Na przecięciu arterii I

Zbijany składnie jarmark, pod kolumnami Bourse de Bruxelles
siedzę z kustoszem spraw drobnych i kawoszką w obłędzie
kończącą swoje zamówienie, w prochowcach, choć to jeszcze
strefa wilgoci, pocieramy dłonie, podpałka uruchamia zimny ogień
w dyszy, a oni uparcie nadają w czarny ekran grymasy śnieżynek,
pod nogami wala się przecież reklamówka wypchana badziewiem,
w niej fragmenty widokówek od dawnego dziecka, znaczki odchodzą
jak zmysły na przecięciu arterii, pod nimi kanał, faluje jądro ziemi,
skąd pewność, że ono po nich wyjdzie z ukrycia.


Na przecięciu arterii II

Miarowy dyszkant za plecami, gdy zapalają się arterie,
głosi postulaty ludzkiej rasy, domaga się uwagi,
podczas gdy nic nie ma na uwadze chodliwa ciżba,
w którą wnikam od razu po wejściu w śródmieście,
pchany znikomą motywacją wchodzę na plac fleszy
skierowanych ku brzytwom wieżyczek i kopersztychom,
z których spoglądają ślepia zasztyletowanych wybrańców,
kupowanych na kubkach za jeden blik, kołysanych w lukach
bagażowych, wywożonych na kolonialne blaty, z których
zerkają jak enancjomery na życie domowników,
zapominających stopniowo o decyzji zakupu przez wzgląd
na imiona, tak bardzo odległe tytulatury, nie przeczę,
gdy po latach trzeba wreszcie zrobić przegląd rzeczy
i przekonań, wiem jak odpowiednie dać słowom
nieistnienia, choć już nie pamiętam skąd przybyły
z niewoli i za jaką cenę posłusznie je wymawiam,
na palcach jednej ręki kręcąc dwa spinery.


Na przecięciu arterii III

Zatrzaśnięte drzwi w bajkowej plombie, zatrzaśnięty
w izbie pamięci, wśród bibelotów z targu oryginałów,
z wnęką do jedzenia, w rozproszonym świetle,
w zdecentralizowanym centrum, mając naprzeciwko
Jupitera, wychodzę o pierwszej, czarnej godzinie,
siadam przy witrynie jak atrybut wystroju wnętrza,
nie zamawiam niczego ponad to, co inni, sami
tutejsi, podlani tęsknotą za znacznym przejaśnieniem,
w wilgoci na parapecie okna grzebię kuradentem,
siedemnasty wiek obsadza całą ulicę, a na przecięciu
arterii zjawi się nagle plac korekty, wyjście na maszyny
orające pod kocimi łbami, stawiające bloki nośne
pod całkowite rozwiązania urbanistyczne, sprawne
szafoty parkingów, z których widać już tętniące jądro
ideologii rozkoszy władającej prawdziwą historią,
póki co jednak złomiarz ścieli piernat i jaśki w
w załomie betonowego bloku, obok niego spoczywa
wózek – parasolka, powoli zaczyna padać w kałużach
odbijających ponad wszystko marsz żółwia w noktowizji,
z wycelowaną w ziemię bronią, nie całkiem dla próby,
słucham co też mądrego mówi spod denka, poza
wylanym okiem, które wisi smutno jak białko jaja,
nie ma tam nic poza szumem morza w słuchawkach
i stertą ulotek informujących o stanie wyjątkowym,
który chciał tu wnieść na znak pokoju, ale nie starczyło
szczęścia, spływa teraz po nim tłumaczenie, tak po prawdzie,
nie wie gdzie iść dalej i po jakiego, skoro każdy jest czarny,
wybiera pierwszego z boku, na którego stolik akurat czyhałem.

Krzysztof Siwczyk – Trzy wiersze
QR kod: Krzysztof Siwczyk – Trzy wiersze