Pikanie

Kołdry w powietrzu ogólny półmrok
wielkie pikanie wynurzające się zza
horyzontu już się domyślam że skończyła
się zabawa wszystko zostało podłączone

do respiratora i kona drzewa trawy kwiaty
kamienie nawet nagrobki pikają w dolinach
cmentarzy przechadzają się podstarzałe
pielęgniarki wołają cicho – do domu czas
wrócić

złapałem w ręce grubą linę i mam ambicję
nawlec ją na dziurę która mam nadzieję
tylko zasłania słońce mam nadzieję że
jakoś to wszystko zwiążę choć wszystko pika

i tak będzie do końca każdego ranka lata
dekady wieku tysiąclecia wszystko będzie
podtrzymywane przy życiu a ja będę starał się
kablami od swojego związać się ze słońcem


Druk

Na podłączonych do ziemi obserwuję przyszłość
na siebie patrzę widzę wystające lampy jak porwane
włókna które znowu się zaplatają miasta też mają
swoje nici prowadzą nimi w zaciskającą się dal

wszystko podłączone możemy być spokojni
nie mówię tu bynajmniej o jakimś prądzie czy
ogrzewaniu po prostu o spokoju nie przerwanej
trasy która coraz bardziej się prosi o zapisanie

nie rozsypię się na drodze będę skrobał nogami
jakbym zamiast stóp miał zardzewiałe stalówki
skrobał rękami przez co przeszła wskazówka
która gnała swojego niewolnika przed minutami

sekundami i resztą swojego wojska jestem nim
uwięziony wiem że jest jedna droga na której
się nie rozsypię nie zatrę całej historii nie utopię
największego pisma bo jakby się przyjrzeć temu

w nim też są jakieś maleńkie kropki części
składowe wiecznej pisaniny i znów patrzę na siebie
patrzę jak na pismo ciągle zadając sobie już
nie pytanie a pewność że wszystko dookoła
to pismo


Drewno

Położyłem na balkonie dwa wielkie płaty
kory nie wiem jak mogły się mieścić
na mojej twarzy jednak teraz już leżą
i czuję się jakbym zdjął sztuczną szczękę

mam czym gryźć w głowie rosną nowe
gałęzie pewnie niebawem obrosnę jednak
dziś jestem wolny od całego robactwa
które zamieszkiwało mnie i ładniej wyglądałem

teraz wyglądam na mniej ogorzałego
jest mi trochę chłodniej i mniej myślę o śmierci
chociaż jest bliżej niż kiedy miałem jej twarz
nie boję się i nie czuję jak pracuje

jestem bardziej narażony na krzywdę
zaraz mnie przepiłują wstawią w jakiś mebel
zrobią na wymiar po prostu się za mnie wezmą
złapią w katalogu moją jakość i gatunek

więc co lepiej nie zdejmować gęby
stać w lesie pozwolić pod siebie szczać
czy pozwolić sobie powoli umrzeć
pod lakierem będąc stołem albo drwem

Rafał Rutkowski – Trzy wiersze
QR kod: Rafał Rutkowski – Trzy wiersze