Prześcieradło

To będzie liryka wyznania,
lustro opuszczone do studni, echa błądzące w podziemiach.
Cienie przeszłości i refleksy bólu
chłopca, którego nie kochał ojciec,
chłopca, którego ojciec opuścił w domu,
na kanapie, przed telewizorem,
w depresji i kieliszku wódki,
w bankructwie i we wspomnieniach własnego dzieciństwa.
Chłopca, który pamięta dźwięk upadających na podłogę przedmiotów;
widelców i noży, talerzy i szklaneczek, zlewek drinków i resztek jedzenia.
Gdy dotknęły ziemi prześcieradło było już zmoczone,
oddech przyśpieszony, palce ściśnięte,
a oczy zwrócone ku szybie z metapleksu.
Serce zassane skrzepem strachu nie drga do dzisiaj,
zapach moczu nadal przyzywa tamte obrazy.
To będzie liryka wyznania chłopca owiniętego białym płótnem,
prześcieradłem przesiąkniętym zimną szczyną.


Bicie

Pamiętam, jak mnie biłeś.
Miałeś wtedy bordową twarz i sine usta;
kilkudniowy zarost pod obłędem w oczach;
pas lub saszetkę w ręce.
Biłeś na oślep, gdzie popadnie,
po głowie, po nerkach, po nogach,
Furie tańczyły wraz z Tobą.

Najtrudniej jest czekać na bicie.
Zaciskać odbyt i gryzieniem kaleczyć palce.
Każde moje drżenie błagało o chłostę.

Lałeś mnie w bachicznym szale orgii własnych demonów.
Lałeś mnie, jak ja później lałem kota w szopie dziadków.
Z tą samą pasją, rzucając o meble i wrzeszcząc zaklęcia z podszeptu kozła.

Tak samo jak ja, obite zwierzę nie miało gdzie uciec.
Tak samo jak ja, kot wracał łasić się i bawić.
Tak samo jak ja, siadał na kolanach i dawał się głaskać.


Leżysz

Leżysz na podłodze w kałuży moczu i wymiocin,
oblepiony popiołem i szkłem z rozbitej popielniczki.
W domu było już cicho.
Stoję i patrzę, śmierdzisz i charczysz,
brakuje tylko żebyś się posrał.

Godzinę wcześniej biłem się z Tobą.
Byłeś tak silny i zawzięty, że myślałem, że muszę Cię zabić.
Patelnią, nożem, tasakiem do mięsa, krzesłem, czymkolwiek.
Gdybyś nie osłabł – zatłukłbym Cię na śmierć.

Pamiętam Twoje pełne szyderstwa spojrzenie,
gdy we troje siedzieliśmy na Tobie,
próbując utrzymać ramiona, nogi, biodra i wściekły łeb.
Patrzyłeś mi w oczy i śmiałeś się.
Patrzyłeś mi w oczy i sprawiałeś, że czułem się jak gówno.

Czy tak na przeciwnika gapił się śmiertelnie zraniony Minotaur?
Chełpliwym spojrzeniem błagał o ostateczny cios?
W meandrach binarnej konstrukcji wiodłeś smutne życie,
spiżowe ściany głuchym echem rezonowały Twoje własne jęki i łkania.
Ile było człowieka w bestii, ile niedoli za cudze grzechy?

Teraz leżysz w tym całym gnoju,
a ja przesuwam palec po Twoim czole i sprawdzam czy oddychasz.
Jesteś roztrzaskany, a pomimo tego w moich oczach
stanowisz zwartą, potworną całość.


Dziecko

Mam 40 lat i nie potrafię wydostać się ze zmoczonego łóżka,
stojącego w dziecięcym pokoju w brzydkim M3.
Zimne prześcieradło przywarło do pośladków, pleców i ud,
zmarszczony materiał wżyna się we mnie, a ja nie umiem się poruszyć.
Na półkach meblościanki stoi autko z plastiku, żołnierzyki i kilka komiksów,
z dołu dobiegają głosy dzieci bawiących się na osiedlowym podwórku.
Abażur stracił swój dawny kolor, z tornistra wysunęły się zeszyty,
na biurku chińskie pióro, cyrkiel i obrazki z gumy Turbo.
Czuję jak mokre, białe płótno żłobi na ciele rowki, zawijasy, bruzdy i erozje,
tworzą one dziwaczną, impregnowaną uryną grafikę.
Sens tego z pozoru chaotycznego wizerunku kryje się od wewnątrz,
prawdziwy obraz swoistego gobelinu można zobaczyć przenikając do środka,
wsiąkając przez sińce, pręgi i strupy.

A tam – na wielkim i mrocznym rozlewisku, wśród mgieł nieprzeniknionych – dziecko.
Oblepione gęstymi oparami z płycizn wystają tarcze, miecze, końskie łby.
Niesamowity pejzaż wielkiego pobojowiska, do którego światło słońca nie ma dostępu.
Eurynomos pożera zwłoki zabitych rycerzy, ogałaca je do kości, ścierwo znika w paszczy.
Syte kery dobiegają tych, których jęki jeszcze da się słyszeć, którzy rzężą i krwawią.
Wraz ze słodkawą posoką wychłepcą dusze.
Wśród tych mgieł nieprzeniknionych – dziecko, uśmiechnięty chłopiec z zamkniętymi oczami.
Wyobraża sobie siebie jako potężnego maga, który pomści atak demonów,
jako kochanego przez rycerzy wodza, który przeprowadzi odwet i zostanie królem,
wielkiego wojownika z włócznią wbitą w cielsko ogromnego smoka.
Czuje się potrzebny i godny uwagi, zauważony i wartościowy, zaangażowany i męski –
zupełnie inaczej niż w swoim przygnębiającym życiu.
Czuje się kochany i cenny w oczach tych, którzy go miłują,
silny i odważny zapomina, że stoi tam owinięty obszczanym prześcieradłem,
płótnem, z którego uścisku się nie wyzwoli,
którym przesłonią mu twarz, gdy odda ostatnie tchnienie,
w którym złożą go do zimnego grobu w obcym kraju.


Zgubił mnie

Ojciec zgubił mnie zimą w czarnej buczynie,
odwrócony plecami nic nie zauważył.
Strach zmroził mi czucie i wzrok – ten strach nie minie.

Dla żartu wrzucił do głębokiej wody – by drwić
z innymi, że krzyczę i tonę, że płaczę.
Kłak wody utknął w przełyku, topi do dziś.

Ze znalezionym ptakiem obszedł się okrutnie,
skopał zranione pisklę i butem rozdeptał.
Ptaka, zabił ptaka. Zabił pieśń, świat. Zabił mnie.


Wszyscy wy

wszyscy wy
którzy widzieliście
zapity pysk co wraca
do domu
do dzieci
i wpatrzone w was
tęczówki sińców
i źrenice strupków
i rzęski zadrapań
którzy słyszeliście
szkwał i zarzynanie
i drżenie rur z
centralnego ogrzewania
i głosy po tych rurach
szukające ratunku

wszyscy wy
odpowiadaliście
dzień dobry panie sąsiedzie
odpowiadaliście
a znaliście twarz
adres
twardą rękę
odpowiadaliście
przejściem na drugą stronę chodnika
mimochodem spojrzeniem na prawo
kolejnym podgłośnieniem telewizora

jest dla was miejsce
u boku Hadesa Cerber
warować was będzie

Adrian Ligęza – Sześć wierszy
QR kod: Adrian Ligęza – Sześć wierszy