości
ciekła mu z ust i nią pisał że nie jestem poetą
że wstydzi się za mnie i całej rodzinie wstyd przynoszę
głosem z siłą burzy której moje wiersze stanęły
na drodze walił we mnie ile miał sił
ale to był tylko dym ognia nie wykrzesał
który by mnie zniszczył spalił
wpadł w dół mojej poezji i wołał ratunku! ratunku!

* Młodszy brat Jana, za którym pojechał do Zabrza do pracy na KWK Makoszowy, a za nim ja też wyjechałem do Zabrza.

Bolesław Baraniuk
1950 -2013 
ul. Kościuszki 12
narwał jabłek na kompot z sadu
na drugim brzegu potoku- kanału
obraz ten wpadł do mojej studni
pamięci jak jabłko w kompot

życie jego potoczyło się kamieniem
a nie na zrywaniu jabłek czy
liczeniu dni do wypłaty - będzie się
panem życia dwa dni po -

niczego od niego nie otrzymałem
on syn chłopów spod Jasła wypędzonych
przez nędzę poruszających się
po Pieszycach jak po krawędzi czasu

dzieci słyszały to i owo o dalekim
Podkarpaciu, Centralnej Polsce
o drewnianym królewskim jabłku
kornik w nim śpi a imię twe staromodne
Bolesław, Bolek mały masz pilotek

wszystko to co najciekawsze to wydarzyło
się na początku jego życia (śmieszne)
gdy mruganie powiekami było siostrą
zdziwienia
później tylko nuda proza życia praca
rodzina rzeczywistość przeplata się z fikcją

Józefa Redzik
1934 – 2016 
ul. Kościuszki 18
Była siekierą naszych radości kopania piłki
strażniczka skopanej dwu akrowej działki
pomidorów ogórków rządków marchewki i cebuli
często chciała zabrać nam piłkę
gdy ta niczym kamień z nieba
spadała na jej ogródek
a my z nogami cięższymi od jej lamentów
i narzekam tratowaliśmy jej marzenia o
własnych plonach a jej przekleństwa rzucane
na nas nie miały mocy uratowania życia
zadeptanych warzyw

ale to nie jej wina że miała ogródek warzywny
przy boisku z bramkę wprost
na grządki z sałatą  - takie rzeczy nie powinny
mieć miejsca we współczesnym świecie
a jednak zdarzały się gdy
dojrzewały warzywa i gdy trzeba
było je zebrać to nie była nasza wina
ale piłki --- głupia piłka nie wiedziała
gdzie ma spaś jej lot było łatwo przewidzieć
w powietrzu było słychać jeden oddech
„och nie” ---
po piłkę szedł ten co ją tam kopnął
z miną lokaja doręczającego
złą wiadomość

Kazimierz Kacperski*
1939-2018
ul. Ogrodowa 88
 

Na kilka miesięcy przed śmiercią
zaprosił mnie do swojego mieszkania
pokazał nową kupioną kilku tomową
encyklopedię a w rozmowie o swoich
planach jednak to nie on miał ostatnie słowo-
on emigrant z łódzkiego trafił tutaj
jako młody chłopak z duszą na ramieniu
i muzyką w głowie
grał ją i na weselach i na pogrzebach
uroczystościach partyjnych i sportowych
powołaniem muzyka jest grać -
na nagrobku bliscy napisali mu
Bóg widzi czas ucieka,
śmierć goni, wieczność czeka.
nie wiemy czy jego życie układało
się jak gra z nut ale lubił nuty i za
muzyką szedłby na boso jak ten Janko z lektur
szkolnych ale on był Kaziem
i wszędzie było pełno  muzyki
tam gdzie on był -
ubyło nam sporo muzyki wraz
z jego śmiercią
ale to jeszcze nie powód aby się nie napić
za zdrowie orkiestry grającej w parku
pod lipami mającymi ponad trzysta lat
i muzyki  która  jest łaskawsza dla drzew
niż ludzi a muzykantów w szczególności

* Pieszycki muzyk. Miałem okazję występować z nim na scenie.

Kazimierz Wondraszek
1934-2018 
ul. Kościuszki 18
 
Zapłacił za nagrobek i wykopanie grobu
na kilka lat przed śmiercią, chociaż w życiu
wcale taki nie był dokładny i przewidujący -
to starość nauczycielka nauczyła go dbać o siebie
a kostucha ostrzem kosy wygładziła mu charakter
- za młodu szalał po Pieszycach jak nocna nawałnica
walił pięścią w drzwi melin aż futryny jęczały
dobrze po północy kiedy sen jest głębszy od grobu
sił miał dosyć i w przypływie złości dusił
jedną ręką byki które stanęły mu na drodze
żona nie miała z nim łatwego życia, ale swoje
legowisko kazał wykopać kilka grobów
od jej ot tak aby mieć ją blisko siebie i na oku
ponad pięćdziesiąt lat go znałem i przez cały
ten czas mieszkał w tym samym mieszkaniu
mocno zakorzeniony jak cmentarna lipa w
alei pomiędzy grobami, tak lubił wieczory
literackie z kieliszkiem w ręku lub starą często
rozpadającą się książką, sporo czytał był
właścicielem wielu ciekawych myśli raz po
pijaku powiedział mi w tajemnicy że jest moim
ojcem ubawił mnie bardzo i tak samo te wyznanie
potraktowałem jak opowieść o stary Jakubowiczu 
co to w młodości pytał się swoich nóg;
nóżki co chcecie butki czy wódki?
wódki!!! wódki!!! odpowiadały nóżki

Adam Lizakowski – Pieszycka Księga Umarłych albo Psalm Złodziei Czereśni
QR kod: Adam Lizakowski – Pieszycka Księga Umarłych albo Psalm Złodziei Czereśni