Trudno jest określić jednoznacznie pojęcie awangardy. W ciągu ponad stu lat zmieniała ona właściwości w sposób iście proteuszowy: mamy w tym kubizm francuski z Apollinaire’m na czele (a jeszcze przed tym S. Mallarme’a Rzut kośćmi nie znosi przypadku), międzynarodowy dadaizm z T. Tzarą jako autorem terminu dada, futuryzm radziecki ze swoim pojęciem zaumu (Chlebnikow!), awangarda krakowska i wiele innych; wspomniane nam zapodawał oficjalny system edukacji, ustawiając je na marginesie zainteresowań potencjalnych obcujących ze słowem pisanym. W Polsce mówi się też o lingwistach powojennych (M. Białoszewski, T. Karpowicz, W. Wirpsza), w Stanach Zjednoczonych mówi się o szkole nowojorskiej (np. F. O’Hara, A. Ginnsberg, J. Ashbery), dla przykładu w Słowenii z ducha awangardowości wywodzi się T. Šalamun. Obecnie awangardową postawę wobec świata reprezentują np. Basník Ticho w Czechach albo Konrad Góra i Zenon Fajfer w Polsce. Zastanawiające jest, jakie pozycje na awangardowym froncie w wyobraźni zbiorowej zajmą P. Celan, R. Mengham, P. Gizzi, A. Sosnowski. Co za sto lat okaże się być awangardowe między ludźmi pióra? Apollinaire!
Awangarda jest zbyt atrakcyjna, by nie przetrwać burzy czasów; jest ona uwolnieniem wiersza z wiązań w mowie, ze sztywnych formuł, kanonów, trwałych związków międzysłownych; jest dynamiczna w każdej swojej cząstce, jak silnik samochodu, wiersz awangardowy drży i wibruje, nie tylko jest kreacją, ale tworzy nowe mimesis, nową wrażliwość na bodźce. Wielka zaleta awangardy tkwi w tym, że poszerza ona spektrum doświadczenia poetyckiego: wiersz przedstawia się bliższy malarstwu lub muzyce, jak to bywało w kaligramach Apollinaire’a tudzież poetyckich partyturach J. Cage’a. W trakcie swego rozwoju ruch artystyczny ten zdążył spenetrować lub zawłaszczyć niezbadane dotąd rejony świata odkryć naukowych i technologicznych, ludzkiego umysłu, języka, mitów, aż po mistyczne, duchowe obszary jestestwa. Awangardowy język, lingwistyczne odkrycia zostały zawłaszczone przez świat reklamy. Wedle mojego pojęcia awangardy nie wszystkie działania cyberpoetów (Łukasz Podgórni, Leszek Onak, Roman Bromboszcz) zasługują na miano awangardy poetyckiej, po pierwsze: Roman Bromboszcz jest bardzo słabym poetą, wręcz nie umie pisać wierszy, ale za to robi eksperymenty obrazowe i dźwiękowe, ale to poezją nie jest; Łukaszowi Podgórniemu udało się w Skanowaniu balu zgrabnie połączyć język poetycki i język programowania, i to można nazwać awangardą w poezji.
Współczesne czasy zdają się być wymarzone dla poetów awangardowych: obecny szybki rozwój technologii komunikacyjnych, podobnie jak w początkach XX wieku (np. pierwszy nadajnik radiowy na Wieży Eiffela w 1908 r.), wpływa na zmianę wrażliwości (por. Manifest Surrealistyczny Bretona z 1924 r., gdzie mówi niemal o „ograniczeniu oka ludzkiego i roli tegoż faktu w budowie świadomości przestrzeni”), zmianę wyobraźni. Przesuwanie się uwagi od ekranu, monitora, do rzeczywistości, swoiste rozdwojenie jaźni jest już normą. Czy to, co zwiastował Baudrillard, nakreślając termin „symulakra”, znajduje odzew w poezji współczesnej, czy po prostu to kolejna warstwa na palimpseście kultury naszej planety? Jak odnajduje się awangarda w obecnych czasach, gdy pogłębia się rozłam na bogatych i biednych w tym globalnym systemie? Ostatnim wielkim przełomem w muzyce było wprowadzenie wysoce przetworzonych dźwięków elektronicznych, to w takim razie co ostatnio było ostatnim aktem awangardy w świecie? Wspomniany J. Cage? Flarf Poetry? Cyberpoezja? Toyen? Cut-up?
W jakim miejscu jest poezja współczesna? Mówi się o europoezji, poezji środka. W każdym kraju jest pełno takich poetów, którzy dowodzą swojej umiejętności poetyckiej, mówią coś, mówią o tragediach jakichś, przeżyciach, ale nie ma w tym autentyzmu, który by w sensie poznawczym usprawiedliwiał te wynurzenia liryczne, chociaż w tym świetle broni się dla przykładu Łukasz Jarosz, mimo że do awangardy mu daleko. Poezja współczesna, przynajmniej w wypadku polskiej rzeczywistości, nie podnosi nic z awangardowego ducha: Kira Pietrek w języku poetyckim nie zmienia nic, mówi mocnym głosem, ale w niejednym barze mówi się mocnym głosem, może się okazać, że jej poezja, w kontekście współczesnym atrakcyjna dla osób krytycznie patrzących na świat, w wymiarze uniwersalnym straci polor i będzie jeno czczą błyskotką. Kody płci? Z innej strony: nikt tak daleko nie zaszedł akurat w operowaniu takim kodem, frazy są ostre jak brzytwy; interdyscyplinarność i synestezja były znakiem rozpoznawczym awangardy, także zapis współczesnego czy ówczesnego języka technologii; u Kiry Pietrek może wabić w tę stronę rozważań jej osobiste bycie między sztukami wizualnymi a twórczością językową, a z innej strony jej quasi-naukowy argot, może quasi-encyklopedyczny momentami, quasi-prawniczy, gdzie o zwykłych sprawach życia człowiek zaczyna mówić definicjami, strukturą definicji, a więc językiem przemocy i władzy. Definicja nie proponuje dyskursu, wymiany narzeczy; ona chce zawładnąć jednostkowym rozumem, zniewolić go swoją ważną, odgórnie zaleconą, treścią. Czy Kira Pietrek kieruje się na przykład poetycką metodologią barańczakowską, służącą poprzez ironię do odkłamywania oficjalnego języka, czyli Kira Pietrek uprawia odkłamywanie korporacyjnego języka, pokazuje też rozdarcie wewnętrzne między właśnie dwoma języka: własnym, prywatnym, używanym do pogaduch z kamaradkami na kawiarnianych podusiach, gdzie jest najbliżej szczerości i zaufania, to systemowego jazgotu, który na przemian jest przywłaszczany, ze świadomością narzucenia tego targetowo-deadlinowego świata jednostce przez zbiór obyczajów, a i wyśmiewany, te wszystkie odpryski jakoby artykułów popularnonaukowych, prac doktoranckich, regulaminów przechodzą przez pamięć współczesnego człowieka i zatruwają przyjemność komunikowania się – i to, dla przykładu, jak z makulatury i odprysków plików świata współczesnego przedstawia nam Pietrek? Zobaczymy po czterech książkach, jaka będzie ewolucja.
Nie tylko niech opisany świat niesie zapis współczesności, mierzonej w kwarkach, neutrinach, wśród fal grawitacyjnych docierających do nas z odległych zakątków kosmosu, niesie zapis energii świata wyrażający się w indywidualnym oddaniu swojej językowej niepojętości i potęgi idiolektu jako wyrażeniu swojej prawdziwej wolności, która wpisana jest chyba nawet w kod genetyczny. Bez wolności nie ma świadomości, bez świadomości nie ma wolności. Są poeci, jak wspomniany Łukasz Podgórni, który stapia tradycyjny język poetycki z językiem programów komputerowych i uzyskuje oszałamiający efekt, niesamowicie dynamizuje język poetycki, który jest trudny w odbiorze, niewygodny dla percepcji przeciętnego czytelnika, nie znającego kodów oprogramowań (czy ja dobrze o tym piszę?), często w ciągu czegoś, co jest zwykłą, ciągłą informacją językową, pojawia się jak wtręt polecenie dla programu, zlepiają się w zapisie niby klasycznym, potem w stylu Rzutu kośćmi, w takie szumy-zlepy-ciągi rodem z lingwistycznej epoki poetyckiej, mocno podrasowanej doświadczeniami narkotykowymi typu LSD czy psylocyby, i stechnicyzowanej przez wyraźnie wyeksponowany typowy komputerowy język. A tu nagle wyłania się debiutujący w tym roku Radosław Jurczak, którego dla wygody intelektualnej własnie ustawiłbym pomiędzy doświadczeniami poetyckimi Łukasza Podgórniego i Konrada Góry, tusząc, że jednak jemu dane bedzie przyspieszyć rozwój literatury awangardowej przy dobrych wiatrach z kosmosu.
Adam Wiedemann twierdzi, że Krzysztof Śliwka jest poetą chińskim.
Mocno rysuje się dykcja Marcina Ostrychacza na tle współczesnej poezji polskiej, który w trakcie pisania tych słów kończy swoją drugą książkę, i chyba jest mu najbliżej do wolnej wyobraźni rodem z humanizmu psychodelicznego. Z najnowszą książką [beep] GENERATION w sukurs wpada Tomasz Bąk. Konrad Góra w rozwijającym się i przesuwanym w procesie wydawniczym tomie Nie prasuje język, jak prasuje się samochody w kostki, w szrociarni, ze złomu języka wyciągając co ładniejsze kąski, czyni z językiem tak jak kelnerzy wyrzucają resztki jedzenia do specjalnych zmielarek, z tym że u Góry nie wychodzi papka, tylko bardzo skoncentrowany, namagnesowany komunikat, zorganizowany w dystychy. Cały czas w duchu awangardy tworzy Joanna Mueller, żonglując słowami o różnej proweniencji, wyzyskując ich współbrzmienia i kłótliwość semantyczną, w jej wierszach słowa nawzajem jakby się przedrzeźniały, trochę to przypomina symfonię ptaków o poranku, gdy ich świergot odbija się od listowia jak od jakiejś kopuły katedry. Trochę kojarzyło mi się to z papużeniem, ale prawdopodobnie Muellerowa najpełniej trzyma tę nić do tkania wiersza, którą snuli awangardowcy powojenni, z Białoszewskim i Karpowiczem na czele (lekcje Wirpszy najpełniej wyzyskał M.K.E. Baczewski, robiąc krok w głąb filozoficznej strony „wiersza“, w głąb źródła wątpliwości napędzającej czyste myślenie, myślenie leżące u podstaw, jakby za ścianą osłupienia już i zdziwienia…).
Współczesne czasy są stworzone do awangardy, do nowej awangardy, z tym że więcej jest ruchów przesuwających poetyki, praktyki poetyckie w stronę technologii, tzn. ciężar przechodzi na rzecz np. muzyki czy wizualizacji (scena!), niż konstatacji, że język wciąga, wchłania to w siebie (najlepszym przykładem wchłaniania tego wszystkiego dźwiękowego przez język poetycki jest poezja Krzysztofa Gryko, bardziej niż u Szczepana Kopyta, który „doraźnością“ zakopcił swoje wiersze; bliżej mu do Broniewskiego terozki); co do zamknięcia epoki języka narratywnego (np. od czasów Różewicza (tu celowo naciągam), poprzez Nową Falę, praktyki bruLionowe, trochę NaDziko (zwłaszcza z początkowych lat), niektóre niedobitki epigonów) najlepiej zamyka, wyczerpuje, tę epokę tom Joanny Oparek berlin porn. Czy w poezji międzywojennej był w ten sposób rozwinięty język narratywny i czy popularność reportażu, w tym telewizyjnego, nie odbiła się jako technologia na języku poetyckim, stempel reportażu nie odcisnął na wrażliwości poetyckiej swojego śladu? Bardzo ciekawe, że w poezji język narratywny idzie w parze z popularyzowaniem się w społeczeństwie doby narodowego komunizmu faktu posiadania telewizora; jak zatem wpłyną nowe digitalne media na polską poezję? W wypadku cyberpoetów, cyberżulerstwa, wygląda to trochę jak zachłyśnięcie się (wystarczy porównać ich z zachodnimi wzorcami, z praktyką chociażby Jorga Piringera z Wiednia, który nie tylko śledzi oprogramowania i używa najróżniejszych wtyczek, ale i konsekwentnie penetruje znaczenia językowe, eksperymentuje w performansie, pracuje nad oddechem i poszerza mozliwości ekspresji znaczeniowej i wokalnej dla przykładu, idzie nie tylko w technologię, ale i w ciało i w umysł). Można pod awangardę swobodnie podciągnąć Waldemara Jochera, jako autora Przetrwalnika, w którym, co jak co, nie wyzwolił jeszcze wiersza i języka, sądzę, że w trzecim tomie to nastąpi; Maciej Melecki ze swoimi ciągnącymi się rozlewającymi wierszami-obrazotokami także pod awangardowe myślenie pochodzi.
W wydaniu polskim surrealistyczne, albo quasi-surrealistyczne, sposoby obrazowań nie mają zbyt wiele wspólnego z prawdziwą praktyką surrealistyczną, za tym nie szły żadne rozpoznania teoretyczne, jeszcze można pod to podciągnąć w powojennym świecie z bólem… Harasymowicza? O mein Gott… Ważyka jako popularyzatora? Białoszewski! A po 1989? Honet? To jest oniryzm. Surrealizm miał wypracować nową świadomość, nową rzeczywistość, w surrealizmie nie ma miejsca na świat fobii, jest za to frenezja! Termin „wyobraźnia ośmielona“ nadany bodajże przez krytyka Mariana Stalę jest jego największym osiągnięciem krytyczno-literackim, do tego rzucającym niedobry cień na tego rodzaju praktyki poetycko-myślowe, jak u Honeta. Najbliżej jednak surrealistycznych praktyk są Piotr Przybyła i Andrzej Szpindler, a tu trop podsunął mi krytyk Jakub Skurtys. Osobiście kibicuję Piotrowi Przybyle.
Kamil Brewiński, Dawid Mateusz, Szymon Domagała-Jakuć nie są awangardowcami ani surrealistami. Są to mocne głosy, mocne dykcje, które się wyłoniły w ostatnich latach w polskim życiu literackim. Katarzynie Fetlińskiej w pierwszym tomie przydarzyło się mocno otrzeć o praktyki awangardowe, surrealistyczne, wszelkie -izmy, ale to mogło też być potraktowane przez ich „ekfrastyczną“ ramę. Agnieszka Mirahina do złudzenia przypominała niektóre awangardowe praktyki poetyckie lat międzywojennych, z zapisem automatycznym na czele, zwanym obecnie „flow“. Surrealizm w Polsce ma kiepską kondycję.