miska w której się utopię
znikąd przyszedł do mnie lipiec o chłodnym języku opartym o zęby
znikąd przyszedł deszcz tak gęsty jak gesty głuchoniemej pary
siedzącej na ławce nieprzejętej wilgocią zalewającą oczy
kostki palców uderzają w wieko trumny
nerwowo wystukują [tytuł jakiejś arii]
żadna piosenka nie jest o nas
każda piosenka jest o nas
cała konstytucja jest o nas
przecież napisali godność człowieka
prawo do wolności zrównoważony rozwój
znikąd wszedł we mnie lipiec
twoje miał palce i usta twoje
no o nic
piorę koce z myślą o tobie
z myślą o tobie wymieniam pościel
ręcznik czeka na ciebie w szafie
w szafie czeka na ciebie dres
za oknem przez cały dzień ćwierkający alarm
jak szybko bijące serce
jego dźwięki odbijają się w oczach
migoczącym przedsionkiem
gwoździe i śruby. ból między żebrami
o co ci, kurwa, chodzi?
ostre krawędzie [cykl]
I
[motto z Haliny Poświatowskiej]
[niewart uwagi początek wiersza]
[…] i wydłubać twoje wnętrze maleńką łyżeczką,
wydrążyć cię jak drąży się owoc, wypełnić
szczelnie gipsem – zanim uderzysz mnie na odlew
i pokruszysz się cała, zetrzesz na proch
II
[a po co ci jakiś początek wiersza]
[…] i, no dalej, sięgnij po ten banał, całe usta
sobie nim wypchaj, cały żołądek wypełnij jak watą,
a potem zwymiotuj: jej ciało z miękkiego kamienia,
jej skóra jak zapach deszczu, skóry tej zdejmowanie,
żeby odsłonić kamień, żeby go pogłaskać i wziąć
III
[sama sobie dośpiewaj początek wiersza]
[…] i wszyscy mówili, żebym przestała o tobie myśleć,
bo staniesz się dla mnie wiecznie otwartą, ropiejącą raną,
ale nikt nie powiedział, jak oczyścić tę ranę, jak ją zagoić,
jak się jej pozbyć, więc zamiast tego próbuję
zaprzyjaźnić się z robakami, które ją toczą, ale
nawet one nie są zainteresowane