Nic nie zostanie
Odejdzie szorstki smak
soku pomarańczowego
zmieszanego z wódką,
szybkie ciepło wewnątrz,
co płynie z alkoholu,
piasek alergii wysypany
w oku, poprzedzająca go
kocia sierść pod opuszkami,
słaby śpiew i głośne basy
z mieszkania sąsiadów
i dobiegająca z niego woń
spalonego w oleju mięsa,
jasna mgła nad dachami,
błyszczący nad miastem
szczyt klasztornej wieży.
Świat sczepiony z ciałem.
Oddech
Napis „Używaj tej torby wielokrotnie”
odczytałem dopiero wtedy, kiedy
zerwałem z twarzy lepki plastik –
nagły podmuch zdjął ją z krzaku bzu,
który mijałem w drodze z pracy,
gdzie zarobiłem pieniądze, do sklepu,
gdzie je potem po części wydałem,
i dlatego zanim stanąłem przy kasie
z kopcem pożywnych produktów,
pomyślałem o tej starej reklamówce,
wyrzuconej w noc wbrew prośbie
i o ostatnim oddechu, co w przyszłości
zdarzy mi się raz, jak ten podmuch wiatru.
Do celu
Wolniej. Schody zbyt wysokie,
poręcz prawdziwie się przydaje.
Wolniej. Tramwaje, te, co dzwonią,
lecz jeszcze nie odjeżdżają,
więc wierzę, że zdążę, jeśli zacznę biec,
jednak ruszają beze mnie. Wolniej.
Podczas długiego spaceru
na ogół mieszczę się w ostatnich
trzydziestu procentach, jeśli grupa
liczy nie mniej, niż dziesięć osób.
Wolniej, coraz wolniej. Do celu.
Zamiast może
Rozkrzewią się komórki, które nie powinny.
Sumiennie nawożą je papierosy, pigułki,
alkohole, dlatego w końcu gorejący krzak
wrośnie w suchy ugór ciała. Nie rozumiem
tych płomieni, spalam się tylko tu, na tej ziemi.
Moje królestwo zawsze jest z tego świata,
tych słabnących kości, łysiejącej czaszki,
schnącej mimo kremów skóry. Chcę płynąć
przez przestwór bez kary. Żyć teraz czysto
zamiast może zmartwychwstać. Może.
Nikt nie widzi
Grzechot, turkot, zgrzyt –
coś toczy się
po ciemnej ulicy na dole.
Słyszę, bo siedzę w otwartym oknie.
Wyglądam, ale nie widzę.
Taczka, wózek
zbieraczy butelek, zepsuty
samochód, rower
bez opony?
Wyobrażam sobie
pazury potwora i
parowóz bez torów.
Trochę się boję.
Lecz bardziej tego,
że Ziemia
prze przez mrok
próżni w ciszy
i nikt jej nie widzi.