Przechowywanie pamięci o zmarłych jest powinnością następnych pokoleń, nie każdy to dzisiaj wie, i nie każdy nawet tak dzisiaj myśli. Odczytywanie imion, nazwisk i dat z tablicy i nagrobków na cmentarzu, to takie „odgrzebywanie w pamięci” tych, co nie są wśród żywych, ale pozostawili po sobie „kartkę” ze swojej księgi. Są przypadki, że ludzie już za życia stawiają sobie nagrobki, albo budują grobowce, ale to są wyjątki, na taki gest nie jest stać polskiego emeryta, ani kogoś, kto ma problem z przypomnieniem sobie imienia nie tylko pradziadka, a nawet dziadka. Nowobogaccy, czy zamożne rody i ci, co mają świadomość swoich korzeni, oni budują grobowce, miejsce wiecznego spoczynku dla kilku generacji. Większość z nas (nie tylko emeryci) czeka na ubezpieczenie wynoszące cztery tysiące złotych, czyli nawet nie połowa kosztów pogrzebu, bo pogrzeb dzisiaj w polskiej rodzinie to poważny wysiłek finansowy, czasem równy cenie starego samochodu dobrej marki. W Polsce mało kto odkłada pieniądze na własny pogrzeb, czy wykupuje ubezpieczenia na życie. Znam przypadek, gdy starsza kobieta kupiła sobie buty i sukienkę, ładną bluzkę i pończochy, które schowała głęboko w szafie mówiąc do córki: gdy umrę ubierzesz mnie w te ubranie i pochowasz. Nie znam jednak przypadku, aby ktoś kupił sobie trumnę i w niej za życia spał, lub trzymał ją na strychu, łazience czy w komórce.
Nasi zmarli otrzymują od nas, jako ostatni „prezent” mogiłę / grób, krzyż z tablicą metalową i często skromny nagrobek, czasem nawet pomnik lub coraz częściej urnę, która jest dużo tańsza od trumny. Na nagrobkach / pomnikach zawsze jest umieszczony napis składający się na: imię i nazwisko, datę urodzin i śmierci, czasem wykonywany zawód, tytuły, stanowiska, zasługi zmarłego, fragmenty wierszy (epitafia i inne inskrypcje). Ci co mają więcej pieniędzy, odwagi i wyobraźni wykuwają pieśni, psalmy, cytaty nawiązujące do życia lub śmierci. Bowiem mogiła / grób jest śladem umarłego na ziemi, takim usypanym przez grabarzy świadectwem, dowodem, że dany człowiek istniał.
Cmentarz to napisana księga, wystarczy tylko stanąć nad mogiłą znajomych i już możemy „czytać” jak z otwartej księgi. Cmentarz jest przestrzenią, tak jak strona książki, „czytanie jej” jest wczytywaniem się w danego człowieka, jak wiemy samo życie zawsze wiąże się z problemami, dopiero śmierć wszystkie problemy rozwiązuje.
Tematem Pieszyckiej Księgi Umarłych są poszczególne groby znajomych, przyjaciół, sąsiadów, pojmowane jako świadectwa ludzkiego istnienia, ludzkich dokonań lub nie. W Pieszycach, małej sudeckiej osadzie podgórskiej, jednej z najbiedniejszych miejscowości i gminy w Polsce najpopularniejszym miejscem spotkań jest cmentarz – przestrzeń pamięci – i on pełni rolę łącznika przeszłości z teraźniejszością. Na nim z miesiąca na miesiąc jest coraz więcej ławeczek przy grobach i wysiadujących.
Cmentarz jest przestrzenią kreującą osobliwą, wspólnotą żywych i umarłych, i chociaż jest odgrodzony ceglanym, ponad stuletnim murem od miasteczka, w niektórych miejscach już mocno „nadwyrężonym przez ząb czasu”, to wraz z pobliskim kościołem tworzy całość, bo przez wieki mury cmentarza i kościoła uważano za jedność.
Cmentarz parafialny pw. św. Antoniego w Pieszycach kościół neogotycki czujny na palcach stanął jak mały chłopiec chcący być wyższym pośród ku pól buraczanych w bezruchu kolcami wież celując w niebo ewangelików i katolików służąc wiernie wiernym - kościół niewiejski i niemiejski niesłynący z bogatej kolekcji dzieł sztuki ani jako miejsce wiecznego spoczynku sławnych bogatych zasłużonych tuż za nim cmentarz na plecach się rozłożył z twarzą rumianą od sowio górskiego słońca - mieszkańcy miasteczka grzecznie jak warzywa w ogrodzie życia cicho kładą się od pokoleń jeden obok drugiego w grządkach – cmentarz ten w pieszyckiej przestrzeni publicznej miejsce w którym mieszkańcy mogą się ze sobą spotkać by porozmawiać o świecie o rzeczywistości za pomocą różnych języków: filozoficznego politycznego sportowego ekonomicznego czy religijnego dla nas jest najlepszy język poezji ale biedni nim nie mówią, to język arystokratów o sile magnezu co kości umarłych w okolicy zbiera niczym stare żelastwo zanim duszę porwą siły diabelskie lub anielskie w drogę planetarną mlecznych krów - gdybyśmy się mylili ale się nie mylimy cmentarz jest ulubionym miejscem centralnym punktem miasteczka jak kotwica mocno wbita w ziemię kości nóg rąk żeber zębów słów i miłości mocniejszej od wiatrów sowio górskich oraz prastarych słowiańskich bóstw demonów z lasów dębowo-bukowych
Psalm złodziei czereśni W naszym miasteczku w kościele św. Antoniego jest Twój portret Panie twarz masz umęczoną krople krwi na skroniach oczy zaczerwienione i załzawione usta z trudem wciągają powietrze. Noc nadchodzi. Gdzie jesteś Panie łóżko dla ciebie posłane woda w misce czeka przyjdź do nas obandażujemy Twą głowę uczeszemy włosy umyjemy umęczone nogi wyczyścimy buty a na kolację zjesz chleb z masłem i dżem czereśniowy Panie jesteś zmęczony przyjdź do nas teraz nie czekaj na Sąd Ostateczny na którym nasze własne ciało będzie świadczyć przeciwko nam głowa powie „knułam intrygi” oko powie „widziałem krew” język powie „raniłem słowami” ręka powie „kradłam” noga powie „prowadziłam do złego” Panie nawet jeśli zjemy wszystkie czereśnie całego świata i poznamy tajemnice sadów czereśniowych bez Twojej ilości jesteśmy niczym bez ciebie słodycz czereśni nie jest słodyczą jedynie mokrym drewnem rzuconym w ognisko które nie zapłonie płomieniem a jedynie dym się uniesie szczypiąc w oczy Panie miłość Twoja – wiecznie kwitnące sady czereśniowe panna młoda w sukni płatków czekająca na zaślubiny z armią pszczół.
Wiersze z tomu pt. „Złodzieje czereśni” . San Francisco 1988
Cmentarz jako miejsce pamięci, gdzie śpiewana jest pieśń żałobna, odmawiana modlitwa za duszę zmarłej osoby, miejsce samotności, cichej refleksji, złożenia kwiatów bądź wieńca, zapalenia świecy, znicza, nawet sprzątnięcie zwiędłych liści spadłych na nagrobek czy mogiłę są tymi gestami, które poświadczają pamięć o zmarłych. Wydawałoby się, że cmentarz jest „umarły”, ale tak nie jest, on jest „wiecznie żywy” odznacza się osobliwą zdolnością więziotwórczą, buduje wieczną wspólnotę tych, którzy już zeszli z tego świata oraz żyjących.
Chociaż niektórzy „bohaterzy” Ksiąg nie znali się osobiście, to na pewno znali się z widzenia, są i tacy, co mieszkali obok siebie lub nawet w tej samej klatce schodowej, chodzili do tej samej szkoły lub nawet klasy, robili zakupy w tym samym sklepie lub piekarni, pracowali w tym samym zakładzie pracy, lub tym samym autobusem jechali do pobliskiego Dzierżoniowa, Bielawy lub Wrocławia. My opisujemy osoby, które znaliśmy osobiście, chociaż niektórzy z nich umarli lub zginęli zanim się urodziliśmy. Chodzi tutaj nie o znajomość fizyczną, ale o znajomość psychiczną i tzw. pokrewieństwo dusz.
Niektórzy mieli miejsce w naszym życiu na bardzo długo, wiele dekad, inni kilka zaledwie lat byli „gośćmi”. Niektórzy z nich urodzili się w Pieszycach lub powiecie dzierżoniowskim, większość jednak z nich daleko od miejsca pochówku, np. jak moja babka lub sąsiad Kaziu Wondraszek, który urodził się w Rawie Ruskiej koło Lwowa i zamieszkał w Pieszycach dopiero na początku lat 50. ubiegłego wieku. Dla nas nie było ważne, gdzie kto się urodził, ale to, że żył w Pieszycach lub umarł w nich. (Sąsiad Gienek Majchrzyk umarł w Zabrzu i tam został pochowany). Poeta, poezja, literatura ma taką siłę, aby umarłych powołać do życia i to robi, wszyscy oni „tworzyli współczesne/dzisiejsze Pieszyce”, które trzeba powiedzieć otwarcie, są trudnym miejscem na ziemi do życia. Trudno było/jest tutaj zarobić grosz kilka wieków temu jak i dzisiaj. Pieszyce od początków założenia były biednie i nie miały szczęścia do możnowładców, czy właścicieli budowanych/przebudowanych pałaców czy lokalnych władz. O biedzie pieszyckiej z pierwszej połowie XIX wieku było głośno w całej Europie, mądrze i bardzo boleśnie pisał o tym niemiecki literacki laureat Nobla dramaturg Gerhard Hauptmann w sztuce pt. „Tkacze”. W niej to biedni mieszkańcy osady włókienniczej jedzą nawet koty i psy, aby nie umrzeć z głodu. To on wpisał w historię literatury niemieckiej dawno umarłych mieszkańców miejscowości na dobre, dając im jeszcze jedno życie. Jak widać z historycznego punktu widzenia, Pieszyce, czy to polskie czy niemieckie Peterswaldau, zawsze było biedne i bieda wraz z nędzą niejako była wpisana w historię miejscowości. Miejmy jednak nadzieję, że wkrótce to się zmieni na lepsze, że „chude stulecia” będą zastąpione pomyślnymi, ale wracajmy do naszej Księgi.
Śmierć mówiąc językiem dzisiejszym jest niedemokratyczna i nie jest sprawiedliwa, stawia żebraka obok milionera, głupca obok mędrca. Z drugiej strony to ona uświadamia człowiekowi jego własną skończoność, jego nieuchronny kres, i czy to będzie drewniany krzyż z patyków, czy grobowiec z najdroższego kamienia natrafiamy na absurd wobec śmierci niezależnie czego byśmy w naszym życiu nie zrobili czy dokonali wszyscy jesteśmy równi. I nie jest ważne że pracowaliśmy sto godzin w tygodniu czy przez całe życie byliśmy na zasiłku dla bezrobotnych, śmierć nic od nas nie chce i nic nie możemy ze sobą wziąć, nawet, jeśli by nam do trumny czy grobowca włożono najcenniejsze przedmioty. Takie myślenie o śmierci bardzo się podoba ludziom leniwym i mało zaradnym życiowo, i nie raz słyszałem jako mówiono w miasteczku, patrzcie, takim drogimi i ładnym jeździł samochodem, i co, i tak go teraz robaki zjedzą jak każdego z nas. Całe nasze życie od pierwszej sekundy jest życiem ku śmierci, ale o tym przecież, na co dzień nie myślimy, nie budzimy się nad ranem z krzykiem na ustach: O Boże!!! Jestem o jeden dzień bliższy śmierć i jeszcze nic w życiu nie zrobiłem czy niczego nie dokonałem. Większość z nas uważa, że samo życie i utrzymanie się przy życie jest tak wielkim wysiłkiem, że myślenie o umieraniu czy przejście do pamięci potomnych nie jest nawet warte złamanej świeczki. Taka wiedza o umieraniu dla wielu ludzi jest niepotrzebna, ale nie daje się jej z pamięci wymazać. Świadomość śmierci jest inspirująca dla ludzi ambitnych, bo mobilizuje do większego wysiłku i działania, aby coś w tym życiu mino wszystko zrobić, osiągnąć. Jednak leniwi i mało ambitni są w wielkiej przewadze oni poza życiem nic nie robią, bo cokolwiek byśmy nie zrobili i tak umrzemy i tutaj mają rację, jest to okrutne ale prawdziwe. Ale na szczęście dla ambitnych to życie ich weryfikuje w pamięci żywych, a nie śmierć i niestety ludzie ocenią ich a nie śmierć, która „jest walcem” i wszystkich demokratycznie równa.
Śmierć obdarła naszych bohaterów – ze skóry i mięsa, zgniły im już oczy i języki, rozpadły się mózgi, pozostały tylko kości, ale człowiek żyje, bo jest pamiętany i kochany przez tych z drugiej strony jeszcze nie grobu. Człowiek żyje, bo jego dusza, jest poza ciałem, a wierzący mają świadomość, że teraz gdy nie ma ciała, jest coś więcej. Tak pomiędzy narodzinami a śmiercią jest człowiek. Pomiędzy kłamstwem a prawdą jest człowiek. Nadszedł czas, aby powołać umarłych do życia raz jeszcze, może to zrobić jak już zostało powiedziane ludzka pamięć i miłość. To one przywracają chęci do picia, intryg, plotek, nienawiści (hate), zawiści, miłości i tego wszystko, na co składają się dwa słowa; człowiek i życie, czyli pisania Pieszyckiej Księgi Umarłych. Śmierć jest przewodnikiem po życiu mieszkańców, a także i ulicach miasteczka, nie tak bardzo różnych czy innych od tych z roku 1945. Warto też zwrócić uwagę na słowo w tytule „Księga”, dzisiaj w XXI wieku w dobie komputerów i Internetu, elektronicznych książek słowo „Księga” nabiera wręcz magicznego znaczenia. To ono jest tym specyficznym elementem wpływającym na charakter wierszy naszego poety z Chicago, które w tym przypadku sięgają swoją tradycją do epitafium, jako gatunku poezji antycznej, a żywiołem mowy potocznej. Wielowiekowa tradycja każe nam mówić/pisać o śmierci w tonie wyniosłym naznaczonym patosem, ale poeta z Chicago w swoich utworach mówi o śmierci w pospolity sposób narracją codzienności. Snuje lakonicznie swoją opowieść streszczając całe życie bohatera prowincji, bowiem każdy z nich zapisał swoje strony księgi, a te złożyły się na jego życie.
Wyznanie Nie grzeszyłem przeciw ludziom i Bogu Nie szkodziłem przeciw nikomu Czy czyniłem żadnych nieprawości Nie czyniłem zła zawsze starałem się Być pierwszym i najlepszym we wszystkim Nigdy nie stałem się przyczyną nędzy biedaków Zawsze to co mogłem oddawałem lub dzieliłem się Z tymi co o pomoc mnie poprosili Nie oczerniałem ludzi, ani nie byłem przyczyną Ich płaczu i złości nie byłem przyczyną cierpienia Nikogo kto nie był przyczyną mojego cierpienia Nie pomniejszałem nikogo ani nie umniejszałem Kto mnie nie pomniejszała i nie umniejszał A jeśli oddawałem się rozpuście to tylko dlatego Aby być szlachetniejszym od tych co tego nie Robi, bo oni wiedzą co to jest rozpusta Brak poszanowania dla drugiego człowieka Eksperymentowałem na samym sobie swoje Uczucia wiele rzeczy posiadłem, ale do Żadnej rzeczy się nie przywiązałem, wiele rzeczy Pragnęłam ale żadna z nich nie była moim Marzeniem, stwarzałem się z dnia na dzień Ale i z dnia na dzień stawałem się mądrzejszy A mądrość to nic innego niż zdrowy rozsądek Niech wszyscy cię podziwiają i życie twoje Ale nikomu nie pozwól aby ci zazdroszczono Bądź taki jak wszyscy i czym tak samo jak Każdy ale swoje rób i bądź lepszy od każdego I wszystkich wokół ciebie.
Życie to nie jest zadowalanie się teraźniejszością, to myślenie o śmierci dlatego, że ludzie więcej wierzą oczom niż uszom, chociaż nikt śmierci nie widział ani nie słyszał jest ona w każdym z nas. Należy życie ze śmiercią związać tak, aby człowiek mógł odnieść korzyści z niego, bo jeśli nie ma korzyści człowiek staje się bezużyteczny. Już dzisiaj bądź przyjacielem ludzi, życia i śmierci.
When The Saints Go Marching In O, wszyscy święci maszerują w jednym szeregu pokolenie za pokoleniem tym samym śladem kroczy wydeptanym przez tych co przeszli mając oczy wszyscy się spotkamy gdy otworzą się niebios bramy o, wszyscy święci maszerują w jednym szeregu gdy jeszcze księżyc mocno święci i rodzą się dzieci gdy jeszcze słońce ogrzewa korony drzew burzy krew o, wszyscy święci maszerują w jednym szeregu w tym dniu alleluja w tym dniu alleluja w tym dniu gdy płoną świece o, panie niejeden by chciał maszerować w grupie wszystkich świętych o, gdy trąbka gra o, gdy trąbka gra melodie maszerujących wszystkich świętych zgodnie ramię w ramię noga w nogę jak żołnierze o, wszyscy święci maszerują w jednym szeregu ludzie mówią o swoich kłopotach inni o tym czego im brakuje lub potrzeba inni czekają na nową rewolucję nowy zamęt nowy poranek z przygodą o, wszyscy święci maszerują w jednym szeregu kiedy bogaci się bogacą a biedni biednieją kiedy koguty po trzy razy z rządu pieją o, panie pamiętaj o świętym Adamie - z Pieszyc
Pieszyce Miasto* Miasto stanęło obok Wielkiej Sowy (1015 m wysokości) u podnóża – Kamionka- kanał ścieków (zakładów włókienniczych) płynie a w nim imperium szczurów które wraz z domowymi złodziejami nocą na żer wychodzą. Pieszyce miasto robotników i chłopów – drzemie wśród pól rzepakowo – buraczano - ziemniaczanych mgła idzie od strony stawów rozrywa swą wełnę na gałęziach drzew czereśniowych i czubkach traw. Pieszyce miasto długości 20 lat życia i 10 kilometrów, dwóch kościołów i cmentarzy, 10 tysięcy dusz, 9 barów z piwem, jednego posterunku MO, 8 szkół, 3 przedszkoli, szpitala, ośrodka zdrowia, Jednego banku i parku (w stylu barokowym). Pieszyce miasto niebieskich kwiatków kwitnących każdego roku w tym samym miejscu niedaleko parkowej kaplicy z ukrzyżowanym Jezusem z jednej strony i Matką Boską z drugiej strony. Obok jest ławka na niej śpi Stasiu Szczypka stały lokator zakładów odwykowych i karnych przyjaciel przyrody i przyjaciel ludzi który nie tylko stopę, rękę, ale i serce skaleczył na cierniu – wzrok ma utkwiony w niebie Boga i świętych planet i gwiazd, błyskawic i ptaków. On w oczach nieba mała biała czereśniowa dżdżownica nadużywająca cierpliwości wyśnij, wyśpiewaj, wypowiedz swój ból – czekam. Z tomu pt.„Złodzieje czereśni”. San Francisco 1988 r.
* Niemiecka nazwa Pieszyc to Peterswaldau, którą zaraz po wojnie zmieniono na Pietrolesie, byli też tacy, którzy mówili na miejscowość Piotrowy Las. Osada wtedy liczyła około trzydziestu ulic, którym już kilka tygodni po zakończeniu działań wojennych nadano polskie nazwy, które przetrwały do dzisiaj. Wyjątkiem była/ jest ulica Reichenbacherstr / Marszałka Stalina / Kościuszki od 1956 roku.
Dwa lata po wojnie została przyjęta nazwa Pieszyce. Dlaczego zmieniono i jak się to stało, nikt nie wie. Pietrolesie bardziej się nam podoba niż Pieszyce. Pytałem kolegów ojca, żołnierzy, którzy byli już w Pietrolesiu / Pieszycach w maju 1945 roku i pamiętają powojenne początki osiedla / miasteczka, ale nikt nie potrafił powiedzieć dlaczego. Jednak jeden z nich zażartował i powiedział, że nazwa Pieszyce wzięła się stąd, że miejscowość była / jest bardzo „rozciągnięta” i wszędzie było daleko i trzeba było iść pieszo kawał drogi, pieszo tu, pieszo tam, stąd Pieszyce.
Pieszyce jako wieś sudecka łańcuchowa / a od XVIII w., osada włókiennicza, otrzymała prawa miejskie dopiero w 1962 roku, czyli ponad siedemset lat od narodzin, została założona wzdłuż potoku wypływającego z Gór Sowich, po obu jego stronach wybudowano domy, które zostały dosłownie „wciśnięte” pomiędzy biegnącą wzdłuż potoku ulice, z jednej strony Kopernika i Kościuszki, a z drugiej strony Nadbrzeżna, Świdnicka, Zamkowa. Działki, na których zostały domy wybudowane są bardzo małe o 4 do 10 arów, a mieszkania w tych domach przeważnie składały się z dwóch lub trzech pomieszczeń od 30 do 50 metrów kwadratowych. Domy miały ubikacje i pralnie mieściły się na parterze budynków, a studnie z wodą na podwórkach. Większość z domów wybudowana na ulicy Świdnickiej, Kościuszki, Kopernika, Zamkowej, Nabrzeżnej oraz Mickiewicza ma ponad sto lat, bo powstały na przełomie XIX i XX wieku, ale można jeszcze znaleźć domy na tych ulicach mających ponad dwieście lat.
PS. Jednak Pieszyce, może nie z dnia na dzień, czy roku na rok, ale z dekady na dekadę ładnieją, jest to bardzo wolny proces, ale w żółwim tempie idziemy do przodu. Mamy coraz mniej domów zaniedbanych, odrapanych, z spadającymi tynkami i pourywanymi rynnami, z bałaganem na podwórkach. Obecnie powstają nowe ulice, domy, a nawet osiedla domków jednorodzinnych zadbanych z ładnymi ogrodami.
Henryk Biernacki* Pierwszy burmistrz Pietrolesia Fale żołnierzy, fale wypędzony fale przepędzonych, fale szabrowników uderzają w Wielką Sowę wiatr historii i polityki ma ogromną siłę przewrócił niejedno drzewo, niejedną rodzinę wyrwał ze stuletnimi korzeniami i posadził na kamienistej podgórskiej glebie prawo wypędzonych i przepędzonych nie jest uszyte na miarę ich potrzeb i tragedii nie jest szyte na miarę jak spodnie lub buty rok 1945 najciekawszy rok stulecia pełen łez i radości, smutku i rozpaczy, pokój o który walczyli nasi rodzice został okradziony przewrócony do góry nogami, zwycięzcy zabierali konie, bydło, świnie, drób, ale także rekwirowali sprzęt domowy. stracili wszystko co mieli, ale przeżyli Polacy stanowią mniejszość, za to pochodzą ze wszystkich stron Polski i różne drogi ich tu przywiodły. my pochodzimy zza Bugu, z północy, druga rodzina Zabugowców a żona uciekając przed bandami banderowców przyjechała z dziećmi do męża do traktorzysty wraca ojciec z Anglii, gdzie dotarł z armią Andersa przyjaźń czy bliższą znajomość zawiera się na zasadzie pochodzenia z jednej lub sąsiedniej miejscowości każdy „ze swojej strony” witany jest jak brat z wyjątkiem tych z czerwonymi gwiazdami na czole z lepkimi rękoma i karabinami zawsze gotowymi zabić * Pochodził z Lwowa, ponoć był adwokatem, został zastrzelony przez żołnierza sowieckiego w 1945 roku. Grób wraz kamienną tablicą nagrobną znajduje się na tzw. małym cmentarzu przy kościele pw. św Jakuba. Kilka lat temu Rada Miasta Pieszyc nadała jego nazwiskiem nazwę ulicy na powstającym osiedlu domków jednorodzinnych, w ten sposób pięknie go uhonorowano.
Krótki zarys wydarzeń historycznych
Założycielem Pieszyc jak głosi legenda był magnat Piotr Włostowic, (napisałem o nim sztukę teatralną, której fragmenty były publikowane na łamach Gazety Pieszyckiej lata temu), który był znany na Dolnym Śląsku jako fundator kościołów. (Ponoć ufundował ponad 70 kościołów). To on prawdopodobnie założył tutejszą kaplice (kościół św. Jakuba) zbudowany w połowie XII w. jako filia kościoła św. Jerzego w Dzierżoniowie. W 1248 r. biskup wrocławski Tomasz nadaje kaplicy godność placówki Parafialnej. W 1525 r. kościół przebudowano w stylu gotyckim. Najcenniejsze zachowane jego partie to prezbiterium, część nawy, wykonane ze zwykłego kamienia polnego. W południowej stronie nawy znajduje się rzeźbiony w kamieniu późnogotycki portal. W latach 70. naszego wieku w kościele odkryto cenne freski pochodzące z XIV w.
* * *
W drugiej połowie XIII w. następuje napływ kolonistów niemieckich i osada zwana wówczas Pietrolesie znalazła się w ręku feudałów niemieckich, od 1604 r. Von Peterswaldów, wcześniej Von Gelhernów, którzy sprawowali władzę nad Pieszycami blisko dwa stulecia. Za ich panowania został zbudowany imponujący pałac.
Budowla wzniesiona w roku 1580, pierwotnie renesansowa, przebudowana na przełomie XVII i XVIII w. w stylu barokowym. Zbudowana z cegły, kamienia polnego. Teren pałacowy otoczony murem na cokole z kamienia polnego. Wokół pałacu były ogrody pełne posągów, fontann, egzotycznych krzewów, ptaszarnie, altany, oswojone sarny i jelenie.
***
Hulaszczy tryb życia Ernesta von Gelhorna i niedołężne rządzenie jego następców sprawiły, że dobra pieszyckie objęto licytacją. Nabył je Bernard von Mohrenthal, wzbogacony kupiec z Jeleniej Góry. Założył on tam konkurencyjną dla Cechu Płócienników i sukienników manufakturę tkacką. W oparciu o werbowanych ze wsi tzw. „wolnych tkaczy”, rozwinął na dużą skalę produkcję płótna lnianego, które eksportował przez własne agendy na rynki Rosji, Włoch, Anglii. Walka konkurencyjna doprowadziła jednak jego przedsiębiorstwo do bankructwa, a sam Mohrenthal zmarł w 1717 r. w więzieniu. Od 1718 r. dobra pieszyckie znalazły się w rękach grafa E. von Promitza tytularnego ministra króla polskiego i elektora saskiego Augusta Mocnego. Rozbudowana przez niego manufaktura zatrudniała sprowadzonych z Saksonii tkaczy, którzy produkowali doskonałe tkaniny, dostarczając je m.in. także na rynek polski.
Wojny śląskie i śmierć Promitza przyniosły w drugiej połowie XVIII w. kryzys, co przyczyniło się do znacznego bezrobocia wśród tkaczy. Drożała żywność, zarobki robotników spadały, szerzył się głód i nędza. Zaczęły się częste bunty przeciwko fabrykantów. W 1844 roku miał miejsce największy strajk tkaczy pieszyckich. Rozwścieczony, głodny tłum zniszczył krosna fabryczne, podpalił domy fabrykantów, a następnie kilkusetosobowa grupa udała się do pobliskiej wsi Bielawy. Bielawscy tkacze solidaryzowali się z pieszyckimi i razem wspólnymi siłami zniszczyli fabryki bielawskich fabrykantów. Strajk został krwawo zdławiony przez wojsko przybyłe z pobliskiego garnizonu w Świdnicy.
Echa strajku pieszyckich tkaczy dość mocno zostały zaakcentowane w literaturze niemieckiej. Heinrich Heine Nafisa wiersz pt. „Tkacze śląscy” (Die Schleischen Weber, 1844 r.). Gerhart Hauptmann napisał dramat pt. „Tkacze“ (Die Weber 1892 r.), jest on jednym z najwcześniejszych sztuk o losach proletariatu niemieckiego. Bohaterem sztuki nie jest jednostka lecz lud, wyzyskiwany i uciskany, żyjący w strasznej biedzie. Nędza rodzi sprzeciw. Na utwór zwrócił uwagę Lenin i spowodował jego przekład na rosyjski. O nędzy pieszyckich tkaczy nazywając ich tkaczami śląskimi mówił Karol Marx w swoich przemówieniach i pisał w pismach m.in. w „Nowej Gazety Reńskiej”
***
Pałac w 20 lat po zakończeniu działań wojennych (Pieszyce zostały wyzwolone spod panowania niemieckiego 9 maja 1945 roku przez wojska sowieckie pod dowództwem gen. płk. Iwana Karawnikowa) – chluba Sudetów był już w ruinie. W dużym stopniu zniszczyła go Armia Czerwona. To ona wszystko co się dało podnieść, wynieść, załadować na wagony towarowe, wysyłała na wschód. Dalszego spustoszenia dokonała ludność napływowa z Kresów, a najwięcej tzw. szabrownicy z centralnej Polski oraz krakowskiego, którzy ze swoim szabrem powracali w swoje strony.
Powojenne dzieje Pieszyc to dalsze kontynuowanie tradycji tkackich i przemysłu zbrojeniowego, czyli tego wszystkiego, co już było przed wojną. Jedynym wyjątkiem było rozpoczęcie w 1970 roku budowy nowej fabryki po prawie stronie drogi jak się jedzie z Pieszyc na Rościszów, która została uruchomiona w 1972 roku pod nazwą Zakłady Tkanin Technicznych „Technotex”. Pieszycki przemysł włókienniczy skupił się w dziewięciu oddziałach, do których przyjechały młode dziewczyny praktycznie z całej Polski, z każdego regionu, z biednych i przeludnionych wsi i miasteczek. W latach 60. zostały pieszyckiej zakłady przyłączone do bielawskich. Powstała jedna dyrekcja pod nazwą Bielawskie Zakłady Przemysłu Bawełnianego „Bieltex”. W Pieszycach z czasem zamknięto przyzakładową szkołę zawodową., warsztaty dla uczniów, etc. Oddanie pod Bielawę przemysłu włókienniczego i zarządzanie mieszkaniami tzw. spółdzielni mieszkaniowej, która ponad 40 lat nie wybudowała ani jednego mieszkania było jak najbardziej złym posunięciem władz i przyczyniło się do całkowitego zahamowania rozwoju miasteczka, które w połowie lat 60, i 70, „kwitło i tętniło życiem”, a liczba mieszkańców dochodziła do trzynastu tysięcy, gdy dzisiaj jest zalewie siedem tysięcy.
Opis kosmosu dzieciństwa Mur, krzywy, star z wąsem zielonego mchu próbuje objąć cmentarz. Kręgosłup muru z polnych kamieni pamiętających ciepło dłoni zabitych w wojnach napoleońskich. Lipy cmentarne kwitną i pachną dla muru, śmiertelnie zakochane w nim. Pieszczą go korzeniami palców, wciskając je pomiędzy kamienne żebra. Powietrze ciepłe i lepkie od zapachu kwitnących lip, dzikie muchy i osy (nadużywające gościnności muru) wędrują pomiędzy kwiatem lipy a szparą w murze. Owady nic nie wiedzą o głodnym pająku (ukrytym w szparze), który pewny swojej zdobyczy, przygląda się im z zimną obojętnością. Słońce wie, że starzec mur lubi ciepło – wykorzystują to zaskrońce i jaszczurki wygrzewające swe ciała na nim. Czasem wiatr zażartuje, poruszy listkiem bluszczu, wtedy czujna jaszczurka podniesie swój brzuszek, mocno wesprze się na przednich łapkach, uniesie głowę, jakby czekała na odpowiedź wiatru, – czego chcesz – zniecierpliwiona zapyta. Trawy i ziele dzielą swe królestwo (przy murze) z pokrzywą i krzakami jeżyn, szkłem butelek po alkoholu, zardzewiałą puszką po sardynkach, damską rękawiczką, opakowaniem po papierosach. Śmiech, płacz, słowa tam bywają. Pusty pancerz żuka, muszla ślimaka, nogą myszy potrącane, są częścią tego królestwa. Gołębia czarno-białe piórka wiatr niedbale rozwiesza na czubkach traw, żółtym mleczu kolcach jeżyn i ostów. Jastrząb jest już daleko, ale pamiętają go rumianek, dzika koniczyna. Resztki z gołębia skubią z największą dokładnością i obojętnością mrówki – grabarze kosmosu. „Złodzieje czereśni”. Opis murów kościoła św. Jakuba w Pieszych. San Francisco 1988 r.
Z Pieszyc wyjechałem w 1981 roku za granicę, najpierw do Austrii, a później do San Francisco. Przez jakiś czas mieszkałem w Meksyku w mieście Ensinada (podobnej wielkości do Wrocławia, największy port wojenny marynarki amerykańskiej w Meksyku). Ensinada, cóż to za miasto, z żołnierzami i kurwami, narkotykami i gangsterami, pełne turystów z Ameryki i rdzennych Indian tak biednych, że człowiek posiadający ubranie i kilka dolarów w kieszeni był na nich „prawie bogiem”. Tam zobaczyłem, co to znaczy być biednym i jak wygląda bieda. Z czasem przeprowadziłem się nad Morzem Corteza wraz z przyjaciółmi z Wrocławia, którzy uczyli na miejscowym uniwersytecie geologii, wulkanologii, etc. W 1989 roku po raz pierwszy z paszportem amerykańskim wróciłem do Polski, byłem tam przez trzy tygodnie. Do Pieszyc „wpadłem” na pięć dni, nic się nie zmieniły, a jeśli tak, to na gorsze. Na przykład został wyburzony budynek poniemiecki na ulicy Kopernika 1, w którym mieścił się Zakładowy Dom Kultury „Prządka”, zwany potocznie klubem. W klubie miały siedzibę sekcja sportowo-rekreacyjna oraz kółka amatorskie np. sekcja fotograficzna, wysokogórska, żeglarska, teatrzyk dziecięcy, kabaret „Czwartek” (byłem instruktorem kabaretu i teatrzyku), biblioteka zakładowa z 10 000 tomów. Czytelnia, która służyła jako sala wystawowa malarstwa, rzeźby, fotografii oraz wielka sala widowiskowo-teatralna (nieczynna od wielu lat). Ponadto zamknięto restauracje. Młodzież ucieka do innych miast lub nawet za granicę. Od 1945 roku wybudowano około 20 budynków, tzn. osiedle na ulicy Ogrodowej za Domem Dziecka, która jest największą nową ulicą powstałą od zakończenia wojny. Pamiętam ją jako drogę polną pełną, dziur, kałuż i piachu po kolana, nią dzieci szły do nowo powstałej szkoły, tzw. tysiąclatki.
Chicago 2001 r.
Jan Grodecki* 1932- 1956 Adres zamieszkania nieznany Nazwisko twoje było wymianie w gazetach codziennych jako zdrajcy a ci co cię skazali drwili z niego na wszelkie sposoby wbijając cię na haczyk ideologii jako przynętę dla tych chudych ryb co by chciały robić karierę inni widzieli cię na krzyżu jako ofiarę systemu i teraz ponad sześćdziesiąt lat później niewiele wiemy o tobie poza tym co jest napisane na tabliczce przybitej do krzyża, a ona opowiada- harcerz podziemnej organizacji świat swój piątej i szóstej dekady dwudziestego wieku przeżywał tak ja miliony pod dyktaturą takich tam różnych Stalinów i Bierutów sędziów komunistycznych czyli historii którą mało kto lubi i rozumie która jest jak tkanką ludzką niezwykle cenną informacją - więcej mówi o tym czym żył przez powojenną dekadą niż materiały z archiwum IPN w świetle których okazał się jako jeden z niewielu ale dla nas jedyny bo oddał to co miał najcenniejsze
* Wojskowy Sąd Rejonowy, któremu przewodniczył kpt. Stanisław Romanek, ogłosił wyrok na siedmiu pieszyckich harcerzach za przynależność do „związku zbrodniczego”, jakim według stalinowskiego wymiaru sprawiedliwości była HARCERSKA ORGANIZACJA PODZIEMNA. O tej organizacji w jej członkach pisałem dużo więcej i obszerniej w książce pt „Legenda o poszukiwaniu ojczyzny” wydanej w 2001 roku. Informacje z procesu otrzymałem od pana Józefa Wiśnickiego, który był kolegę braci Ostrowskich, razem chodzili do szkoły, który był na tym procesie. Także jego rodzina sąsiadowała z Państwem Ostrowskich w latach 1945-1950 w Pieszycach. Józef w połowie lat 70. uciekł na Zachód najpierw do RFN, a później do Nowego Jorku.
Pieszycki harcerz Jan Grodeckinie doczekał rehabilitacji, zginął w kopalni Jaworzno. Jego pogrzeb odbył się 3 lutego 1956 r. w kościele pw. św. Antoniego w Pieszycach. Został pochowany na cmentarzu parafialnym.
Władysława Paulina Lizakowska 1881-1965 ul. Kościuszki 8 bała się radia szatan w nim siedział i gadał do ludzi bała się fabrycznych kominów dym z nich truł pana Jezusa urodziła się w XIX wieku i on mocno trzymał ją w swych ramionach żyła pod jego urokiem świeżością nawet czystością – jeśli spojrzę na nią po prawie stu pięćdziesięciu latach od jej narodzin - nie bała się uciążliwej ludzkiej miłości mówiła do nas o zwykłych sprawach zwykłym słowem nie znała rzeczy niezwykłych przypadkowych i zbytecznych mimo monotonii życia wspominam ją barwnie - moja babcia wyjmująca drzazgę z palca wtulony w nią popłakuję jej wielkie czerwone oczy płonących spojówek żarówek baliśmy się ich jak ognia dobroć jej o smaku śliwek węgierek miłość o smaku powideł z nich pestki wypluwała z taką gracją jak słowa ona zasuszona śliwka w wąskiej trumnie sosnowej łodzi czeka na Charona w środku lata powieką nie porusza cisza utopiona w garnkach po powidłach butlach na wino cisza grobowa w pokoju brzęczenie much
Władysława Paulina Lizakowska 1881-1965 ul. Kościuszki 8 Babka Paulina Gdy miała trzy lub cztery latka spała na piecu pewnego dnia znalazła na nim suszące się wielkie buciory swojego ojca sto diabłów rogatych podkusiło ją aby napchała do nich marmolady. Lubiłem ją nigdy się nie uskarżała nigdy mnie nie zawiodła nigdy nie szukała ideałów w życiu. Przeżyła dwie wojny światowe epidemię tyfusu (dziadek nie przeżył) cesarzy Rosji, Austrii, Niemiec (którzy nawet zza grobu wciskają nogę pomiędzy drzwi granic państw ościennych) ileż to razy jej wyblakłe oczy oglądały podłość, chciwość ludzką. Ileż to razy jej ręce (przypominające wiosła) pokazywały sikorkę za oknem krajały chleb, przewijały niemowlę ubierały nieboszczyka, robiły znak krzyża nad trumną ileż to razy jej usta objaśniały największe tajemnice (robienia konfitur czereśniowych) rozwiązywały największe zagadki (wyprasować spodnie z jednym tylko kantem) powierzały największe sekrety (co dostaną od rodziców pod choinkę). Gdy urodziłem się ona miała około 70. rozumiałem ją gdy wykipiało jej mleko rozumiałem ją gdy nerwowo szukała różańca, torebki, chusty, laski. Lubiłem słuchać jej opowieści dyrdymały kacabały fanaberie och Boże jak ją kochałem jej wspaniały humor, błyskotliwe odpowiedzi. Była najmądrzejsza na świecie chociaż nigdy nie nauczyła się pisać ani czytać och Boże jak ona mnie kochała chociaż nigdy tego słowa nie powiedziała. Pokochać kogoś to znaczy huśtać go na kolanie, Śpiewać „krakowiaczek jeden miał koników siedem pojechał na wojnę został mu się jeden, siedem lat wojował, szabli nie wyjmował szabla zardzewiała wojny nie widziała” Pokochać kogoś to znaczy zasznurować jego but pogłaskać po głowie, podrapać po plecach pozwolić wysmarkać się w koniec fartucha. Pamiętam ją po 25 latach mała zasuszona śliwka (tak wyglądała) stoję przy oknie, kot lucyper śpi na jej łóżku czekamy na nią – wreszcie się pojawia w lewej ręce torebka w prawej laska wraca z kościoła. Zamykam oczy widzę ją nie tak dawno temu wczoraj – 100 lat temu wdrapuje się na piec jak kot. San Francisco 1988
Jadwiga Lizakowska z domu Naporska 1932-1970 ul. Kościuszki 8 Śmierć przychodzi o wschodzie słońca wschód słońca jest domem śmierci. Moja matka umarła (na atak serca) w niedzielę 31 maja 1970 roku mając lat 37 nigdy jej tego nie wybaczę. Wiem to nie był jej pomysł wiem śmierć ją namówiła. Nikt nie umierałby na progu lata – kwiaty czereśni, pomidorów, ogórków zawiązują się w beciki. Obudzone ze snu zimowego nożyce, naparstki, igły, nici idą na bój tnąc, zszywając, rozpruwając, podcinając lub popuszczając zakładki sukienek, bluzek, żakietów. Wstążki, tasiemki, koronki, szpilki, agrafki, zapinki nigdy z taką uwagą nie były traktowane o litość proszą jęczące maszyny do szycia. Śmierć przechytrzyła życie wiem co powiedziała do mojej matki nie bój się śmierci moja miła nie zrobię ci nic przykrego nic bolesnego nic nadzwyczajnego otwórz oczy szeroko – szerzej aż zobaczysz Pilicę, sulejowskie piaski, obłoki drewniany dom a pod oknami piwonie płot dziurawy, gęsi i barany ja położę kres twym zmartwieniom nawet więcej, więcej dla ciebie zrobię. dostaniesz nowe buty i torebkę aksamitną wstążkę do włosów nową sukienkę, bluzkę, pończochy uszminkuję ci usta, podmaluję oczy obiecuję ci, że po śmierci będziesz wesoła, jak nigdy za życia – nie miałaś czasu dla siebie przedtem teraz będzie zupełnie inaczej… tylko kilka uderzeń młotka przybije ciszę San Francisco 1987
Zenon Jaszczyczyn* 1957 - 1978 ul. Kościuszki 14 A jajaj a jajaj śmieszny Zenek wpadł pod śmieszny samochód rozbił go jak butelkę z oranżadą Bóg przez słonkę kropla po kropli zebrał go nie było w nim szaleństwa, dowcipu tak wysoko cenionego w Pieszycach wypał z ramy życia jak obrazek poniemiecki na złość rodzicom szarość pieszycką ubarwił pięknym pogrzebem z kwiatami orkiestrą wieńcami orszak żałobny szedł środkiem miasteczka każdy schodził mu z drogi przez szacunek albo ze strachu jak przed śmiercią kiedyś po latach idąc ulicą nowojorską zobaczyłem twoją twarz, kręcone włosy roześmiane oczy i przypomniałem sobie wiersze sprzed czterdziestu lat napisany w dniu twojego pogrzebu życie nie ma dla mnie znaczenia człowiek je po to aby żyć i choć mam lat dwadzieścia jeden i życie dopiero co rozpocznę w ciemnej mogile spocznę trumna w słońcu lata błyszczy kolegów niosą ją ramiona Zenek czy ty szukałeś drogi co od wieków jest zrobiona? * Wpadł pod auto na przejściu dla pieszych tuż obok swojego domu.
Ewa Jando* 1958- 1986 ul. Kopernika 39 wynajęła sobie życie na krótko jak mieszkanie jednopokojowe z myślą o szybkiej przeprowadzce do innego słonecznego wyprowadziła się po dwudziestu ośmiu latach - czy wiedziałaś że życie to ładne krótkie słowo ma tylko dwie sylaby chciałaś żyć oddychać pełną piersią - miała je ładne tak ładne że chłopaki chcieli mieć z tobą córkę lub syna chodzili z dymiącymi głowami oczami tak jasnymi jak nowo narodzone gwiazdy kwiaty na twym grobie pachną radością przychodzę na twój grób jak człowiek który czegoś szuka któremu ich zapach miesza zmysły jak kwitnące drzewa czereśniowe całe w bieli obficie owocujące gałęzie uginają się pod owocem nikomu by nie przyszło do głowy ściąć takie drzewo i spalić je ogrzewając ciało nawet w największe mrozy * Zginęła w wypadku samochodowym
Pani Selwowa ul. Mickiewicza 3 Data nieznana stara kobieta zamiata podwórze swojego gospodarstwa każdym mięśnie twarzy podnosi ziarnko kurzu znałem ją przed laty była moją sąsiadką miała najlepsze krowy w okolicy ludzie chętnie kupowali u niej mleko pracowita była jak pszczółka piękna jak anioł dziś przygarbiona, wpół
Stanisław Szczypka 1939 – 1991 ul. Kopernika 2 J'ai caché Stasiu nie był orłem ani kosmonautą był góralem i muzykiem saksofonistą grał też na klarnecie jego popisowy numer Petite Fleur skomponowany przez Sidney’a Becheta – Mieux que partout ailleurs Stasiu był wielkości małego kwiatka - czarnego krokusa - wyrósł pod wielką sową jego serce znało milion melodii i dźwięków jego wątroba znała milion litrów alkoholi jego roześmiana twarz miała naszą całą miłość Au jardin de mon cœur kwiat który zakwitł na górskiej glebie w świetle deszczu kropel promieni słońca wczesną wiosną zwinięty w kłębek stał się dźwiękiem niespotykanym ani wśród pszczół ani wśród os Une petite fleur
Władysław Borkowski 1926-1998 ul. Kopernika 5 On jeden do mnie mówił Adaśko pracowaliśmy w galwanizerni była końcówka lat 70 i Gierek i partia gubili ostatnie zęby komunizmu on członek PZPR siadał w korytarzu już o godzinie 13 i mył nogi bardzo powoli i dokładnie wycierał je w ręcznik gdy reszta pracowała do 14 swoim zachowaniem zatruwał umysł pana kierownika Stanisława Posełki ten dostawał białej gorączki chociaż też był członkiem PZPR demoralizował pracowników galwanizerni Pan Władek był pierwszym człowiekiem którego osobiście znałem a który publicznie powiedział, że jest ateistą chociaż mieszkał na wprost kościoła i nie było nikogo w całej osadzie co miałby bliżej na niedzielną mszę poza tym prywatnie był czarującym człowiekiem o niespotykanym poczuciu humoru mistrzem w rozwiązywaniu krzyżówek i pisania listów pisał do mnie w San Francisco o Pieszycach co się u nas dzieje i jak ludzie żyją kto dostał od życia po łbie a kogo życie głaszcze po plecach pisał o kwitnących sadach czereśniowych pisał o wszystkim i umiał pisać, jego ładnie adresowane koperty z pieczątką urzędu pocztowego w Pieszycach to magia patrzyłem na nie nad oceanem i na mewy Pacyfiku teraz po 30 latach jego listy leżą obok listów Tadzia Tutaka też członka PZPR i drugiego ateisty piszącego o pieszyckiej młodzieży dewastującej przystanki autobusowe na ulicy ogrodowej czytałem ich listy patrząc na foki wylegujące się na skale obok Golden Gate Bridge szukając smaku czereśni siedząc pod eukaliptusem
Ryszard Piech* 1950-2002 ul. Kościuszki 12 Tak naprawdę to był kominiarzem jeździł na motorowerze nazywano go komandosem był też marynarzem naszych ulic były dni gdy na chwiejnych nogach miotany burzą wysoko procentową przemierzał pokłady ulic Kościuszki Kopernika Mickiewicza Sanatoryjnej czasem się potykał na Placu Zamkowym czasem gwiazda podała mu rękę czasem twardy bruk porysował twarz gdy zapiał czerwony kur rzucił się na niego jak prawdziwy komandos z gołymi rękami rękawy podkasał z pasją za nic miał czerwone iskry na policzkach łykał czarny dym niczym zakąski ze śledzia po każdej setce gdyby mu serce nie stanęło dęba uratowałby dzieciaki do tej pory słychać głos dziecko dziecko tam jest jeszcze jedno dziecko nie miał twarzy anioła gdyby przeżył na własnych błędach uczyłby wnuki o co zabiegać w życiu a czego unikać byłby żywym bohaterem jedzącym golonkę z kiszonkę kapustą z setką czystej na boku * Umarł na atak serca podczas ratowania ludzi z pożaru domu przy Kościuszki 12.
Waldemar Wróblewski* 1959 – 2005 ul. Kopernika 114
Ciągle w biegu jak polny pieszycki słowik z pól i łąk wokół Wielkiej Sowy w stronę Kamionek - nie był jednak śpiewakiem polny a kompozytorem filmowym człowiek – orkiestra ten co układa dźwięki żył według klucza wiolinowego siadał zamykał oczy i widział białą pięciolinię muzyka była w powietrzu zarzucał sieć pięciolinii myśli i łapał ją ściągał na papier nutowy koncerty przedstawienia teatralne symfonie opery reklamy dla telewizji jego śmierć opowiada o jego pracy nie słowem ale nutą nuta po nucie dźwięk po dźwięku naładowany energetycznie rytmem tempem partie wokalne rozpisywane przy fortepianie żonglowanie nutą dźwiękami o określonej wysokości, dźwięki o nieokreślonej wysokości efekty akustyczne (stuku, szmeru, szumu, świstu) Waldemarze (cygan Colombo diabeł dla przyjaciół) tak bardzo mam ciebie brakuje jego ostatnim utworem była niedokończona opera o świętej Wilgefortis przedstawianej jako ukrzyżowanej kobiecie z brodą córce króla Luzytanii - Waldemarze do dzieciństwa wraca twoja myśl tak bardzo chciałbyś w Górach Sowich być niech wspomnienie o tobie szumi w bukach i sosnach niech wiatr szepcze ze każdy dzień twój z nami to był skarb * Wspaniały muzyk i kompozytor, wpadł pod tramwaj we Wrocławiu w październiku 2005 r.
Stefania Diduszko 1938 – 2006 ul. Kościuszki 18
kartka z kalendarza codzienności zerwana brutalną ręką śmierci liść z drzewa życia zerwany przez zimny wiatr opisem jej życia jest płochliwa sarna o szklanych oczach lub porównanie do szaraka pod miedzą - szarość dni rozrasta się do wielkości stołu nad którym w oparach zupy widać moją bladą twarz - milcząca jak nie włączony laptop mgła - taką mgłę łatwo rozwieje wiatr wspomnienia nie należą już do mnie urywają się schody po których moja pamięć chodzi Stefka bardzo ją lubiłem - dobra kobieta - zachwalała wodę źródło życia sama piła wino ukradkiem czyste powietrze brakowało jej tlenu na wszystko miała czas lekceważyła go i szpitale i ściany szpitalne których się na krótko przed śmiercią chwytała jakby macając nie będąc pewną czy jeszcze istnieje
Marek Duszek 1956-2008 ul. Kościuszki 10
położył się w łóżku dziadków ogrzanym ciepłem ich ciał przyjęli cię chętnie położył się w grobie dziadków ogrzanym ciepłem ich kości przyjęli cię niechętnie słyszę twoje wołanie spod pierzyny kamieni koca gliniastej ziemi boiska ubitego naszymi stopami twardszego od betonu kopaliśmy piłkę ciężką wypełnioną powietrzem zarosło trawą boisko badylami na dwa metry wysokimi byle wróbel byle wrona może na nim dzisiaj buszować mysz zbierać trawę na swe gniazdo ty siła napędowa podwórka zorro ryszard szurkowski jerzy kulej włodek lubański hrabia monte christo łowcy trzmieli motyli karasi i kijanek hodowcy gołębi rybek akwariowych zbieracze starych monet znaczków pocztówek kurzu pleśni zwykłej dziecięcej paplaniny pierwszy z naszego podwórka stawiłeś się przed św Piotrem raportując mu z kim wyrywałeś skrzydła muchom nogi pająkom a on popatrzył na ciebie jak na rwący potok dzień w którym umarłeś umarło milion dwieście tysięcy ludzi, w tym sto dwudziestu dwóch księży sześciu biskupów i jeden kardynał padał deszcz, ale ty tylko jeden szedłeś do nieba nie omijać żadnej kałuży
Ryszard Półchłopek 1949-2011 Plac Zamkowy 2/4 Do dzisiaj nie wiemy kim był trochę w nim było diabła za młodości a na starość anioł w nim zamieszkał przez wiele lat pił i grzeszył by później pomagać tym co piją i grzeszą tą techniką dobro – zło – zło dobro posługiwał się całe życie technika osłabiana życia technika wzmacniania życia cel był dobrze widoczny zrobić miejsce dla dobra usunąć zło sam starał się być cieniem ze wskazaniem na to że lubił rzucać się w oczy pierwsza część życia bez planu i druga część życia z planem i mocnym postanowieniem – mapa zajęć pragnienie dokonania czegoś miał dobre intencje dlatego wielu podejrzewało go zza kulis codzienności że kreuje się na kogoś kim nie był choć w tym co robił był postacią drugoplanową odrywał pierwszorzędną rolę spełniał się i nie ma sensu nurkować w głąb sensu tego co robił jego głos w chórze głosów był niesłyszalny jego ramię w armii ramion było słabe na pozór nic nie robił rozdawał chleb otrzymany z piekarni udostępnił prysznic tym co chcieli się wykąpać na pozór proste rzeczy ale robił więcej niż inni zajmując się tymi sprawami chciał się przypodobać ludziom i Panu Bogu
Henryk Kwiatkowski* 1939-2011 Zamkowa i Kościuszki Pan od historii starożytnego świata tworzył lokalną historię (nie wiadomo kiedy i jak się w niej zakochał) każdy kolejny dzień data rok jak liście wielkiego drzewa oplatały jego pień codzienności z korzeniami sięgającymi bardzo głęboko - on był tym jednym z nielicznych noszący klucz do przeszłości do ogrodu pamięci do którego wpuszczał tych co szukali swojej tożsamości w wielkim świecie szeroko otwartych drzwi z klamką odlaną z brązu na kształt łapy lwa z pazurami – narody małe gdzie im do lwów i brązu mało rozumieją i nie stać ich nawet na żelazo, co najwyżej patyki i glinę a światła ich ognisk na pastwiskach czy pod lasem nie mogą równać się z tymi co tworzą historię, piszą ją - Pan od historii nie powie dlaczego żyjemy tu lub tam i dlaczego właśnie żyjemy tutaj w miasteczku z oknami skierowanymi na Góry Sowie gdy serca wielu jak stary śpiewak ze spalonego teatru wybiega na scenę otwiera usta * Henryk Kwiatkowski, przybył wraz z rodzicami po II wojnie światowej do Pieszyc z terenu województwa kieleckiego. Przez wiele lat uczył historii w pieszyckiej podstawówce czwórce, a po otrzymaniu mieszkania w 1972 roku w Dzierżoniowie tam się przeprowadził wraz z nowo poślubioną żoną. Z wykształcenia historyk,regionalista, z którego książek pełnymi garściami w tej pracy korzystamy. Miłośnik Ziemi Dzierżoniowskiej, a także współzałożyciel Towarzystwa Miłośników Dzierżoniowa, które powstało w styczniu 1979 roku i prężnie działa do dzisiaj.
Eugeniusz Majchrzyk* 1955 – 2012 ul. Kościuszki 10 Mój pierwszy oficjalny zazdrośnik był pierwszym czytelnikiem moich wierszy które nieopatrznie mu pokazałem pewnego pieszyckiego lata w 1975 roku wierzyłem mu i w moich oczach był czysty i niewinny niezdolny do jakiegokolwiek świństwa rozmawiałem z nim swobodnie tak jakbym rozmawiał sam ze sobą on nigdy wierszy nie pisał nigdy wierszy nie czytał zaufałem mu był dla mnie życzliwy i dobry – napisał do mnie list i wysłał go bez znaczka listonoszka Wanda chciała abym zapłacił za znaczek ale odmówiłem wtedy wpadła w gniew chciała go podrzeć na moich oczach ze złości zrobiła z niego kulkę papieru i we mnie rzuciła - co było w tym liście i skąd wiedziałem że to od niego chociaż się nie podpisał - list był gniewny pisany zuchwale nie pisał o wierszach ale o mnie jak bardzo nienawidzi mnie jaki jestem głupi od początku do końca wielkimi kulfonami żółta nienawiść zapełniła kartkę z zeszytu od matematyki nie wiem na co liczył każdym słowem obrażał słowo w słowo czytałem ze zdziwieniem o sobie jak o kimś mi nieznanym była to pieśń nienawiści jakaś muza obezwładniła im kopnęła go w głowę wszedł w siebie samego tak głęboko jak to było tylko możliwe uświadomił sobie że ja poprzez pisanie wierszy mogę być lepszym piana nieznanej mi zazdrości ciekła mu z ust i nią pisał że nie jestem poetą że wstydzi się za mnie i całej rodzinie wstyd przynoszę głosem z siłą burzy której moje wiersze stanęły na drodze walił we mnie ile miał sił ale to był tylko dym ognia nie wykrzesał który by mnie zniszczył spalił wpadł w dół mojej poezji i wołał ratunku! ratunku! * Młodszy brat Jana, za którym pojechał do Zabrza do pracy na KWK Makoszowy, a za nim ja też wyjechałem do Zabrza.
Bolesław Baraniuk 1950 -2013 ul. Kościuszki 12
narwał jabłek na kompot z sadu na drugim brzegu potoku- kanału obraz ten wpadł do mojej studni pamięci jak jabłko w kompot życie jego potoczyło się kamieniem a nie na zrywaniu jabłek czy liczeniu dni do wypłaty - będzie się panem życia dwa dni po - niczego od niego nie otrzymałem on syn chłopów spod Jasła wypędzonych przez nędzę poruszających się po Pieszycach jak po krawędzi czasu dzieci słyszały to i owo o dalekim Podkarpaciu, Centralnej Polsce o drewnianym królewskim jabłku kornik w nim śpi a imię twe staromodne Bolesław, Bolek mały masz pilotek wszystko to co najciekawsze to wydarzyło się na początku jego życia (śmieszne) gdy mruganie powiekami było siostrą zdziwienia później tylko nuda proza życia praca rodzina rzeczywistość przeplata się z fikcją
Józefa Redzik 1934 – 2016 ul. Kościuszki 18
Była siekierą naszych radości kopania piłki strażniczka skopanej dwu akrowej działki pomidorów ogórków rządków marchewki i cebuli często chciała zabrać nam piłkę gdy ta niczym kamień z nieba spadała na jej ogródek a my z nogami cięższymi od jej lamentów i narzekam tratowaliśmy jej marzenia o własnych plonach a jej przekleństwa rzucane na nas nie miały mocy uratowania życia zadeptanych warzyw ale to nie jej wina że miała ogródek warzywny przy boisku z bramkę wprost na grządki z sałatą - takie rzeczy nie powinny mieć miejsca we współczesnym świecie a jednak zdarzały się gdy dojrzewały warzywa i gdy trzeba było je zebrać to nie była nasza wina ale piłki --- głupia piłka nie wiedziała gdzie ma spaś jej lot było łatwo przewidzieć w powietrzu było słychać jeden oddech „och nie” --- po piłkę szedł ten co ją tam kopnął z miną lokaja doręczającego złą wiadomość
Kazimierz Kacperski* 1939-2018 ul. Ogrodowa 88 Na kilka miesięcy przed śmiercią zaprosił mnie do swojego mieszkania pokazał nową kupioną kilku tomową encyklopedię a w rozmowie o swoich planach jednak to nie on miał ostatnie słowo- on emigrant z łódzkiego trafił tutaj jako młody chłopak z duszą na ramieniu i muzyką w głowie grał ją i na weselach i na pogrzebach uroczystościach partyjnych i sportowych powołaniem muzyka jest grać - na nagrobku bliscy napisali mu Bóg widzi czas ucieka, śmierć goni, wieczność czeka. nie wiemy czy jego życie układało się jak gra z nut ale lubił nuty i za muzyką szedłby na boso jak ten Janko z lektur szkolnych ale on był Kaziem i wszędzie było pełno muzyki tam gdzie on był - ubyło nam sporo muzyki wraz z jego śmiercią ale to jeszcze nie powód aby się nie napić za zdrowie orkiestry grającej w parku pod lipami mającymi ponad trzysta lat i muzyki która jest łaskawsza dla drzew niż ludzi a muzykantów w szczególności * Pieszycki muzyk. Miałem okazję występować z nim na scenie.
Kazimierz Wondraszek 1934-2018 ul. Kościuszki 18 Zapłacił za nagrobek i wykopanie grobu na kilka lat przed śmiercią, chociaż w życiu wcale taki nie był dokładny i przewidujący - to starość nauczycielka nauczyła go dbać o siebie a kostucha ostrzem kosy wygładziła mu charakter - za młodu szalał po Pieszycach jak nocna nawałnica walił pięścią w drzwi melin aż futryny jęczały dobrze po północy kiedy sen jest głębszy od grobu sił miał dosyć i w przypływie złości dusił jedną ręką byki które stanęły mu na drodze żona nie miała z nim łatwego życia, ale swoje legowisko kazał wykopać kilka grobów od jej ot tak aby mieć ją blisko siebie i na oku ponad pięćdziesiąt lat go znałem i przez cały ten czas mieszkał w tym samym mieszkaniu mocno zakorzeniony jak cmentarna lipa w alei pomiędzy grobami, tak lubił wieczory literackie z kieliszkiem w ręku lub starą często rozpadającą się książką, sporo czytał był właścicielem wielu ciekawych myśli raz po pijaku powiedział mi w tajemnicy że jest moim ojcem ubawił mnie bardzo i tak samo te wyznanie potraktowałem jak opowieść o stary Jakubowiczu co to w młodości pytał się swoich nóg; nóżki co chcecie butki czy wódki? wódki!!! wódki!!! odpowiadały nóżki