Zdarta płyta

… ale to już ci chyba mówiłam, nie?
No, to słuchaj tego. To był maj jakoś, wracałam z imprezy na działkach, zresztą jaka tam impreza, smęty przy kiełbasie i browarach, tylko ja nie piłam bo autem przyjechałam. Mówię ci starzejemy się, kochana, błyskawicznie. Najgorsze jest jednak, że wszyscy mówią w kółko to samo, normalnie jak zdarte płyty, ten tylko o pracy, tamten o braku pracy, ta ciągle o dzieciach, tamta o braku dzieci, i tak w kółko Macieja. A czas leci i nim się człowiek obejrzy, a już noc się robi, a ja rano do roboty, wstaję więc, mówię pięknie do widzenia i idę do samochodu. A przy furtce stał ten chudy, były Helki czy nie były, z jeszcze drugim i co robią, nie uwierzysz, z lufki palą. Mój Boże, myślę, kto jeszcze z lufki pali? I pytają czy chcę, a wiesz, że ja nie palę, nawet papierosów. Ale nie wiem, czy to mnie sentyment jakiś dopadł za licealnymi czasami, czy czysta głupota, bo ja przecież nigdy nie paliłam trawy ani nic, dość, że wzięłam macha, i za mocno chyba pociągnęłam, bo mi ten cały żar do gardła wpadł i kaszlę jak szalona, a ci dwaj się zaśmiewają, że na tej komecie to daleko zalecę, czy coś, ale ja już się wkurzyłam trochę i nara. Do samochodu miałam kawałek, nie powiem, sama byłam ciekawa, czy to zadziała, więc nawet sprawdzałam, czy kwiaty kolory zmieniają, ale nic.
Wsiadam do auta, odpalam silnik i już w trakcie, jak zaskakiwał, to czułam, że coś jest nie tak. I jak odpalił, to się tak w ten dźwięk wsłuchałam, wgłębiłam dosłownie, tak muszę powiedzieć. Bo mi się przypomniało, z biologii chyba, że przecież ropa, a mój na ropę jeździ, zawsze to trochę taniej, no więc ropa to jest przecież z dawnych lasów zrobiona i taka mnie myśl nachodzi, że przecież te lasy w pracy silnika słychać, i tak słucham, co one tam mówią, ale nie pytaj, bo nie pamiętam co mówiły, i jeszcze taki przebłysk, że samochód to jest nic innego jak odbiornik do słuchania tych starych lasów i tyle, taki odtwarzacz i się nawet śmiałam, że mam odtwarzacz za pięć tysięcy, a właściwie po co ludzie jeżdżą autami do pracy, zamiast siedzieć i słuchać, i wtedy mi się przypomina, że ja przecież muszę rano iść do pracy, więc ruszam moim leśnym łokmenem i tu się zaczyna koszmar.
Bo zapomniałam który pedał jest do czego. Normalnie nie wiem, która noga co ma wciskać, który to gaz a który hamulec, zabij mnie, nie mogę się połapać. Powoli więc naciskam jedno, potem drugie i jakoś ruszam, ale cały czas muszę się skupiać, no cały czas jestem na granicy obłędu. Kierownicę trzymałam jak wariatka, na szczęście, nie wiem, może przez tą kierownicę, wiem, tę, nie patrz tak na mnie, pomyślałam, że to wszystko jest przecież okrągłe, no bo tak, kierownica, te wszystkie kółka w silniku, potem koła, opony, kula ziemska jest też okrągła, i to wszystko się jakoś toczy, nawet nie jakoś, tylko się po prostu pięknie toczy i poczułam radość samej jazdy, wiesz, cieszyła mnie kulistości tego jechania, a już na zakrętach to chichrałam się jak dziecko, nawet zwolniłam do trzydziestki, żeby się dłużej tym delektować.
Ale nagle patrzę, że jest już dzień i znowu panika, bo jak to się stało, przed chwilą była noc, a teraz już dzień i sama nie wiem czemu, ale pomyślałam, że jest już po południu n a s t ę p n e g o dnia i że mam przesrane, bo nie dojechałam do pracy, wtedy dopiero po dłuższej chwili, jak już przejechałam cały scenariusz, jak mnie wywalają z roboty, bo tylko przecież na to czekają, a znajdź tu teraz pracę, jeszcze z moim wykształceniem, nie wiem, po co na te studia szłam, mogłam przecież zostać kosmetyczką, to bym sobie paznokietki trzaskała, teraz to żartuję. No i potem jeszcze chwilę ciągnę na zaskórniakach, ale w końcu nie płacę raty za mieszkanie, drugiej, trzeciej, przychodzi monit, drugi, trzeci, pożyczam od matki, ale ile można, wreszcie komornik, jak to mnie mogło spotkać, normalnie równia pochyła, bank zabiera mi chatę i nie wiem, kurwa na tej działce bym chyba musiała zamieszkać, albo na ulicę trafiam, i po śmietnikach grzebię i nagle spotykam kogoś z dawnych czasów, najlepiej tego chudego od Helki, jak ze śmieciami wychodzi i tak stoimy w tej skonsternowanej ciszy, nikt nie wie co powiedzieć. Mówię ci, strachu najadłam się na całe życie, i wtedy patrzę na zegarek, czwarta trzydzieści siedem a na trasie pusto, więc to nie może być po południu, bo po południu to bym stała w korku aż do Żeromskiego.
Dopiero dotarło do mnie że jest rano i po prostu długo jechałam, ale to nie było najgorsze, bo mi się wtedy przypomniała ta teoria, że jak raz weźmiesz narkotyk, to już na zawsze jesteś na haju i nie wiesz do końca, co jest rzeczywistością, a co nie, bo już nie masz punktu zaczepienia, ponieważ do narkotyków dodają teraz coś takiego, że halucynacje są tak realistyczne i nie do odróżnienia, ja zaraz zwariuję, tak mi zaczęło świdrować w głowie, bałam się, że wybuchnie i takie wielkie napięcie się we mnie zrobiło, że nie wiem, czy człowiek może coś takiego wytrzymać, normalnie w całym ciele i coraz bardziej i bardziej i bardziej, ale to już ci chyba mówiłam, nie?


Chowanego

Dziewczynka ostrożnie weszła między ubrania i przykucnęła w kącie szafy. Drzwi zostawiła lekko uchylone, by przez szparę obserwować salon. Synowie gospodarza właśnie kończyli głośne liczenie (nie obyło się bez potknięć) i ruszyli na poszukiwania. Była przekonana, że jej nie znajdą, baranie głowy. Nie przepadała za nimi, nie przepadała za tym domem, do którego zaciągał ją ojciec. A najbardziej nie cierpiała powtarzanych za każdym razem tłumaczeń, że to ważne, że trzeba utrzymywać dobre relacje z tymi ludźmi, nie żyjemy w próżni, ahuwi.
W polu widzenia pojawili się chłopcy. W niedzielnych ubraniach i przylizanych włosach wyglądali jakoś tak śmiesznie poważnie. Starszy ze złym błyskiem w oku sprawdzał pod stołem, młodszy trzymał się lękliwie brata. Wstrętne polaczki. Z ogrodu dobiegał gwar rozmów dorosłych, tubalny śmiech pana domu, wysoki jej ojca. I nieprawdziwy, słyszała to wyraźnie. W jej oczach pojawiły się łzy, ale zaraz wyschły. Rozejrzała się po swojej kryjówce. Wyobraziła sobie, jakby to mogło być, gdyby zamieszkała w takiej szafie. Przychodziły jej do głowy różne, szalone pomysły.
W domu i w ogrodzie rozległy się nawoływania, już nie tylko chłopcy jej szukali. Nie miała jednak ochoty wychodzić z tej trochę strasznej, a jednak przytulnej skrytki. Smuga światła powoli wędrowała po nieruchomych płaszczach i futrach.
Ostatni dzień wakacji powoli dogasał.

Kuba Kapral – Dwa opowiadania
QR kod: Kuba Kapral – Dwa opowiadania